„Słyszeliście,
że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie
oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nastaw mu i drugi!
Temu, co chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza
cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię
prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.”
(Mt 5,38-42)
(...)
W kwestii natomiast nakłaniania
chrześcijan przez Jezusa do tego, by „iść dwa tysiące kroków, jeśli by kto
zmuszał nas do pójścia z nim tysiąc kroków” (Mt 5,41), dostrzegam troskliwy
apel Boga o konieczność zachowania empatii wobec drugiego (każdego!) człowieka,
dla którego nasza obecność, jako osób wierzących i napełnionych Duchem Świętym,
może okazać się w konsekwencji całego życia i perspektywy czasu zaczynem zbawienia
tegoż właśnie człowieka, znajdującego się być może na rozdroży decyzji i
wyborów. Chrystus owymi słowami próbuje nas zachęcić do zachowania wobec
bliźniego cierpliwości i wyrozumiałości, wrażliwości i wytrwałości, wynikającej
z pokory. Nie zawsze przecież trafiamy w życiu na ludzi, którzy już przy
pierwszym wrażeniu potrafią zaskarbić sobie nasze serca. Nie zawsze spotykamy
osoby, wzbudzające w naszych sercach sympatię. Nierzadko bywa nawet tak, że
chcielibyśmy uniknąć towarzystwa danego człowieka, do którego z takich czy
innych powodów czujemy niechęć, a który wydaje się być zachłanny i spragniony
naszego towarzystwa. Czasami możemy poznać kogoś, kto nie pasuje do naszego
statusu społecznego, naszych przyjaciół i znajomych, naszych zainteresowań i
upodobań, celów i zamiarów czy perfekcyjnie poukładanego życia. Niekiedy
spotykamy człowieka o burzliwej przeszłości z olbrzymim bagażem nieprzyjemnych
doświadczeń czy konsekwencji jego myśli, mowy, czynów i zaniedbań. Nierzadko
też z tytułu obawy, jako zwykłego, niemal instynktowego odruchu obronnego przed
kłopotami, wolelibyśmy uniknąć towarzystwa tego rodzaju osób, dlatego też bardzo
często chowamy się przed nimi pod płaszczykiem obojętności, ignorancji,
zabiegania i braku czasu, niedostępności, nawet wtedy, kiedy one same zabiegają
o naszą uwagę, proszą o nasze pięć minut zwykłej, prostej dyskusji chociażby o
pogodzie i samopoczuciu.
Oczywiście i bezdyskusyjnie!, wszystkie
relacje międzyludzkie budowane przez nas – chrześcijan winny być kształtowane
na bazie niezwykle istotnego fundamentu, a mianowicie Przykazania Miłości. W
związku z tym każda, zawierana przez nas znajomość powinna być formą wzajemnego
szacunku. Nie mamy zatem obowiązku poświęcać się drugiemu człowiekowi
bezwarunkowo i bezkompromisowo, jak to nieraz się słyszy podczas soczyście
wygłaszanych w kazaniach pouczeniach, nakazach i wymaganiach kapłańskich
księży, którzy bardzo często bezczelnie wręcz żądają od swych parafian
heroicznej, nadludzkiej postawy wobec bliźniego, na jaką sami nie są chętni się
zdecydować w swej posłudze duszpasterskiej. Osobiście spotkałam się z
postawionym mi zarzutem, że powinnam poświęcić siebie dla drugiego człowieka,
bo z tytułu wiary i oddania się Panu Bogu taki mam obowiązek, jako
chrześcijanka. Uzasadnieniem owego żądania była wypowiedź papieża Franciszka,
na którą wymagający wobec mnie kapłan się powołał, tłumacząc mi, iż nie
powinnam się bać zapachu owiec, tj. do każdego i wobec każdego mam być ufnie
otwarta, nawet!, jeśli tego wymaga sytuacja, kosztem siebie samej, a w związku
z tym i kosztem mojej rodziny. Naturalnie nie pozostawiłam owej sugestii
duchownego bez komentarza, bowiem:
po pierwsze!, winna jestem przestrzegać
najważniejszego ze wszystkich Praw Bożych – Przykazania Miłości, będącego
podwaliną w ogóle życia chrześcijańskiego, więc!... tyle daję bliźniemu, ile
dać mam obowiązek sobie i tyle zatrzymuję dla siebie, ile jestem w stanie
ofiarować bliźniemu, a zatem mam pełne zobowiązanie szanować i miłować drugiego
człowieka, ale w relacjach z nim mam jednakowoż pełne prawo żądać od tegoż
człowieka szacunku i miłości wobec siebie o tym samym charakterze a
jednocześnie i tej samej jakości przy zachowaniu czystości serca, oddanego
przede wszystkim memu Stwórcy;
po drugie!, nie jestem powołana do
kapłaństwa, by stać na straży stada wszystkich owiec, a jestem powołana do
bycia żoną i matką, dlatego też z tytułu tegoż właśnie powołania mam obowiązek
wobec mego Ojca Wszechmogącego być oddaną memu Panu, a w drugiej kolejności
chrześcijańskiej pokory wobec woli Boga, a nie! księdza, mam obowiązek być
odpowiedzialną i oddaną rodzinie, jaką było mi dane stworzyć i jakiej nie mam
prawa poświęcać czy okradać z czegokolwiek, dlatego też apel papieża
Franciszka, nawołującego do pełnej posługi owcom bez względu na ich zapach,
adresowany jest i powinien do kapłanów – do duchownych w ogóle, a nie ludzi
świeckich, którzy – podobnie do mnie – winni wypełniać wolę Boga w roli, do
jakiej zostali powołani, bo to księża, odpowiedzialni za powierzane im stada,
muszą zabiegać o każdą duszę, bez względu na trud podejmowanego działania i bez
względu na upór duszy, wyrywanej z płomieni piekielnego potępienia.
Zatem, jeśli w moim życiu pojawi się
osoba, nie mająca wiele wspólnego ze mną pod względem doświadczenia czy
zainteresowań, upodobań czy charakteru, a szanująca mnie i spragniona mojego
towarzystwa, nie powinnam od niej uciekać, by egoistycznie ocalić wygodny stan
przemijającej bezpowrotnie codzienności. Mam wówczas obowiązek, któremu winna
jestem starać się sprostać, podarować tej osobie część swojego czasu, gdyż owe
kilkanaście lub kilkadziesiąt minut może okazać się dla niej zbawienne i owocne.
Jeśli ktoś z szacunkiem zaczepia mnie na ulicy, pytając o godzinę, a ja z
uprzejmością nie tylko udzielę mu odpowiedzi, ale i poświęcę określony moment
na dyskusję, automatycznie staję się apostołem Bożej Miłości i świadkiem
Miłosierdzia Ojca Wszechmogącego. Jeżeli ktokolwiek zwraca się do mnie z prośbą
o pomoc, o rozmowę, o poradę, o poświecenie mu (np.) trzydziestu minut wolnego
czasu, szanując mnie i mą godność, jako człowieka, i respektując moje prawo do
prywatności czy moje zobowiązania wobec rodziny, wówczas winna jestem pochylić
się nad nim, nawet gdyby odliczane przez zegar minuty przekroczyły ustalony
wcześniej limit. W przypadku jednak ludzi, pozbawionych zasad i wartości,
skupionych tylko i wyłącznie na sobie w sposób egocentryczny i egoistyczny,
naruszających moje prawo do bycia osobą szanowaną i kochaną, nie mamy – uważam
– obowiązku towarzyszenia im w ich codziennej wędrówce na warunkach,
podyktowanych przez rosnącą w nich pychę. Poświecenie samego siebie, jako
chrześcijanina idącego u boku takiego właśnie człowieka nie tysiąc, a dwa
tysiące kroków, staje się automatycznie sprzeniewierzeniem się Bogu poprzez
niewypełnienie Jego woli i nieprzestrzeganie Przykazania Miłości. Poświęcenie
się jest wówczas niczym innym, jak pożywką dla rosnącej w egoiście i egocentryku
pychy, a tym samym zaczynem grzechu, jakiego się dopuszcza za naszym
pośrednictwem i ślepym zaangażowaniem się w człowieka potrzebującego raczej
nagany i upomnienia niż wsparcia. Zatem w relacjach międzyludzkich winniśmy
przede wszystkim przestrzegać Przykazania Miłości, bowiem ów prawny zapis Bożej
Mądrości daje każdemu chrześcijaninowi sposobność zachowania rozsądku i
czystości sumienia. Chrześcijanin powinien bowiem podobać się przede wszystkim
swemu Panu, a nie człowiekowi. Chrześcijanin winien wzrastać duchowo w Bogu, a
nie w osobie o nieposkromionym apetycie na bycie ważniejszą od wszystkich, a
nie w osobie ceniącą sobie nade wszystko własną wygodę oraz osobiste korzyści.
Poświęcenie się takiemu człowiekowi nie owocuje zazwyczaj żadnym dobrem, a jedynie
zepsuciem i grzechem, a więc tym, co Ojcu Wszechmogącemu niemiłe. Można okazać
zbłąkanej owcy cierpliwość i wyrozumiałość, należy również okazać szacunek,
jako stworzeniu Bożemu, ale jeśli widzimy, że zarysowujące się między nami a
taką osobą relacje stają się konsumpcją naszej osobowości, wiary, nadziei i
miłości, naszej rodziny i życia w ogóle, winniśmy się natychmiast wycofać ze
wspólnej podróży i uciąć drogę stawianych razem kroków przed przekroczeniem
wspomnianego przez Jezusa tysiąca, by nie utracić kontaktu z naszym Panem, by
nie stracić miłości do siebie samych i do bliźnich.
W myśl wyżej przytoczonej wypowiedzi
Jezusa, ale też z tytułu łaski, jaką otrzymałam od Boga – bo to nie moja
wrodzona wyjątkowość – nie lubię selekcjonować ludzi na lepszych i gorszych pod
względem pochodzenia, życia, wykształcenia, zachowania czy bagażu doświadczeń.
Wobec każdego mam – spływający od Boga – szacunek i na każdego patrzę przez
pryzmat własnej osoby, a więc sposobu, w jaki sama chciałabym być potraktowana.
Towarzysząca mi empatia zawsze była dla mnie motorem odważnego angażowania się
w drugiego człowieka, co bardzo często było przyczyną toksycznych relacji, w
których nierzadko byłam traktowana w sposób przedmiotowy. Obecnie jednak, w
wyniku przykrych doświadczeń i w efekcie rozmowy ze śp. o. Leszkiem
Niewiadomskim, zaczęłam nie tylko szanować i miłować ludzi, ale nareszcie i
również samą siebie, wyznaczając pewne granice, jakich przekroczenie
naruszyłoby wartość i znaczenie Przykazania Miłości. Dziś – bez względu na
charakter, osiągnięcia, wykształcenie, pochodzenie czy majątek, albo pozycję
społeczną danej osoby – bardzo chętnie idę tysiąc lub nawet dwa tysiące kroków
u boku kogoś, kto mnie szanuje, kocha, docenia, kto z rozmów ze mną czy
obcowania ze mną czerpie dla własnej duszy dobre owoce Bożej Mądrości i
Miłości, ale wobec tych, którzy potrafią się do mnie w ogóle nie odzywać, o
mnie nie pamiętać, którzy lgną do mnie tylko w chwilach własnych potrzeb i
egoistycznie starają się mnie wykorzystać, jako narzędzie do poprawienia sobie
nastroju lub sytuacji, stałam się powściągliwa i ostrożna. Absolutnie się nie
narzucam. Milczę, gdy i jestem zapomniana. Nie zabiegam o znajomości, nie będące
szczerymi i odwzajemnianymi szacunkiem relacjami. Nie pozwalam sobą manipulować
i nie pozwalam siebie wykorzystywać, gdyż jestem człowiekiem, a nie psem wykonującym
posłusznie wszystkie aporty. Nie zezwalam na traktowanie siebie samej w sposób,
w jaki nie chciałabym nigdy potraktować kogoś, z kim spotykam się w drodze codziennej
podróży do Domu.
„Dajmy temu, kto nas prosi, i nie odwracajmy
się od tego, kto chce od nas pożyczyć” (Mt 5,42), ale zawsze z zachowaniem wierności
Bogu poprzez przestrzeganie Przykazania Miłości, by nie dopuścić do nadużycia przytoczonych
słów Jezusa Chrystusa, które w konsekwencji rodzi owoce złe i robaczywe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz