„Gdy Mojżesz pasł owca swego teścia imieniem
Jetro, kapłana Madialitów, zaprowadził owce w głąb pustyni i doszedł do Góry
Bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia ze środka
krzewu. Mojżesz widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego. Wtedy
Mojżesz powiedział do siebie: „Podejdę, żeby się przyjrzeć temu niezwykłemu
zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?”. Gdy zaś Pan ujrzał, że podchodzi, by
się przyjrzeć, zawołał Bóg do niego ze środka krzewu: „Mojżeszu, Mojżeszu!”. On
zaś odpowiedział: „Oto jestem.”. Rzekł mu Bóg: „Nie zbliżaj się tu! Zdejmij
sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą.”. Powiedział
jeszcze Pan: „Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem
Jakuba.”. Mojżesz zasłonił twarz, bał się bowiem zwrócić oczy na Boga. Pan
mówił: „Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się
narzekań na jego ciemięzców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go
wyrwać z rąk Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej,
do ziemi, która opływa w mleko i w miód.”. Mojżesz zaś rzekł do Boga: „Oto
pójdę do Izraelitów i powiem im: Bóg ojców naszych posłał mnie do was. Lecz gdy
oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię, cóż im mam powiedzieć?”. Odpowiedział
Bóg Mojżeszowi: „Jestem, który jestem.”. I dodał: „Tak powiesz Izraelitom: Pan,
Bóg ojców waszych, Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba posłał mnie do was. To
jest imię moje na wieki i to jest moje zawołanie na najdalsze pokolenia.”.”
(Wj
3,1-8a, 13-15)
W czasie, w którym
światu przyszło się zmierzyć z koszmarnym, krwiożerczym cieniem wojny na
Ukrainie, często pojawia się rozpaczliwe, pretensjonalne i pełne rozgoryczenia
oraz oskarżeń wołanie: „Gdzie jest Bóg?!” czy „Jak Bóg może na to okrucieństwo
spokojnie patrzeć?!”. Wówczas doskonale widać, ilu z nas tak naprawdę znajduje
się już na Górze Horeb, a iluż jeszcze się nawet na nią nie wspięło,
powtarzając za powątpiewającymi Izraelitami pytanie zgłębiające tajemnicę Imienia
Tego, który obiecał wyrwać uciemiężonych z rąk niewoli, by doprowadzić ich do
ziemi żyznej i przestronnej, opływającej w mleko i miód. Wówczas rażąco obnaża
się ludzka przewrotność zdradzieckiej natury oraz brak wiary. W obliczu
tragedii, przywaleni ogromem cierpień i zaszczuci strachem o spokojne,
bezpieczne jutro, odwracamy się od Boga. Wątpimy w Jego wszechmoc. Odrzucamy
wiarygodność Stwórcy i powątpiewamy w troskę Ojca Niebieskiego oraz w
rodzicielską opiekuńczość naszego Pana. Przytłoczeni bestialstwem ludzkiej
natury i koszmarem wojny przestajemy wierzyć, że Bóg widzi naszą udrękę, że
słyszy nasze narzekania na ciemięzcę i że zna nasze uciemiężenie, że nie jest
Mu obojętny los utrapionych i umęczonych. Oskarżamy Boga za ludzkie decyzje,
wybory, przewinienia i tragiczne w konsekwencji skutki podejmowanych działań,
będących impulsem ambicji, pychy, egoizmu, żądz i pragnienia posiadania władzy
absolutnej. Zmagamy się z duchową pustką szukając winy za wszelkie zło w Tym,
który jest całkowitym zaprzeczeniem owego zła. Czujemy się zagubieni i
odrzuceni, porzuceni i skazani na zagładę. Nie przyjmujemy nawet do wiadomości,
że Bóg uważnie się wszystkiemu przygląda, że bardzo czujnie nasłuchuje, że
doskonale zna ludzkie potrzeby i że jedynie cierpliwie czeka na nasz „fiat!”,
by móc podjąć zbawienne kroki ku wyzwoleniu nas oraz wyrwaniu z rąk oprawcy, z
sideł tragicznej śmierci, z sieci osaczającego nas zła. Tymczasem my nie
potrafimy okazać Mu pokory oraz posłuszeństwa. Nie umiemy stać się Mojżeszem,
który goreje bojaźnią Bożą, więc zdejmuje sandały, stojąc na świętej ziemi, nie
podchodzi do płonącego, a niespalającego się krzewu, wypełniając wolę Ojca,
zasłania twarz, nie mając odwagi zwrócić oczy na Boga, i wsłuchuje się w słowa
wypowiadane przez Pana z zamiarem wypełnienia postawionych przed nim oczekiwań Króla
Nieba i Ziemi – Początku i Końca. Tak potwornie bardzo skupiamy się na sobie,
iż głos Stwórcy staje się dla nas głuchoniemą ciszą. Tak mocno koncentrujemy
się na własnych potrzebach, że wola Boga przestaje mieć dla nas jakiekolwiek
znaczenie. Tak bardzo demoralizuje nas pycha, iż za świętą ziemię uważamy
piach, w którym znajduje się matryca śladów pozostawionych przez nasze własne
stopy. Tak przerażająco mocno nie potrafimy być posłusznymi, że robimy wszystko
to, cokolwiek uznamy za słuszne, depcząc tym sposobem sacrum gorejącego krzewu,
dopuszczając się świętokradczego gaszenia płomieni, buchających od środka
rośliny, a nie spalających jej gałęzi. Tak bardzo miłujemy siebie samych, iż
nie stać nas na okazywanie chociażby sympatii Samemu Bogu, którego nie tylko
się nie boimy, ale i którego degradujemy do poziomu gorszego od naszego statusu
społecznego, a tym samym wpatrujemy się w Niego jak w kogoś mniej
uprzywilejowanego czy wartościowego.
Czy taką postawą
chcemy osiągnąć pokój i zażegnać szerzące się powodzią śmierci zło?!
Wielu z nas uznało
Boga za tyrana, ograniczającego naszą wolność, unieszczęśliwiającego nas
wprowadzonymi zakazami oraz nakazami, despotycznie domagającego się pokory i
posłuszeństwa wobec ustalonego Prawa Dziesięciu wszystkim nam dobrze znanym
Przykazań, które ignorujemy i odrzucamy na rzecz swobody egoistycznego
postępowania, co w konsekwencji wywołuje demony i koszmary codziennego życia,
przypominającego już tylko cierpienie i strach – mękę duszy i ciała. Zatem:
gdybyśmy nie mieli bogów cudzych przed Panem naszym w postaci narcyzmu, chorych
ambicji i żądz posiadania władzy absolutnej na miarę dyktatora, nie czulibyśmy
potrzeby podbijania innych państw, pomnażania majątku i gromadzenia dóbr
materialnych czy przywilejów; gdybyśmy czcili ojca swego i matkę swoją, nie
mielibyśmy odwagi ranić innych ojców i matek krzywdzeniem ich dzieci, nie
zabijalibyśmy, aby nie narażać na potworny ból rodziców dotkniętych stratą
pociechy lub pociech; gdybyśmy nie mówili fałszywego świadectwa przeciw
bliźniemu swemu, nie dopuszczalibyśmy się do rozpowszechniania propagandy,
będącej niszczycielską lawiną kłamstw i tak dziś popularną bronią
wykorzystywaną przez Rosję w walce z napadniętą Ukrainą oraz z państwami
zaangażowanymi w pomoc walczącym o wolność napadniętej ojczyzny; gdybyśmy nie
pożądali żony bliźniego swego, nie cudzołożylibyśmy i nie gwałcili bezbronnych;
gdybyśmy nie pożądali żadnej rzeczy, która jego jest, nie kradlibyśmy i
grabili. Zatem!, gdybyśmy starali się żyć Dekalogiem, stworzylibyśmy miejsce,
stanowiące namiastkę Raju na ziemi. Uniknęlibyśmy wszystkiego tego, co dziś nas
przeraża i unieszczęśliwia, okradając nas ze spokoju, zaszczuwając nas strachem
i skazując na bezsenność jako efekt nękającego nas przerażenia i ucieczki przed
wyrokiem śmierci.
Czy w świetle
osobistego rachunku sumienia, będącego szczegółową analizą naszego
zaangażowania w przestrzeganie każdego Przykazania, jesteśmy w stanie obarczyć
winą za zło Boga?!
Dekalog winien być
naszą drogą na Górę Horeb. W związku z tym każdy z nas, jak Mojżesz zaprowadził
owce w głąb pustyni, powinien wejść w głąb siebie, by bezwstydnie stanąć w
prawdzie, by poznać własne myśli i uczucia, by rozpoznać w sobie to, kim jest i
kim się staje w wyniku podejmowanych decyzji i wyborów czy działań. Tylko w ten
sposób dojdziemy do Góry Horeb – do wzrastania w wierze, w nadziei i w miłości.
Tylko wtedy będziemy w stanie stanąć na ziemi świętej gołą stopą, wyzbywając
się pychy oraz nieposłuszeństwa, w wyznaczonej przez Boga bezpiecznej
odległości od gorejącego krzewu, wypełniając wolę Ojca, z zasłoniętą twarzą i
oczami nieśmiałymi spojrzeć na Stwórcę, którego w akcie bojaźni Bożej uznamy za
naszego Pana i Króla Nieba oraz Ziemi. Tylko wtedy też zostaniemy wyrwani z niewoli
i wyprowadzeni do ziemi żyznej oraz przestronnej, opływającej w mleko i miód. Tylko
wtedy Bóg położy kres naszemu nieszczęściu, wysłuchując naszych narzekań na ciemięzców
odczytanych jako słuszne w znajomości naszego uciemiężenia.
Musimy stać się podobni
do Mojżesza, który zawierza się Bogu, wypełnia Jego wolę, który, kiedy słyszy z
ust Pana: „nie zbliżaj się, zdejmij sandały z nóg, idź i powiedz do Izraelitów”,
wypełnia każde polecenie, przyczyniając się całym sobą – swoim „fiat!” do tego,
że każde Słowo wypowiedziane przez Boga staje się Ciałem – rzeczywistością, co jest
dla nas potwierdzeniem, iż życie Prawem Dziesięciu Przykazań będzie naszą codziennością
– wolnością od złego, od cierpienia, strachu, niemocy i niepokoju. Musimy wejść
w głąb siebie by dotrzeć na Górę Horeb – górę naszego namacalnego spotkania z Panem
w akcie wiary, nadziei i miłości, co pozwoli nam uniknąć wszystkiego, cokolwiek
nas niszczy. Musimy zapłonąć szczerym rachunkiem sumienia, w którym płonąć będą
nasze grzechy, ale w którym my nie spłoniemy, a staniemy się jedynie silniejsi,
bo coraz bliżsi naszej świętości – urzeczywistnienia naszego powołania. Musimy każdego
dnia stać w prawdzie na Górze Horeb – górze naszej wiary, nadziei i miłości, a więc
naszych relacji z Bogiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz