piątek, 3 kwietnia 2020

SPOTKANIE


Pojechałam do centrum miasta w sprawach administracyjnych. Wypisałam odpowiedni dokument, bez którego w czasie pandemii nie wolno byłoby mi wyjść z domu. Przerażająco puste, porzucone w ramionach samotności ulice siały poczucie grozy, jakby śmierć pozbawiła świat ludzkości…
Nie mogłam się powstrzymać, by odmówić sobie możliwości chociaż zajrzenia do Kościoła. Wspomniana potrzeba była tak ogromna, że wbrew wszystkiemu ruszyłam w kierunku świątyni Saint-Martin, znajdującej się w sąsiedztwie Placu Republiki.
Jakąż radość poczułam w sercu, kiedy zobaczyłam otworzone drzwi, przy których wisiała kartka z wypisaną na niej informacją o odwołaniu nabożeństw, o zakazie przebywania w świątyni kilkuosobową grupą, o… konieczności izolacji i pustki. A, gdy weszłam do Kościoła, jednocześnie zanurzyłam się w niezmierzonym szczęściu, w bezgranicznej wdzięczności za to upragnione, z tęsknotą wyczekiwane kilkuminutowe spotkanie z Panem Bogiem przy tabernakulum…
Mój Panie umiłowany, jakże bardzo brakuje mi Eucharystii Świętej, jakiż potworny głód czuje moja dusza z powodu odebrania nam zaszczytnego przywileju spożywania Chleba i Wina – łaski współuczestniczenia z Jezusem w niedzielnej wieczerzy, jakiż żal wypatrywania i wyczekiwania Ciebie przepełnia moje bezradne, cierpiące serce?... Czy będzie nam dane jeszcze przed śmiercią doświadczyć Twojej bliskości w sakramentach? Czy będziemy mogli doznać wtajemniczenia w świętość odprawianej Mszy?...
Świat pogrąża się w żałobie i umiera powolną, bolesną śmiercią rozprzestrzeniającej się pandemii. Ludzie błagają Ciebie Boże o Miłosierdzie, o ratunek, o możliwość powrotu do normalności zwykłego, szarego życia, jakie było im dane pędzić, jakim było im dane się rozkoszować… Kapłani niosą w ofierze owe błagalne prośby. Kościół, który przedostał się z murów świątyń do mediów, aż wrze od lamentów żebrzących ratunku i pomocy, wybawienia z pandemii, odsunięcia zachłannej śmierci o nieposkromionym apetycie na więcej i coraz więcej pożeranych ofiar. Wierni klęczący przed Tobą mój Panie proszą o łaskę Miłosierdzia. Błagają o litość i „nie pozostawianie ich na łasce burzy”, która żywiołem koronawirusa niszczy współczesny świat i kruszy w opuszkach zgonów ludzką populację. W owych wznoszonych do Ciebie modlitwach nie słychać jednak ani jednego słowa szczerej skruchy i pokory, ani jednego westchnienia przeprosin, a przecież jesteśmy Ci winni mój Boże umiłowany odpokutować za grzechy bluźnierstwa, zaniedbania, codziennych wykroczeń i słabości, za zatwardziałe i niewierne serca, upijające się tanim, marnym winem przyziemnych przyjemności, a tymczasem… ignorujemy ową konieczność pokuty, „przerzucając na Ciebie wszystkie troski, bo (przecież!) Tobie zależy na nas”…
A czy nam zależy na Tobie mój Panie?!...
Chyba nie zastanawiamy się nad tym i chyba właśnie z tytułu owej bezmyślności nie traktujemy naszych relacji z Tobą mój Boże w sposób szczery oraz poważny, dlatego w obliczu osaczającego nas zagrożenia pandemii przyjmujemy wobec Ciebie postawę roszczeniową, jakbyśmy w sobie nie dostrzegali żadnej winy, a traktowali siebie jako biednych i bezradnych, potrzebujących Twego wsparcia i interwencji z powodu odczuwanej niemocy oraz bezsilności człowieka… A, przecież najpierw! powinniśmy się ukorzyć. Winniśmy ugiąć nasze krnąbrne karki i zgiąć kolana pod ciężarem naszych obrzydliwości oraz grzechów – tego wszystkiego, czym bluźnierczo i arogancko Ciebie mój Panie obraziliśmy, nadużywając Twego Miłosierdzia i Ojcowskiej Miłości.
Gdzież podziała się skrucha i sumienie, obiektywność samokrytyki i potrzeba pokuty oraz pojednania się z Tobą mój Boże?! Dlaczego echo powtarza treść błagalnych próśb o Twoją zbawienną interwencję, gwarantującą ratunek i wybawienie od pandemii?! Dlaczego świat nie usłyszy szeptu ludzkich ust, wypowiadających zwykłe, banalne, ale jakże potrzebne słowo przeprosin za grzechy, będące zgniłym owocem występków człowieka?!... Czyżbyśmy umieli tylko prosić i żądać, przerzucać troski na rozłożone ukrzyżowaniem ramiona Boga?!...
Panie mój umiłowany, widzę plac świętego Piotra przypominający marmurową platformę, na blacie której, niczym na stole sekcyjnym, stoi papież Franciszek przypominający płatek śniegu, topniejący bielą na metalowym kolorze chłodu i pustki – śmierci,… i mam nieodparte wrażenie wołającej o odprawienie Mszy przebłagalnej za nasze grzechy potrzeby – potrzeby rozpaczliwie krzyczącej rażącą wszem wobec samotnością: Czy nie widzicie, że Ojciec – wasz Stwórca jest smutny?!...
Wokół mnie opuszczony Kościół, milczące mury i kamienne figury oraz obrazy, odsłaniające przede mną Niebo. Na zewnątrz roztańczona śmierć i pracownicy służby zdrowia, próbujący ratować zakażone koronawirusem ciała, a przy nas… ani jednego ratownika dusz, który charakteryzowałaby się równie heroiczną, odważną postawą lekarzy czy pielęgniarek lub pielęgniarzy, ryzykujących na linii frontu własne życie, albo i życie bliskich… Wszyscy bowiem jesteśmy oddzieleni, odizolowani, pozamykani w domach,… skazani tylko i wyłącznie na Ciebie mój Boże, gdyż przypominamy stado rozproszonych owiec, pozbawionych przewodnika – pasterza. Wirtualnie spotykamy się z kapłanami, ale nie możemy liczyć na nic więcej, więc każda informacja o księdzu, który niczym sanitariusz ratujący dusze wychodzi na zewnątrz, by stawić dzielnie czoła brutalnej rzeczywistości, który z Najświętszym Sakramentem przemierza ulice, błogosławiąc wszystkich oraz wszystkim,… budzi w sercu wdzięczność i przeogromne wzruszenie… a jednocześnie przekonanie, iż współczesny czas domaga się od ludzi przebłagania za grzechy, jakimi obraziliśmy naszego Pana i Ojca…
Wybacz nam Boże! – krzyczała we mnie dusza i wrzeszczało serce, gdy klęczałam przed Jezusem w tabernakulum. Wybacz nam Panie! – błagałam, prosząc o litość…
Wychodząc z Kościoła, usłyszałam dwa uderzenia dzwonu jak dwa uderzenia Chrystusowego Serca konającego na Krzyżu i poczułam przypływ ognistego wzruszenia, rozpalonego wdzięcznością i radością. Owe zwykłe dwa uderzenia kościelnego dzwonu, wywołane być może wskazówkami zegara ustawionymi na konkretnej, sygnalizowanej w ten sposób godzinie, były dla mnie jak sygnał pocieszenia, wypowiedzianego nadzieją na spotkanie słowami: „Do zobaczenia”…
Pomyślałam wówczas, że jeszcze tu wrócę, by stanąć twarzą w twarz z Panem Bogiem w Eucharystii Świętej, i poczułam się niebywale szczęśliwa, bo ukojona i pokrzepiona duchowym spokojem, a równocześnie ponownie utwierdzona w przekonaniu, że winniśmy, mamy obowiązek najpierw! przeprosić Ojca Niebieskiego za naszą podłą, grzeszną naturę, za nasze bluźnierstwa i świętokradztwa, a dopiero po przebłaganiu za przewinienia, jakimi zraniliśmy swego Stwórcę, mamy możliwość prosić o litość i „nie zostawianie nas na łasce trwającej burzy”.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz