„Na
początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na
początku u Boga. Przez Nie wszystko się stało, a bez Niego nic się nie stało,
co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w
ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.”
(J
1,1-5)
W ogóle nie szanujemy wartości słowa,
którym się posługujemy. Przybiera ono w naszych, wypowiadających je ustach
formę groteski. Traktujemy więc artykułowane słowa lekceważąco i nieodpowiedzialnie,
jakby absolutnie nic nie znaczyły i nic nie wnosiły do naszego codziennego
życia. Postrzegamy w nich dźwięki podobne szumom wiatru czy szelestom liści lub
świstom gałęzi. Ot!, wydawałoby się zwykła, nic lub niewiele znacząca całość
kilku głosek umownie połączonych w jakiś tam sens – nośnik informacji. Bardzo
często słowa, którymi się posługujemy, wypowiadane są w sposób bezmyślny, nie
mający absolutnie żadnego oddźwięku w naszych czynach, gestach, mimice. Używamy
ich nierzadko banalnie i – wydawałoby się – bezużytecznie niczym nieistotny lub
w ogóle niepotrzebny element relacji, budowanych wówczas na kłamstwie i
obłudzie; a przecież…
„Słowo było u Boga, i Bogiem było
Słowo”.
I, choć jest to zapowiedź Jezusa
Chrystusa, przez którego wszystko się stało, śmiem twierdzić, że jest to
również dla ludzi forma ostrzeżenia,
wyjaśniająca moc, jaką mają właśnie słowa, będące niczym innym, jak obrazem
naszej woli. Wypowiedzi więc stają się nie tylko partyturą artykułowanych
dźwięków, lecz również ciałem, czyli rzeczywistością. Słowem bowiem możemy
kogoś uskrzydlić, wskrzesić z grobu przygnębienia i załamania - depresji,
uszczęśliwić i zmotywować do działania, ale słowem możemy również kogoś zranić,
zniechęcić, upodlić, a nawet zabić, gdyż słowa to nośniki: albo przekleństwa,
albo błogosławieństwa – nie tylko przekaźniki informacji lub wiedzy.
Gdybyśmy posiadali tę świadomość,… może
potrafilibyśmy być prawdziwi i ostrożni w relacjach z drugim człowiekiem, a
przez to szczęśliwi, bo wolni od grzechu?...
Ludzka ignorancja wobec słowa – jego
znaczenia i wartości, jego mocy oraz wpływu na rzeczywistość – toksycznie
przenosi się z płaszczyzny międzyludzkich stosunków na kontakty jednostki z jej
Stwórcą, czego odzwierciedleniem jest zaniedbywanie lektury Pisma Świętego,
będącego dla większości zapisem historii, traktowanej w iście literacki sposób,
jako fabuły przedstawiającej splot pewnych wydarzeń, (w naszym mniemaniu)
niewiele wnoszących w codzienne życie, bo już minionych i niepowtarzających się
lub niemożliwych do rekonstrukcji w dobie otaczającej nas rzeczywistości. Z
powodu owej ignorancji słyszymy, co Bóg do nas mówi, ale nie słuchamy, a – co
najgorsze! – nie wierzymy. Słowa, wypowiadane bowiem ustami kapłana
odprawiającego Mszę Świętą i czytającego fragmenty Nowego i Starego Testamentu,
brzmią w naszym odczuciu jak bajka, opowiadana dziecku przed snem na dobranoc,
dlatego! nie potrafimy żyć według woli Ojca, a tym samym żyć w pełni i
szczęśliwie, i dlatego! nie umiemy nawiązać szczerych, bo prawdziwych i namacalnych
relacji z naszym Stwórcą i miłującym nas Opiekunem. Z powodu owej ignorancji
wpadamy w obłęd i mrok doczesnej wędrówki, która przeobraża się dla nas w
włóczęgę do nikąd w obliczu naszych grzechów i wątpliwości, naszych słabości i
trudności czy zmartwień. Z powodu owej ignorancji zatracamy sens życia w ogóle,
debatując z własnymi myślami o przyczynie narodzin i przyczynie śmierci
człowieka…
W osaczeniu naszej nieudolności
słuchania i traktowania słów poważnie czujemy się porzuceni, osamotnieni, odizolowani,
beznadziejnie bezradni i bezsilni. Tracimy zaufanie do Boga, w którego i tak
nie potrafiliśmy uwierzyć z powodu naszej głuchoty, i którego istnienie
nieustannie poddajemy w wątpliwość z tytułu (właśnie!) naszej znieczulicy wobec
słowa. Topimy się w sprawach codziennego życia. Toniemy w głębinie problemów i
kłopotów, zmartwień i bezsilności. Dzieje się tak ze względu na naszą ignorancję
wobec słowa, stanowiącego zapis Pisma Świętego. Kiedy więc doświadczamy
potwornego cierpienia, jakim jest chociażby przewlekła lub śmiertelna choroba
naszego kochanego dziecka, zajmujemy pozycję oskarżyciela, krzycząc w rozpaczy:
„Gdzie jest Bóg?!”, który właśnie w tym momencie (jak mniemamy) lekceważąco i
obojętnie przygląda się naszej niedoli, obserwując nas przez szybę milczenia i
znieczulicy. Nie sięgamy wówczas po Pismo. Nie otwieramy Biblii, by nawiązać
relację z winnym (?!) naszego nieszczęścia Bogiem, by wejść ze „Sprawcą” naszej
udręki w dialog, a przecież On właśnie (nie!! inaczej, jak) w zapisie Starego i
Nowego Testamentu do nas przemawia, tłumacząc, iż tylko! nasza wiara może
uzdrowić nas samych – ciało i duszę, naszego bliskiego, naszą sytuację rodziną,
towarzyską, zawodową, szkolną czy jakąkolwiek inną; tylko! nasza wiara jest w
stanie pokonać wszystko, cokolwiek nas rani i niszczy.
Nie wierzymy we Wszechmoc naszego
Stwórcy i Ojca, bo słowa nie mają dla nas praktycznie żadnego znaczenia, bo nie
są dla nas nośnikiem prawdy i ziarnem, z którego może narodzić się lepsza dla
nas, bo szczęśliwa rzeczywistość. Odrzucamy wypowiedzi Boga, spisane na
stronach Biblii. Owe wypowiedzi są dla nas tylko słowem – bełkotem jakiejś tam
historii. Z powodu owego lekceważenia i ignorancji nie potrafimy uwierzyć i tym
samym nie potrafimy wiarą uzdrowić, uleczyć, uświęcić naszych dusz i ciał.
Odwracamy się do Boga plecami, opuszczając kościół po zakończonym nabożeństwie,
i nieustannie szukamy potwierdzenia Wszechmocy naszego Pana w hardkorowych
doznaniach, w ludziach będących żywym, medycznie udowodnionym świadectwem na
cud. Gardzimy słowem. Gardzimy Bogiem, któremu zwykliśmy stawiać warunki, jakby
to wszystko od nas samych zależało, a nie od Niego – Stwórcy, czyli Początku i
Końca, Źródła wieczności. Żądamy, niczym niewierny Tomasz, by udowodnił nam
Swoje Istnienie – by objawił się nam w namacalnej postaci. Odrzucamy słowa.
Odrzucamy Jego wypowiedzi. Nie chcemy Go słuchać. Nie chcemy nawet słyszeć Jego
wywodów, wskazówek, nauk i ostrzeżeń, porad i pocieszeń. Nie chcemy Jego słów.
Żądamy czynów w realizacji naszych pragnień i w zaspokajaniu naszych potrzeb.
Zasypujemy Boga swoimi lamentami, prośbami, intencjami, oczekując od Stwórcy
odpowiedzi na nasze błagania, a konkretnie oczekując od Niego reakcji w postaci
obdarowywania nas wszystkim, co znajduje się wyliczone na naszej liście życzeń
czy roszczeń. Pan mówi do nas, lecz my nie słuchamy, bo chcemy czegoś
konkretnie i to najlepiej czegoś bezinteresownie nam podarowanego, a nie
zdobywanego przez nas samodzielnie wypełnianiem przedstawianych w słowie
wskazówek czy porad. Stoimy przed nim niczym rozkapryszone, rozhisteryzowane
dziecko, które nerwowym tupaniem nogą, splecionymi kurczowo rękoma na piersi,
krzykiem i gniewem próbuje wyegzekwować od Rodzica to, co sobie w danym
momencie upatrzyło. Bóg tymczasem cierpliwie nam towarzyszy i szanując naszą
wolną wolę, przemawia do nas zapisem Pisma Świętego, prosząc, byśmy sami
osiągali swoje cele, postępując w taki, a nie inny sposób w danej sytuacji, wymagającej
od nas poświęcenia własnego czasu oraz trudu bycia pokornym. Nasza krnąbrność i
pycha zniechęcają nas jednak do słuchania Ojcowskich porad. Jego słowa,
wypowiadane ze spokojem i rodzicielskim opanowaniem płynącym z troskliwej
Miłości, drażnią nas, gdyż są w ludzkim odczuciu dźwiękiem artykułowanych głosek
nic nieznaczącym i nic niewnoszącym w naszą codzienność. Nie ufamy wypowiedziom
Ojca, bo sami posługujemy się mową w kłamliwy, manipulatorski sposób. Skoro
więc nasze słowa, które w rzeczywistości mają moc zamieniania się w ciało,
przechodząc w stan zmaterializowania swej treści, są przez nas wykorzystywane w
relacjach międzyludzkich na zasadzie obłudy i hipokryzji, to i Boże słowa (w
naszym przekonaniu) mają pokrewne zabarwienie, a co za tym idzie, również
wartość. Skoro my kłamiemy, posługując się słowami w iście bluźnierczy i
bezmyślny sposób, to i nasz Stwórca (w naszym przekonaniu) postępuje podobnie.
Zatem!, mierząc Boga swoją miarą, widzimy w Jego wypowiedziach oszusta,
manipulatora, hipokrytę, dlatego nie potrafimy uwierzyć w treść Pisma Świętego,
żądając: „Udowodnij to!”, i szukając niezbitych dowodów prawdy w otaczającym
nas świecie.
Nasze słowo przeciwko Słowu Boga, z tą
zasadniczą różnicą, że nasze słowo jest bardzo często kłamstwem, a Słowo Boga
jest Prawdą, a więc Nim Samym!; my tymczasem uparcie w mowie Ojca dopatrujemy
się własnej, fałszywej natury, odrzucając wiarygodność Starego oraz Nowego
Testamentu, a tym samym skazując się na niewiarę i równocześnie na uwięzienie
naszej duszy oraz ciała w celi cierpienia, niemocy, bezsilności, beznadziei,
ciemności, samotności… i wszystkiego, czego pragnęlibyśmy uniknąć, bo nas rani
i niszczy.
„Twoja wiara cię uzdrowiła”.
Słowa te, wypowiadane przez Jezusa po
każdym cudzie, będącym dziełem Jego dotyku, i zapisane w Biblii, wskazują nam
kierunek drogi prowadzącej nas do szczęścia, jako stanu obcowania naszej duszy
i ciała ze Stwórcą. Wspomniany dotyk zaś to nic innego, jak dźwięk Ojcowskiego
głosu, ciepło Ojcowskiej Miłości i Mądrości, bliskość Ojcowskiej troski docierające
do ludzkich serc i umysłów przez ucho ludzi słyszących, albo przez oko ludzi
głuchoniemych lub palce ludzi niewidomych. Wspomniany dotyk do właśnie Słowo
Pisma Świętego, którego możemy doświadczyć poprzez lekturę Starego i Nowego
Testamentu, bo Słowo to Bóg.
Jeśli więc pragniesz szczęścia, musisz zadbać
o wiarę, a by wskrzesić w sobie wiarę, musisz czytać Stary i Nowy Testament, bo
gdy poznasz Słowo, poznasz Prawdę, a wówczas namacalnie doświadczysz Boga, słysząc
Jego głos, czując na sobie opiekuńczość Jego dłoni i siłę Jego ramion oraz zapach
Jego Osoby, widząc Go szczerym, kochającym, Miłosiernym i Sprawiedliwym oraz Wszechmocnym.
Obcując w ten sposób ze Stwórcą będziesz czerpał ze źródeł Pisma Świętego WODĘ,
która ugasi twoje pragnienie bycia szczęśliwym i bezpiecznym, silnym i odpornym,
wytrwałym i pokornym, która ugasi w tobie lęk i strach, bezradność i niemoc, która
orzeźwi cię nadzieją na znacznie piękniejsze jutro, bo…
„Słowo było u Boga, i Bogiem JEST Słowo”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz