sobota, 16 maja 2020

CEL


Wiele się wydarzyło w okresie kwarantanny, obostrzeń, pandemii, z którą świat jeszcze na dobre się nie uporał. Wielu ludzi okazało się osobami, z którymi nie chciałabym podążać ramię w ramię tą samą ścieżką codziennej pielgrzymki w kierunku Rodzinnego Domu, więc mnóstwo czasu poświęciłam na refleksje, analizę pogłębiającej się samotności, jaką mimo wszystko bardzo sobie cenię, uważając jej obecność, wzbogaconą towarzystwem ciszy, za zbawienną, bo umożliwiającą mi bycie bliżej Pana Boga; więc szukałam przyczyny nieukładających się i niezadowalających relacji, obumierających powolną śmiercią zobojętnienia – szukałam owej przyczyny, bardziej wpatrując się w siebie niż w kogoś innego i siebie usilnie próbując obarczyć winą za wszem ogarniające mnie odosobnienie…
Podczas porannego spaceru z psem, w trakcie wspomnianych przemyśleń i w akcie szczerego rachunku sumienia pojawił się we mnie, niczym kadr czarno-białego zdjęcia, fragment Ewangelii według świętego Łukasza, który powtarzał się w mej pamięci wyraźnym, donośnym głosem wielokrotnie odtwarzanego cytatu:
„Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem.” (Łk 14,26)...
Uświadomiłam sobie, że przez kawał swojego czterdziestoczteroletniego życia angażowałam się bardziej w kogoś niż w siebie samą, że nagminnie i nierzadko potwornie zaniedbywałam siebie, poświęcając całą swoją osobę różnorodnym, czasochłonnym działaniom w imię szczęścia i korzyści kogoś, kto właśnie w danym momencie potrzebował (?!) pomocy lub jakiegokolwiek wsparcia, aż! kiedyś z WIELKIM zaskoczeniem zderzyłam się z zarzutem, jaki podczas szczerej rozmowy przedstawił mi o. Leszek Niewiadomski, wskazując w moim oddaniu się drugiemu człowiekowi grzech zaniedbania, związany z niewypełnianiem Przykazania MIŁOŚCI. Wyszczególniony zarzut okazał się dla mnie niebanalnym doświadczeniem prawdy. W owym momencie szczerej rozmowy z o. Leszkiem Niewiadomskim ujrzałam bowiem głębię sensu, wartości oraz znaczenia wymienionego przykazania. Okazało się bowiem, że byłam oddana miłości do bliźniego, ale niezdolna do miłości siebie samej, do kochania i szanowania siebie samej, co wywoływało we mnie niepohamowaną, heroiczną wręcz zdolność do składania własnej osoby – przysługującego mi prawa do wolności i szczęścia w ofierze całopalenia, z którego korzystali wszyscy inni wokół mnie, ale nie ja osobiście. W akcie owej wspomnianej rozmowy z wyżej wymienionym duchownym wystarczyło jedno, (wydawałoby się) banalnie proste pytanie: „A, gdzie w tym wszystkim jest miłość do ciebie samej?...”, bym nagle!, niczym niewidomy uzdrowiony przez Jezusa dotknięciem chorych powiek dłonią namaszczoną Duchem Świętym, szeroko otworzyła oczy spragnione prawdy i zachłanne na prawdę, i bym nagle! przejrzyście oraz wyraźnie zaczęła dostrzegać granice, których nie mam prawa przekroczyć w kwestii mojego obowiązku miłowania bliźniego, ale i których miłowany przeze mnie bliźni winien przestrzegać w celu przysługującego mi prawa do szacunku.
Od opisanego wydarzenia, jakim było spotkanie z o. Leszkiem Niewiadomskim staram się być wierna Panu w wypełnianiu Jego woli, przedstawionej w przekazanym nam – dzieciom Ojca Niebieskiego przykazaniu. Miłuję Pana Boga mego całym sercem swoim, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą, i miłuję swego bliźniego, ale dziś! już jak siebie samą, a nie! bardziej lub mniej (Mk 12,3031). Od wszystkich zaś, których nie stać na bycie wobec mnie szczerymi, na bycie równie zaangażowanymi w nasze relacje, w jakie ja potrafię być zaangażowana, na bycie zdolnymi do poświęceń własnego czasu lub zainteresowania moją osobą z powodu troski, a nie wścibstwa - do poświęceń, od jakich to ja sama nie stronię, na bycie uczciwymi wobec mnie i ze mną, po prostu odchodzę, błogosławiąc im i modląc się za nich, a jednocześnie nie odczuwając żalu czy gniewu, że nie udało nam się nawiązać głębszego kontaktu.
Zrezygnowałam ze wspólnej wędrówki u boku księdza, który nieustannie pouczał mnie o chrześcijańskich obowiązkach wobec bliźniego i wymagał ode mnie służby w celu uszczęśliwiania bliźnich, który nieustannie zwracał mi uwagę na Przykazanie Miłości, jakie winno być wypełnieniem treści oraz wartości mego codziennego życia jako dziecka Bożego, a który w ogóle nie dbał o moje samopoczucie duchowe, który ignorował moje prawo do miłości i szacunku, zapewnione mi przez Ojca Niebieskiego w zapisie owego przytaczanego natrętnie przykazania, który nie podjął służby jako kapłan wobec mnie, gdy moja dusza rozpaczliwie potrzebowała wsparcia i pomocy, będąc udręczoną głodem Chrystusa, tęsknotą za Panem i Stwórcą. Mogę zrozumieć zakaz dotyczący zgromadzeń w miejscu odprawianej Eucharystii czy dotyczący w ogóle możliwości odprawienia Mszy Świętej – zakaz wprowadzony przez rząd państwowy, ale respektowany przez urząd chrześcijański, nawet przez samą Stolicę Apostolską. Nie mogę jednak trwać przy księdzu, który wyprzedza swym posłuszeństwem wobec instytucji nie tylko katolickiej, ale i (a może przede wszystkim) świeckiej treść obowiązujących obostrzeń, zwłaszcza!, że wspomniany zakaz nie zabraniał duszpasterskiej posługi, świadczonej przez pasterza w sposób indywidualny, a więc skupiający się na spotkaniu z jedną, konkretną owieczką, a (raz jeszcze podkreślę) dotyczył i niestety nadal dotyczy nabożeństw odprawianych w Kościele. Nie mogę ufnie i naiwnie iść za kimś, kto – w przeciwieństwie do swoich współbraci kapłanów – zaniedbuje swoje chrześcijańskie obowiązki, będąc wymagającym bardziej wobec powierzonych mu przez Boga wiernych niż wobec samego siebie jako przewodnika stada. Nie mogę. Nie potrafię i nie chcę.
Odsuwam się od ludzi, którzy o mnie zapomnieli, których nie stać było nawet na pięć minut rozmowy telefonicznej, którzy dla „świętego” spokoju w okresie dwumiesięcznej kwarantanny wysilili się jedynie na mizerny, jeden sms o banalnej treści, którym nie przeszkadzała moja nieobecność w ich życiu i w których nie pojawiła się troska o mój stan ciała oraz ducha, a którzy w chwili osobistej potrzeby, w jakiej zaspokojenie próbowali mnie zaangażować, nagle sobie o moim istnieniu przypomnieli. Odsuwam się od ludzi, stawiających przede mną jedynie oczekiwania i żądania, a nie dających w zamian ani szacunku, ani poważnego traktowania mnie jako bliźniego zasługującego na szczerość i poważanie. Odsuwam się od ludzi, widzących we mnie jedynie idealny przedmiot (bo nawet nie podmiot) żartów, szyderstw, plotek, krytyki i złośliwych, zawiścią podszytych komentarzy. Odsuwam się od tych wszystkich, którzy ściągają mnie w dół, ograniczając mnie duchowo w dojrzewaniu i owocowaniu wiarą, nadzieją oraz miłością, którzy okradają mnie z poczucia własnej wartości i z prawa do wolności, szczęścia i szacunku, którzy widzą we mnie jedynie narzędzie, ale użyteczne tylko i wyłącznie w ich własnej dłoni…
I nie żałuję.
Czy słusznie?...
Zadawałam sobie to szczególnie ważne pytanie wielokrotnie, zastanawiając się nad Bożą wolą w momencie tego, co tu i teraz się ze mną dzieje oraz wokół mnie urzeczywistnia, a co w ostatnim czasie okazało się bezwstydnie nagie w wielu dziedzinach mojej codzienności. Wielokrotnie też analizowałam siebie jako istotę nie tylko w kontekście wiary i moich osobistych relacji z Bogiem, ale również w kontekście po prostu człowieczeństwa: w kontekście bycia żoną, matką, córką, siostrą, przyjaciółką, koleżanką, sąsiadką, pracownicą…
Czy to, co się dzieje z moją wzrastającą samotnością, będącą efektem rzeczywistych relacji, ale i moich decyzji, jest słuszne?...
Myślę, że TAK.
W owym przekonaniu utwierdził mnie różaniec prowadzony przez ks. Teodora Sawielewicza, podczas którego kapłan zachęcał do rozważań w formie „szczerej i agresywnej rozmowy”, jaką każdy modlący się miał przeprowadzić sam ze sobą – z własnym sumieniem, odpowiadając sobie na pytanie banalnie proste, ale niezwykle głębokie, bo nakłaniające każdą osobę do wejścia we własną świadomość przeżywania każdego, poszczególnego dnia:
„Jaki jest cel mojego życia i co jest moją motywacją do działania?”…
Na dźwięk przytoczonego pytania zrodziło się we mnie wówczas błyskawiczne i naprawdę szczere, pełne szczęścia przekonanie, że pragnę BOGA i Królestwa Niebieskiego, świętości, do jakiej przecież każdy z nas został powołany. To jest cel mojego życia - niezałgany i prawdziwy w ognistym głodzie Chrystusa, który nieustannie i w niezaspokojony sposób czuje moje serce. Celem zaś każdego poszczególnego dnia, traktowanego przeze mnie jako szczeble drabiny, prowadzącej właśnie do Nieba, jest pasja i nieokiełznana, dzika radość czerpana z twórczej aktywności. Kocham pisać, wypalać w drewnie to, co rodzi się w mojej zaskakującej mnie nieustannie wyobraźnią głowie. Kocham wtapiać się w naturę, czerpiąc mnóstwo inspiracji do tworzenia, które wydaje się nie mieć końca. Chciałabym żyć intensywnie i płodnie w owym twórczym procesie mojej aktywności – mojego istnienia. Pragnę również być dobrą żoną i matką, dobrą córką i siostrą, dobrą przyjaciółką. Pragnę w owych wyszczególnionych, najważniejszych dla mnie dziedzinach zwykłej codzienności rozkładać szeroko ramiona, by rozwinąć ogromne skrzydła, na których mogłabym się wzbić ponad przeciętność, by być gorącą, a nie zimną, albo (nie daj Boże) letnią, a do tego wszystkiego… Pragnę otaczać się szczerymi ludźmi o duchu będącym w prawdzie. Chcę i marzę iść przez życie szlakiem owych codziennych pasji i w kierunku Królestwa Niebieskiego w towarzystwie, dzięki któremu będę wzrastać, i za pasterzem, który ze szczerym zaangażowaniem będzie czuwał, bym mogła każdy dzień przeżyć w jedności z Chrystusem, więc...
Uwalniam się od tych wszystkich, roszczących do mnie nieustannie pretensje, żądających i wymagających, oczekujących i w zamian nie dających mi nawet poczucia bycia szanowaną, potrzebną, a nie! wykorzystywaną.
Czy żałuję?
Nie. Czuję się wolna, jakby sieć splątanych na mym ciele i duszy sznurów oraz lin spadła ze mnie bezwładnie pod nogi, leżąc bezużytecznie na bruku. Robię więc krok, przechodząc przez tę rozluźnioną pętlę zniewolenia i idę dalej, przed siebie, w kierunku mojego! celu życia. W końcu „muszę i chcę mieć w nienawiści” własnych rodziców, rodzeństwo, męża i syna, przyjaciół i wszystkich innych wokół, a nawet samą siebie, by móc zostać uczniem Jezusa i w pełni dzieckiem Boga. I!, tu nie chodzi wcale o nienawiść rozumianą oraz odczuwaną w czysto ludzki sposób. Uważam, że wypowiadając owe słowa Chrystus zaznacza, iż każdy z nas musi być wolny od uzależnień od drugiego człowieka, od relacji międzyludzkich, od osobistych planów i marzeń, zamierzeń czy samorealizacji, bo tylko dzięki wspomnianej wolności możemy być otwarci na Boga, bo tylko dzięki zerwaniu owych więzów będziemy potrafili patrzeć wreszcie w górę – w Niebo, a nie pod nogi, mierzyć dalej i wyżej niż tylko do progu następnego dnia. Jezus w Swej wypowiedzi upomina nas, że w życiu każdego z nas musi być Ojciec i Stwórca, a nie istota ludzka.
Myślę, że mój Pan mnie właśnie od wyszczególnionych zależności oswobadza. Myślę (i tak to traktuję, bo tak czuję), że Bóg mnie uwalnia od toksyczności przyziemnego świata.
Wyrażam owe osobiste stwierdzenia i wnioski z przekonaniem, w którym utwierdziły mnie słowa wspomnianego wyżej ks. Teodora, wypowiedziane podczas modlitwy różańcowej w dniu 14 maja 2020, uzupełniające indywidualne przemyślenia każdego z uczestników spotkania z wymienionym kapłanem, biorących aktywny udział w tejże modlitwie. Ks. Teodor zaznaczył bowiem, iż celem każdego z nas jest również ogołocenie, ponieważ (jak wyjaśnia) tylko „puste naczynie może być napełnione w stu procentach Duchem Świętym”, więc „musimy być ogołoceni ze wszystkiego (i dodałabym wszystkich), co Bogiem nie jest”, by móc być w JEDNOŚCI z Ojcem Niebieskim, z Chrystusem. Zatem…
Chwała Panu!, za ogołocenie, którego właśnie doświadczam i doznaję. Chwała Panu!





poniedziałek, 11 maja 2020

KOŚCIÓŁ


„Paweł, posławszy z Miletu do Efezu, wezwał starszych Kościoła. A gdy do niego przybyli, przemówił do nich: „Uważajcie na samych siebie i na całe stado, nad którym Duch Święty ustanowił was biskupami, abyście kierowali Kościołem Boga, nabytym własną Jego krwią. Wiem, że po moim odejściu wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając stada. Także spośród was samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotnie nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów. Dlatego czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami upominać każdego z was. A teraz polecam was Bogu i słowu Jego łaski, władnemu zbudować i dać dziedzictwo ze wszystkimi świętymi.” Po tych słowach upadł na kolana i modlił się razem ze wszystkimi.”
(Dz 20,17-18a,2832.36)
W dobie pandemii i w okresie żniw, jakie zbiera dziś koronawirus, wielu chrześcijan spontanicznie i szczerze przedstawia swoje zadowolenie z tytułu obecnej (dla mnie bardzo trudnej) sytuacji pozbawionej realnego, pełnego, duchowo-cielesnego uczestniczenia w Eucharystii Świętej, ale uzupełnionej „przeniesieniem” Mszy Świętej łączami światłowodów w mieszkania poszczególnych osób, jak też z tytułu komfortu korzystania z szeroko bogatego wachlarza kościelnych propozycji nabożeństw, odprawianych na odległość w pustym zakątku kościołów podglądanych okiem kamer, a wypływających falą powodzi z telewizyjnych lub internetowych mediów, czy z tytułu możliwości przeprowadzenia sobie w zaciszu domowym rachunku sumienia w poczuciu szczerego (?!) żalu za grzechy i tym samym z tytułu dyspensy na rozgrzeszenie siebie samego nawet! z ciężkich przewinień w wierze w bezgraniczne Boże Miłosierdzie, odbierające Ojcu Niebieskiemu zdolność do bycia również i Sędzią Sprawiedliwym. Większość katolików uważa dzisiejszy kryzys spustoszenia i chaosu za triumf Kościoła, który choć zamknięty urzędowym nakazem państwowych decyzji i obostrzeń, zwyciężył złego, przekształcając się w tzw. kościół domowy, uznany za całkowicie wystarczający dla osobistego wzrastania w relacjach z Panem Bogiem, z czym osobiście absolutnie nie potrafię się zgodzić. Zapominamy bowiem o jednym, bardzo istotnym warunku!, który powinien być spełniony, a którym jest aktywna, a nie bierna!, postawa oraz obecność kapłana. Musimy pamiętać, że bez księdza jako pasterza, jako osoby powołanej przez Boga do kierowania Kościołem, nabytym Najdroższą Krwią Jezusa Chrystusa, jesteśmy tylko grupą wiernych skupionych na modlitwie, którym z pewnością towarzyszy Ojciec Niebieski, ale którzy – pozostawieni sami sobie i pozbawieni pasterza – przypominają bardziej rozproszoną trzodę, narażoną na czyhające zewsząd niebezpieczeństwa niż Instytucję chrześcijańskiej JEDNOŚCI człowieka ze swym Stwórcą, będącą odzwierciedleniem woli Jej Założyciela. Gdyby było inaczej, Duch Święty nie ustanowiłby wybranych mężczyzn biskupami, odpowiedzialnymi za powierzoną im wspólnotę, a okazałby większą wyrozumiałość wobec wiernych poprzez przyznanie im przywileju swobody w interpretacji Słowa Bożego czy w interpretacji obrzędów liturgicznych obowiązujących i kształtujących życie katolickie, na straży którego winni właśnie stać wspomniani biskupi i kapłani w ogóle. Zatem! – zgromadzeni na modlitwie czy to przed telewizorem, komputerem, przed figurą lub obrazem bez księdza nie stanowimy Kościoła w pełni Jego wartości i znaczenia moim zdaniem, ponieważ nie posiadamy absolutnie żadnych możliwości ani kompetencji czy darów, by udzielić sobie jakiegokolwiek sakramentu. Bóg powołuje do tego apostołów, których namaszcza w szczególny sposób, a przez to i których do pełnienia wspomnianej posługi wyznacza. Ojciec Niebieski czyni z wybranych przez Ducha Świętego mężczyzn narzędzia Swej woli. Bóg, poprzez sakrament kapłaństwa, daje owym mężczyznom charyzmaty, dzięki którym ksiądz ma możliwość: udzielenia rozgrzeszenia i nadania pokuty spowiadającemu się grzesznikowi, podjęcia decyzji o prawie przystąpienia spowiadanego grzesznika do Komunii Świętej, by nie narażać go na ciężki grzech świętokradztwa. W obliczu wyszczególnionej zależności tylko i wyłącznie dłonie kapłana oraz jego usta, jego zaangażowanie i modlitwa mogą dokonać przeistoczenia, czyli mogą doprowadzić do rzeczywistej przemiany substancji podczas Eucharystii: chleba (Hostii) i wina w Ciało i Krew Jezusa Chrystusa.
Pan wybrał Swych następców.
Kimże więc jesteśmy bez pasterza w dobie dzisiejszego chaosu?... Trzodą pozbawioną pasterza, osaczoną przez wilki, skupioną na modlitwie, ale bacznie obserwowaną przez złego i przez złego niszczoną, słabą i bezradną wobec krążącego wokół zagrożenia jakim jest śmierć duszy… Jesteśmy przekąską podaną demonom na pożarcie. W związku z powyższym musimy mieć świadomość JEDNOŚCI z Bogiem, nad którą ma obowiązek czuwać kapłan. Musimy domagać się zaangażowanej obecności księdza i upominać się aktywnej postawy księdza, ponieważ tylko wtedy będziemy w stanie zachować życie wieczne naszych dusz, ponieważ tylko wtedy będziemy mieli szansę przystąpić do uczciwego dla nas sakramentu pokuty, szczerze i realnie oczyszczającego nas z grzechów i wzmacniającego nas wobec pokus oraz słabości, tylko wtedy będziemy mogli karmić się Chlebem Życia, którym jest Sam Jezus Chrystus i tylko wtedy będziemy mogli uniknąć śmierci, nigdy niczego nie łaknąc i nigdy niczego więcej nie pragnąc (J 6,35).
Tymczasem my zdajemy się o tym zapominać, chwaląc sobie wygodę współczesnego wegetowania w wierze, nadziei i miłości poprzez korzystanie z bogatej oferty medialnej, będącej szerokim wachlarzem transmisji nabożeństw odprawianych tu i ówdzie, ale poza nami, obok nas, a bez nas. My tymczasem zadowalamy się duchowym przyjmowaniem Ciała i Krwi naszego Zbawiciela, jakby lizanie lodów przez szybę nie stanowiło dla nas absolutnie żadnej, znaczącej różnicy. My tymczasem cierpliwie czekamy do końca danego miesiąca, którego ostatni dzień będzie początkiem wolności, umożliwiającym nam przystąpienie do spowiedzi i do Komunii Świętej, jakbyśmy byli przekonani o własnej nieśmiertelności, jakbyśmy mieli pewność, że w okresie panującego zakazu odprawiania Mszy Świętych nie umrzemy pozbawieni Chleba Życia i szczęśliwie dożyjemy szansy na uporządkowanie ducha w Boży sposób, zgodny z przykazaniami kościelnymi, nakazującymi nam „przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty i przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym!, przyjąć Ciało i Krew Pana Jezusa”.
Nie widzimy problemu. Nie dostrzegamy zagrożenia. Posłusznie i „pokornie” zamknięci w czterech ścianach własnych mieszkań grzecznie się modlimy, „uczestniczymy” w Eucharystii, wyświetlanej nam przez transmisję na szklanym ekranie telewizora lub komputera, albo przekazywanej przez radio, sami siebie rozgrzeszamy z tytułu ogłoszonej publicznie dyspensy i godzimy się z tym wszystkim, co się wokół nas dzieje a co niszczy Kościół „nabyty Krwią Syna Bożego”, akceptując oderwanie nas – wiernych od księdza, który winien nas prowadzić i o nas dbać z tytułu nałożonej na niego odpowiedzialności za trzodę, jakiej ma obowiązek być pasterzem. Przyjmujemy bierność kapłanów, jakby warunki, z jakimi przyszło nam się zmierzyć, były nie do pokonania i nie do przezwyciężenia, a przecież są wśród duchownych tacy, dla których posługa duszpasterska jest wyznacznikiem codzienności i celem powołania, dlatego mimo wszystko, wbrew wszystkim i wszystkiemu wychodzą do swych parafian, spowiadają, rozgrzeszają, pouczają, nadają pokutę, udzielają Komunii Świętej czy namaszczają chorych, odprawiają Eucharystię, dbając przede wszystkim o bezpieczeństwo swych owiec i o ich życie wieczne, a nie własne warunki codziennego komfortu zwalniającego dostojników Kościoła z obowiązków wypełniania woli Boga, a przez to służenia człowiekowi na chwałę Pana i na pożytek wszystkich wiernych. Łudzimy się optymizmem. Akceptujemy rosnące w nas przekonanie, iż stanowimy tzw. kościół domowy, zaniedbując fakt, że do stworzenia Kościoła w pełnym Jego znaczeniu oraz wartości potrzebny jest towarzyszący nam wiernie i aktywnie ksiądz. Gdyby było inaczej, Duch Święty nie powoływałby wybranych do roli kapłanów, mających kierować Kościołem właśnie. Jeśli więc nie będzie wśród nas osoby – księdza – odpowiedzialnej i powołanej do pełnienia wyżej wymienionego obowiązku, nie będzie i z nas Kościoła, stanowiącego Instytucję – Dobre Drzewo wydające dobre owoce. Będziemy jedynie wspólnotą ludzi zgromadzonych na modlitwie, spragnionych Boga, łaknących Boga, tęskniących za Jezusem i błądzących bez Pana.
Nie zapominajmy, że Chrystus „jest chlebem życia, że nasi ojcowie jedli mannę na pustyni i pomarli, że Jezus to chleb, który z nieba zstępuję, więc każdy, kto GO spożywa, nie umrze” (J 6,48-51). Nie dajmy sobie odebrać owego PRZYWILEJU. Nie pozwalajmy odebrać sobie ŻYCIA, którym jest Ciało i Krew Jezusa Chrystusa – Komunia Święta. Nie wyrażajmy zgody na przeciętność i wymagajmy od siebie więcej, wymagając również od tych, którzy winni być za nas odpowiedzialni jako pasterze, którzy winni kierować Kościołem Boga zgodnie z Jego wolą, a nie z wymogami świeckich instytucji urzędowych. Pamiętajmy, iż „dobry pasterz daje życie swoje za owce; najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, do którego owce nie należą, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza; najemnik bowiem ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach” (J 10,11-16), a na własnym bezpieczeństwie i osobistej wygodzie. Módlmy się za dobrych pasterzy i nie wyrażajmy zgody na najemników, zwłaszcza!, że nie żyjemy w czasach, całkowicie niesprzyjających wypełnieniu woli Pana, a tym samym życiu zgodnie z Prawem Bożym czy z przykazaniami kościelnymi, dziś nawet zaniedbywanymi przez większość nawet samych duchownych. Nie pozwalajmy sobie wmówić, że wystarczy nam do osiągnięcia zbawienia i życia wiecznego tylko i wyłącznie lektura Pisma Świętego oraz modlitwa w domowym zaciszu. Nie dajmy się omamić przekonaniu, że w czterech ścianach pokoju, w którym gromadzimy się na pacierzu czy różańcu, stajemy się bez księdza i Sakramentów Świętych Kościołem.
Potrzebujemy pasterza, gdyż jesteśmy trzodą chrześcijan, którą ktoś musi poprowadzić na Zielone Pastwiska zgodnie z wolą Boga Ojca Wszechmogącego. Potrzebujemy aktywnego, zaangażowanego w swe powołanie i posługę księdza, gotowego życie swoje oddać za powierzone mu owce. Potrzebujemy dobrego pasterza.
Wszelkiego rodzaju dyspensy, wprowadzane w codzienne życie z tytułu panujących obostrzeń narzucanych przez wymogi pandemii, a usprawiedliwiane powoływaniem się na Wszechmoc i Miłosierdzie Boga Ojca, wydają się pobrzmiewać jako zarzut braku kompetencji i świadomości Tego, który stworzył Kościół, nabył go Krwią Swego Syna Jezusa i który Sam OSOBIŚCIE wprowadził hierarchów Kościoła, odpowiedzialnych za kierowanie Nim, a tym samym odpowiedzialnych za dusze dzieci Pana naszego w Trójcy Jedynego. Owe dyspensy bowiem wydają się pomniejszać rolę osoby duchownej w obecnym życiu duchowym każdego chrześcijanina. Wiele bowiem zostało zmienione na rzecz obostrzeń i szerzącej się indywidualnej wygody, płynącej z samo rozgrzeszania się i ułaskawiania, z oglądania, a nie uczestniczenia w Eucharystii…
Pozwoliliśmy sobie odebrać Sakramenty Święte. Zaakceptowaliśmy bierność niektórych kapłanów, odpowiedzialnych za nas, uzasadniając ich brak zaangażowania trudną, ale przecież nie beznadzieją, sytuacją. Usilnie próbujemy dopatrzyć się w najemnikach dobrych pasterzy, cierpliwie czekając na możliwość przystąpienia do spowiedzi, Komunii Świętej, namaszczenia chorych, jakbyśmy byli pewni, że dożyjemy owego zbawiennego dnia wolności duszy, łaknącej i spragnionej Ciała oraz Krwi Chrystusa. A,... czy nie powinniśmy rozważyć następującej, jakże realnej, bo mogącej w każdej chwili nastąpić zależności, a mianowicie: czy nie powinniśmy odpowiedzieć sobie na pytanie: lepiej umrzeć z Bogiem i w Bogu, czy lepiej umrzeć w zaciszu domowym przed szklanym ekranem, z różańcem w dłoniach, w samotności i w izolacji z nadzieją na życie wieczne mimo, że od ponad dwóch miesięcy karmiliśmy się tylko manną na tej pustyni koronawirusa?
Módlmy się za dobrych pasterzy i Bogu za nich dziękujmy w każdej chwili naszej doczesnej wędrówki. Dobrzy pasterze są bowiem bezcenni.





czwartek, 7 maja 2020

WCIĄŻ OBCY


„Jezus powiedział do Tomasza: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście.”.Rzekł do Niego Filip: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy.”. Odpowiedział mu Jezus: „Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: „Pokaż nam Ojca”? Czyż nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeśli zaś nie, wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię.”.”
(J 14,6-14)
Tyle lat, podczas lekcji religii, kazań, rekolekcji, rozmów czy spotkań grupy modlitewnej lub parafian, karmiłam moją duszę słowami, wypowiadanymi ustami kapłanów i wiernych, a wychwalającymi POTĘGĘ i WSZECHMOC Boga. Tyle lat słyszałam, że „wszystko możemy w Tym, który nas umacnia”, a dziś… w obliczu pandemii ujrzałam wokół siebie pogorzelisko i rozgrzebany, rozbebeszony cmentarz chrześcijańskiej wiary i miłości; a dziś… z tłumu rozhasanych radością i uskrzydlonych nadzieją katolików została zaledwie mizerna garstka szczerze wierzących w TO, iż Jezus Chrystus jest w Ojcu, a Ojciec jest w Nim, iż Jezus Chrystus jest jedyną! drogą, prawdą i życiem, iż Jezus Chrystus jest Tym, który spełni wszystko, o cokolwiek Go poprosimy w Imię Jego; a dziś… jestem świadkiem klęski... Kościoła (?!)  i…
Serce me krwawi!! roztrzaskane bólem na drobne kawałeczki wewnętrznego zdruzgotania i cierpienia z powodu wspomnianej klęski.
Wszelkie obostrzenia państwowe związane z pandemią bardzo szybko zostały wprowadzone w obrzędy liturgiczne przez większość księży. Niektórzy nawet pozamykali szczelnie kościoły na kilka spustów, wyprzedzając w tej kwestii jakiekolwiek decyzje rządu. W akcie posłuszeństwa i „pokory”, okazywanej gorliwie instytucji świeckiej jaką jest państwo, a nie Bogu!, któremu przecież kapłani winni służyć nawet! z narażeniem własnego życia doczesnego, większość duchownych, odprawiających nabożeństwo Eucharystii Świętej, narzuciła wszystkim parafianom obowiązek przyjmowania Ciała i Krwi Jezusa Chrystusa na rękę wbrew woli i sumieniu oraz pragnieniu wiernych, jakby Komunia Święta była nośnikiem zarazy, a nie! Chlebem i Winem, a nie Tym, co uzdrawia dotykiem Swych najświętszych dłoni, na wieki naznaczonych ranami gwoździ, przytwierdzającymi Syna Człowieczego do Drzewa Zbawienia. W obliczu wprowadzonych przez rząd obostrzeń pasterze w znacznej, przerażającej większości porzucili swe trzody, chowając się przed zagrożeniem zarażenia się koronawirusem. Na czas zakazu opuszczania domów i odprawiania Mszy Świętej zrezygnowano z obowiązków duszpasterskich, związanych z udzielaniem wiernym sakramentów spowiedzi, pokuty, namaszczenia chorych czy udzielania Komunii Świętej. Z hukiem echa pustych, samotnością wypełnionych naw kościelnych przekręcono klucz w tabernakulum, zatrzaskując w nim Jezusa niczym zbrodniarza w więzieniu, izolując Chrystusa od Jego ukochanych dzieci, a dzieci tym samym odrywając od Ojcowskich ramion Boga. W sercach tych, którzy winni być posłuszni i oddani swemu Panu, którzy winni „zaprzeć się samych siebie, wziąć (na swe barki) krzyż (obecnych trudności), by naśladować swego Nauczyciela i Mistrza, by pójść za Nim” (Łk 9,23) i by, jak On!, poprowadzić powierzoną im trzodę wiernych do Królestwa Niebieskiego, pojawił się strach, a nawet przerażenie, egoistyczna potrzeba zadbania o własne bezpieczeństwo, a przez to i w duszach owych Filipów obnażyła się powierzchowność, słabość i mizerność wiary oraz przekonania, że Syn Człowieczy uczyni wszystko, o cokolwiek zostanie poproszony, aby Ojciec był otoczony chwałą w Swym Synu (J 6,13). W owych sercach – wraz ze wspomnianą dbałością o własne bezpieczeństwo – zrodziła się jednocześnie potworna, wręcz bluźniercza bezmyślność, bo przecież „ktokolwiek zechce zachować swoje życie, (i tak!) straci je, a ktokolwiek straci swe życie z powodu Jezusa, ten je zachowa” (Łk 6,24), bo przecież „żadnej korzyści człowiek mieć nie będzie, jeśli (nawet!) cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie” (Łk 6,25). Owe serca okazały się ślepe, głuche, nieme i chrome wobec Boga, a posłuszne wobec rządu i wiernie podporządkowane państwu, i tym samym ufające bardziej w ludzkie możliwości oraz kompetencje niż w Mądrość i Wszechmoc Samego Stwórcy. Owe serca bowiem w akcie zagrożenia zdrowia i życia doczesnego wydały się być zawstydzone z powodu swego Pana i Słów Jego, zapominając o tym, że i „Syn Człowieczy wstydzić się ich będzie, gdy przyjdzie w swojej chwale oraz w  chwale Ojca i świętych aniołów” (Łk 6,26)…
Serce me krwawi, bo pragnę iść drogą – z Jezusem, pragnę być w prawdzie – w Jezusie, pragnę mieć życie – Jezusa, a… TO wszystko mi odebrali urzędnicy oraz kapłani im podporządkowani… Serce me krwawi w potwornym cierpieniu…
O, wy, którzy ulegliście groźbom świata i ukryliście się w bezpiecznych dla siebie miejscach przed koronawirusem, a w rzeczywistości przed Bogiem i własnymi wiernymi – powierzoną wam przez Chrystusa trzodą parafian, czy zapomnieliście o własnych obowiązkach – o obowiązkach uczniów Jezusa?!; czy nie wiecie, że „kto przychodzi do Niego musi mieć w nienawiści swego ojca i matkę, żonę i dzieci, braci i siostry, nad to i siebie samego” (Łk 14,26), bo Ojciec Wszechmogący w Trójcy Jedyny winien być na pierwszym, zaszczytnym, niepodważalny i honorowym miejscu w życiu każdego z nas, a nie człowiek. Nie da się przecież służyć ludziom w miłości mądrze, by przyczynić się do obradzania się dobrych drzew dobrymi owocami, bez zachowania owej wymienionej konieczności bycia oddanym i posłusznym Panu wszelkiego stworzenia, które to przecież od Niego pochodzi i od Niego zależy.
O, wy, którzy ulegliście groźbom świata i ukryliście się w bezpiecznych dla siebie miejscach przed koronawirusem, a w rzeczywistości przed Bogiem i własnymi wiernymi – powierzoną wam przez Chrystusa trzodą parafian, dlaczego boicie się wziąć krzyż obecnej sytuacji na własne ramiona?; dlaczego, jako „królowie dziesięciu tysięcy ludzi, muszący stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw wam, nie wyprawicie poselstwa, gdy tamten jest jeszcze daleko, by prosić o warunki pokoju” (Łk 14,31-32), by wynegocjować kompromis i przywilej dla swych parafian uczestniczenia w Eucharystii Świętej oraz godnych warunków przyjmowania sakramentów świętych? Czy nie wiecie lub czy zapomnieliście, że uczniem Jezusa i pasterzem Jego trzody może być ten, „kto wyrzeka się wszystkiego, co posiada” (Łk 14,33)?...
Serce me krwawi, bo wśród sług Bożych wielu jest kapłanów słabej wiary, wydających się nie znać Jezusa i powtarzających za Filipem swą bierną postawą wobec swego Pana i swego powołania: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”, jakby zatracili świadomość, że nauczając o Jezusie i głosząc Dobrą Nowinę, właśnie stali i stoją twarzą w twarz z Samym Bogiem, patrzyli i patrzą Mu w oczy, a przytaczaniem Ewangelii doświadczali i doświadczają Jego Wszechmocy i Miłości, Jego Miłosierdzia i Sprawiedliwości, Jego Mądrości i Dobra…
Serce me krwawi, bo i wśród wiernych wielu jest tych, którzy wielbili, wychwalali, uwielbiali i adorowali Chrystusa, podążali za Nim, by móc choćby dotknąć frędzli Jego płaszcza i tym samym by zostać uzdrowionym, a którzy w chwili kryzysu współczesnego świata, w obliczu zagrożenia okazali się „solą, pozbawioną swego smaku” i tym samym bezużyteczną, bo niezdolną do zaprawienia kogokolwiek ani czegokolwiek (Łk 14,34-35). Wielu z nich akceptuje „pokornie” państwowe ustalenia i popiera decyzje uległych wobec rządu kapłanów. Wielu z nich chwali sobie domowe warunki, sprzyjające wygodnemu oglądaniu Mszy Świętej przez szklany, medialny ekran, wychwalając szeroki wachlarz kościelnych propozycji. Wielu też ceni sobie wprowadzoną dyspensę, zwalniającą od obowiązku spowiedzi w konfesjonale u księdza, a dającą możliwość wzbudzenia w sobie żalu (?!) za grzechy i samo rozgrzeszenia poprzez wiarę w bezgraniczne Miłosierdzie Boga, który wybacza wszystko i SPRAWIEDLIWIE nie osądza nikogo oraz niczego.
Dokąd to wszystko zmierza?... Czyż nie dążymy bezmyślnie lub lekkomyślnie do samozagłady, do utracenia życia wiecznego poprzez to chore podporządkowanie się doczesności?
Potrzeba dziś wodospadów modlitwy błagalnej za kapłanów, za chrześcijan, by uwierzyli w Jezusa szczerze, bo w Miłości, by zechcieli pójść drogą jaką jest Chrystus, by zapragnęli być w prawdzie, którą jest Syn Boży, by walczyli ze złym o życie, jakim jest Bóg.
Potrzeba dziś modlitwy dziękczynnej za księży, za chrześcijan, którzy wbrew wszystkim i wszystkiemu oddani są Ojcu Wszechmogącemu i którzy w akcie owego „zaparcia się samych siebie” służą ludziom na chwałę Stworzyciela Nieba oraz Ziemi, by nie ulegli pokusie, by nadal tak dzielnie i pięknie, charyzmatycznie i mądrze w miłości wypełniali wolę Pana naszego, by byli solą o wyraźnym smaku, nadającą się i do ziemi i do nawozu.
Potrzeba dziś gradobicia modlitwy błagalno – dziękczynnej, by Kościół ZWYCIĘŻYŁ, by Bóg ZATRIUMFOWAŁ.