poniedziałek, 18 lutego 2019

ZA PASTERZEM


„Tak mówi Pan: Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. Jest on podobny do dzikiego krzewu na stepie, nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście; wybiera miejsce spalone na pustyni, ziemię słoną i bezludną. Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją. Jest on podobny do drzewa zasadzonego nad wodą, co swe korzenie puszcza ku strumieniowi; nie obawia się, gdy nadejdzie upał, bo zachowa zielone liście; także w roku posłuchy nie doznaje niepokoju i nie przestaje wydawać owoców.”
(Jr 17,5-8)

Najpiękniejszym, bo namacanie żywym spotkaniem z Bogiem jest dla mnie osobiście Eucharystia. Nie ma lepszego doznania i cudowniejszego momentu doświadczania Obecności Chrystusa. W owym bowiem momencie całotygodniowy sztorm różnorodnych wydarzeń, zmagań, relacji mniej lub bardziej burzliwych… ustaje… i jakby na głos Jezusa uspokaja się, wycisza, zastyga w pokorze i posłuszeństwie, stając się szklaną taflą przeszłości, na której przezroczysty blat mogę wejść, bezpiecznie stanąć na jeziorze osobistych przeżyć niczym wywołany z łodzi św. Piotr, by z dystansu móc przyjrzeć się temu, co zaszło i co zapisało się na kartach moich doświadczeń, co jest wartościowe i bezcenne w oczach Boga, a co złudne, niepotrzebne i kruche oraz godne odrzucenia. Msza Święta mnie oczyszcza, umacnia, namaszcza mądrością, rozpalając me serce ogniem Bożej Miłości, płomieniami wiary i nadziei. To szczera, żywa rozmowa z Bogiem – rozmowa w cztery oczy, twarzą w twarz. Pan przemawia do mnie Słowami Pisma Świętego, ustami kapłana odprawiającego Nabożeństwo, ucząc i wyjaśniając, co dobre a co złe, wskazując kierunek codziennej wędrówki, dzięki któremu nie zbłądzę, podążając wiernie za Głosem Pasterza.
Nie ma cudowniejszego i piękniejszego spotkania z Bogiem jak Eucharystia.
Niedzielne Nabożeństwo i wyżej przytoczone słowa, które usłyszałam podczas Mszy Świętej rozwiały wszelkie myślowe zawirowania, kłębiące się splotem analiz i interpretacji całotygodniowych wydarzeń czy międzyludzkich relacji. Wczoraj doświadczyłam momentu uwolnienia i oświecenia. Poczułam w sercu słodycz niebywałego ciepła i pewności, utwierdzającej mnie w wyraźnie odczuwanym przekonaniu, a zagłuszanym wszechogarniającymi mnie poradami i wskazówkami współtowarzyszy mojej codziennej wędrówki, wiedzących lepiej niż ktokolwiek, co powinnam zrobić, jak postąpić, z czego zrezygnować a co wybrać i czemu się poświecić, by móc podobać się Ojcu Niebieskiemu znaczenie bardziej niż do tej pory. Wbrew owym wszelkim mądrościom (?!) wiernie trwałam w posłuszeństwie Bogu poprzez posłuszeństwo kierownikowi duchowemu, którego to obecność i ważna rola w moim życiu była starannie ignorowana przez szerokie grono życzliwych doradców, odczytujących me trwanie przy Panu jako upór, pychę, zarozumiałość i potworność zawziętego bycia w błędzie. Wszyscy bowiem troszczący się o mnie okazywali się wiedzieć wszystko lepiej niż ktokolwiek inny – niż (nawet!) mój osobisty ogrodnik, któremu to Pan powierzył dbałość o mojego ducha, by ten nie przypominał bezużytecznego figowca w Jego winnicy (Łk 13,1-9). Cały tydzień byłam bombardowana pouczeniami i wyjaśnieniami, odsłaniającymi wolę Boga (?!) wobec mojej osoby. Wszyscy dbający o mój duchowy wzrost nakłaniali mnie do zmian, które w ich przekonaniu byłyby w stanie uświęcić mnie jako człowieka. Szarpana rytmicznie i nieustannie powtarzanymi wskazówkami, odczuwałam coraz to większe zmęczenie i zniechęcenie. Jednak mimo wszelkim lawinom porad i pouczeń, uparcie zapewniałam samą siebie, że posłuszeństwo winna jestem temu, który jest moim kierownikiem duchowym. Owymi czynionymi sobie powtórzeniami, umacniającymi mnie w przekonaniu słusznie podjętej decyzji dotyczącej mojej wierności Bogu poprzez wypełnianie zaleceń mojego przewodnika a nie wszechwiedzącego grona troskliwych doradców, utrzymałam się na powierzchni całotygodniowego sztormu, nie tracąc wewnętrznego spokoju, który został wzmocniony Chlebem niedzielnego Nabożeństwa – słowami: „Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku (…), a błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu i Pan jest jego nadzieją”. Jezioro wzburzonych i spienionych fal całotygodniowego sztormu… stało się spokojną, niczym niezmąconą taflą przezroczystej toni, na której powierzchnię mogłam wyjść bezpiecznie z łodzi społecznego nacisku, żądań, oczekiwań i pouczeń, by poczuć prawdziwy smak wolności i cudownego, na wskroś przeszywającego mnie wiatru.
Chwała Tobie Panie!
Jakaż to niepowtarzalna słodycz, móc usłyszeć Głos Boga, proszący: „Przyjdź” (Mt 14,22-33)! Jakaż radość płynąca strumieniami ŻYCIA z poczucia bezpieczeństwa, ze stanu bycia kochanym!
Chwała Tobie Panie!
Całym sercem dziękowałam Bogu za wypowiedziane do mnie ustami kapłana Słowa, za sztorm nieporozumień, społecznego nacisku, chłosty pouczeń i żądań, które kruszyły we mnie pychę, które zaostrzały czujność i ostrożność, które były jakby formą egzaminu mojej wiary, mojego trwania przy Pasterzu i wiernego podążania za Jego Głosem.
Chwała Tobie Panie!
Tak! – wykrzykuję moje – Tak!, Panie, wyrażając zgodę, by być ubogą, by nieustannie odczuwać głód Twojej Miłości, Twojej Mądrości, Twojej Sprawiedliwości, Twojej Obecności w mim codziennym życiu, by płakać z powodu ogromnej tęsknoty za Tobą mój Umiłowany Ojcze, by być z Twojego powodu znienawidzoną, wyłączoną, zelżoną, odrzuconą z pogardą i pozbawioną imienia, uważanego za niecne (Łk 6,17.20-26). Z nieposkromioną radością w moim sercu wykrzykuję moje – Tak!, mój Panie, prosząc Cię tylko o to, byś przy mnie czuwał, wzmacniając mnie i namaszczając siłą wiary oraz nadziei, rozpalając mnie ogniem Twojego Miłosierdzia, byś bez końca odmarzał mnie łaską Eucharystii, będącej dla mnie świętym aktem wyciągniętej ręki, którą mnie chwytasz, ratując z opresji, wypowiadając czule słowa: „Czemu zwątpiłaś, małej wiary?” (Mt 14,22-33), brzmiące rozkosznie dla mego ducha niezaprzeczalnym, niezłomnym tonem zapewnieniem: „Jestem”.
Chwała Tobie Panie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz