poniedziałek, 11 lutego 2019

UPÓR


„Pewnego razu – gdy tłum ciągnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret – zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedł do jednaj łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: „Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!”. A Szymon odpowiedział: „Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci.”. Skoro to uczynił, zgarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: „Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiekiem grzesznym.”. I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. A Jezus rzekł do Szymona: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił.”. I wyciągnąwszy łodzie na ląd, zostawili wszystko i poszli za Nim.”
(Łk 5,1-11)

Każdy chrześcijanin winien głosić Dobrą Nowinę, winien naśladować swego Mistrza i za Jego przykładem nauczać tłumy o Bogu, Miłosierdziu i Sprawiedliwości Ojca Niebieskiego, o Królestwie Bożym i o panującym w Nim życiu wiecznym w miłości oraz w szczęściu. Każdy chrześcijanin winien zasiewać w sercach ludzi wiarę poprzez świadectwo Istnienia Chrystusa i Jego namacalną, szczerą, wierną i serdeczną Obecność w przyziemnych ludzkich sprawach zwykłej codzienności, ale…
Czymże są jednak słowa, wypowiadane bez pokrycia ich sensu w prawdzie, nie idące w parze z czynami? Czyż wypowiedź sama w sobie nie traci na wiarygodności? Czyż głosząc Dobrą Nowinę, a nie dostosowując swego codziennego życia do owej głoszonej Nauki, nie stajemy się obłudnikami i obłąkańcami, których należy omijać z daleka? Czyż chwaląc Boga ustami, a ignorując Ojca Niebieskiego podejmowanymi decyzjami i czynami, nie stajemy się zakłamanymi piewcami łgarstwa i obłudy, bluźnierstwa i bałwochwalstwa?
Jesteśmy rybakami – każdy z nas bez wyjątku! Budzimy się rankiem. Ubieramy się. Zasiadamy do śniadania lub porannej kawy i lektury prasowej, po czym o określonej godzinie opuszczamy zacisza naszych mieszkań, wchodzimy w łodzie społecznych ról i wypływamy na głębię szkolnych czy zawodowych obowiązków, na głębię międzyludzkich relacji. Zarzucamy w toń przeznaczenia sieci osobistych pragnień, by złowić sukcesy wytyczonych celów, powodzenia w podejmowanych trudach, realizacje marzeń, satysfakcje karier, po czym…, po całodniowych połowach zainwestowanego przez nas zaangażowania, wracamy do domu zmęczeni, znużeni, często rozczarowani, zniechęceni i przygnębieni. Zamykamy się w zaciszach własnych mieszkań i opłukujemy sieci, rozważając usilnie i uparcie, co poszło nie tak?!, że nie udało nam się zaspokoić ambicji, wykonać wyznaczonych na dziś zadań… Analizujemy każdy ruch, każdą myśl i decyzję, każdą czynność. Tak bardzo mocno angażujemy się w płukanie pustych sieci, że w ogóle ani nie zauważamy w naszym codziennym życiu Chrystusa, ani nie zwracamy uwagi na Mądrość wypływającą z ust Jezusa, który stoi obok nas nad jeziorem Genezaret, tłumaczą, radząc, ucząc i tym samym odpowiadając na dręczące nas dociekania, krążące wokół konieczności poznania przyczyny naszych niepowodzeń i rozczarowań. Zamykamy się w skorupie samodzielności i pychy. Chcemy bowiem osobiście kontrolować własne życie, wpływać na codzienność, decydując o jej formie, reżyserując nawet najdrobniejsze etapy jej przebiegu oraz tworząc jej treść pełną sukcesów, jak i wydarzeń wartych zapamiętania. Nie dopuszczamy do głosu Jezusa. Nie pozwalamy Mu wejść w nasze życie. Boimy się stracić kontroli nad sobą i wpływu na codzienność. Ignorujemy naszego Mistrza. Chrystus stoi obok nas nad brzegami jeziora Genezaret, naucza tłumy, ale my nie zwracamy na Niego uwagi. Odwracamy się do Jezusa plecami, pochyleni nad taflą ludzkich niepowodzeń i rozczarowań, w której opłukujemy sieci upadków i porażek, doszukując się choćby jednej maleńkiej rybki osobistego sukcesu, jakim moglibyśmy pocieszyć zawiedzione oczekiwania, budząc nadzieję na obfitość jutrzejszego dnia. Ignorujemy swego Mistrza. Słyszymy Jego głos i rozumiemy Jego wypowiedzi, ale nie słuchamy Go, nie dostosowujemy się do wygłaszanych przez Chrystusa nauk. Wolimy po prostu wychwyconymi sentencjami Bożej Mądrości pouczać bezczelnie innych, siebie zwalniając z obowiązku podporządkowania się Ojcowskiej woli. Zwijamy więc sieci. Zakotwiczamy kutry przy brzegu jeziora naszego codziennego życia. Wracamy z pustym koszem do domu. Zamykamy się w goryczy indywidualnie prowadzonych analiz i strategii, po czym następnego dnia, rankiem, ponownie wypływamy na głębię szkolnych lub zawodowych obowiązków, ponownie zarzucamy sieci osobistego zaangażowania i pracy w toń celów, zadań, marzeń… i znowu po całodniowym trudzie wracamy z sieciami pełnymi rozczarowań i niepowodzeń, nie zauważając nawet tworzącej się wokół nas pustki, smutku, samotności, życiowej ruiny. Popadamy w stan wewnętrznego mroku, a mimo wszystko rytmicznym torem ludzkiego uporu i niszczącej nas pychy powtarzamy nędzny schemat wczorajszego dnia pełnego porażek i przegranych, ceniąc sobie nade wszystko niezależność oraz samodzielność, a tym samym ignorując wolę Boga i odrzucając Jego Ojcowską Miłość.
