„Jezus
mówił do tłumów: „Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie
wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i
rośnie, sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło,
potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie. Gdy zaś plon dojrzeje, zaraz
zapuszcza sierp, bo pora już na żniwo.”. Mówił jeszcze: „ Z czym porównamy
królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko
gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na
ziemi. Lecz wsiane, wyrasta i staje się większe od innych jarzyn; wypuszcza
wielkie gałęzie, tak że ptaki podniebne gnieżdżą się w jego cieniu.” W wielu
takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli ją zrozumieć. A bez
przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał swoim uczniom.”
(Mk 4,26-34)
Panie mój umiłowany,… wyglądam
na zewnątrz przez zroszone kroplami dorodnego deszczu okno. Drzewa uginają się
bezsilnie i bezradnie pod ciężarem bezwzględnego wiatru. Deszcz chłoszcze
ziemię rzemieniami lejących się z ciemnogranatowego nieba strug. Ludzie
przemykają ulicami wciśnięci w kołnierze lub kaptury ciepłych, zimowych kurtek,
a ja… Stoję w oknie z kubkiem gorącej, świeżo zaparzonej kawy przeszyta na
wskroś zewnętrznym chłodem szerzącego się zimna i dziękuję Ci Panie całym
sercem za dach nad głową, ściany mieszkania, w których mogę się schronić przed
zimowymi kaprysami i pogodowymi uszczypliwościami, za pokój na ziemi, dzięki
któremu mogę korzystać z tego ofiarowanego mi przez Ciebie przywileju
posiadania domu – schronienia.
Pomyślałam… o ludziach
porozrzucanych kolejami losu w ulicznych zakamarkach, pod mostami, w bramach
starych kamienic, w zaroślach lub w zgliszczach budynków kruszonych palcami
wojny, szukających w miarę bezpiecznego miejsca, próbujących się ukryć przed
złośliwościami rozkapryszonej pór roku, przed hałasem i zgiełkiem miastowej
zawieruchy, przed niebezpieczeństwem, przed śmiercią…
Pobłogosław im Panie.
Czuwaj nad nimi jak Ojciec nad zmożonym chorobą dzieckiem. Pielęgnuj ich,
wspieraj, pocieszaj, pokrzepiaj i pomagaj w każdej sekundzie ich niełatwego,
codziennego życia. Błogosław im Panie bez względu na wszystko, cokolwiek jest z
nimi związane. Z wielką szczerością zawierzam tych ludzi Twojemu Miłosiernemu
Sercu Boże mój umiłowany.
Tak BARDZO Ciebie
kocham, tak BARDZO. Nie umiem jednak słowami wyrazić odczuwanego uczucia. Nie
jestem w stanie zobrazować owej miłości. Nie potrafię jej nawet opisać w
sposób, dzięki któremu człowiek mógłby chociaż uzmysłowić sobie obecny stan
mego ducha. Nie umiem…
Jedyne, cokolwiek
jestem w stanie wypowiedzieć mój Boże to: „cała jestem Twoja mój Jezu, cała
Twoja”.
Nie umiem się nawet
wytrwale modlić, będąc zdyscyplinowaną i konsekwentną w owym akcie chociażby
różańca, z którym nigdy się nie rozstaję, który zawsze i wszędzie mam przy
sobie, który trzymam mocnym uściskiem w dłoni podczas snu. Gdziekolwiek się
jednak nie ruszę, cokolwiek bym nie robiła nie umiem się pozbyć zanurzenia w
nieustającej, żywej rozmowie z Tobą. Opowiadam Ci o wszystkim, czego
doświadczyłam czy czego doznaję, co mnie zasmuca i co cieszy, co dręczy i
inspiruje, o czym marzę i czego pragnę, i widzę Cię mój Ojcze wiernie stojącego
obok, wsłuchanego uważnie i czujnie w każde wypowiadane przeze mnie słowo, w
każdą wyszeptaną myśl, i czuję Twoją wszechogarniającą mnie Obecność, więc w
Twoim wyczuwalnym, realnym towarzystwie i rodzicielskiej trosce oraz miłości zawierzam
Ci mój umiłowany Boże poszczególne osoby, spokrewnione ze mną splotem wspólnie
spędzonych chwil, spokrewnione znajomością, prosząc Cię o potrzebne dla nich
łaski i błogosławieństwo, o uwolnienie i uzdrowienie, nawrócenie i uświęcenie
bez względu na charakter relacji jaki mnie z daną osobą łączy…
Tak BARDZO Ciebie kocham
mój Panie, tak BARDZO.
Ludzie pragną darów,
charyzmatów, dzięki którym mogliby prorokować, wychwalać Cię i wielbić,
wypędzać złe duchy, uzdrawiać, a ja proszę Cię Boże mój umiłowany tylko o jedno
– o odwagę w wierze i wiarę w odwadze, bym w chwili zagrożenia, strachu,
zaglądającego w me źrenice spojrzeniem śmierci, nie wyparła się Ciebie, nie
zdradziła Cię jak to uczynił św. Piotr, poddając się bezwiednie ludzkiej,
płochej naturze, kierującej się instynktownym zapłonem różnorodnych, niekiedy
haniebnych zachowań. O to proszę Cię Jezu całym sercem i całą duszą. Nie umiem
bowiem odnaleźć nawet w sobie owego przekonania i zdolności „żądania”. Nie
umiem modlić się z bezkompromisową wiarą o chociażby uzdrowienie czy spełnienie
prośby osoby, proszącej o wstawiennictwo. Nie umiem zwracać się do Ciebie
akcentem nakazu. Jedyne, cokolwiek potrafię wypowiedzieć, to: „Panie zawierzam
Twemu Miłosiernemu Sercu to chore dziecko, ale… niech Twoja wola się stanie”.
Ty bowiem wiesz najlepiej, co dla kogo jest dobre, co zbawienne. Ty bowiem
najdoskonalej znasz nasze serca, naszą przyszłość. Ty Jedyny umiesz ocenić to,
co w swym urzeczywistnieniu służyć będzie naszemu nawróceniu i uświęceniu, co
może zapewnić nam życie wieczne w Królestwie Niebieskim i co może ocalić nas od
potępienia. Niech więc Twoja wola się stanie.
Zasiałeś we mnie Boże
ziarenko gorczycy. Ty tylko wiesz na jakim etapie rozwoju jest moja wiara. Ty
tylko wiesz, czy jestem kiełkującym nasieniem, czy źdźbłem, czy kłosem, czy
pełnym ziarnem w brzemiennym kłosie. Ty tylko jesteś w stanie realnie i
obiektywnie mnie ocenić. Ty znasz mnie i każdego z nas najlepiej.
Tak BARDZO Cię kocham
mój Panie, tak BARDZO i jednocześnie tak bardzo Cię ranię, krzywdzę, zawodzę,
doprowadzam do łez i rozpaczy, do rodzicielskiego smutku i cierpienia.
Przepraszam.
Ilekroć moje matczyne
serce krwawi z powodu krnąbrności czy młodzieńczego buntu mojego syna, tylekroć
poznaję ból twojego Ojcowskiego Serca – ból, którego ja jestem przyczyną z
tytułu wrodzonej upartości, impulsywności, zawziętości, słabości i skłonności
do grzechu, tylekroć dławię się żalem i przykrością, że Ciebie zraniłam,
tylekroć swoje rodzicielskie rozgoryczenie ofiarowuję Tobie w formie
zadośćuczynienia za moje przewinienia.
Przepraszam.
Bardzo często,
nieustannie zastanawiam się nad tym, jaką mnie postrzegasz?, jak mnie widzisz?,
jaką córką jestem naprawdę? Cokolwiek bym nie zrobiła, cokolwiek bym nie
postanowiła, rozważam, czy podejmowane przeze mnie kroki są miłe Twojemu Sercu?
Kiedy tylko słyszę, że „jestem dobrym człowiekiem”, zastanawiam się nad tym,
czy Ty zgadzasz się z wypowiedzianą opinią?, czy Ty postrzegasz mnie
identycznie?, czy raczej przecząco kręcisz głową, wyliczając w akcie własnej
woli to, co powinnam w sobie poprawić, nad czym powinnam popracować i co powinnam
starać się w sobie zniszczyć na Twoją chwałę i cześć. W końcu najważniejsze są
intencje ludzkiego serca, a nie to, co się dzieje czy to, co się nie udało
stać. Smak wody płynącej rzeki nie równy jest bowiem smakowi źródła, z którego
ona wypływa i z którego ma swój początek.
Tak BARDZO Cię kocham
mój Panie, tak BARDZO, a mimo wszystko, nie potrafię Ci okazać mojej miłości.
Na jakim etapie rozwoju
jest we mnie zasiane w mym sercu ziarenko Twojej gorczycy?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz