piątek, 25 września 2020

SŁOWO

„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Przez Nie wszystko się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.”

(J 1,1-5)

W ogóle nie szanujemy wartości słowa, którym się posługujemy. Przybiera ono w naszych, wypowiadających je ustach formę groteski. Traktujemy więc artykułowane słowa lekceważąco i nieodpowiedzialnie, jakby absolutnie nic nie znaczyły i nic nie wnosiły do naszego codziennego życia. Postrzegamy w nich dźwięki podobne szumom wiatru czy szelestom liści lub świstom gałęzi. Ot!, wydawałoby się zwykła, nic lub niewiele znacząca całość kilku głosek umownie połączonych w jakiś tam sens – nośnik informacji. Bardzo często słowa, którymi się posługujemy, wypowiadane są w sposób bezmyślny, nie mający absolutnie żadnego oddźwięku w naszych czynach, gestach, mimice. Używamy ich nierzadko banalnie i – wydawałoby się – bezużytecznie niczym nieistotny lub w ogóle niepotrzebny element relacji, budowanych wówczas na kłamstwie i obłudzie; a przecież…

„Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo”.

I, choć jest to zapowiedź Jezusa Chrystusa, przez którego wszystko się stało, śmiem twierdzić, że jest to również dla ludzi forma ostrzeżenia, wyjaśniająca moc, jaką mają właśnie słowa, będące niczym innym, jak obrazem naszej woli. Wypowiedzi więc stają się nie tylko partyturą artykułowanych dźwięków, lecz również ciałem, czyli rzeczywistością. Słowem bowiem możemy kogoś uskrzydlić, wskrzesić z grobu przygnębienia i załamania - depresji, uszczęśliwić i zmotywować do działania, ale słowem możemy również kogoś zranić, zniechęcić, upodlić, a nawet zabić, gdyż słowa to nośniki: albo przekleństwa, albo błogosławieństwa – nie tylko przekaźniki informacji lub wiedzy.

Gdybyśmy posiadali tę świadomość,… może potrafilibyśmy być prawdziwi i ostrożni w relacjach z drugim człowiekiem, a przez to szczęśliwi, bo wolni od grzechu?...

Ludzka ignorancja wobec słowa – jego znaczenia i wartości, jego mocy oraz wpływu na rzeczywistość – toksycznie przenosi się z płaszczyzny międzyludzkich stosunków na kontakty jednostki z jej Stwórcą, czego odzwierciedleniem jest zaniedbywanie lektury Pisma Świętego, będącego dla większości zapisem historii, traktowanej w iście literacki sposób, jako fabuły przedstawiającej splot pewnych wydarzeń, (w naszym mniemaniu) niewiele wnoszących w codzienne życie, bo już minionych i niepowtarzających się lub niemożliwych do rekonstrukcji w dobie otaczającej nas rzeczywistości. Z powodu owej ignorancji słyszymy, co Bóg do nas mówi, ale nie słuchamy, a – co najgorsze! – nie wierzymy. Słowa, wypowiadane bowiem ustami kapłana odprawiającego Mszę Świętą i czytającego fragmenty Nowego i Starego Testamentu, brzmią w naszym odczuciu jak bajka, opowiadana dziecku przed snem na dobranoc, dlatego! nie potrafimy żyć według woli Ojca, a tym samym żyć w pełni i szczęśliwie, i dlatego! nie umiemy nawiązać szczerych, bo prawdziwych i namacalnych relacji z naszym Stwórcą i miłującym nas Opiekunem. Z powodu owej ignorancji wpadamy w obłęd i mrok doczesnej wędrówki, która przeobraża się dla nas w włóczęgę do nikąd w obliczu naszych grzechów i wątpliwości, naszych słabości i trudności czy zmartwień. Z powodu owej ignorancji zatracamy sens życia w ogóle, debatując z własnymi myślami o przyczynie narodzin i przyczynie śmierci człowieka…

W osaczeniu naszej nieudolności słuchania i traktowania słów poważnie czujemy się porzuceni, osamotnieni, odizolowani, beznadziejnie bezradni i bezsilni. Tracimy zaufanie do Boga, w którego i tak nie potrafiliśmy uwierzyć z powodu naszej głuchoty, i którego istnienie nieustannie poddajemy w wątpliwość z tytułu (właśnie!) naszej znieczulicy wobec słowa. Topimy się w sprawach codziennego życia. Toniemy w głębinie problemów i kłopotów, zmartwień i bezsilności. Dzieje się tak ze względu na naszą ignorancję wobec słowa, stanowiącego zapis Pisma Świętego. Kiedy więc doświadczamy potwornego cierpienia, jakim jest chociażby przewlekła lub śmiertelna choroba naszego kochanego dziecka, zajmujemy pozycję oskarżyciela, krzycząc w rozpaczy: „Gdzie jest Bóg?!”, który właśnie w tym momencie (jak mniemamy) lekceważąco i obojętnie przygląda się naszej niedoli, obserwując nas przez szybę milczenia i znieczulicy. Nie sięgamy wówczas po Pismo. Nie otwieramy Biblii, by nawiązać relację z winnym (?!) naszego nieszczęścia Bogiem, by wejść ze „Sprawcą” naszej udręki w dialog, a przecież On właśnie (nie!! inaczej, jak) w zapisie Starego i Nowego Testamentu do nas przemawia, tłumacząc, iż tylko! nasza wiara może uzdrowić nas samych – ciało i duszę, naszego bliskiego, naszą sytuację rodziną, towarzyską, zawodową, szkolną czy jakąkolwiek inną; tylko! nasza wiara jest w stanie pokonać wszystko, cokolwiek nas rani i niszczy.

Nie wierzymy we Wszechmoc naszego Stwórcy i Ojca, bo słowa nie mają dla nas praktycznie żadnego znaczenia, bo nie są dla nas nośnikiem prawdy i ziarnem, z którego może narodzić się lepsza dla nas, bo szczęśliwa rzeczywistość. Odrzucamy wypowiedzi Boga, spisane na stronach Biblii. Owe wypowiedzi są dla nas tylko słowem – bełkotem jakiejś tam historii. Z powodu owego lekceważenia i ignorancji nie potrafimy uwierzyć i tym samym nie potrafimy wiarą uzdrowić, uleczyć, uświęcić naszych dusz i ciał. Odwracamy się do Boga plecami, opuszczając kościół po zakończonym nabożeństwie, i nieustannie szukamy potwierdzenia Wszechmocy naszego Pana w hardkorowych doznaniach, w ludziach będących żywym, medycznie udowodnionym świadectwem na cud. Gardzimy słowem. Gardzimy Bogiem, któremu zwykliśmy stawiać warunki, jakby to wszystko od nas samych zależało, a nie od Niego – Stwórcy, czyli Początku i Końca, Źródła wieczności. Żądamy, niczym niewierny Tomasz, by udowodnił nam Swoje Istnienie – by objawił się nam w namacalnej postaci. Odrzucamy słowa. Odrzucamy Jego wypowiedzi. Nie chcemy Go słuchać. Nie chcemy nawet słyszeć Jego wywodów, wskazówek, nauk i ostrzeżeń, porad i pocieszeń. Nie chcemy Jego słów. Żądamy czynów w realizacji naszych pragnień i w zaspokajaniu naszych potrzeb. Zasypujemy Boga swoimi lamentami, prośbami, intencjami, oczekując od Stwórcy odpowiedzi na nasze błagania, a konkretnie oczekując od Niego reakcji w postaci obdarowywania nas wszystkim, co znajduje się wyliczone na naszej liście życzeń czy roszczeń. Pan mówi do nas, lecz my nie słuchamy, bo chcemy czegoś konkretnie i to najlepiej czegoś bezinteresownie nam podarowanego, a nie zdobywanego przez nas samodzielnie wypełnianiem przedstawianych w słowie wskazówek czy porad. Stoimy przed nim niczym rozkapryszone, rozhisteryzowane dziecko, które nerwowym tupaniem nogą, splecionymi kurczowo rękoma na piersi, krzykiem i gniewem próbuje wyegzekwować od Rodzica to, co sobie w danym momencie upatrzyło. Bóg tymczasem cierpliwie nam towarzyszy i szanując naszą wolną wolę, przemawia do nas zapisem Pisma Świętego, prosząc, byśmy sami osiągali swoje cele, postępując w taki, a nie inny sposób w danej sytuacji, wymagającej od nas poświęcenia własnego czasu oraz trudu bycia pokornym. Nasza krnąbrność i pycha zniechęcają nas jednak do słuchania Ojcowskich porad. Jego słowa, wypowiadane ze spokojem i rodzicielskim opanowaniem płynącym z troskliwej Miłości, drażnią nas, gdyż są w ludzkim odczuciu dźwiękiem artykułowanych głosek nic nieznaczącym i nic niewnoszącym w naszą codzienność. Nie ufamy wypowiedziom Ojca, bo sami posługujemy się mową w kłamliwy, manipulatorski sposób. Skoro więc nasze słowa, które w rzeczywistości mają moc zamieniania się w ciało, przechodząc w stan zmaterializowania swej treści, są przez nas wykorzystywane w relacjach międzyludzkich na zasadzie obłudy i hipokryzji, to i Boże słowa (w naszym przekonaniu) mają pokrewne zabarwienie, a co za tym idzie, również wartość. Skoro my kłamiemy, posługując się słowami w iście bluźnierczy i bezmyślny sposób, to i nasz Stwórca (w naszym przekonaniu) postępuje podobnie. Zatem!, mierząc Boga swoją miarą, widzimy w Jego wypowiedziach oszusta, manipulatora, hipokrytę, dlatego nie potrafimy uwierzyć w treść Pisma Świętego, żądając: „Udowodnij to!”, i szukając niezbitych dowodów prawdy w otaczającym nas świecie.

Nasze słowo przeciwko Słowu Boga, z tą zasadniczą różnicą, że nasze słowo jest bardzo często kłamstwem, a Słowo Boga jest Prawdą, a więc Nim Samym!; my tymczasem uparcie w mowie Ojca dopatrujemy się własnej, fałszywej natury, odrzucając wiarygodność Starego oraz Nowego Testamentu, a tym samym skazując się na niewiarę i równocześnie na uwięzienie naszej duszy oraz ciała w celi cierpienia, niemocy, bezsilności, beznadziei, ciemności, samotności… i wszystkiego, czego pragnęlibyśmy uniknąć, bo nas rani i niszczy.

„Twoja wiara cię uzdrowiła”.

Słowa te, wypowiadane przez Jezusa po każdym cudzie, będącym dziełem Jego dotyku, i zapisane w Biblii, wskazują nam kierunek drogi prowadzącej nas do szczęścia, jako stanu obcowania naszej duszy i ciała ze Stwórcą. Wspomniany dotyk zaś to nic innego, jak dźwięk Ojcowskiego głosu, ciepło Ojcowskiej Miłości i Mądrości, bliskość Ojcowskiej troski docierające do ludzkich serc i umysłów przez ucho ludzi słyszących, albo przez oko ludzi głuchoniemych lub palce ludzi niewidomych. Wspomniany dotyk do właśnie Słowo Pisma Świętego, którego możemy doświadczyć poprzez lekturę Starego i Nowego Testamentu, bo Słowo to Bóg.

Jeśli więc pragniesz szczęścia, musisz zadbać o wiarę, a by wskrzesić w sobie wiarę, musisz czytać Stary i Nowy Testament, bo gdy poznasz Słowo, poznasz Prawdę, a wówczas namacalnie doświadczysz Boga, słysząc Jego głos, czując na sobie opiekuńczość Jego dłoni i siłę Jego ramion oraz zapach Jego Osoby, widząc Go szczerym, kochającym, Miłosiernym i Sprawiedliwym oraz Wszechmocnym. Obcując w ten sposób ze Stwórcą będziesz czerpał ze źródeł Pisma Świętego WODĘ, która ugasi twoje pragnienie bycia szczęśliwym i bezpiecznym, silnym i odpornym, wytrwałym i pokornym, która ugasi w tobie lęk i strach, bezradność i niemoc, która orzeźwi cię nadzieją na znacznie piękniejsze jutro, bo…

„Słowo było u Boga, i Bogiem JEST Słowo”.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz