czwartek, 21 stycznia 2021

NADUŻYCIE - zakończenie

„Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nastaw mu i drugi! Temu, co chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.”

 (Mt 5,38-42)

(...)

W kwestii natomiast nakłaniania chrześcijan przez Jezusa do tego, by „iść dwa tysiące kroków, jeśli by kto zmuszał nas do pójścia z nim tysiąc kroków” (Mt 5,41), dostrzegam troskliwy apel Boga o konieczność zachowania empatii wobec drugiego (każdego!) człowieka, dla którego nasza obecność, jako osób wierzących i napełnionych Duchem Świętym, może okazać się w konsekwencji całego życia i perspektywy czasu zaczynem zbawienia tegoż właśnie człowieka, znajdującego się być może na rozdroży decyzji i wyborów. Chrystus owymi słowami próbuje nas zachęcić do zachowania wobec bliźniego cierpliwości i wyrozumiałości, wrażliwości i wytrwałości, wynikającej z pokory. Nie zawsze przecież trafiamy w życiu na ludzi, którzy już przy pierwszym wrażeniu potrafią zaskarbić sobie nasze serca. Nie zawsze spotykamy osoby, wzbudzające w naszych sercach sympatię. Nierzadko bywa nawet tak, że chcielibyśmy uniknąć towarzystwa danego człowieka, do którego z takich czy innych powodów czujemy niechęć, a który wydaje się być zachłanny i spragniony naszego towarzystwa. Czasami możemy poznać kogoś, kto nie pasuje do naszego statusu społecznego, naszych przyjaciół i znajomych, naszych zainteresowań i upodobań, celów i zamiarów czy perfekcyjnie poukładanego życia. Niekiedy spotykamy człowieka o burzliwej przeszłości z olbrzymim bagażem nieprzyjemnych doświadczeń czy konsekwencji jego myśli, mowy, czynów i zaniedbań. Nierzadko też z tytułu obawy, jako zwykłego, niemal instynktowego odruchu obronnego przed kłopotami, wolelibyśmy uniknąć towarzystwa tego rodzaju osób, dlatego też bardzo często chowamy się przed nimi pod płaszczykiem obojętności, ignorancji, zabiegania i braku czasu, niedostępności, nawet wtedy, kiedy one same zabiegają o naszą uwagę, proszą o nasze pięć minut zwykłej, prostej dyskusji chociażby o pogodzie i samopoczuciu.

Oczywiście i bezdyskusyjnie!, wszystkie relacje międzyludzkie budowane przez nas – chrześcijan winny być kształtowane na bazie niezwykle istotnego fundamentu, a mianowicie Przykazania Miłości. W związku z tym każda, zawierana przez nas znajomość powinna być formą wzajemnego szacunku. Nie mamy zatem obowiązku poświęcać się drugiemu człowiekowi bezwarunkowo i bezkompromisowo, jak to nieraz się słyszy podczas soczyście wygłaszanych w kazaniach pouczeniach, nakazach i wymaganiach kapłańskich księży, którzy bardzo często bezczelnie wręcz żądają od swych parafian heroicznej, nadludzkiej postawy wobec bliźniego, na jaką sami nie są chętni się zdecydować w swej posłudze duszpasterskiej. Osobiście spotkałam się z postawionym mi zarzutem, że powinnam poświęcić siebie dla drugiego człowieka, bo z tytułu wiary i oddania się Panu Bogu taki mam obowiązek, jako chrześcijanka. Uzasadnieniem owego żądania była wypowiedź papieża Franciszka, na którą wymagający wobec mnie kapłan się powołał, tłumacząc mi, iż nie powinnam się bać zapachu owiec, tj. do każdego i wobec każdego mam być ufnie otwarta, nawet!, jeśli tego wymaga sytuacja, kosztem siebie samej, a w związku z tym i kosztem mojej rodziny. Naturalnie nie pozostawiłam owej sugestii duchownego bez komentarza, bowiem:

po pierwsze!, winna jestem przestrzegać najważniejszego ze wszystkich Praw Bożych – Przykazania Miłości, będącego podwaliną w ogóle życia chrześcijańskiego, więc!... tyle daję bliźniemu, ile dać mam obowiązek sobie i tyle zatrzymuję dla siebie, ile jestem w stanie ofiarować bliźniemu, a zatem mam pełne zobowiązanie szanować i miłować drugiego człowieka, ale w relacjach z nim mam jednakowoż pełne prawo żądać od tegoż człowieka szacunku i miłości wobec siebie o tym samym charakterze a jednocześnie i tej samej jakości przy zachowaniu czystości serca, oddanego przede wszystkim memu Stwórcy;

po drugie!, nie jestem powołana do kapłaństwa, by stać na straży stada wszystkich owiec, a jestem powołana do bycia żoną i matką, dlatego też z tytułu tegoż właśnie powołania mam obowiązek wobec mego Ojca Wszechmogącego być oddaną memu Panu, a w drugiej kolejności chrześcijańskiej pokory wobec woli Boga, a nie! księdza, mam obowiązek być odpowiedzialną i oddaną rodzinie, jaką było mi dane stworzyć i jakiej nie mam prawa poświęcać czy okradać z czegokolwiek, dlatego też apel papieża Franciszka, nawołującego do pełnej posługi owcom bez względu na ich zapach, adresowany jest i powinien do kapłanów – do duchownych w ogóle, a nie ludzi świeckich, którzy – podobnie do mnie – winni wypełniać wolę Boga w roli, do jakiej zostali powołani, bo to księża, odpowiedzialni za powierzane im stada, muszą zabiegać o każdą duszę, bez względu na trud podejmowanego działania i bez względu na upór duszy, wyrywanej z płomieni piekielnego potępienia.

Zatem, jeśli w moim życiu pojawi się osoba, nie mająca wiele wspólnego ze mną pod względem doświadczenia czy zainteresowań, upodobań czy charakteru, a szanująca mnie i spragniona mojego towarzystwa, nie powinnam od niej uciekać, by egoistycznie ocalić wygodny stan przemijającej bezpowrotnie codzienności. Mam wówczas obowiązek, któremu winna jestem starać się sprostać, podarować tej osobie część swojego czasu, gdyż owe kilkanaście lub kilkadziesiąt minut może okazać się dla niej zbawienne i owocne. Jeśli ktoś z szacunkiem zaczepia mnie na ulicy, pytając o godzinę, a ja z uprzejmością nie tylko udzielę mu odpowiedzi, ale i poświęcę określony moment na dyskusję, automatycznie staję się apostołem Bożej Miłości i świadkiem Miłosierdzia Ojca Wszechmogącego. Jeżeli ktokolwiek zwraca się do mnie z prośbą o pomoc, o rozmowę, o poradę, o poświecenie mu (np.) trzydziestu minut wolnego czasu, szanując mnie i mą godność, jako człowieka, i respektując moje prawo do prywatności czy moje zobowiązania wobec rodziny, wówczas winna jestem pochylić się nad nim, nawet gdyby odliczane przez zegar minuty przekroczyły ustalony wcześniej limit. W przypadku jednak ludzi, pozbawionych zasad i wartości, skupionych tylko i wyłącznie na sobie w sposób egocentryczny i egoistyczny, naruszających moje prawo do bycia osobą szanowaną i kochaną, nie mamy – uważam – obowiązku towarzyszenia im w ich codziennej wędrówce na warunkach, podyktowanych przez rosnącą w nich pychę. Poświecenie samego siebie, jako chrześcijanina idącego u boku takiego właśnie człowieka nie tysiąc, a dwa tysiące kroków, staje się automatycznie sprzeniewierzeniem się Bogu poprzez niewypełnienie Jego woli i nieprzestrzeganie Przykazania Miłości. Poświęcenie się jest wówczas niczym innym, jak pożywką dla rosnącej w egoiście i egocentryku pychy, a tym samym zaczynem grzechu, jakiego się dopuszcza za naszym pośrednictwem i ślepym zaangażowaniem się w człowieka potrzebującego raczej nagany i upomnienia niż wsparcia. Zatem w relacjach międzyludzkich winniśmy przede wszystkim przestrzegać Przykazania Miłości, bowiem ów prawny zapis Bożej Mądrości daje każdemu chrześcijaninowi sposobność zachowania rozsądku i czystości sumienia. Chrześcijanin powinien bowiem podobać się przede wszystkim swemu Panu, a nie człowiekowi. Chrześcijanin winien wzrastać duchowo w Bogu, a nie w osobie o nieposkromionym apetycie na bycie ważniejszą od wszystkich, a nie w osobie ceniącą sobie nade wszystko własną wygodę oraz osobiste korzyści. Poświęcenie się takiemu człowiekowi nie owocuje zazwyczaj żadnym dobrem, a jedynie zepsuciem i grzechem, a więc tym, co Ojcu Wszechmogącemu niemiłe. Można okazać zbłąkanej owcy cierpliwość i wyrozumiałość, należy również okazać szacunek, jako stworzeniu Bożemu, ale jeśli widzimy, że zarysowujące się między nami a taką osobą relacje stają się konsumpcją naszej osobowości, wiary, nadziei i miłości, naszej rodziny i życia w ogóle, winniśmy się natychmiast wycofać ze wspólnej podróży i uciąć drogę stawianych razem kroków przed przekroczeniem wspomnianego przez Jezusa tysiąca, by nie utracić kontaktu z naszym Panem, by nie stracić miłości do siebie samych i do bliźnich.

W myśl wyżej przytoczonej wypowiedzi Jezusa, ale też z tytułu łaski, jaką otrzymałam od Boga – bo to nie moja wrodzona wyjątkowość – nie lubię selekcjonować ludzi na lepszych i gorszych pod względem pochodzenia, życia, wykształcenia, zachowania czy bagażu doświadczeń. Wobec każdego mam – spływający od Boga – szacunek i na każdego patrzę przez pryzmat własnej osoby, a więc sposobu, w jaki sama chciałabym być potraktowana. Towarzysząca mi empatia zawsze była dla mnie motorem odważnego angażowania się w drugiego człowieka, co bardzo często było przyczyną toksycznych relacji, w których nierzadko byłam traktowana w sposób przedmiotowy. Obecnie jednak, w wyniku przykrych doświadczeń i w efekcie rozmowy ze śp. o. Leszkiem Niewiadomskim, zaczęłam nie tylko szanować i miłować ludzi, ale nareszcie i również samą siebie, wyznaczając pewne granice, jakich przekroczenie naruszyłoby wartość i znaczenie Przykazania Miłości. Dziś – bez względu na charakter, osiągnięcia, wykształcenie, pochodzenie czy majątek, albo pozycję społeczną danej osoby – bardzo chętnie idę tysiąc lub nawet dwa tysiące kroków u boku kogoś, kto mnie szanuje, kocha, docenia, kto z rozmów ze mną czy obcowania ze mną czerpie dla własnej duszy dobre owoce Bożej Mądrości i Miłości, ale wobec tych, którzy potrafią się do mnie w ogóle nie odzywać, o mnie nie pamiętać, którzy lgną do mnie tylko w chwilach własnych potrzeb i egoistycznie starają się mnie wykorzystać, jako narzędzie do poprawienia sobie nastroju lub sytuacji, stałam się powściągliwa i ostrożna. Absolutnie się nie narzucam. Milczę, gdy i jestem zapomniana. Nie zabiegam o znajomości, nie będące szczerymi i odwzajemnianymi szacunkiem relacjami. Nie pozwalam sobą manipulować i nie pozwalam siebie wykorzystywać, gdyż jestem człowiekiem, a nie psem wykonującym posłusznie wszystkie aporty. Nie zezwalam na traktowanie siebie samej w sposób, w jaki nie chciałabym nigdy potraktować kogoś, z kim spotykam się w drodze codziennej podróży do Domu.

„Dajmy temu, kto nas prosi, i nie odwracajmy się od tego, kto chce od nas pożyczyć” (Mt 5,42), ale zawsze z zachowaniem wierności Bogu poprzez przestrzeganie Przykazania Miłości, by nie dopuścić do nadużycia przytoczonych słów Jezusa Chrystusa, które w konsekwencji rodzi owoce złe i robaczywe.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz