czwartek, 24 marca 2022

"I ODPUŚĆ NAM NASZE WINY..."

„Jeśli bart twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu! I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwróciłby się do ciebie, mówiąc: „Żałuję tego”, przebacz mu!”

(Łk 17,3-4)

Człowiek z natury jest istotą upartą i egocentryczną. Wrażliwość zaś jest darem różnorodnie rozbudowanym w ludzkim sercu i sumieniu. Wiele więc w życiu każdego człowieka zależy od Boga, a że Stwórca doskonale zna własne dzieło i wie, iż zatwardziałość charakteru nierzadko zakłóca przejrzystość kontaktu osoby z jej Panem, a tym samym uniemożliwia wypełnienie woli Ojca, który pragnie byśmy się wzajemnie miłowali, daje nam wskazówkę sposobu, w jaki powinniśmy traktować bliźnich i w jaki winniśmy postępować na co dzień w relacjach międzyludzkich.

W obliczu jednak współczesnych zawirowań wojennych, rozgrywających się na terenie Ukrainy, oraz zaangażowania państwa polskiego w pomoc ofiarom przemocy militarnej, będącej ludobójczym aktem potwornej zbrodni Władimira Władimirowicza Putina, rodzi się w sercach niektórych – zauważyłam – bunt przeciwko postawie Polski, bunt podsycany historią i brakiem „Żałuję tego” w ustach sąsiada mającego splamione dłonie krwią rzezi wołyńskiej. Kurczowo powołujemy się na wyżej przytoczony fragment Ewangelii według świętego Łukasza, domagając się przeprosin. Osobistą niechęć wobec udzielanej Ukraińcom pomocy usprawiedliwiamy brakiem skruchy naszych wschodnich sąsiadów. Uparcie żądamy sprawiedliwości i przyznania się do winy, twierdząc, że mamy prawo do nieprzebaczenia im krzywdy narodowej jaką była rzeź wołyńska, bo nie usłyszeliśmy słów przeprosin, stanowiących oficjalne uznanie faktu za haniebny czyn – akt mordu naszych rodaków.

Też się nad tym głęboko zastanawiałam, prześladowania historią i postawą Ukrainy czczącej polityka niepodległościowego o poglądach skrajnie nacjonalistycznych – Stepana Andijowicza Banderę jako bohatera, a nie przestępcę. Zagłębiając się jednak w Pismo Święte oraz własne doświadczenie osobistej krzywdy, jakiej doświadczyłam, doszłam do wniosku, że nie możemy żyć tylko i wyłącznie przeszłością. Mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek pamiętać to, czego doznaliśmy, by zachować czujność i ostrożność wobec zła, mogącego zaatakować z każdej strony i w każdej chwili, ale mamy również obowiązek wybaczyć, by gniew nie okradł nas z Królestwa Niebieskiego, o czym upomina Sam Bóg Ojciec, ucząc nas przez Jezusa Chrystusa słów codziennej modlitwy: „… i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…” Naturalnie nie wyobrażam sobie budowania szczerze życzliwych relacji z Ukrainą, jeśli oba narody nie uznają rzezi wołyńskiej za fakt oraz krzywdę wyrządzoną narodowi polskiemu. Zawsze będzie to potworne wydarzenie niewidocznym murem pomiędzy nami – granicą różnic oraz uprzedzeń. Prawdziwa przyjaźń bowiem powstaje tylko w relacjach kształtowanych na prawdzie i w prawdzie. Nie ma innej drogi do wspólnego sukcesu. Powinniśmy jednak nasze relacje i sąsiedztwo zawierzyć Panu Bogu. Czasami trzeba wybaczyć zanim usłyszy się słowa z ust naszego winowajcy: „Żałuję tego”. Przyjęta postawa pokory może bowiem pobudzić sumienie tego, który wyrządził nam krzywdę.

Czyż nie zadziało się podobnie?

Polacy zaangażowani w pomoc ofiarom wojny okazali Ukraińcom akt przebaczenia. Ukraińcy zaś, korzystający ze wspomnianej pomocy, słowami podziękowań, wspominający trudną historię łączącą nasze narody, otrzymali od Pana Boga czas refleksji i rachunku sumienia. Może więc kolejnym etapem zawiązujących się – mam nadzieję, że lepszych – relacji będzie obustronne uznanie rzezi wołyńskiej za haniebny akt mordu i nie!! bohaterstwa Stepana Andijowicza Bandery, a jego bestialstwa i okrucieństwa potwierdzonych śmiercią jego ofiar, będącą końcowym efektem w potworny sposób zadawanych tortur niewinnym, bezbronnym ludziom (w tym dzieciom).

Nie cieszy mnie wojna ani tragedia ludzi nią bezpośrednio dotkniętych. Serce mi pęka i dusza krwawi z powodu odczłowieczenia i krwiożerczości czegoś, co powinno przynajmniej przypominać ludzi, a co w świetle bezwstydnych, bestialskich działań zdaje się być gorsze od zwierząt atakujących jedynie w chwili zagrożenia lub głodu. Chcę jedynie nadmienić, iż nic nie dzieje się bez przyczyny i że powinniśmy na obecną, przykrą dla nas wszystkich sytuację spojrzeć z perspektywy wspólnej przyszłości, by móc stać się lepszymi i mądrzejszymi, bardziej wrażliwymi na siebie wzajemnie. Nie rozgrzebujmy tego, co minęło, bo nigdy nie awansujemy i nie ruszymy zwycięsko do przodu ku piękniejszemu jutru. Pamiętajmy, ale wybaczmy, a jeśli nie potrafimy odpuścić zadanych naszemu narodowi krzywd, to módlmy się i prośby Boga o tę łaskę, powtarzając słowa modlitwy: „…i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…”

Ja też kiedyś komuś wybaczyłam, kto bardzo mnie skrzywdził – mojemu tacie. Będąc ofiarą przemocy psychicznej i fizycznej, przebaczyłam swemu oprawcy, choć nie usłyszałam od niego słów przeprosin czy nie doświadczyłam jakiegokolwiek gestu wyrzutów sumienia, nakłaniających go do wypowiedzenia: „Żałuję tego”. Mimo to odpuściłam mu jego winy i odeszłam, zostawiając go w samotności – w jego samotności, której towarzystwo stało się dla niego nie do zniesienia. W owym czasie modliłam się o nawrócenie dla mojego taty, widząc w nim jedynie biednego, bo przepełnionego złością człowieka – kogoś potwornie zranionego i tym samym niepotrafiącego kochać oraz przyjąć miłości. Na Dzień Ojca, po długim czasie milczenia, zadzwoniłam do niego, życząc mu pojednania z Panem Bogiem. Wiele jeszcze tygodni upłynęło, zanim mój tata wyspowiadał się, a po sakramencie pokuty przeprosił mnie za wyrządzone krzywdy i upokorzenia. Niedługo po tym akcie skruchy zmarł, więc nie mieliśmy okazji nawiązać lepszych relacji. Mimo to czuję w sercu radość i ulgę, bo to potworne zło między nami, zostało pokonane, dzięki czemu mam przyjemność rozkoszować się stanem duchowej wolności.

Piszę o tym, by potwierdzić, że przebaczenie wyprzedzające słowa przeprosin, brzmiące „Żałuję tego”, jest możliwe i stanowi zaczyn dobra, jeśli tylko w nas samych i w naszym życiu Osobą decydującą będzie Bóg.

Zdolność odpuszczenia win jest łaską. To nie zaleta naszej ludzkiej natury. Nie rodzimy się z taką piękną i wszechmogącą umiejętnością miłości „cierpliwej, łaskawej, niezazdroszczącej, nieszukającej poklasku i nieunoszącej się pychą, niedopuszczającej się bezwstydu, nieunoszącej się gniewem, niepamiętającej złego” (1Kor 13,4-5), bowiem taką MIŁOŚCIĄ jest Sam Bóg, więc człowiek bez Niego staje się niczym innym, jak odwrotnością tego nieskazitelnego stanu, czego przykładem są ludzie krzywdzący innych – krzywdzący bliźnich.

Módlmy się więc o tę łaskę. Módlmy się, jeśli nie potrafimy przebaczyć, powtarzając nieustannie słowa codziennego pacierza, którego nauczył nas Jezus Chrystus: „…i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…”





niedziela, 20 marca 2022

GÓRA HOREB

„Gdy Mojżesz pasł owca swego teścia imieniem Jetro, kapłana Madialitów, zaprowadził owce w głąb pustyni i doszedł do Góry Bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia ze środka krzewu. Mojżesz widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego. Wtedy Mojżesz powiedział do siebie: „Podejdę, żeby się przyjrzeć temu niezwykłemu zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?”. Gdy zaś Pan ujrzał, że podchodzi, by się przyjrzeć, zawołał Bóg do niego ze środka krzewu: „Mojżeszu, Mojżeszu!”. On zaś odpowiedział: „Oto jestem.”. Rzekł mu Bóg: „Nie zbliżaj się tu! Zdejmij sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą.”. Powiedział jeszcze Pan: „Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba.”. Mojżesz zasłonił twarz, bał się bowiem zwrócić oczy na Boga. Pan mówił: „Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań na jego ciemięzców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z rąk Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej, do ziemi, która opływa w mleko i w miód.”. Mojżesz zaś rzekł do Boga: „Oto pójdę do Izraelitów i powiem im: Bóg ojców naszych posłał mnie do was. Lecz gdy oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię, cóż im mam powiedzieć?”. Odpowiedział Bóg Mojżeszowi: „Jestem, który jestem.”. I dodał: „Tak powiesz Izraelitom: Pan, Bóg ojców waszych, Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba posłał mnie do was. To jest imię moje na wieki i to jest moje zawołanie na najdalsze pokolenia.”.”

(Wj 3,1-8a, 13-15)

W czasie, w którym światu przyszło się zmierzyć z koszmarnym, krwiożerczym cieniem wojny na Ukrainie, często pojawia się rozpaczliwe, pretensjonalne i pełne rozgoryczenia oraz oskarżeń wołanie: „Gdzie jest Bóg?!” czy „Jak Bóg może na to okrucieństwo spokojnie patrzeć?!”. Wówczas doskonale widać, ilu z nas tak naprawdę znajduje się już na Górze Horeb, a iluż jeszcze się nawet na nią nie wspięło, powtarzając za powątpiewającymi Izraelitami pytanie zgłębiające tajemnicę Imienia Tego, który obiecał wyrwać uciemiężonych z rąk niewoli, by doprowadzić ich do ziemi żyznej i przestronnej, opływającej w mleko i miód. Wówczas rażąco obnaża się ludzka przewrotność zdradzieckiej natury oraz brak wiary. W obliczu tragedii, przywaleni ogromem cierpień i zaszczuci strachem o spokojne, bezpieczne jutro, odwracamy się od Boga. Wątpimy w Jego wszechmoc. Odrzucamy wiarygodność Stwórcy i powątpiewamy w troskę Ojca Niebieskiego oraz w rodzicielską opiekuńczość naszego Pana. Przytłoczeni bestialstwem ludzkiej natury i koszmarem wojny przestajemy wierzyć, że Bóg widzi naszą udrękę, że słyszy nasze narzekania na ciemięzcę i że zna nasze uciemiężenie, że nie jest Mu obojętny los utrapionych i umęczonych. Oskarżamy Boga za ludzkie decyzje, wybory, przewinienia i tragiczne w konsekwencji skutki podejmowanych działań, będących impulsem ambicji, pychy, egoizmu, żądz i pragnienia posiadania władzy absolutnej. Zmagamy się z duchową pustką szukając winy za wszelkie zło w Tym, który jest całkowitym zaprzeczeniem owego zła. Czujemy się zagubieni i odrzuceni, porzuceni i skazani na zagładę. Nie przyjmujemy nawet do wiadomości, że Bóg uważnie się wszystkiemu przygląda, że bardzo czujnie nasłuchuje, że doskonale zna ludzkie potrzeby i że jedynie cierpliwie czeka na nasz „fiat!”, by móc podjąć zbawienne kroki ku wyzwoleniu nas oraz wyrwaniu z rąk oprawcy, z sideł tragicznej śmierci, z sieci osaczającego nas zła. Tymczasem my nie potrafimy okazać Mu pokory oraz posłuszeństwa. Nie umiemy stać się Mojżeszem, który goreje bojaźnią Bożą, więc zdejmuje sandały, stojąc na świętej ziemi, nie podchodzi do płonącego, a niespalającego się krzewu, wypełniając wolę Ojca, zasłania twarz, nie mając odwagi zwrócić oczy na Boga, i wsłuchuje się w słowa wypowiadane przez Pana z zamiarem wypełnienia postawionych przed nim oczekiwań Króla Nieba i Ziemi – Początku i Końca. Tak potwornie bardzo skupiamy się na sobie, iż głos Stwórcy staje się dla nas głuchoniemą ciszą. Tak mocno koncentrujemy się na własnych potrzebach, że wola Boga przestaje mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie. Tak bardzo demoralizuje nas pycha, iż za świętą ziemię uważamy piach, w którym znajduje się matryca śladów pozostawionych przez nasze własne stopy. Tak przerażająco mocno nie potrafimy być posłusznymi, że robimy wszystko to, cokolwiek uznamy za słuszne, depcząc tym sposobem sacrum gorejącego krzewu, dopuszczając się świętokradczego gaszenia płomieni, buchających od środka rośliny, a nie spalających jej gałęzi. Tak bardzo miłujemy siebie samych, iż nie stać nas na okazywanie chociażby sympatii Samemu Bogu, którego nie tylko się nie boimy, ale i którego degradujemy do poziomu gorszego od naszego statusu społecznego, a tym samym wpatrujemy się w Niego jak w kogoś mniej uprzywilejowanego czy wartościowego.

Czy taką postawą chcemy osiągnąć pokój i zażegnać szerzące się powodzią śmierci zło?!

Wielu z nas uznało Boga za tyrana, ograniczającego naszą wolność, unieszczęśliwiającego nas wprowadzonymi zakazami oraz nakazami, despotycznie domagającego się pokory i posłuszeństwa wobec ustalonego Prawa Dziesięciu wszystkim nam dobrze znanym Przykazań, które ignorujemy i odrzucamy na rzecz swobody egoistycznego postępowania, co w konsekwencji wywołuje demony i koszmary codziennego życia, przypominającego już tylko cierpienie i strach – mękę duszy i ciała. Zatem: gdybyśmy nie mieli bogów cudzych przed Panem naszym w postaci narcyzmu, chorych ambicji i żądz posiadania władzy absolutnej na miarę dyktatora, nie czulibyśmy potrzeby podbijania innych państw, pomnażania majątku i gromadzenia dóbr materialnych czy przywilejów; gdybyśmy czcili ojca swego i matkę swoją, nie mielibyśmy odwagi ranić innych ojców i matek krzywdzeniem ich dzieci, nie zabijalibyśmy, aby nie narażać na potworny ból rodziców dotkniętych stratą pociechy lub pociech; gdybyśmy nie mówili fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu, nie dopuszczalibyśmy się do rozpowszechniania propagandy, będącej niszczycielską lawiną kłamstw i tak dziś popularną bronią wykorzystywaną przez Rosję w walce z napadniętą Ukrainą oraz z państwami zaangażowanymi w pomoc walczącym o wolność napadniętej ojczyzny; gdybyśmy nie pożądali żony bliźniego swego, nie cudzołożylibyśmy i nie gwałcili bezbronnych; gdybyśmy nie pożądali żadnej rzeczy, która jego jest, nie kradlibyśmy i grabili. Zatem!, gdybyśmy starali się żyć Dekalogiem, stworzylibyśmy miejsce, stanowiące namiastkę Raju na ziemi. Uniknęlibyśmy wszystkiego tego, co dziś nas przeraża i unieszczęśliwia, okradając nas ze spokoju, zaszczuwając nas strachem i skazując na bezsenność jako efekt nękającego nas przerażenia i ucieczki przed wyrokiem śmierci.

Czy w świetle osobistego rachunku sumienia, będącego szczegółową analizą naszego zaangażowania w przestrzeganie każdego Przykazania, jesteśmy w stanie obarczyć winą za zło Boga?!

Dekalog winien być naszą drogą na Górę Horeb. W związku z tym każdy z nas, jak Mojżesz zaprowadził owce w głąb pustyni, powinien wejść w głąb siebie, by bezwstydnie stanąć w prawdzie, by poznać własne myśli i uczucia, by rozpoznać w sobie to, kim jest i kim się staje w wyniku podejmowanych decyzji i wyborów czy działań. Tylko w ten sposób dojdziemy do Góry Horeb – do wzrastania w wierze, w nadziei i w miłości. Tylko wtedy będziemy w stanie stanąć na ziemi świętej gołą stopą, wyzbywając się pychy oraz nieposłuszeństwa, w wyznaczonej przez Boga bezpiecznej odległości od gorejącego krzewu, wypełniając wolę Ojca, z zasłoniętą twarzą i oczami nieśmiałymi spojrzeć na Stwórcę, którego w akcie bojaźni Bożej uznamy za naszego Pana i Króla Nieba oraz Ziemi. Tylko wtedy też zostaniemy wyrwani z niewoli i wyprowadzeni do ziemi żyznej oraz przestronnej, opływającej w mleko i miód. Tylko wtedy Bóg położy kres naszemu nieszczęściu, wysłuchując naszych narzekań na ciemięzców odczytanych jako słuszne w znajomości naszego uciemiężenia.

Musimy stać się podobni do Mojżesza, który zawierza się Bogu, wypełnia Jego wolę, który, kiedy słyszy z ust Pana: „nie zbliżaj się, zdejmij sandały z nóg, idź i powiedz do Izraelitów”, wypełnia każde polecenie, przyczyniając się całym sobą – swoim „fiat!” do tego, że każde Słowo wypowiedziane przez Boga staje się Ciałem – rzeczywistością, co jest dla nas potwierdzeniem, iż życie Prawem Dziesięciu Przykazań będzie naszą codziennością – wolnością od złego, od cierpienia, strachu, niemocy i niepokoju. Musimy wejść w głąb siebie by dotrzeć na Górę Horeb – górę naszego namacalnego spotkania z Panem w akcie wiary, nadziei i miłości, co pozwoli nam uniknąć wszystkiego, cokolwiek nas niszczy. Musimy zapłonąć szczerym rachunkiem sumienia, w którym płonąć będą nasze grzechy, ale w którym my nie spłoniemy, a staniemy się jedynie silniejsi, bo coraz bliżsi naszej świętości – urzeczywistnienia naszego powołania. Musimy każdego dnia stać w prawdzie na Górze Horeb – górze naszej wiary, nadziei i miłości, a więc naszych relacji z Bogiem.




czwartek, 3 marca 2022

UPOMNIENIE

„Tak mówi Pan:

Nawróćcie się do Mnie całym swym sercem, przez post i płacz, i lament. Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty! Nawróćcie się do Pana, Boga waszego! On bowiem jest litościwy, miłosierny, nieskory do gniewu i bogaty w łaskę, a lituje się nad niedolą. Kto wie? Może znów się zlituje i pozostawi po sobie błogosławieństwo plonów na ofiarę pokarmową i płynna dla Pana, Boga waszego. Na Syjonie dmijcie w róg, zarządźcie święty post, zarządźcie uroczyste zgromadzenie. Zbierzcie lud, zwołajcie świętą społeczność, zgromadźcie starców, zbierzcie dzieci i niemowlęta! Niech wyjdzie oblubieniec ze swej komnaty, a oblubienica ze swego pokoju! Między przedsionkiem a ołtarzem niechaj płaczą kapłani, słudzy Pańscy! Niech mówią: „Zlituj się, Panie, nad ludem Twoim, nie daj dziedzictwa swego na pohańbienie, aby poganie nie zapanowali nad nami. Czemuż mówić mają między narodami: Gdzież jest ich Bóg?”

A Pan zapłonął zazdrosną miłością ku swojej ziemi i zmiłował się nad swoim ludem.”

(Jl 2, 12-18)

W obliczu ostatnich wydarzeń, w wyniku których coraz bardziej nie radzimy sobie z okrucieństwem i bezwzględnością otaczającej nas rzeczywistości, wyżej przytoczone słowa brzmią niczym rozkaz przywódcy wyliczający to, co winniśmy wykonać, ale również gwarantujący upragnione zwycięstwo a tym samym ostateczne zażegnanie wszelkich tragedii, nieszczęść, kłopotów, zmartwień i cierpień. Czytając fragment „Księgi Joela” będący lekturą nabożeństwa świętego, odprawianego w Środę Popielcową, miałam wrażenie – nieodparte, bardzo realistyczne wrażenie, że znajduję się w przestrzeni mrocznych chmur, powietrza skażonego odorem rozkładających ciał poległych w wojnie ludzi, zatrutego zapachem prochu i smaru, kurzu i potu. Miałam także wrażeniem że stoję na bezpłodnej, pooranej bruzdami błota ziemi pokrytej pancerzem zgliszczy i zastygającej, powoli gasnącej krwi. Przeszywało mnie również wrażenie, że wspomniane słowa Pisma Świętego unoszą się nade mną mocnym, dobitnym, odważnym głosem, wobec którego echo stawało się bezradne i bezsilne, pozbawione mocy i potęgi akustycznej, wobec którego świat zdawał się padać na kolana skulony pobożnie w pokorze. Wydawało mi się, że nie czytam, a jedynie powtarzam poszczególne słowa wypowiadane pewnie i stanowczo przez wspomniany głos, zagłuszający osaczający mnie lament przerażonych i szukających pocieszenia ludzi. Brzmiało to tak jakby ktoś stanął na wzniesieniu, u podnóża którego konał przeszyty strachem i cierpieniem świat, jakby wydał rozkaz: „Na Syjonie dmijcie w róg, zarządźcie święty post, zarządźcie uroczyste zgromadzenie. Zbierzcie lud, zwołajcie świętą społeczność, zgromadźcie starców, zbierzcie dzieci i niemowlęta! Niech wyjdzie oblubieniec ze swej komnaty, a oblubienica ze swego pokoju! Między przedsionkiem a ołtarzem niechaj płaczą kapłani, słudzy Pańscy! Niech mówią: „Zlituj się, Panie, nad ludem Twoim, nie daj dziedzictwa swego na pohańbienie, aby poganie nie zapanowali nad nami. Czemuż mówić mają między narodami: Gdzież jest ich Bóg?” i jakby tym władczym nakazem nie obiecał, ale zagwarantował zwycięstwo i wybawienie od zła.

Kiedy uniosłam oczy, zobaczyłam zaledwie kilkanaście osób w kościele… i jeszcze większa gorycz ścisnęła mnie za gardło.

Owszem. Pomagamy, angażujemy się, dzielimy się czym możemy, wspieramy i ratujemy – i to jest bardzo ważne. Zapominamy jednak, że bez Boga nie uda nam się pokonać zła, które może tlić się pod ściółką pozornego spokoju, a które po latach może wybuchnąć ze wzmożoną siłą niszczycielskiego ognia nienawiści oraz agresji. Skupiamy się na rozdzieraniu szat. Organizujemy się przede wszystkim wokół przyziemnych rzeczy i spraw. Zapominamy o ludzkiej, wrodzonej!, bezradności i bezsilności wobec potęgi cierpień, które mogą na nas spaść lawiną kataklizmów oraz wojny, jakbyśmy nie dostrzegali objawień realizujących się z dnia na dzień na naszych oczach i w naszej obecności, jakbyśmy byli pewni spokojnego jutra, porannej kawy i powitania wschodzącego słońca, zasiadającego z nami do stołu w rodzinnej atmosferze pierwszego posiłku.

Iluż zaś, oprócz szat, rozdziera również serca?

Żal patrzeć na puste kościoły, obserwować ludzi starających się polegać tylko na sobie oraz innych.

Doświadczamy tragedii covidu i wojny. Paraliżuje nas strach. Obserwujemy bohaterską walkę ukraińskich żołnierzy. Podziwiamy ich i drżymy, a nie zauważamy, że na ustach walczących mężczyzn czy samego prezydenta suwerennego państwa zaatakowanego przez Rosję – Wołodymyra Zełenskiego pojawia się bardzo często oraz dumnie Słowo królujące nad słowami: Bóg. Pomagamy z wielkim oddaniem, zaangażowaniem, odwagą i poświęceniem, co czyni mnie szczęśliwą i wzruszoną. Musimy jednak wzbogacić „rozdzieranie szat rozdzieraniem serc” – musimy nie tylko modlić się w poczuciu służbowego wypełnienia obowiązku lub przyzwyczajenia, ale przede wszystkim w relacjach z Panem Bogiem budowanych na życiu zgodnym z Ewangelią – z Pismem Świętym – z wolą Ojca. To CZAS mobilizacji dusz. To CZAS, w którym jesteśmy wezwani na Syjon, by „zadąć w róg, zarządzić święty post, zarządzić uroczyste zgromadzenie, zebrać lud, zwołać świętą społeczność, zgromadzić starców, zebrać dzieci i niemowlęta!, by wyszedł oblubieniec ze swej komnaty, a oblubienica ze swego pokoju!”. To CZAS, w którym Kościół winien paść przed Bogiem na kolanach błagając o odpuszczenie grzechów i o zwycięstwo nad złem, w którym nawy pełne ludzi winny grzmieć potęgą głosów śpiewających „Te Deum laudamus”, w którym „między przedsionkiem a ołtarzem winni płakać kapłani, słudzy Pańscy!, i mówić: „Zlituj się, Panie, nad ludem Twoim, nie daj dziedzictwa swego na pohańbienie, aby poganie nie zapanowali nad nami. Czemuż mówić mają między narodami: Gdzież jest ich Bóg?”…

Tymczasem… tak nas niewielu, tak bardzo i bezmyślnie ignorujemy to, że tylko „Pan może zapłonąć zazdrosną miłością ku swojej ziemi i zmiłować się nad swoim ludem”.

W przerażający sposób żeśmy się pogubili i rozproszyli… W przerażający sposób…

Może CZAS to zmienić?