piątek, 30 czerwca 2023

MODLITWA

"Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim. Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: "Wybierz sobie mężów i wyrusz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku.". Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z jednej, a drugi z drugiej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza."

(Wy 17,8-13)

Ja długo i jak często się modlimy, rozmawiając w ten sposób z Bogiem i wypraszając potrzebne nam łaski czy pomoc w trudnych dla człowieka momentach codziennego życia, a jak często i z jakim to zaangażowaniem narzekamy, lamentujemy, doszukujemy się winnych osaczającego nas nieszczęścia, których oskarżamy bezwzględnie i agresywnie, tonąc w poczuciu ludzkiej niemocy i bezradności? Ileż razy ciskamy w Niebo pretensje, zarzucając Ojcu Wszechmogącemu brak wrażliwości, obojętność, surowość i w konsekwencji braku zmian na lepsze... nieistnienie? Iluż z nas za przykładem Mojżesza w obliczu trudności lub zagrożenia unosi w górę ręce, zwracając się błagalnie do Boga, by uzyskać pomoc, by pokonać niedolę i zło w niełatwym przecież życiu? Iluż z nas wytrwale i cierpliwie znosi fizyczne niedogodności ciała, aby dusza, klękając przed Majestatem Stwórcy, wyprosiła potrzebne w danym momencie łaski? Iluż z nas, choćby budząc się rano każdego dnia, zwraca się do Ojca Wszechmogącego z prośbą o błogosławieństwo?...

Lubimy narzekać. Kochamy żyć według własnej woli i potrzeb, kaprysów i zachcianek, byleby tylko dotrzeć do celu, zdobyć i osiągnąć to, czego zapragnie ambicja albo nic nieznacząca, przyziemna ochota. W ogóle nie liczymy się z wolą Boga Ojca. On bowiem Swymi zakazami, ostrzeżeniami i oczekiwaniami, zapisanymi literą prawa Dziesięciu Przykazań, jedynie zawadza i przeszkadza w realizacji egoistycznie snutych planów na przyszłość. Nie słuchamy więc i lekceważymy to, co zostało nam przekazane przez Mojżesza w formie kamiennych tablic Dekalogu, którego przecież winniśmy przestrzegać, a którego świętość, stanowiąca wypunktowane przez Ojca Wszechmogącego obowiązki człowieka względem jego Stwórcy i względem bliźniego, jest deptana i profanowana w codziennej gonitwie za... (w rzeczywistości tylko) śmiercią... I wszystko jest w porządku według naszego odczucia oraz uznania dopóki się wszystko układa zgodnie z naszymi oczekiwaniami, dopóki komfort wygodnego życia rozpieszcza zmysły leniwego ciała, egoistycznie dbającego wyłącznie o siebie, nie zaś o duszę, zagłuszaną radością zaspokajanego człowieka pławiącego się w luksie celebrowanych przyjemności. Kiedy jednak los rozdaje karty na naszą niekorzyść i kiedy stajemy w progu niepowodzenia oraz osobistej tragedii, panicznie rozglądamy się wokół siebie, szukając pomocy i wsparcia w gronie najbliższych nam osób, które spłoszone poniesioną przez nas porażką, odchodzą i skazują nas na samotność - zawodzą... Wówczas unosimy w Niebo bezradny wzrok porzuconego człowieka w potrzebie i niedoli, szukając ratunku u Boga, z którym przecież nigdy nie było nam po drodze, a który niekiedy pojawiał się od święta w dni nabożeństwa wytresowane w nas jako odruch warunkowy tradycyjną formą wychowania jakiej zostaliśmy poddani w obróbce charakteru przez dziadków lub (i) rodziców. Wtedy to właśnie żebrzemy o uwagę i wsparcie. Najpierw pokornie prosimy o pomoc Ojca Wszechmogącego. Następnie błagamy o litość, gdy nic się nie zmienia na lepsze w naszym życiu. W końcu błagamy, gdy Bóg nadal nie reaguje i milczy a my nie zauważamy oczekiwanych efektów cudotwórczego odbudowania tego, co obróciliśmy podejmowanymi decyzjami i wyborami w kompletną ruinę. Później już zaczynamy żebrać o interwencję Pana Nieba i Ziemi, a kiedy nie otrzymujemy w zamian utraconego szczęścia, rozumianego jako komfort i luksus codziennego delektowania się przyziemnym życiem, zarzucamy Ojcu Wszechmogącemu egoizm, obojętność, znieczulicę... i wszystko to, co tak naprawdę jest naszą najgorszą stroną podłej, przewrotnej natury, aż w efekcie nieuzyskania wypraszanego u Stwórcy celu, często zaprzeczamy Jego istnieniu w ogóle, odwracając się od Niego i podnosząc rękę na tron Pana, co podlega każe wojny Boga z nami, ciągnącej się z pokolenia na pokolenie (Wy 17,16). Słowem: zachowujemy się jak rozkapryszone dzieci próbujące wymusić od rodzica zakup cukierków lub zabawki, na które w danym momencie mamy po prostu ochotę; dzieci tupiące nogami i dąsające się w chwili porażki jaką jest stanowczość mamy czy taty wobec pociechy próbującej ich sterroryzować i sobie podporządkować w imię osiągnięcia krótkotrwałej przyjemności. Często wówczas żalimy się, wypominając Bogu nasze poświęcenie i oddanie, wywyższając siebie jako biednych i odrzuconych, a poniżając Ojca Wszechmogącego jako pozbawionego serca i tym samym niezdolnego do miłości oraz współczucia. Echo dudni wtedy wypowiadanymi w rozgoryczeniu słowami: "tyle się modlę, tyle się modlę... i nic".

A ileż się modlisz dziennie i czy w ogóle modlisz się codziennie? Jak często? Ileż czasu poświęcasz Bogu, by z Nim porozmawiać, by Go wysłuchać, kiedy przemawia do ciebie lekturą Pisma Świętego, by Mu wyznać swą miłość i by Go prosić o błogosławieństwo oraz potrzebne ci łaski? Czy choć raz, jak Mojżeszowi w modlitwie, twoje uniesione w górę ręce odsunęły się w dół z omdlenia? Czy możesz wspomnieć choć jeden moment w swoim codziennym, zaganianym życiu, w którym, błagając Boga o cokolwiek, potrzebowałeś wsparcia duchowego Arona i Chura - kogoś bliskiego, kto razem z tobą padłby przed Majestatem Pana, prosząc w twoim imieniu, w twojej intencji o potrzebne ci łaski?

Modlimy się, ale zazwyczaj byle jak i rzadko, zazwyczaj w sytuacjach przerastających nasze zdolności pokonywania trudów, w stanach nokautującej nas niemocy i beznadziei. Na co dzień zaś żyjemy niczym Zosia Samosia, czyli bez Boga. Podnosimy rękę na tron Pana, a kiedy okazuje się, że nie jesteśmy w stanie bez Niego poradzić sobie ze złem wdzierającym się w codzienność, nagle sobie o Nim przypominamy i padamy na kolana "skruszeni" bezradnością, żebrzący o ratunek i pod maską pokory wymuszonej na nas przez niedolę próbujemy zaangażować Boga w nasze problemy wijąc się u Jego stóp jako uniżone, grzeczne dzieciątka, którym Miłosierny Stwórca nie powinien przecież odmówić pomocy, bo... jest Miłością! Oczekujemy, a nierzadko nawet żądamy od Boga poświęcenia i zaangażowania, przy czym sami nigdy nie odwzajemniamy Mu tego, czym się spodziewamy być obdarowani, Ponosząc rękę na tron Pana, nie bierzemy pod uwagę faktu, że owym sprzeniewierzeniem i wyparciem się Ojca Wszechmogącego jako naszego Stwórcy ściągamy na siebie oraz nasze pokolenia gniew, że przymuszamy Go do wojny z nami, która w zapowiedzi Pisma Świętego może ciągnąć się latami (Wy 17,16). Mimo wszystko narzekamy na Boga jako pozbawionego serca sprawcę ludzkich nieszczęść, tragedii, cierpień, plag egipskich toksycznie wdzierających się w naszą codzienność, więc... W zagrożeniu wojny uskarżamy się na brak interwencji Pana Nieba i Ziemi, który winien siłą Swej woli powstrzymać krwiożerczy zapęd człowieka do zabijania. Ślizgając się po trupach i kałużach ludzkiego śluzu czy stygnących kałużach krwi, krzyczymy rozpaczliwie: "gdzie jest Bóg?!". Zapominamy o tym, że to nie Pan Nieba i Ziemi wszczyna militarne zamieszki, a ludzka chciwość, nienawiść, żądza krwi i pycha. Bóg bowiem nakazuje nam, byśmy się wzajemnie miłowali. Upomina nas głosem Dekalogu Piątego Przykazania: "Nie zabijaj!". To my chciwością wiecznie nienażartej polityki, impulsem nieposkromionej pychy, głodem niezaspokojonej chciwości decydujemy się chwycić za broń, strzelić, by zabić człowieka, któremu pragniemy, wręcz pożądamy!, zabrać wszystko, cokolwiek posiada. W obliczu zaś śmiertelnych chorób bezbronnych dzieci, skazanych na śmierć, gniewnie zarzucamy Ojcu Wszechmogącemu brak sprawiedliwości, bo przecież kilkuletnia pociecha winna dożyć sędziwej starości, winna mieć całe życie przed sobą, winna korzystać z radości i beztroski cudownego dzieciństwa, które przecież nigdzie nie jest zagwarantowane, a które może być podarowane jeśli tylko rodzice czy (i) dziadkowie będą o to zabiegać - będą się o to modlić. Bóg bowiem obiecuje nam Słowami Pisma Świętego, że "nigdy nie poda nam kamienia, kiedy będziemy prosić o chleb, ani nie poda nam węża, gdy będziemy prosić o rybę". Zaznacza, iż "jeśli my będziemy dawać swoim dzieciom dobre dary, to On - o ileż bardziej, chociaż jesteśmy źli - da to, co dobre, tym, którzy Go proszą", a nawet upomina nas, byśmy się do Niego zwracali, słowami: "proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam" (Mt 7,7-11).

Czy wypełniamy owe wyżej przytoczone Słowa zachęty do modlitwy? Czy prosimy, by otrzymać? Czy szukamy pomocy, by ją znaleźć w Bogu? Czy kołaczemy do Pana Nieba i Ziemi modlitwą, by nam otworzył?

Kiedy widzimy bliską naszemu sercu osobę - Jozuego - zmagają się ze złem - z Amalekitami, winniśmy jak Mojżesz wznieść do Nieba ręce i modlić się gorliwie do Pana, by wyprosić zwycięstwo nad tym, co wrogie i niepożądane. Kiedy owe zło jest trudne do pokonania i wymaga większego zaangażowania, oddania i poświęcenia, winniśmy poprosić współbraci - Arona i Chura, by wspierali nas w modlitwie, by podtrzymywali nam omdlewające ręce, gdy te zdrętwieją i odmówią posłuszeństwa, byśmy się nie poddawali i nie podupadali w błaganiu o błogosławieństwo oraz potrzebne łaski. Kiedy zaś sami jako Jozue musimy stawić czoła wrogom naszej codzienności - Amalekitom, znajdźmy w gronie bliskich nam osób kogoś takiego jak Mojżesz, Aron, Chur i poprośmy, by się o nas modlili, bo przecież "jeśli się dwóch z nas na ziemi zgodzi co do jakiejkolwiek sprawy, by o nią się modlić, to spełni się im za sprawą mojego Ojca, Tego w niebie, bo gdzie dwóch lub trzech jest zebranych w moje imię, tam jestem wśród nich" (Mt 18,19-20).

Nie ustawajmy w modlitwie. Nie odwracajmy się od Boga, bowiem w Nim jest wszystko, o co możemy prosić i co może być nam dane. Nie narzekajmy na cierpienie, lecz módlmy się o zdrowie. Nie uskarżajmy się na głód i niedostatek, ale prośmy o chleb. Nie lamentujmy z powodu samotności, lecz szukajmy w Bogu pocieszenia i miłości, kołatając do niego błagalnym wołaniem, dzięki któremu otworzy nam drzwi Swojego Królestwa i da nam dobro w życiu doczesnym. Prośmy o szczęście i zdrowie dla naszych dzieci, byśmy i my od Ojca otrzymali to, i więcej, o co sami prosimy dla swego potomstwa.

Niekiedy oczekiwanie na rezultaty naszej modlitwy wymaga zdecydowanie większej ilości czasu, większego poświęcenia i zaangażowania, oddania oraz zdecydowanie bardziej uniżonej pokory, co poddaje ludzką cierpliwość i wytrwałość próbie wiary, nadziei oraz miłości. Im silniejszy wróg - zło - Amalekici, tym gorliwsza bowiem musi być modlitwa. Kiedy więc mdleją nam ręce, kiedy zmęczenie ciała, odmawia posłuszeństwa pogrążonej w modlitwie duszy, szukajmy wsparcia u bliźnich, by Aron i Chur, podtrzymywali drętwiejące członki błagalnie wzniesione ku Panu. Miejmy cały czas kończyny wysoko wyciągnięte do Boga nawet do zachodu słońca, zwiastującego koniec naszego doczesnego życia, bo... dąb nie wynurza się spod ziemi jako potężne, wielowiekowe drzewo o silnie rozłożystej koronie, a kiełkuje z owocu - modlitwy - żołędzia jako pęczek korzeni, wrastający w glebę i maleńkie zawiniątko liścia na delikatnej, kruchej łodyżce, po czym z każdym słowem na chwałę Pana wzrasta, wzmacnia się i z roku na rok coraz bardziej zachwyca swym pięknem zdrowia, i długoletniości. Tak właśnie rodzą się efekty naszego zaangażowania w Boga. Tak owocuje nasza modlitwa, która zawsze okazuje się dorodną i bogatą w kiście winogron winnicą, bowiem Ojciec Wszechmogący, w przeciwieństwie do człowieka, nigdy nie rzuca Swych Słów na wiatr i w związku z tym wiernie dotrzymuje obietnicy danej proszącym o błogosławieństwo oraz potrzebne im łaski.

Nigdy nie powinniśmy patrzeć na rezultaty podjętej modlitwy w wybranym pysznie i samodzielnie odcinku czasu, bo to z pewnością zniechęci nas do wytrwałego wznoszenia rąk ku Panu w błagalny sposób w intencjach ważnych dla nas lub naszych bliskich. Często bowiem oczekujemy cudu. Prosimy i chcemy, by było nam to dane natychmiast, teraz!, niezwłocznie, ponieważ (w końcu!) Bóg jest Ojcem Wszechmogącym. Brakiem spełnienia naszych osobistych próśb, kierowanych do Stwórcy, budzimy w sobie zniechęcenie i rozczarowanie, rozgoryczenie i gniew. Mało kto potrafi spojrzeć na otaczającą go rzeczywistość przez pryzmat refleksji: "gdyby nie moja modlitwa, może byłoby znacznie gorzej".

Bądźmy wytrwali jak Mojżesz i zaangażowani jak Aron oraz Chur. Bóg nam to wynagrodzi - obiecał!, a On zawsze dotrzymuje danego Słowa i sprawia, że staje się ono ciałem.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz