„Jezus
przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go w
swoim domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która usiadłszy u nóg Pana,
słuchała Jego słowa. Marta zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy
przy Nimi, rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawia mnie
samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła.”. A Pan jej odpowiedział:
„Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko
jedno. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona.”.”
(Łk
10,38-42)
Świat porwał nas, niczym karuzela, w
obroty swych zawirowań, zobowiązań, oczekiwań i żądań, którym mimowolnie, mniej
świadomie lub bezwiednie się poddajemy, zaniedbując w życiu to, co jest
naprawdę bezcenne i istotne, a pielęgnując to, co wobec nas jest tylko
destrukcyjne i niszczące poczuciem osamotnienia, zagrożenia, strachu o dziś i o
jutro… Staliśmy się niewolnikami cywilizacji. Staliśmy się niewolnikami
doczesności. Staliśmy się plasteliną w ręku złego, dlatego codzienność nas
urabia i zmienia każdego dnia nie do poznania nawet dla nas samych, którym
stajemy się obcy i przerażająco zaskakujący w reakcjach na innych, na sytuacje
czy okoliczności, na niepowodzenia i porażki, na nieoczekiwane i niepożądane
wyniki splotów wydarzeń, a nawet nierzadko, a coraz częściej na siebie samych –
takich, jakich nie potrafimy zaakceptować i nie jesteśmy w stanie pokochać.
Nieustannie i niestrudzenie „uwijamy się około rozmaitych posług”, około
zwykłych, codziennych obowiązków, odsuwając się od Boga, a w rezultacie gubiąc
się i izolując od Ojca, i równocześnie od TEGO wszystkiego, co jako „jedno!”
jest w stanie zapewnić nam szczęście. Dziś bowiem doczekaliśmy się czasów, w
których – jak wspomina często ks. Piotr Glas – „musimy sami zadbać o własne
dusze i musimy wybrać”, gdyż świat pogrążony jest w chaosie zakłamania oraz
manipulacji, demagogii i wszem obecnego humanizmu, uczłowieczającego zwierzęta,
a traktującego człowieka jako skutek uboczny ewolucji.
Nawet Kościół krząta się i „uwija około
rozmaitych posług”, nie trwając wiernie przy Panu i niczym Marta „nie słuchając
słów Jezusa” z powodu ogromu przyziemnych obowiązków. Pismo Święte wydaje się
bowiem być traktowane zdawkowo, wybiórczo i adekwatnie do politycznych potrzeb
dominujących sytuacji. Akt ofiary – Eucharystii zdaje się obnażać ów jakże
przykry incydent, rozpowszechniany na chwałę człowieka, ale z pewnością nie
Samego Boga, gdy usta kapłana w trakcie nabożeństwa czytają Słowo, inaczej
posługujące w Ewangelii, a następnie zastosowują owe Słowo w kazaniu rozumiane inaczej
i przekładane plastycznie według potrzeb rozgrywających się tu i teraz
okoliczności, ale nie! według Prawdy zapisanej w Biblii,. Dziś bowiem Kościół
nadużywa Ojcowskiego Miłosierdzia. Dziś Kościół bagatelizuje lub całkowite
ignoruje potęgę oraz surowość Bożej Sprawiedliwości, która wydaje się być
niestosowna do potrzeb współczesnego świata i oczekiwań współczesnego
człowieka. Dziś Kościół niszczy granice, wyrażając się o ludziach w sposób
humanitarny, ale z pewnością nie!! troskliwy oraz miłosierny, a o Bogu w sposób
lekceważący i umniejszający oraz uwłaczający Jego rozsądkowi. Dziś Kościół bardziej
dba o dobre samopoczucie człowieka, zaniedbując oczekiwania Ojca z tytułu
większej wiary w Jego bezgraniczne i pobłażliwe wobec własnych dzieci
Miłosierdzie, niż wiary w Niego Samego jako Istotę Mądrości!, i… Miłości. Dziś
Kościół wydaje się wiedzieć wszystko lepiej niż Bóg. Dziś Kościół wydaje się
być bardziej Miłosierny niż Ojciec Niebieski. Często bowiem bombardowani
jesteśmy przywoływaniem nas do obowiązku traktowania wszystkich ludzi (bez wyjątku!)
jako braci w Chrystusie – nawet tych w Niego nie wierzących i w osaczeniu
odczuwanej niewiary żądnych krwi Jego wyznawców oraz tronu Pana i Króla
wszelkiego stworzenia.
Jak więc ów (moim zadaniem)
nadinterpretacja wypowiedzi Jezusa ma się do Jego wyjaśnienia w kwestii
duchowego pokrewieństwa?!...
Oczywiście Bóg powołuje nas do bycia
miłosiernymi jak On Sam jest Miłosierny, ale i! do bycia mądrymi, jak i On jest
Mądry, a przez to i Sprawiedliwy. Nakazuje nam miłować i szanować bliźniego
swego, jak byśmy miłowali i szanowali samych siebie, bowiem jesteśmy powołani
do bycia kochanymi i jednocześnie do bycia apostołami Dobrej Nowiny poprzez
(nie tylko!) głoszenie Ewangelii, ale i poprzez rozkrzewianie Miłości wrażliwością
oraz empatią naszych serc wobec wszelkiego stworzenia, ale zgodnie! z wolą
Stworzyciela Nieba i Ziemi, a nie z nadgorliwością ludzkich przekonań.
Chrystus wyraźnie naucza nas otwartości
wobec drugiego człowieka Słowem, ale i przykładem, dlatego zaznacza, iż mamy
obowiązek człowieka w potrzebie przyjąć, nakarmić, napoić, przyodziać czy
odwiedzić ze świadomością odpowiedzialności dziecka Bożego za brata jako
jednego z tych najmniejszych (Mt 25,31-45). Jezus wymaga również od Swych
uczniów – apostołów ostrożności i rozwagi. Nie namawia nas do poddańczej
posługi, kształtowanej na fundamentach bezgranicznego oddania się drugiemu
człowiekowi, czego współczesny Kościół żąda od swych parafian wobec fali
migrantów i uchodźców, oczekując od chrześcijan ślepego posłuszeństwa wobec
polityki urzędów duchownych i świeckich, ale… czy wobec Boga?! Chrystus bowiem,
w przeciwieństwie do większości dostojników kościelnych, wymaga od Swych
wyznawców wypełniania obowiązku zachowania wobec każdego człowieka,
oczekującego naszego zaangażowania i pomocy, ostrożności. Nadmienia, iż jako owce posłane między wilki (Mt
10,16), winniśmy być w relacjach międzyludzkich „roztropni jak węże, a
nieskazitelni jak gołębice” (Mt 10,16). Nie mamy zatem obowiązku angażować się
w bliźniego w sposób naiwny i ślepy, a przez to narażający nas na bycie
wykorzystanym i potraktowanym w sposób przedmiotowy, jako narzędzie użyte w
rezultacie zaplanowanej zbrodni do niszczycielskiego ugodzenia w wartości
chrześcijańskie, a tym samym w Samego Boga. Każda aktywność, każda decyzja i
wynikający z niej wybór, każda działalność i pomoc winny przeradzać się w dobre
drzewo, wydające dobre owoce. Wspomniane owoce bowiem są dowodem na obecność
Boga w ludzkich planach i zamiarach, w ludzkiej pracy i codziennym życiu.
Zostaliśmy przecież powołani do wypełniania woli Boga Ojca, a nie do
postępowania według widzimisię człowieka.
Z jakiego więc powodu kapłani nierzadko
nakłaniają nas do niemal poddańczej i bezwarunkowej służalczości wobec rzesz
ludzi wyciągających ręce o pomoc w potrzebie różnorodnych intencji, które
wywodzą się z okrutnego losu lub po prostu z rosnącej w sercu pysze i
nienawiści wobec wszystkich oraz wszystkiego, ktokolwiek i cokolwiek od Boga
pochodzi? Czyż nie powinniśmy angażować się w człowieka tak, by podejmowane
działanie w efekcie swej aktywności okazało się (właśnie!) dobrym drzewem
wydającym dobre owoce? Czyż nie winniśmy służyć braciom według woli Pana? Czyż
Bóg nie powinien być na pierwszym miejscu – w samym centrum doczesnego życia?
Uważam, na skutek lektury Słowa Bożego
jako – wciąż pochłonięty nauką Pisma Świętego – uczeń Chrystusa, że w
chrześcijańskiej otwartości na bliźniego w potrzebie, którego pragniemy
przyjąć, odwiedzić, nakarmić, napoić czy przyodziać, powinna być zachowana
„roztropność węża i nieskazitelność gołębicy” – tak!, jak tego pragnie Sam Syn
Człowieczy. Każdy bowiem wierzący w Boga Ojca Wszechmogącego – Stworzyciela
Nieba i Ziemi powinien przede wszystkim dbać o to, by zawsze i wszędzie,
wiernie, bez względu na jakiekolwiek okoliczności!, być matką, siostrą i bratem
Jezusa, gdyż tego od nas chrześcijan oczekuje Zbawiciel. W związku z tym mamy
obowiązek pomagać i angażować się w drugiego człowieka, ale z zachowaniem
przymierza i przywileju bycia właśnie matką, siostrą czy bratem Chrystusa,
poprzez podejmowanie jakiegokolwiek działania tylko i wyłącznie w pragnieniu
wypełnienia woli Boga Ojca (Mk 3,31-35). Tymczasem (mam niestety nieodparte wrażenie),
że hierarchowie Kościoła, w liczebnych szeregach samozwańczych myślicieli,
deformują wypowiedzi Jezusa na potrzeby ogólnie propagowanej polityki.
Zauważyłam bowiem, iż w kazaniach nikt nie uwrażliwia chrześcijan na
konieczność zachowania ostrożności, przejawiającej się w wypełnianiu woli
Chrystusa, oczekującego od Swych wyznawców „roztropności węża i
nieskazitelności gołębicy”. Zauważyłam, iż pewne kwestie są po prostu pomijane,
spłycane, interpretowane bardziej w kontekście ludzkich potrzeb niż Bożych
intencji. Większość kapłanów nieustannie werbuje swych parafian do poddańczej
służalczości wobec wszystkich ludzi bez wyjątku, bez względu na okoliczności i
pobudki działania osób żądających lub potrzebujących pomocy. Chrześcijan zmusza
się nawet do podejmowania „wezwania, by w twarzach osób przesiedlonych
rozpoznać oblicze Chrystusa głodnego, spragnionego, nagiego chorego, obcego i
więźnia, który jest dla nas wyzwaniem” (Orędzie papieża Franciszka na Dzień
Migranta i Uchodźcy z 27 września 2020 roku).
Czy jest to możliwe, skoro (niestety)
nie! w każdym człowieku jest Chrystus?,… bo gdyby tak rzeczywiście było,
mielibyśmy tu i teraz Królestwo Niebieskie, bo gdyby tak było, wszyscy
bylibyśmy wybrani i każdy z nas figurowałby na stronach „księgi życia zabitego
Baranka” jako „imię zapisane od założenia świata” (Ap 13,8), a chrześcijaństwo
nie byłoby łaską, a wyborem człowieka. Tymczasem Jezus wyraźnie zaznacza,
wyjaśniając faktyczne uwarunkowania rzeczywistych relacji Boga z człowiekiem,
iż „nie myśmy Go wybrali, ale On nas wybrał i przeznaczył nas na to, abyśmy
szli i owoc przynosili” (J 15,16).
Jakim prawem więc w każdym człowieku
mamy obowiązek rozpoznawać Chrystusa? Czy w osobach, gardzących Jezusem i
żądnych przelania chrześcijańskiej krwi na zdeptanie Bożego Majestatu, również
mamy (mimo wszystko) usilnie doszukiwać się rysów podobieństwa ich osobowości z
Obliczem naszego Pana i Zbawcy? Czyż wówczas nie powinniśmy zachować
ostrożności – „roztropności węża i nieskazitelności gołębicy”?! Czy służąc
bluźniercom, obrażającym Boga Ojca, nie służymy jednocześnie cudzym bożkom,
łamiąc świętość pierwszego Przykazania?!
Papież Franciszek w Orędziu na Dzień
Migranta i Uchodźcy z 27 września 2020 roku, zaznacza, iż trzeba się dzielić,
nawołując do walki ze strachem, do konieczności otwarcia naszych serc dla
wszystkich bez wyjątku w Imię Miłości, do konieczności nawiązania porozumienia,
współpracy i integracji, ale… wszystkie wypowiedziane słowa, okraszone bogato wybranymi
na potrzeby przemówienia cytatami Pisma Świętego, w żaden sposób nie nawiązują
do Chrystusowego wezwania do zachowania „roztropności węża i nieskazitelności
gołębicy”…
Dlaczego?
Jezus upomniał kobietę kananejską,
odrzucając jej prośbę o pomoc – o uwolnienie opętanej przez złego ducha córki,
stanowczo i bezwzględnie zwracając jej uwagę, iż „został posłany tylko do
owiec, które poginęły z domu Izraela” i że „to niedobrze jest zabrać chleb
dzieciom i rzucić psom” (Mt 15,21-28), i gdyby nie TO!, iż wspomniana kobieta
kananejska korzy się przed Chrystusem, uznaje Jego Wszechmoc i Boskość,… czy
Syn Człowieczy zaangażowałby się w jej sprawę – w jej życie?!,… czy (tak jak
namawia nas papież Franciszek) w jej twarzy doszukiwałby się Oblicza Swego
Ojca, by mimo wszystko i wbrew nieuczciwej intencji oraz niewiary rozsadzającej
jej pyszne serce spełnić prośbę niewiasty, uwalniając od złego ducha jej
opętaną córkę?!... Gdyby też i (wspomniana w orędziu przez papieża Franciszka)
Samarytanka nie zapragnęła obecności Jezusa w swoim codziennym życiu, i gdyby
odwróciła się od Niego, nie uznając Mesjasza za swojego Pana, czy mimo
zatwardziałości niewierzącego, bluźnierczego serca, Chrystus częstowałby ją
wodą, dzięki której człowiek już nie pragnie a jedynie żyje wiecznie?!...
Dziś sprzeczności i niedopowiedzenia,
albo nadinterpretacje i nauki głoszone bardziej na potrzeby współczesnego
świata oraz współczesnego człowieka niż na chwałę Boga rozdrapują pokój
Kościoła. Chrześcijanin tonie w chaosie ludzkich teorii i poglądów,
wyprzedzających Boże Miłosierdzie, depczących Bożą Sprawiedliwość i
umniejszających Bożą Mądrość. Dziś Kościół, niczym Marta „uwijająca się około
rozmaitych posług”, wiruje wokół spraw ludzkich, dbając o wizerunek
człowieczeństwa i humanitaryzmu bardziej niż o Samego Ojca Niebieskiego. Dziś
Kościół ulega polityce i zastraszeniu koronawirusem, podając wiernym Ciało
Chrystusa według świeckich instrukcji urzędniczych z pedanteryjną ostrożnością
jak zarazę. Dziś Kościół skupia się na uszczęśliwianiu migrantów i uchodźców, grzeszników,
w ogóle nie wykazujących jakichkolwiek chęci zmiany swych przyzwyczajeń na rzecz
uświęcenia swego codziennego życia, oraz wszystkich innych ludzi, oczekujących
pomocy z tytułu przykrych kaprysów bezwzględnego losu lub podłych intencji serc
kipiących nienawiścią wobec Boga oraz chrześcijan, zatracając się w tym, co
bliskie ciału, a zaniedbując to, co niezbędne dla ducha. Dziś Kościół rozmywa granice
pomiędzy tym, co dobre, a ty, co złe. Dziś Kościół usprawiedliwia grzech, uzasadnieniami
i pobłażliwością myloną z miłosierdziem. Dziś Kościół głosi ludzkie potrzeby, rzadko
zaś Słowo Boże, które jest nie tylko skarbnicą korzyści, ale które jest przede wszystkim
wymagające, konsekwentne, stanowcze i nie bagatelizujące niszczycielskiego wpływu
grzechu na ciało oraz duszę jednostki. Z tego też powodu winniśmy być jak
Maria, siedząca u nóg Pana z Pismem Świętym i słuchająca Jego słów, by – jak to
nadmienia ks. Piotr Glas – móc zadbać o zbawienie własnych dusz poprzez
rozpoznanie głosu swego Pasterza, poprzez wypełnianie woli Boga i poprzez
zachowywanie „roztropności węża i nieskazitelności gołębicy”, poprzez
pielęgnowanie w sobie świadomości, iż jesteśmy wybrani przez Jezusa i powołani
do przynoszenia Mu owoców, ale dobrych owoców z dobrego drzewa. Powinniśmy
zatem zwolnić, zostawić „rozmaite posługi”, by przede wszystkim rozeznać w
kościelnych wypowiedziach nie intencje hierarchów duchownych, a wolę Boga Ojca
Wszechmogącego. Bądźmy jak Maria.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz