„A
szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiety, które zawodziły i płakały nad Nim.
Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade
Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni,
kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które
nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków:
Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z
suchym?”.”
(Łk
23,27-31)
Ileż to powstało filmów science fiction
o sztucznej inteligencji?!, przedstawianej zazwyczaj jako wyprodukowane ludzką
ręką roboty, posiadające zdolność myślenia, analizowania, wyciągania wniosków, podejmowania
decyzji oraz dokonywania wyborów czy działań adekwatnych do okoliczności i
odczuwania różnorodnych emocji – zdolność wtapiającą w automatykę mechanizmów
owych maszyn naturę zwaną człowieczeństwem, ubogaconą nadprzyrodzonymi
umiejętnościami regeneracji lub (na przykład) wykorzystywania siły,
przekraczającej swą potęgą predyspozycje każdego!, nawet najlepiej
wysportowanego, ciała… W obliczu wspomnianych filmów można połasić się o
stwierdzenie, że toniemy w bezkresnym, wszechogarniającym nas oceanie
apokaliptycznej wyobraźni, a!... tymczasem science fiction okazuje się
rzeczywistym procesem samozagłady i wyniszczenia ludzkości, z tym jednak
zasadniczym problemem, wymykającym się społecznej kontroli, a nawet świadomości!,
iż bardziej niebezpiecznym w skutkach niż bylibyśmy w stanie przewidzieć.
Sztuczną inteligencją będą bowiem (jestem o tym przekonana) nie!! wyprodukowane
i udoskonalane technologicznie z dnia na dzień roboty, a ludzie – my sami!,
nasze dzieci i wnuki, i następne pokolenia, wzrastające w mechanizmach zaprojektowanych
odruchów niemal bezwarunkowych, co gorsza!, pozbawionych wrażliwości, empatii,
samodzielnego myślenia, zdolności czytania ze zrozumieniem, obserwowania,
analizowania, dedukcji i wyciągania wniosków oraz podejmowania decyzji,
stanowiących źródło dobra, będącego owocem korzyści ogółu, a nie! określonej
grupy sterujących tym wszystkim jednostek. Zatem będziemy gorsi i bardziej
niebezpieczni od opisywanych scenariuszami filmowymi transformersów czy
terminatorów, ponieważ będziemy jedynie ciałem – grobowcem zabitego ducha –
ślepo wykonującym odgórne polecenia, dające szansę zaspokojenia odczuwanych
potrzeb fizjologicznych i iście egoistycznych, owocujących poczuciem
upragnionej wygody.
Dziś nastał czas opłakiwania matek i
dzieci, opuszczających ich łona.
Psychologowie, bazujący na teoriach
potwierdzonych badaniami nauki o duszy człowieka, wyraźnie zaznaczają, iż nie
ma bogatszego źródła, decydującego o prawidłowym rozwoju dziecka, jak rodzic
opiekujący się własną pociechą przynajmniej do trzeciego roku życia malucha.
Tymczasem polityka prorodzinna poprzez szantaż emocjonalny, uderzający w
ambicję i pragnienie przynależności do wspólnoty społecznej, zmusza kobiety do
jak najszybszego powrotu do pracy, by zaraz po połogu mogły zająć się celami
wyższymi (?!) jak: kariera zawodowa, rozwój intelektualny, pielęgnowanie pasji
itp. Media – w myśl owej prorodzinnej idei – propagują szyderczą nagonkę na
tzw. „kury domowe”, przedstawiając matki, decydujące się na zostanie w domu i
na rezygnację ze służbowych zaszczytów na rzecz dobra własnych dzieci oraz
rodziny, jako osoby niezaradne, leniwe, pozbawione ambicji, proste i niegodne
naśladowania, karykaturalne i przynoszące swym bliskim wstyd. Wspomniana
propaganda, przemycana do świadomości widzów w sposób inteligentny, bo
przypudrowany elegancją prezentowanych tematów, wywołuje automatycznie
mechanizm obronny, więc coraz więcej kobiet rezygnuje z macierzyństwa,
podsuwając swe pociechy do żłobków, w których żadna z pracujących tam pań nie
jest w stanie dać każdemu dziecku tego, co byłaby w stanie zapewnić tylko i
wyłącznie mama, dlatego też w iście szklarnianych warunkach przechowujemy
narybek ludzkości niczym poszufladkowane w ulu larwy pszczół, okradając
kilkumiesięczne pociechy z poczucia bezpieczeństwa, bycia kochanymi i
potrzebnymi, a w konsekwencji, obnażającej się w późniejszym wieku, z poczucia
własnej wartości i pewności siebie oraz ze zdolności okazywania i odczuwania
uczuć.
Kolejnym etapem duchowej deformacji jest
edukacja.
Pięć lat moich studiów polonistycznych
zżerała nauka o analizie i interpretacji literatury, w którą każdy winien się
zagłębiać indywidualnie i argumentować swe racje w oparciu o doznawane uczucia
i gromadzone przemyślenia, jak również o wiedzę z zakresu historii poruszanej
dziedziny humanistycznej i biografii autora omawianego dzieła, i całej
spuścizny, jaką po sobie ów autor zostawił lub zostawia spisując swym wciąż
istniejącym życiem testament dla potomnych. Tymczasem w zwodzie nauczyciela
wymagano ode mnie prowadzenia uczniów na kolczatce, zmuszając ich do
przyswajania tzw. słów kluczy i do odtwarzania regułek, sformułowanych według
bezwartościowej reguły, typu: „Co poeta miał na myśli?”… Przeładowanie
materiału, skąpstwo czasu poświęcanego na nauczanie, metody niszczące sens
moich pięcioletnich studiów polonistycznych zabijają w młodych ludziach
wyobraźnię, wrażliwość i empatię, umiejętność obcowania ze sztuką
jakiegokolwiek gatunku, zdolność czytania ze zrozumieniem czy chęć i potrzebę
czytania w ogóle, jak i umiejętność samodzielnego dedukowania, ustosunkowywania
się do różnorodnych sytuacji oraz tematów, zagadnień i problemów,
argumentowania i walczenia o swoje przekonania.
Słowem!: szkoła produkuje wydmuszki
intelektualne, które, niczym oprogramowania komputerowe, przyswajają
uporządkowaną i dawkowaną nieuczciwie wiedzę, odtwarzają wchłonięte informacje,
a które nie potrafią wyjść poza boks przeznaczonej dla jednostki zagrody, w
jakiej człowieka trzyma się jak konia, wyprowadzanego na zewnątrz w konkretnym,
nadzorowanym celu z klapami na oczach, z uprzężą na głowie, z wodzami w dłoni
pana – sprawującego władzę polityka.
Dziś kolejnym etapem taśmowego
fabrykowania sztucznej inteligencji jest również przejęcie aktu własności
dziecka przez państwo. W owym celu odebrano rodzicom prawo wychowywania i
decydowania. Zniszczono autorytet matki i ojca oraz nauczyciela. Dziś bowiem
hoduje się pociechy w przekonaniu, że rodzina i szkoła to inkubatory, w których
dziecko ma prawo dojrzewać i „rozwijać się”, że każdy odpowiedzialny za
poczęcie pociechy ma obowiązki, że każdy pracujący w placówce edukacyjnej ma
obowiązki, a wszyscy nie posiadający jeszcze pełnoletniości mają jedynie
przywileje. Dziś nawet przemyca się w wypowiedziach pseudo! – psychologów
roszczenia i żądania, oczekiwania i prawa małoletnich, których pychę i egoizm
podlewa się propagandą, iż rodzice winni płacić swemu dziecku za podejmowanie
jakiejkolwiek czynności wykonywanej na prośbę matki czy ojca w domu (jak np.
wrzucenie worka ze śmieciami do przeznaczonego na odpady kubła), co (ponoć!)
uczy szacunku do pracy oraz pieniądza, szkoda! natomiast (i tego pseudo!! –
psychologowie nie biorą pod uwagę), że nie uczy szacunku do człowieka.
Wspomniany mechanizm może (moim zdaniem) jedynie uruchomić w młodocianym żądzę
korzystania, czerpania, wykorzystywania i pasożytowania. Dziwnym bowiem
sposobem nikt w owych toksycznych naukach nie wspomina o symbiozie społecznej,
o konieczności zachowania relacji odwzajemniania i współpracy. Wszystko
natomiast pędzone jest w myśl wprowadzonej, „świętej” reguły: „Dziecko może!, a
rodzic (czy nauczyciel) musi”. Zatem – zgodnie z obowiązującymi metodami
wychowawczymi – na przyszłość, jako matka, nie mam co liczyć na szklankę wody,
leżąc przykuta do łóżka ciężką chorobą i cierpieniem, jeśli finansowo nie
będzie mnie stać zapłacić mojemu synowi za fatygę podania mi naczynia z czymś
do picia?!... Owe metody nie są przecież pielęgnowaniem w młodym człowieku ani
wrażliwości, ani empatii, a jedynie zakorzenianiem postawy roszczeniowej i
pretensjonalnej, skłonnej do podejmowania działań, mogących jedynie zranić
serce rodzica czy odartego również z autorytetu nauczyciela, albo kogokolwiek
innego, trąconego łokciem spotkania na dalszej drodze dorosłego życia.
Kolejnym etapem procesu kształtowania
sztucznej inteligencji jest zatrważająca! skuteczność odarcia człowieka z
wiary, nadziei i miłości, i z przynależności stworzenia do Stwórcy. Bóg bowiem
traktowany jest lekceważąco i pogardliwie. Wiara zatem – według dominującej
współcześnie roli majestatycznego humanizmu – stanowi syndrom ludzi
niezaradnych, odstających od społeczeństwa, nieudolnych i potrzebujących
jakiegokolwiek usprawiedliwienia ich wrodzonej bezwartościowości. Wiara to
obłęd, fikcja, mrzonka, fantazja. Nadzieja zaś to nic innego jak naiwność i
okłamywanie samego siebie, słabość i brak umiejętności dojrzałej samooceny
zaistniałej sytuacji. Dziś bowiem trzeba być wyrafinowanym realistą,
chwytającym życie za rogi i traktującym rzeczywistość w sposób chłodny i
biznesowy. Miłość z kolei to nic innego jak zaspokojenie odczuwanych potrzeb –
popędów seksualnych, najlepiej połączone z obowiązkiem uniknięcia rodzicielstwa
poprzez usuwanie skutków ubocznych kilkuminutowej przyjemności, wywołanej aktem
zbliżenia dwóch ciał jakiejkolwiek płci. W „świetle” owych ogólnospołecznych
interpretacji poglądowych Bóg jest więc nikomu do niczego nie potrzebny,
dlatego odsunięty i zamknięty na spusty, niczym przedmiot schowany w pełnym
kurzu magazynku na szczotki.
Dziś ów proces powstawania sztucznej
inteligencji pogłębia się na skutek obostrzeń wprowadzonych przez akcję pt.
„COVID – 19”. Człowieka się bowiem zniewala, odcina od społeczeństwa, izoluje,
skazuje na samotność, zabijając w nim potrzebę bycia członkiem wspólnoty,
wywołując w nim strach przed chorobą i w konsekwencji owej choroby śmiercią, a
tym samym strach przed towarzystwem nawet kogoś bliskiego, w którym widzi się
już tylko zagrożenie, a nie wsparcie i przyjaźń. W obliczu obecnej sytuacji w
ludziach budzi się agresja, wywoływana samozapłonem instynktu przetrwania.
Relacje są poddawane eutanazji. Duch w człowieku jest zabijany. Wszystko
bowiem, co utrzymuje duszę przy życiu, jak religia czy chociażby sztuka, choć i
ta przybiera postać nieszanującej się prostytutki, jest niszczone i likwidowane.
Ludzi traktuje się jak bydło, wywożone wagonami na rzeź. Odbiera im się
wolność. Odcina się ich od pomocy medycznej, zmuszając do teleporad, których
zastosowanie w żaden sposób nie zastąpi bezpośredniego kontaktu pacjenta z
lekarzem, skupionego na możliwości przeprowadzania wiarygodnych badań, a nie
snucia przypuszczeń. Wszystko dziś jest bowiem sterowane i sztucznie
prowadzone, można nawet śmiało nadmienić: rozgrywane.
Jak będzie funkcjonował człowiek
utrzymywany przy życiu z zachowaniem minimum? Jak będzie funkcjonował człowiek
zamknięty w czterech ścianach sterylnej pustelni, do której nie przebije się
Bóg, wiara, nadzieja, miłość, nauka, sztuka, rodzina, społeczeństwo, wartości
uskrzydlające ducha? Do czego może być zdolne ciało tak hodowanej osoby?...
- do posłusznego, ślepego, automatycznego
wykonywania poleceń, nawet!, do zabijania.
We wszystkich filmach science fiction,
jakie oglądałam, widziałam zwycięstwo ludzkości nad robotami, będące triumfem
zjednoczenia się ludzi w zgraną armię wojowników…
Dziś stajemy się osobnikami, którzy nie będą
zdolni do wspomnianego zjednoczenia. Dziś stajemy się wrogami dla siebie samych
wzajemnie. Dzisiejsza młodzież i następujące po niej pokolenia stają się coraz
bardziej zautomatyzowani i coraz skuteczniej przysposabiani do świata
wirtualnego niż rzeczywistego, a tym samym coraz ubożsi pod względem
człowieczeństwa, skonstruowanego na fundamentach wrażliwości i empatii…
Dziś serca matek krwawią, pękają w
sidłach bólu i niewyobrażalnego cierpienia, zwłaszcza matek wierzących,
zdających sobie sprawę z tego, że owoce ich łona na skutek wprowadzonej
polityki współczesnego świata – polityki, wobec której rodzice są bezradni,
skazywane są na potępienie. Dziś owe serca płaczą i to bardziej nad pociechami
poddawanym społecznej eutanazji niż nad Samym Jezusem, gdyż Bóg i tak zwycięży,
a młodzi, traktujący swych opiekunów i wychowawców w sposób wrogi, i pozbawiony
zaufania oraz miłości, i szacunku, ulegną samozagładzie na skutek własnego uporu
i zakłamania. Dziś przestrzeń pozornie niemo rozciągającą się pod nieboskłonem
wypełnia matczyny lament i zawodzenie, błagalnie wznoszące się do Boga z prośbą
o ratunek. Szczęśliwe więc mogą być „łona, które nie rodziły, i piersi, które
nie karmiły”, gdyż im obcy jest smak owego cierpienia, będącego skutkiem
rodzicielskiej bezsilności i porażki. Łona zaś, wydające na świat owoc swej płodności,
są niczym buchające ogniem piece żeliwne, wypluwające ciała programowane wychowawczo
i edukacyjnie na wzór sztucznej inteligencji – na wzór jednostek wykonujących rozkazy.
Dziś potrzeba wodospadów modlitwy, powodzią
pochłaniających polityczne zapędy i skutki. Dziś rozpaczliwie potrzeba wodospadów,
przeogromnych wodospadów modlitwy, by zagłuszyć zawodzenie i ukoić płacz niewiast,
cierpiących z powodu śmierci dusz ich pociech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz