„Jezus
i uczniowie przyszli do Betsaidy. Tam przyprowadzili Mu niewidomego i prosili,
żeby go dotknął. On ujął niewidomego za rękę i wyprowadził go poza wieś.
Zwilżył mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: „Czy Goś widzisz?”. A
gdy ten przejrzał, powiedział: „Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam ich niby
drzewa.”. Potem znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał on zupełnie, i
został uzdrowiony; wszystko widział teraz jasno i wyraźnie. Jezus odesłał go do
domu ze słowami: „Tylko do wsi nie wstępuj!”.”
(Mk 8,22-26)
Przytoczony fragment
Ewangelii (według mnie) doskonale odzwierciedla proces ludzkiego wzrastania
duchowego – od nawrócenia, czyli od momentu spotkania w codziennym, zwykłym,
przyziemnym, szarym życiu Jezusa, poprzez umiejętność postrzegania świata w
coraz to wyraźniejszych jego konturach i wartościach, prawdach i zakłamaniach
do pełnej dojrzałości owocującej wypełnianiem Bożej woli pozbawionym
konfrontacji, negocjacji, sprzeciwu czy wątpliwości, a więc do owoców i planów
naszego doczesnego bytu. Bycie z Panem i w Panu nie jest bowiem niczym łatwym,
prostym, banalnym, a nawet przyjemnym. Wręcz jest to forma wyzwania i
poświęcenia, całkowitego i bezkompromisowego zawierzenia się Bogu, trwania przy
Nim wbrew wszystkim i mimo wszystko. W końcu naśladowanie Chrystusa i wierne
podążanie człowieka w kierunku Królestwa Niebieskiego śladami Jezusa jest
szlakiem „ciasnej bramy i wąskiej drogi prowadzącej do życia” (Mt 7,14).
Wynikająca z owego wiernego trwania w Panu i przy Panu trudność wynika z Jego
Mądrości, której ludzie w żaden sposób ani nie są w stanie sobie wyobrazić, ani
objąć, ani ogarnąć czy doścignąć posiadaną umiejętnością poznawania i
zdobywania wiedzy; wynika ona z Bożej Mądrości, która jest ponad wszystkimi i
ponad wszystkim, która jest zaczynem wszystkich i wszystkiego – jest Początkiem
i Końcem. Wspomniana trudność wynika również z niezdolności człowieka do
bezwarunkowego kochania. Bóg bowiem jest Miłością – Stanem i Prawdą. On jest
niezmienny. On jest stały. Ludzkie odczuwanie miłości natomiast jest jedynie
doznaniem wrzących w sercu emocji, które targają człowiekiem niczym szmacianą
marionetką, której samodzielnością i niezależnością dyrygują sznureczki
podczepione pod batutę osobowego „JA”, skoncentrowanego nierzadko na
egoistycznym postrzeganiu świata, wykorzystywaniu nadarzających się okazji w
celu zdobycia wygodnej posady społecznej, jak i w celu zapewnienia sobie
komfortowych warunków doczesnego życia w imperium sukcesów i zwycięstw.
Z powodu naszej
wrodzonej ułomności i niedoskonałości, słabości, grzeszności i marności bez
Boga jesteśmy kompletnie, absolutnie niczym. Bez Boga codzienne ludzkie życie
jest błądzeniem po omacku. Bez Boga człowiek jest ślepcem, uwięzionym w
ciemności, pochłoniętym przez ciemność. Codzienność pozbawiona Obecności Ojca
Niebieskiego – Obecności świadomie przeżywanej – stanowi pasmo doświadczanej
męczarni, będącej następstwem odczuwanego poczucia pustki, samotności,
wykluczenia i odrzucenia, izolacji i zagrożenia, jak również będącej
następstwem bolesnej konieczności nieustannego wykorzystywania mocno
wyostrzonych zmysłów ostrożności, podejrzliwości, czujności i przezorności, i
jednocześnie będącej następstwem wiernie towarzyszącego człowiekowi lęku.
Dopiero pierwsze, prawdziwie żywe spotkanie z Jezusem, owe pierwotne dotknięcie
naszych oczu, którym błogosławi nas Pan poprzez nałożenie na nas Swych rąk,
pozwala nam pokonać wszelkie trudności, z jakimi było nam dane się zmagać i
jakie musieliśmy każdego dnia pokonywać, by jakość przetrwać ofiarowaną nam
dobę doczesnej wędrówki na ziemi. Dopiero dzięki Chrystusowi jesteśmy w stanie
wyjść z ciemności, jesteśmy w stanie dostrzec wszystkich tych, którzy nam
współtowarzyszą, oraz wszystko to, co nas otacza. Jednak owe uniesienie powiek,
owe dziewicze, pierwotne ogarnięcie wzrokiem świata, jakiego jesteśmy drobną,
maleńką cząstką, nie jest niczym wyjątkowym. To jedynie umiejętność uchwycenia
kształtów powierzchowności, pewnego, nieudolnego odrysowania lub
odzwierciedlenia prawdy. Widzimy bowiem „ludzi, którzy, gdy chodzą, są niby
drzewa” (Mk 8,24). Wydaje nam się, że właśnie znaleźliśmy kogoś, kto jest
wiarygodny i mądry, kto jest zdolny nas nauczyć życia ze względu na silne
korzenie mocno wrośnięte w grunt ludzkiej egzystencji, kto jest autorytetem i
przewodnikiem. Wydaje nam się, że poznaliśmy wreszcie kogoś, w towarzystwie
którego, jak pod rozłożystym parasolem koron potężnych drzew w upalne dni,
znajdziemy schronienie przed najgorszym, pocieszenie, ukojenie, pokrzepienie i
szczęście. Rozmydlamy się i pienimy w przypływie owej spontanicznej miłości
człowieka. Wywyższamy go i adorujemy. Traktujemy w wyjątkowy sposób. Widzimy
bowiem potęgę i siłę, stabilność i wyrazistość drzew, które dają życie,
produkując tlen niezbędny do oddychania, które dają schronienie w cieniu swych
rozłożystych koron, które zachwycają swą wrodzoną potęgą i pięknem, Szukamy więc
ludzi znaczących, charyzmatycznych. Szukamy potężnych, wielkich drzew jak
społeczne dęby. W efekcie owego pierwotnego uniesienia powiek, w efekcie owej
dziewiczej umiejętności zobaczenia świata, uwalniającej nas z bolesnych macek
ciemności podążamy za człowiekiem jako autorytetem. Zachwycamy się nim,
adorujemy, wielbimy i w konsekwencji biegamy za uzdrowicielami, charyzmatykami
od wydarzenia do wydarzenia, zaślepieni fizycznymi atrybutami jednostek, dzięki
którym czujemy się bezpiecznie i szczęśliwie. Nie dostrzegamy w nich słabości.
Nie dostrzegamy prawdy, a mianowicie tego, że są jedynie!, a nie aż, zwykłymi
drzewami, które z czasem płowieją, tracą liście i gałęzie czy korę, które
kruszeją, upadają powalone przez żywioł i próchnieją, i… przemijają bezpowrotnie,
które tak naprawdę niczym szczególnym się od nas nie różnią, bo podobnie jak my
właśnie też! bez Boga są kompletnie, absolutnie niczym. Istnieje więc potrzeba
doświadczenia drugiego dotyku naszych oczu przez Jezusa, byśmy wreszcie
wszystko widzieli teraz jasno i wyraźnie” (Mk 8,25). Dopiero wówczas będziemy
zdolni rozpoznać w drugim człowieku naszego współtowarzysza, a nie Nauczyciela
i Mistrza. Dopiero wówczas poznamy, że każdy z nas jest słaby, grzeszny,
kruchy, marny i niezdolny do samodzielnego bycia, gdyż źródłem ludzkiego życia
i Życiem jest Chrystus. Dopiero wówczas zrozumiemy, że tym, którego winniśmy wielbić,
adorować, czcić, oddawać cześć jest Sam Bóg, a nie człowiek, nawet ten! obdarzony
charyzmatami, wzbudzającymi podziw. Dopiero wówczas będziemy zdolni zobaczyć Prawdę,
by móc Ją poznawać i do Niej podążać poprzez codzienną lekturą Pisma Świętego, Eucharystię
i modlitwę, poprzez odrzucenie naszego doczesnego, nędznego życia czy odejście od
toksycznego towarzystwa „niegodnego pereł” (Mt 7,6), o co prosi Sam Jezus, zaznaczając:
„Tylko do wsi nie wstępuj” (Mk 8,26).
Uzdrowienie człowieka następuje
w wyniku wiernego, ufnego trwania w Bogu i przy Bogu. Nie ma innej formy. Tylko
Bóg jest w stanie człowieka uwolnić, uzdrowić, uleczyć, nawrócić i w konsekwencji
uświęcić. Nie ma innej metody i nie ma osoby (!) zdolnej zastąpić Jezusa. Jeżeli
nawet doświadczymy cudu, pozbywając się jakichkolwiek dolegliwości, ułomności czy
to ciała, czy ducha, musimy nieustannie obmywać się Wodą Życia – Bogiem poprzez
czytanie Pisma Świętego, Eucharystię, modlitwę i świadomym stawianiem Ojca Niebieskiego
w centralnym miejscu naszego istnienia i powołania, naszej codzienności i naszych
relacji międzyludzkich w myśl (!) Pierwszego Przykazania. Owe przemywanie naszych
oczu Wodą Życia pomoże nam widzieć wszystko jasno i wyraźnie!, pomoże nam wzrastać
w wolności i w poczuciu bezpieczeństwa oraz szczęścia, w Miłości i Mądrości.
Nie ma innej metody. Nie
ma innej drogi jak Jezus Chrystus.