wtorek, 15 września 2020

WINOGRONA Z CIERNIA

 „Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi? Tak dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień rzucone. A więc: poznacie ich po owocach.”

(Mt 7,15-20)

Z powodu COVID-19 Pan Jezus został szczelnie zamknięty w tabernakulum. Wydłubywany po kawałku w postaci małych, okrągłych opłatków Komunii Świętej od czasu do czasu w akcie Eucharystii podawany bywa w sposób (dla mnie osobiście) bluźnierczy i świętokradczy, bo jakby ze strachem, z obrzydzeniem, a z koniecznością narzucaną obrzędem liturgicznym. Wspomniany czyn haniebnej postawy (według mnie) ludzi małej wiary przybiera przez to wymiar zakłamania i tym samym zabijania w ludzkich sercach wiary. Wielu bowiem zaczyna wątpić na skutek wychwytywanych podczas nabożeństwa sprzeczności. Wielu poddaje w podejrzenie istnienie Boga w ogóle. Usta kapłana, odprawiającego… Mszę Świętą?!... głoszą wszechmoc i cudotwórstwo Chrystusa, którego dotyk uzdrawiał ślepych, chromych, niemych, opętanych i wskrzeszał nawet umarłych, a dłonie tegoż samego!, elokwentnie wypowiadającego się księdza Ciało Jezusa podają parafianom z przesadną ostrożnością jak zarazę…

Serce pęka mi z rozpaczy, zwłaszcza!, że sama zostałam uzdrowiona ze stwardnienia rozsianego wolą Boga Ojca i nie tylko wierzę, ale i WIEM!, bowiem doświadczyłam osobiście na własnej skórze, że nikt i nic nie są w stanie ocalić człowieka jak Sam Zbawiciel. W związku z tym jestem przekonana, że tylko pokorne i z miłością, a tym samym z ufnością i z wiarą przyjmowane Ciało oraz przyjmowana Krew Jezusa Chrystusa mogą nas uwolnić, uzdrowić, wyleczyć, nawrócić, uświęcić oraz ocalić. Tymczasem kościół katolicki (na szczęście nie w każdym miejscu obracającej się wokół słońca ziemi) głosi dogmaty wiary, którym czynem zaprzecza, udzielając Komunii Świętej w sposób uwłaczający nie tylko szczerze wierzącym czy poszukującym Boga, ale i Samemu nawet Bogu, i niczym Piłat obmywa swoje kapłańskie dłonie, ulegając obostrzeniom, wprowadzonym przez sanepid, ale nigdzie nie obowiązującym tak rygorystycznie jak w kościołach, a tym samym usprawiedliwiając się troską o życie parafian, niestety doczesne, bo absolutnie nie wieczne, odmawiając w kręty, bo nawet nie bezpośredni i szczery sposób, udzielania sakramentów chociażby starszym czy chorym ludziom z parafialnej trzody. Oczywiście możemy starać się bronić postawy takiego duchownego, wszem krążącymi zakazami oraz nakazami i sytuacją siejącą zagrożenie. Miejmy jednak na uwadze fakt bezwzględnie najistotniejszy, a mianowicie! – jeśli zamknięcie się kapłana uznajemy za słuszne i uzasadnione, pozwólmy również zwolnić się z obowiązku ratowania zdrowia i życia lekarzom, którzy, w przeciwieństwie do księży, powracając ze swej pracy do domów narażają na śmiertelną chorobę nie tylko samych siebie, ale i własne rodziny.

Czyż to nie jest obłęd?!

Tak, bowiem!, jak lekarz został powołany do ratowania zdrowia i życia doczesnego ciała, tak ksiądz został powołany do ratowania zdrowia i życia wiecznego duszy. Jeśli więc jedną grupę społeczną, a mianowicie duchownych, zwalniamy z owego obowiązku, bądźmy równie wyrozumiali i miłosierni (?!) wobec pracowników służb zdrowia.

Czy jesteśmy w stanie dostrzec karykaturalność osaczającej nas obłudą rzeczywistości?!

Naturalnie!, możemy również usprawiedliwiać danego kapłana, zaniedbującego swoje obowiązki duszpasterskie, klauzulą posłuszeństwa wobec zwierzchników i hierarchów Kościoła, chociaż!, nie powinniśmy zapominać, że każdy duchowny, również i świecki, winien być posłuszny również i przede wszystkim Panu Bogu. Poza tym nie przypominam sobie jednak, by papież Franciszek wprowadził obostrzenia zwalniające kapłanów z obowiązków udzielania sakramentu pokuty, Komunii Świętej czy namaszczenia chorych osobom potrzebującym lub proszącym o wyliczone sakramenty. Jeśli więc spotykam „duszpasterza”, który uchyla się od wyspowiadania mnie, nakarmienia mnie Chlebem i Winem, tłumacząc się troską o moje zdrowie ciała, a nie ducha, o moje życie doczesne, ale nie! wieczne, odchodzę od niego i idę tam, gdzie mam możliwość poznania w głosie księdza głosu mego Pana – Jezusa Chrystusa.

Czy to grzech?!...

Sam Chrystus przecież namawia mnie do rozsądku, prosząc, bym, „jeśli w jakimś miejscu mnie nie przyjmą (…), wychodząc stamtąd strząsnęła proch z nóg moich” (Mk 6,11) i odeszła. Tak też i czynię, dbając o zbawienie mojej duszy poprzez zachowanie staranności życia według Prawa Bożego poprzez wypełnianie woli mego Pana, dziękując Mu całym sercem za kapłanów, którzy są pochodniami Jego Światła – Prawdy. Nie można chyba (tak mi się wydaje) postąpić inaczej. Trwanie bowiem przy kapłanie, który zaniedbuje swoje powołanie poprzez zaniedbywanie swoich obowiązków duszpasterskich, związanych z, przede wszystkim!, dbaniem o życie wieczne duszy człowieka i o relacje jednostki z Bogiem w poczuciu, nie! bezpieczeństwa, ale miłości oraz zaufania, nadziei i wiary, jest jedynie zgubnym aktem samozniszczenia. Trwanie przy kapłanie, wymagającym od wszystkich, a nie potrafiącym w pokorze pochylić się nad własnym rachunkiem sumienia, a tym samym nie wykazującym nawet odrobiny świadomości osobistych przewinień, „usuwającym drzazgi z oczu innych, a pielęgnującym belkę we własnym oku” (Mt 7,4), jest aktem samozagłady.

Oczywiście można mi zarzucić grzech osądu i obmowy.

W jaki jednak sposób winniśmy ustosunkować się do oczekiwań Boga, który wyraźnie namawia nas, a nawet żąda od nas realnej, prawdziwej i szczerej troski o zbawienie występnych naszych współbraci poprzez napominanie ich w chwili wymagającej od chrześcijanina opowiedzenia się po stronie Prawdy?! Czyż Ojciec Niebieski nie ostrzega nas, że jeśli „nic nie będziemy mówić, by występnego sprowadzić z jego drogi – to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć my (niemi i głusi, bo obojętni wobec jego grzechów) będziemy obarczeni, lecz jeśli ostrzeżemy występnego, by odstąpił od swej drogi i zawrócił, a on jednak nie odstępuje od swej drogi, to on umrze z własnej winy, my (jednak!) ocalimy swoją duszę” (Ez 33,7-9)?!

Tak więc napominam i cierpię z powodu owego kalectwa, które wdarło się w kościół, modląc się za kapłanów i tych oddanych swemu powołaniu poprzez staranność wypełniania woli Boga, dziękując za nich Panu, oraz za tych, a nawet szczególnie! za tych zaniedbujących swoje powołanie do bycia duszpasterzami. Doświadczam i oceniam, ale nie osądzam, bo osąd (moi Drodzy) wiąże się z wydaniem wyroku; ocena zaś z dbałością o obiektywizm w rozsądnym podjęciu wyboru drogi, prowadzącej, nie! do czeluści piekielnych, a do Królestwa Niebieskiego. Nie potępiam, nie skreślam, nie przyjmuję nawet przekonania, iż z danej, grzeszącej obecnie osoby (świeckiej czy duchownej) nie będzie świętego, gdyż wierzę, że nie ma dla Boga rzeczy niemożliwych do zrobienia, i dlatego wiem!, że z najbardziej zrobaczywiałej pestki, podlewanej łaską i błogosławieństwem Ojca Niebieskiego, może wyrosnąć dorodna jabłoń, dająca dobre, soczyste owoce, czego doskonałym przykładem jest chociażby Szaweł, który stał się Pawłem, i św. Augustyn, który niemało przysporzył swej matce - św. Monice – kłopotów i zmartwień, trosk i cierpień. I!... Nie obgaduję, bowiem cokolwiek budzi niepokój mej duszy, język natychmiast zdradza w bezpośredniej relacji z kapłanem czy z bratem lub z siostrą w Chrystusie. Nie potrafię jednak pogodzić się z robactwem, wdzierającym się do Kościoła szczelinami słabości. Nie umiem obojętnie przyglądać się niszczeniu wartości, w których dostrzegam Boga. Nie potrafię spokojnie współuczestniczyć w poniżaniu Chrystusa, więc…

To, że odeszłam od danego kościoła, wspólnoty czy księdza, wcale nie świadczy o tym, że jestem pyszna, krnąbrna, zarozumiała, zbuntowana i egoistyczna czy egocentryczna, zaniedbująca obowiązek dbania o parafię, w której przyszło mi być. Zamknęłam za sobą drzwi, ponieważ po siedmiu latach trwania w miejscu, w którym nie czułam się potrzebna i chciana, wyszłam z tegoż miejsca, strzepując proch z mych stóp, i poszłam tam, gdzie znalazłam duszpasterza, w którego głosie nareszcie rozpoznałam głos mego Pana – Jezusa Chrystusa.

Czy powinnam mimo wszystko zostać w owym wspominanym miejscu duchowego spustoszenia, które opuściłam?...

Odpowiem na wyszczególnione zagadnienie następującym pytaniem: A, czy ów kościół jest dobrym drzewem wydającym dobre owoce?...

Fizycznie jestem nieobecna. Przebywam w stadzie, którego pasterz dba o trzodę, powierzoną mu przez Boga Ojca. W owym miejscu czerpię wodę wiary, nadziei i miłości – Wodę Życia, wzmacniając duszę i ciało Słowem Chrystusa, Chlebem i Winem.

Fizycznie jestem nieobecna. Duchowo jednak nieustannie wspieram miejsce, które opuściłam, zatrzaskując za sobą drzwi, modląc się za wszystkich i wszystko, ktokolwiek jest związany i cokolwiek jest związane z owym miejscem, by ów miejsce rozkwitło dobrym drzewem wydającym dobre owoce i by nie było spichlerzem winogron z ciernia czy fig z ostu.

Niech Pan Bóg błogosławi i strzeże kościół słaby, bo nękany chorobą grzechu i słabości. Niech rozpromienia nad nim Swe oblicze i obdarza go Swą łaską. Niech Pan zwraca ku niemu Swe oblicze i napełnia go pokojem.

W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.




2 komentarze:

  1. Pięknie ujęte.To nie grzech , że poszukujesz dobrego pasterza dbającego o powierzoną mu owczarnię.
    Bo cóż znaczy tchórzliwy niewierzący pasterz,który gdy nadchodzi wilk porzuca swe owce i ucieka. Taki pasterz sam potrzebuje nawrocenia.
    A Twa dusza pragnie Boga żywego,odczuwa głód Boga, Pragnie karmić swą duszę ciałem i krwią Chrystusa. Bo masz głęboką wiarę że ta mała hostia to nie zwykły komunijny opłatek lecz żywe ciało Chrystusa,które daje życie.Twa dusza bardziej dba i troszczy się o wieczność niż doczesność.

    OdpowiedzUsuń