Iluż z nas, podobnie jak Szymon Piotr, potrafi „przypaść Jezusowi do kolan”, by z ufnością i bezkompromisowym oddaniem wypowiedzieć słowa posłuszeństwa: „na Twoje słowo zarzucę sieci” – niech Twoja wola się stanie?!... Iluż?!... Iluż z nas potrafi zagłuszyć w sobie pychę, by nie! według osobistych przekonań czy oczekiwań budować codzienność, ale by pozwolić Bogu poprzez nas tworzyć jej treść, a przede wszystkim nadawać jej niepowtarzalną, bo wyjątkową wartość?!
Ufając Chrystusowi i wiernie wypełniając wolę Ojca Niebieskiego stajemy się wiarygodnym świadectwem Jego Istnienia, Miłosierdzia i Sprawiedliwości, Mądrości i Dobroci, Rodzicielskiej Miłości. Podejmując decyzje czy działania na „słowo Mistrza”, jesteśmy w stanie wyławiać z głębi codziennych trudów i szkolnych czy zawodowych obowiązków sieci pełne ryb – pełne sukcesów, a tym samym jesteśmy w stanie przykładem osobistego życia, będącego owocem woli Bożej, uwalniać, uzdrawiać, leczyć i nawracać wszystkich tych, którzy nas obserwują, którzy dostrzegą w nas wiarygodność, wypływającą z nauczania potwierdzonego, bo uzupełnionego czynami – naszą codziennością, którzy zapragną nas naśladować. Musimy jednak zdobyć się na akt poddaństwa. Musimy „przypaść do kolan Jezusa” niczym Szymon Piotr, by szczerze i z miłością, z zaufaniem i przekonaniem wyrazić zgodę na posłuszeństwo i służbę Bogu, na bycie owocem woli Ojca. Musimy pozbyć się wrodzonego uporu, dbałości o niezależność i samodzielność. Musimy zrozumieć, że bez Boga jesteśmy po prostu niczym.
Osobiście nie wyobrażam sobie siebie bez Ojca. Jestem Jego częścią, jak każdy z nas, dlatego służąc Jemu i wypełniając Jego wolę, mogę służyć innym, gdyż tylko w ten sposób mogę stać się wiarygodna, dlatego poznając Boga, mogę poznać człowieka.
Zawierzyłam siebie Ojcu Niebieskiemu. Nie wyobrażam sobie siebie bez Boga. Nie mogłam więc postąpić inaczej.
Jestem rybakiem. Posiadam takie, a nie inne talenty czy umiejętności, predyspozycje, cele i marzenia, obowiązki i zadania. Mam niewielką łódkę – nic nadzwyczajnego; żaden to jacht czy kuter, po prostu zwykła, mała łódź społecznej roli, jaką przyszło mi odgrywać każdego dnia z tytułu mojego powołania do bycia kobietą, żoną, matką, córką, siostrą, przyjaciółką czy znajomą. Posiadam też sieć osobistych planów, marzeń, celów i zamiarów, osobistego zaangażowania, pracy, odwagi i zdolności. Każdego ranka budzę się i wchodzę w tę moją łódkę społecznej roli. Odpycham się wiosłem modlitwy od brzegu domowego zacisza i wypływam na głębię codziennego życia. W toń obowiązków zarzucam na słowo mego Mistrza sieci osobistych marzeń, celów, pragnień, zamierzeń i zamiłowań, po czym, po całodniowym połowie, wracam do portu. Niewiele udaje mi się złowić każdego dnia. Z głębi codziennych obowiązków i zainwestowanej pracy oraz zaangażowania nie wyciągam sieci pełnych ryb, od ilości których ma łódź prawie by się zanurzała, ale to mnie nie martwi. Potrafię bowiem cieszyć się każdą płotką, każdą maleńką zdobyczą, każdym pozornie nic nie znaczącym sukcesem czy powodzeniem, wierząc, że jutro będzie znacznie lepiej. Nie tracę nadziei, gdyż każdego dnia wyciągam z głębi codzienności sieci, w których zawsze znajduję jakąś rybę, więc nie zadręcza mnie rozczarowanie i przygnębienie, nie trawi mnie głód, nie niszczy rozpacz i poczucie beznadziejności lub niemocy. Każdego bowiem dnia na słowo mego Mistrza zarzucam sieci i każdego dnia mam łaskę radowania się błahostkami i drobinkami codziennego życia, którego mozaika składa się właśnie z tych maleńkich i (wydawałoby się!) nic nie znaczących elementów, decydujących o obrazie, treści, sensie i wartości naszego istnienia w precyzyjnie i misternie skonstruowanej całości, będącej właśnie zapisem woli Boga.
Niewiele mam w porównaniu z innymi, opływającymi w luksusach i sukcesach, wzlotach i karierach, ale nie wnikam w przyczynę tego, co jest mi dane posiadać w tak (być może) mizernej ilości.
Może po prostu nie dojrzałam duchowo do zdobycia szczytu? Może mój Mistrz chroni mnie przed upadkiem i potępieniem? Może otacza Ojcowską miłością i troską?
Jestem tego pewna. Ufam memu Mistrzowi. Ufam memu Ojcu. Pragnę żyć według Jego słowa – według Bożej woli.
Komuż mam zaufać, jeśli nie Temu, który – mimo mej grzeszności – miłuje mnie, dba o mnie, trwa przy mnie i prowadzi oraz troskliwie pilnuje, by moje sieci nigdy nie były puste? Komu mam być zawierzoną i oddaną, jeśli nie Ojcu?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz