poniedziałek, 12 października 2020

SZTUCZNA INTELIGENCJA

„A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiety, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?”.”

(Łk 23,27-31)

Ileż to powstało filmów science fiction o sztucznej inteligencji?!, przedstawianej zazwyczaj jako wyprodukowane ludzką ręką roboty, posiadające zdolność myślenia, analizowania, wyciągania wniosków, podejmowania decyzji oraz dokonywania wyborów czy działań adekwatnych do okoliczności i odczuwania różnorodnych emocji – zdolność wtapiającą w automatykę mechanizmów owych maszyn naturę zwaną człowieczeństwem, ubogaconą nadprzyrodzonymi umiejętnościami regeneracji lub (na przykład) wykorzystywania siły, przekraczającej swą potęgą predyspozycje każdego!, nawet najlepiej wysportowanego, ciała… W obliczu wspomnianych filmów można połasić się o stwierdzenie, że toniemy w bezkresnym, wszechogarniającym nas oceanie apokaliptycznej wyobraźni, a!... tymczasem science fiction okazuje się rzeczywistym procesem samozagłady i wyniszczenia ludzkości, z tym jednak zasadniczym problemem, wymykającym się społecznej kontroli, a nawet świadomości!, iż bardziej niebezpiecznym w skutkach niż bylibyśmy w stanie przewidzieć. Sztuczną inteligencją będą bowiem (jestem o tym przekonana) nie!! wyprodukowane i udoskonalane technologicznie z dnia na dzień roboty, a ludzie – my sami!, nasze dzieci i wnuki, i następne pokolenia, wzrastające w mechanizmach zaprojektowanych odruchów niemal bezwarunkowych, co gorsza!, pozbawionych wrażliwości, empatii, samodzielnego myślenia, zdolności czytania ze zrozumieniem, obserwowania, analizowania, dedukcji i wyciągania wniosków oraz podejmowania decyzji, stanowiących źródło dobra, będącego owocem korzyści ogółu, a nie! określonej grupy sterujących tym wszystkim jednostek. Zatem będziemy gorsi i bardziej niebezpieczni od opisywanych scenariuszami filmowymi transformersów czy terminatorów, ponieważ będziemy jedynie ciałem – grobowcem zabitego ducha – ślepo wykonującym odgórne polecenia, dające szansę zaspokojenia odczuwanych potrzeb fizjologicznych i iście egoistycznych, owocujących poczuciem upragnionej wygody.

Dziś nastał czas opłakiwania matek i dzieci, opuszczających ich łona.

Psychologowie, bazujący na teoriach potwierdzonych badaniami nauki o duszy człowieka, wyraźnie zaznaczają, iż nie ma bogatszego źródła, decydującego o prawidłowym rozwoju dziecka, jak rodzic opiekujący się własną pociechą przynajmniej do trzeciego roku życia malucha. Tymczasem polityka prorodzinna poprzez szantaż emocjonalny, uderzający w ambicję i pragnienie przynależności do wspólnoty społecznej, zmusza kobiety do jak najszybszego powrotu do pracy, by zaraz po połogu mogły zająć się celami wyższymi (?!) jak: kariera zawodowa, rozwój intelektualny, pielęgnowanie pasji itp. Media – w myśl owej prorodzinnej idei – propagują szyderczą nagonkę na tzw. „kury domowe”, przedstawiając matki, decydujące się na zostanie w domu i na rezygnację ze służbowych zaszczytów na rzecz dobra własnych dzieci oraz rodziny, jako osoby niezaradne, leniwe, pozbawione ambicji, proste i niegodne naśladowania, karykaturalne i przynoszące swym bliskim wstyd. Wspomniana propaganda, przemycana do świadomości widzów w sposób inteligentny, bo przypudrowany elegancją prezentowanych tematów, wywołuje automatycznie mechanizm obronny, więc coraz więcej kobiet rezygnuje z macierzyństwa, podsuwając swe pociechy do żłobków, w których żadna z pracujących tam pań nie jest w stanie dać każdemu dziecku tego, co byłaby w stanie zapewnić tylko i wyłącznie mama, dlatego też w iście szklarnianych warunkach przechowujemy narybek ludzkości niczym poszufladkowane w ulu larwy pszczół, okradając kilkumiesięczne pociechy z poczucia bezpieczeństwa, bycia kochanymi i potrzebnymi, a w konsekwencji, obnażającej się w późniejszym wieku, z poczucia własnej wartości i pewności siebie oraz ze zdolności okazywania i odczuwania uczuć.

Kolejnym etapem duchowej deformacji jest edukacja.

Pięć lat moich studiów polonistycznych zżerała nauka o analizie i interpretacji literatury, w którą każdy winien się zagłębiać indywidualnie i argumentować swe racje w oparciu o doznawane uczucia i gromadzone przemyślenia, jak również o wiedzę z zakresu historii poruszanej dziedziny humanistycznej i biografii autora omawianego dzieła, i całej spuścizny, jaką po sobie ów autor zostawił lub zostawia spisując swym wciąż istniejącym życiem testament dla potomnych. Tymczasem w zwodzie nauczyciela wymagano ode mnie prowadzenia uczniów na kolczatce, zmuszając ich do przyswajania tzw. słów kluczy i do odtwarzania regułek, sformułowanych według bezwartościowej reguły, typu: „Co poeta miał na myśli?”… Przeładowanie materiału, skąpstwo czasu poświęcanego na nauczanie, metody niszczące sens moich pięcioletnich studiów polonistycznych zabijają w młodych ludziach wyobraźnię, wrażliwość i empatię, umiejętność obcowania ze sztuką jakiegokolwiek gatunku, zdolność czytania ze zrozumieniem czy chęć i potrzebę czytania w ogóle, jak i umiejętność samodzielnego dedukowania, ustosunkowywania się do różnorodnych sytuacji oraz tematów, zagadnień i problemów, argumentowania i walczenia o swoje przekonania.

Słowem!: szkoła produkuje wydmuszki intelektualne, które, niczym oprogramowania komputerowe, przyswajają uporządkowaną i dawkowaną nieuczciwie wiedzę, odtwarzają wchłonięte informacje, a które nie potrafią wyjść poza boks przeznaczonej dla jednostki zagrody, w jakiej człowieka trzyma się jak konia, wyprowadzanego na zewnątrz w konkretnym, nadzorowanym celu z klapami na oczach, z uprzężą na głowie, z wodzami w dłoni pana – sprawującego władzę polityka.

Dziś kolejnym etapem taśmowego fabrykowania sztucznej inteligencji jest również przejęcie aktu własności dziecka przez państwo. W owym celu odebrano rodzicom prawo wychowywania i decydowania. Zniszczono autorytet matki i ojca oraz nauczyciela. Dziś bowiem hoduje się pociechy w przekonaniu, że rodzina i szkoła to inkubatory, w których dziecko ma prawo dojrzewać i „rozwijać się”, że każdy odpowiedzialny za poczęcie pociechy ma obowiązki, że każdy pracujący w placówce edukacyjnej ma obowiązki, a wszyscy nie posiadający jeszcze pełnoletniości mają jedynie przywileje. Dziś nawet przemyca się w wypowiedziach pseudo! – psychologów roszczenia i żądania, oczekiwania i prawa małoletnich, których pychę i egoizm podlewa się propagandą, iż rodzice winni płacić swemu dziecku za podejmowanie jakiejkolwiek czynności wykonywanej na prośbę matki czy ojca w domu (jak np. wrzucenie worka ze śmieciami do przeznaczonego na odpady kubła), co (ponoć!) uczy szacunku do pracy oraz pieniądza, szkoda! natomiast (i tego pseudo!! – psychologowie nie biorą pod uwagę), że nie uczy szacunku do człowieka. Wspomniany mechanizm może (moim zdaniem) jedynie uruchomić w młodocianym żądzę korzystania, czerpania, wykorzystywania i pasożytowania. Dziwnym bowiem sposobem nikt w owych toksycznych naukach nie wspomina o symbiozie społecznej, o konieczności zachowania relacji odwzajemniania i współpracy. Wszystko natomiast pędzone jest w myśl wprowadzonej, „świętej” reguły: „Dziecko może!, a rodzic (czy nauczyciel) musi”. Zatem – zgodnie z obowiązującymi metodami wychowawczymi – na przyszłość, jako matka, nie mam co liczyć na szklankę wody, leżąc przykuta do łóżka ciężką chorobą i cierpieniem, jeśli finansowo nie będzie mnie stać zapłacić mojemu synowi za fatygę podania mi naczynia z czymś do picia?!... Owe metody nie są przecież pielęgnowaniem w młodym człowieku ani wrażliwości, ani empatii, a jedynie zakorzenianiem postawy roszczeniowej i pretensjonalnej, skłonnej do podejmowania działań, mogących jedynie zranić serce rodzica czy odartego również z autorytetu nauczyciela, albo kogokolwiek innego, trąconego łokciem spotkania na dalszej drodze dorosłego życia.

Kolejnym etapem procesu kształtowania sztucznej inteligencji jest zatrważająca! skuteczność odarcia człowieka z wiary, nadziei i miłości, i z przynależności stworzenia do Stwórcy. Bóg bowiem traktowany jest lekceważąco i pogardliwie. Wiara zatem – według dominującej współcześnie roli majestatycznego humanizmu – stanowi syndrom ludzi niezaradnych, odstających od społeczeństwa, nieudolnych i potrzebujących jakiegokolwiek usprawiedliwienia ich wrodzonej bezwartościowości. Wiara to obłęd, fikcja, mrzonka, fantazja. Nadzieja zaś to nic innego jak naiwność i okłamywanie samego siebie, słabość i brak umiejętności dojrzałej samooceny zaistniałej sytuacji. Dziś bowiem trzeba być wyrafinowanym realistą, chwytającym życie za rogi i traktującym rzeczywistość w sposób chłodny i biznesowy. Miłość z kolei to nic innego jak zaspokojenie odczuwanych potrzeb – popędów seksualnych, najlepiej połączone z obowiązkiem uniknięcia rodzicielstwa poprzez usuwanie skutków ubocznych kilkuminutowej przyjemności, wywołanej aktem zbliżenia dwóch ciał jakiejkolwiek płci. W „świetle” owych ogólnospołecznych interpretacji poglądowych Bóg jest więc nikomu do niczego nie potrzebny, dlatego odsunięty i zamknięty na spusty, niczym przedmiot schowany w pełnym kurzu magazynku na szczotki.

Dziś ów proces powstawania sztucznej inteligencji pogłębia się na skutek obostrzeń wprowadzonych przez akcję pt. „COVID – 19”. Człowieka się bowiem zniewala, odcina od społeczeństwa, izoluje, skazuje na samotność, zabijając w nim potrzebę bycia członkiem wspólnoty, wywołując w nim strach przed chorobą i w konsekwencji owej choroby śmiercią, a tym samym strach przed towarzystwem nawet kogoś bliskiego, w którym widzi się już tylko zagrożenie, a nie wsparcie i przyjaźń. W obliczu obecnej sytuacji w ludziach budzi się agresja, wywoływana samozapłonem instynktu przetrwania. Relacje są poddawane eutanazji. Duch w człowieku jest zabijany. Wszystko bowiem, co utrzymuje duszę przy życiu, jak religia czy chociażby sztuka, choć i ta przybiera postać nieszanującej się prostytutki, jest niszczone i likwidowane. Ludzi traktuje się jak bydło, wywożone wagonami na rzeź. Odbiera im się wolność. Odcina się ich od pomocy medycznej, zmuszając do teleporad, których zastosowanie w żaden sposób nie zastąpi bezpośredniego kontaktu pacjenta z lekarzem, skupionego na możliwości przeprowadzania wiarygodnych badań, a nie snucia przypuszczeń. Wszystko dziś jest bowiem sterowane i sztucznie prowadzone, można nawet śmiało nadmienić: rozgrywane.

Jak będzie funkcjonował człowiek utrzymywany przy życiu z zachowaniem minimum? Jak będzie funkcjonował człowiek zamknięty w czterech ścianach sterylnej pustelni, do której nie przebije się Bóg, wiara, nadzieja, miłość, nauka, sztuka, rodzina, społeczeństwo, wartości uskrzydlające ducha? Do czego może być zdolne ciało tak hodowanej osoby?...

- do posłusznego, ślepego, automatycznego wykonywania poleceń, nawet!, do zabijania.

We wszystkich filmach science fiction, jakie oglądałam, widziałam zwycięstwo ludzkości nad robotami, będące triumfem zjednoczenia się ludzi w zgraną armię wojowników…

Dziś stajemy się osobnikami, którzy nie będą zdolni do wspomnianego zjednoczenia. Dziś stajemy się wrogami dla siebie samych wzajemnie. Dzisiejsza młodzież i następujące po niej pokolenia stają się coraz bardziej zautomatyzowani i coraz skuteczniej przysposabiani do świata wirtualnego niż rzeczywistego, a tym samym coraz ubożsi pod względem człowieczeństwa, skonstruowanego na fundamentach wrażliwości i empatii…

Dziś serca matek krwawią, pękają w sidłach bólu i niewyobrażalnego cierpienia, zwłaszcza matek wierzących, zdających sobie sprawę z tego, że owoce ich łona na skutek wprowadzonej polityki współczesnego świata – polityki, wobec której rodzice są bezradni, skazywane są na potępienie. Dziś owe serca płaczą i to bardziej nad pociechami poddawanym społecznej eutanazji niż nad Samym Jezusem, gdyż Bóg i tak zwycięży, a młodzi, traktujący swych opiekunów i wychowawców w sposób wrogi, i pozbawiony zaufania oraz miłości, i szacunku, ulegną samozagładzie na skutek własnego uporu i zakłamania. Dziś przestrzeń pozornie niemo rozciągającą się pod nieboskłonem wypełnia matczyny lament i zawodzenie, błagalnie wznoszące się do Boga z prośbą o ratunek. Szczęśliwe więc mogą być „łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły”, gdyż im obcy jest smak owego cierpienia, będącego skutkiem rodzicielskiej bezsilności i porażki. Łona zaś, wydające na świat owoc swej płodności, są niczym buchające ogniem piece żeliwne, wypluwające ciała programowane wychowawczo i edukacyjnie na wzór sztucznej inteligencji – na wzór jednostek wykonujących rozkazy.

Dziś potrzeba wodospadów modlitwy, powodzią pochłaniających polityczne zapędy i skutki. Dziś rozpaczliwie potrzeba wodospadów, przeogromnych wodospadów modlitwy, by zagłuszyć zawodzenie i ukoić płacz niewiast, cierpiących z powodu śmierci dusz ich pociech.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz