czwartek, 8 października 2020

MARTA CZY MARIA?

„Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go w swoim domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która usiadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa. Marta zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nimi, rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawia mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła.”. A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jedno. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona.”.”

(Łk 10,38-42)

Świat porwał nas, niczym karuzela, w obroty swych zawirowań, zobowiązań, oczekiwań i żądań, którym mimowolnie, mniej świadomie lub bezwiednie się poddajemy, zaniedbując w życiu to, co jest naprawdę bezcenne i istotne, a pielęgnując to, co wobec nas jest tylko destrukcyjne i niszczące poczuciem osamotnienia, zagrożenia, strachu o dziś i o jutro… Staliśmy się niewolnikami cywilizacji. Staliśmy się niewolnikami doczesności. Staliśmy się plasteliną w ręku złego, dlatego codzienność nas urabia i zmienia każdego dnia nie do poznania nawet dla nas samych, którym stajemy się obcy i przerażająco zaskakujący w reakcjach na innych, na sytuacje czy okoliczności, na niepowodzenia i porażki, na nieoczekiwane i niepożądane wyniki splotów wydarzeń, a nawet nierzadko, a coraz częściej na siebie samych – takich, jakich nie potrafimy zaakceptować i nie jesteśmy w stanie pokochać. Nieustannie i niestrudzenie „uwijamy się około rozmaitych posług”, około zwykłych, codziennych obowiązków, odsuwając się od Boga, a w rezultacie gubiąc się i izolując od Ojca, i równocześnie od TEGO wszystkiego, co jako „jedno!” jest w stanie zapewnić nam szczęście. Dziś bowiem doczekaliśmy się czasów, w których – jak wspomina często ks. Piotr Glas – „musimy sami zadbać o własne dusze i musimy wybrać”, gdyż świat pogrążony jest w chaosie zakłamania oraz manipulacji, demagogii i wszem obecnego humanizmu, uczłowieczającego zwierzęta, a traktującego człowieka jako skutek uboczny ewolucji.

Nawet Kościół krząta się i „uwija około rozmaitych posług”, nie trwając wiernie przy Panu i niczym Marta „nie słuchając słów Jezusa” z powodu ogromu przyziemnych obowiązków. Pismo Święte wydaje się bowiem być traktowane zdawkowo, wybiórczo i adekwatnie do politycznych potrzeb dominujących sytuacji. Akt ofiary – Eucharystii zdaje się obnażać ów jakże przykry incydent, rozpowszechniany na chwałę człowieka, ale z pewnością nie Samego Boga, gdy usta kapłana w trakcie nabożeństwa czytają Słowo, inaczej posługujące w Ewangelii, a następnie zastosowują owe Słowo w kazaniu rozumiane inaczej i przekładane plastycznie według potrzeb rozgrywających się tu i teraz okoliczności, ale nie! według Prawdy zapisanej w Biblii,. Dziś bowiem Kościół nadużywa Ojcowskiego Miłosierdzia. Dziś Kościół bagatelizuje lub całkowite ignoruje potęgę oraz surowość Bożej Sprawiedliwości, która wydaje się być niestosowna do potrzeb współczesnego świata i oczekiwań współczesnego człowieka. Dziś Kościół niszczy granice, wyrażając się o ludziach w sposób humanitarny, ale z pewnością nie!! troskliwy oraz miłosierny, a o Bogu w sposób lekceważący i umniejszający oraz uwłaczający Jego rozsądkowi. Dziś Kościół bardziej dba o dobre samopoczucie człowieka, zaniedbując oczekiwania Ojca z tytułu większej wiary w Jego bezgraniczne i pobłażliwe wobec własnych dzieci Miłosierdzie, niż wiary w Niego Samego jako Istotę Mądrości!, i… Miłości. Dziś Kościół wydaje się wiedzieć wszystko lepiej niż Bóg. Dziś Kościół wydaje się być bardziej Miłosierny niż Ojciec Niebieski. Często bowiem bombardowani jesteśmy przywoływaniem nas do obowiązku traktowania wszystkich ludzi (bez wyjątku!) jako braci w Chrystusie – nawet tych w Niego nie wierzących i w osaczeniu odczuwanej niewiary żądnych krwi Jego wyznawców oraz tronu Pana i Króla wszelkiego stworzenia.

Jak więc ów (moim zadaniem) nadinterpretacja wypowiedzi Jezusa ma się do Jego wyjaśnienia w kwestii duchowego pokrewieństwa?!...

Oczywiście Bóg powołuje nas do bycia miłosiernymi jak On Sam jest Miłosierny, ale i! do bycia mądrymi, jak i On jest Mądry, a przez to i Sprawiedliwy. Nakazuje nam miłować i szanować bliźniego swego, jak byśmy miłowali i szanowali samych siebie, bowiem jesteśmy powołani do bycia kochanymi i jednocześnie do bycia apostołami Dobrej Nowiny poprzez (nie tylko!) głoszenie Ewangelii, ale i poprzez rozkrzewianie Miłości wrażliwością oraz empatią naszych serc wobec wszelkiego stworzenia, ale zgodnie! z wolą Stworzyciela Nieba i Ziemi, a nie z nadgorliwością ludzkich przekonań.

Chrystus wyraźnie naucza nas otwartości wobec drugiego człowieka Słowem, ale i przykładem, dlatego zaznacza, iż mamy obowiązek człowieka w potrzebie przyjąć, nakarmić, napoić, przyodziać czy odwiedzić ze świadomością odpowiedzialności dziecka Bożego za brata jako jednego z tych najmniejszych (Mt 25,31-45). Jezus wymaga również od Swych uczniów – apostołów ostrożności i rozwagi. Nie namawia nas do poddańczej posługi, kształtowanej na fundamentach bezgranicznego oddania się drugiemu człowiekowi, czego współczesny Kościół żąda od swych parafian wobec fali migrantów i uchodźców, oczekując od chrześcijan ślepego posłuszeństwa wobec polityki urzędów duchownych i świeckich, ale… czy wobec Boga?! Chrystus bowiem, w przeciwieństwie do większości dostojników kościelnych, wymaga od Swych wyznawców wypełniania obowiązku zachowania wobec każdego człowieka, oczekującego naszego zaangażowania i pomocy, ostrożności. Nadmienia, iż jako owce posłane między wilki (Mt 10,16), winniśmy być w relacjach międzyludzkich „roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębice” (Mt 10,16). Nie mamy zatem obowiązku angażować się w bliźniego w sposób naiwny i ślepy, a przez to narażający nas na bycie wykorzystanym i potraktowanym w sposób przedmiotowy, jako narzędzie użyte w rezultacie zaplanowanej zbrodni do niszczycielskiego ugodzenia w wartości chrześcijańskie, a tym samym w Samego Boga. Każda aktywność, każda decyzja i wynikający z niej wybór, każda działalność i pomoc winny przeradzać się w dobre drzewo, wydające dobre owoce. Wspomniane owoce bowiem są dowodem na obecność Boga w ludzkich planach i zamiarach, w ludzkiej pracy i codziennym życiu. Zostaliśmy przecież powołani do wypełniania woli Boga Ojca, a nie do postępowania według widzimisię człowieka.

Z jakiego więc powodu kapłani nierzadko nakłaniają nas do niemal poddańczej i bezwarunkowej służalczości wobec rzesz ludzi wyciągających ręce o pomoc w potrzebie różnorodnych intencji, które wywodzą się z okrutnego losu lub po prostu z rosnącej w sercu pysze i nienawiści wobec wszystkich oraz wszystkiego, ktokolwiek i cokolwiek od Boga pochodzi? Czyż nie powinniśmy angażować się w człowieka tak, by podejmowane działanie w efekcie swej aktywności okazało się (właśnie!) dobrym drzewem wydającym dobre owoce? Czyż nie winniśmy służyć braciom według woli Pana? Czyż Bóg nie powinien być na pierwszym miejscu – w samym centrum doczesnego życia?

Uważam, na skutek lektury Słowa Bożego jako – wciąż pochłonięty nauką Pisma Świętego – uczeń Chrystusa, że w chrześcijańskiej otwartości na bliźniego w potrzebie, którego pragniemy przyjąć, odwiedzić, nakarmić, napoić czy przyodziać, powinna być zachowana „roztropność węża i nieskazitelność gołębicy” – tak!, jak tego pragnie Sam Syn Człowieczy. Każdy bowiem wierzący w Boga Ojca Wszechmogącego – Stworzyciela Nieba i Ziemi powinien przede wszystkim dbać o to, by zawsze i wszędzie, wiernie, bez względu na jakiekolwiek okoliczności!, być matką, siostrą i bratem Jezusa, gdyż tego od nas chrześcijan oczekuje Zbawiciel. W związku z tym mamy obowiązek pomagać i angażować się w drugiego człowieka, ale z zachowaniem przymierza i przywileju bycia właśnie matką, siostrą czy bratem Chrystusa, poprzez podejmowanie jakiegokolwiek działania tylko i wyłącznie w pragnieniu wypełnienia woli Boga Ojca (Mk 3,31-35). Tymczasem (mam niestety nieodparte wrażenie), że hierarchowie Kościoła, w liczebnych szeregach samozwańczych myślicieli, deformują wypowiedzi Jezusa na potrzeby ogólnie propagowanej polityki. Zauważyłam bowiem, iż w kazaniach nikt nie uwrażliwia chrześcijan na konieczność zachowania ostrożności, przejawiającej się w wypełnianiu woli Chrystusa, oczekującego od Swych wyznawców „roztropności węża i nieskazitelności gołębicy”. Zauważyłam, iż pewne kwestie są po prostu pomijane, spłycane, interpretowane bardziej w kontekście ludzkich potrzeb niż Bożych intencji. Większość kapłanów nieustannie werbuje swych parafian do poddańczej służalczości wobec wszystkich ludzi bez wyjątku, bez względu na okoliczności i pobudki działania osób żądających lub potrzebujących pomocy. Chrześcijan zmusza się nawet do podejmowania „wezwania, by w twarzach osób przesiedlonych rozpoznać oblicze Chrystusa głodnego, spragnionego, nagiego chorego, obcego i więźnia, który jest dla nas wyzwaniem” (Orędzie papieża Franciszka na Dzień Migranta i Uchodźcy z 27 września 2020 roku).

Czy jest to możliwe, skoro (niestety) nie! w każdym człowieku jest Chrystus?,… bo gdyby tak rzeczywiście było, mielibyśmy tu i teraz Królestwo Niebieskie, bo gdyby tak było, wszyscy bylibyśmy wybrani i każdy z nas figurowałby na stronach „księgi życia zabitego Baranka” jako „imię zapisane od założenia świata” (Ap 13,8), a chrześcijaństwo nie byłoby łaską, a wyborem człowieka. Tymczasem Jezus wyraźnie zaznacza, wyjaśniając faktyczne uwarunkowania rzeczywistych relacji Boga z człowiekiem, iż „nie myśmy Go wybrali, ale On nas wybrał i przeznaczył nas na to, abyśmy szli i owoc przynosili” (J 15,16).

Jakim prawem więc w każdym człowieku mamy obowiązek rozpoznawać Chrystusa? Czy w osobach, gardzących Jezusem i żądnych przelania chrześcijańskiej krwi na zdeptanie Bożego Majestatu, również mamy (mimo wszystko) usilnie doszukiwać się rysów podobieństwa ich osobowości z Obliczem naszego Pana i Zbawcy? Czyż wówczas nie powinniśmy zachować ostrożności – „roztropności węża i nieskazitelności gołębicy”?! Czy służąc bluźniercom, obrażającym Boga Ojca, nie służymy jednocześnie cudzym bożkom, łamiąc świętość pierwszego Przykazania?!

Papież Franciszek w Orędziu na Dzień Migranta i Uchodźcy z 27 września 2020 roku, zaznacza, iż trzeba się dzielić, nawołując do walki ze strachem, do konieczności otwarcia naszych serc dla wszystkich bez wyjątku w Imię Miłości, do konieczności nawiązania porozumienia, współpracy i integracji, ale… wszystkie wypowiedziane słowa, okraszone bogato wybranymi na potrzeby przemówienia cytatami Pisma Świętego, w żaden sposób nie nawiązują do Chrystusowego wezwania do zachowania „roztropności węża i nieskazitelności gołębicy”…

Dlaczego?

Jezus upomniał kobietę kananejską, odrzucając jej prośbę o pomoc – o uwolnienie opętanej przez złego ducha córki, stanowczo i bezwzględnie zwracając jej uwagę, iż „został posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela” i że „to niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom” (Mt 15,21-28), i gdyby nie TO!, iż wspomniana kobieta kananejska korzy się przed Chrystusem, uznaje Jego Wszechmoc i Boskość,… czy Syn Człowieczy zaangażowałby się w jej sprawę – w jej życie?!,… czy (tak jak namawia nas papież Franciszek) w jej twarzy doszukiwałby się Oblicza Swego Ojca, by mimo wszystko i wbrew nieuczciwej intencji oraz niewiary rozsadzającej jej pyszne serce spełnić prośbę niewiasty, uwalniając od złego ducha jej opętaną córkę?!... Gdyby też i (wspomniana w orędziu przez papieża Franciszka) Samarytanka nie zapragnęła obecności Jezusa w swoim codziennym życiu, i gdyby odwróciła się od Niego, nie uznając Mesjasza za swojego Pana, czy mimo zatwardziałości niewierzącego, bluźnierczego serca, Chrystus częstowałby ją wodą, dzięki której człowiek już nie pragnie a jedynie żyje wiecznie?!...

Dziś sprzeczności i niedopowiedzenia, albo nadinterpretacje i nauki głoszone bardziej na potrzeby współczesnego świata oraz współczesnego człowieka niż na chwałę Boga rozdrapują pokój Kościoła. Chrześcijanin tonie w chaosie ludzkich teorii i poglądów, wyprzedzających Boże Miłosierdzie, depczących Bożą Sprawiedliwość i umniejszających Bożą Mądrość. Dziś Kościół, niczym Marta „uwijająca się około rozmaitych posług”, wiruje wokół spraw ludzkich, dbając o wizerunek człowieczeństwa i humanitaryzmu bardziej niż o Samego Ojca Niebieskiego. Dziś Kościół ulega polityce i zastraszeniu koronawirusem, podając wiernym Ciało Chrystusa według świeckich instrukcji urzędniczych z pedanteryjną ostrożnością jak zarazę. Dziś Kościół skupia się na uszczęśliwianiu migrantów i uchodźców, grzeszników, w ogóle nie wykazujących jakichkolwiek chęci zmiany swych przyzwyczajeń na rzecz uświęcenia swego codziennego życia, oraz wszystkich innych ludzi, oczekujących pomocy z tytułu przykrych kaprysów bezwzględnego losu lub podłych intencji serc kipiących nienawiścią wobec Boga oraz chrześcijan, zatracając się w tym, co bliskie ciału, a zaniedbując to, co niezbędne dla ducha. Dziś Kościół rozmywa granice pomiędzy tym, co dobre, a ty, co złe. Dziś Kościół usprawiedliwia grzech, uzasadnieniami i pobłażliwością myloną z miłosierdziem. Dziś Kościół głosi ludzkie potrzeby, rzadko zaś Słowo Boże, które jest nie tylko skarbnicą korzyści, ale które jest przede wszystkim wymagające, konsekwentne, stanowcze i nie bagatelizujące niszczycielskiego wpływu grzechu na ciało oraz duszę jednostki. Z tego też powodu winniśmy być jak Maria, siedząca u nóg Pana z Pismem Świętym i słuchająca Jego słów, by – jak to nadmienia ks. Piotr Glas – móc zadbać o zbawienie własnych dusz poprzez rozpoznanie głosu swego Pasterza, poprzez wypełnianie woli Boga i poprzez zachowywanie „roztropności węża i nieskazitelności gołębicy”, poprzez pielęgnowanie w sobie świadomości, iż jesteśmy wybrani przez Jezusa i powołani do przynoszenia Mu owoców, ale dobrych owoców z dobrego drzewa. Powinniśmy zatem zwolnić, zostawić „rozmaite posługi”, by przede wszystkim rozeznać w kościelnych wypowiedziach nie intencje hierarchów duchownych, a wolę Boga Ojca Wszechmogącego. Bądźmy jak Maria.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz