Pojechałam do centrum
miasta w sprawach administracyjnych. Wypisałam odpowiedni dokument, bez którego
w czasie pandemii nie wolno byłoby mi wyjść z domu. Przerażająco puste,
porzucone w ramionach samotności ulice siały poczucie grozy, jakby śmierć
pozbawiła świat ludzkości…
Nie mogłam się
powstrzymać, by odmówić sobie możliwości chociaż zajrzenia do Kościoła.
Wspomniana potrzeba była tak ogromna, że wbrew wszystkiemu ruszyłam w kierunku
świątyni Saint-Martin, znajdującej się w sąsiedztwie Placu Republiki.
Jakąż radość poczułam w
sercu, kiedy zobaczyłam otworzone drzwi, przy których wisiała kartka z wypisaną
na niej informacją o odwołaniu nabożeństw, o zakazie przebywania w świątyni
kilkuosobową grupą, o… konieczności izolacji i pustki. A, gdy weszłam do
Kościoła, jednocześnie zanurzyłam się w niezmierzonym szczęściu, w
bezgranicznej wdzięczności za to upragnione, z tęsknotą wyczekiwane kilkuminutowe
spotkanie z Panem Bogiem przy tabernakulum…
Mój Panie umiłowany,
jakże bardzo brakuje mi Eucharystii Świętej, jakiż potworny głód czuje moja
dusza z powodu odebrania nam zaszczytnego przywileju spożywania Chleba i Wina –
łaski współuczestniczenia z Jezusem w niedzielnej wieczerzy, jakiż żal
wypatrywania i wyczekiwania Ciebie przepełnia moje bezradne, cierpiące
serce?... Czy będzie nam dane jeszcze przed śmiercią doświadczyć Twojej
bliskości w sakramentach? Czy będziemy mogli doznać wtajemniczenia w świętość
odprawianej Mszy?...
Świat pogrąża się w
żałobie i umiera powolną, bolesną śmiercią rozprzestrzeniającej się pandemii.
Ludzie błagają Ciebie Boże o Miłosierdzie, o ratunek, o możliwość powrotu do
normalności zwykłego, szarego życia, jakie było im dane pędzić, jakim było im
dane się rozkoszować… Kapłani niosą w ofierze owe błagalne prośby. Kościół,
który przedostał się z murów świątyń do mediów, aż wrze od lamentów żebrzących
ratunku i pomocy, wybawienia z pandemii, odsunięcia zachłannej śmierci o
nieposkromionym apetycie na więcej i coraz więcej pożeranych ofiar. Wierni klęczący
przed Tobą mój Panie proszą o łaskę Miłosierdzia. Błagają o litość i „nie
pozostawianie ich na łasce burzy”, która żywiołem koronawirusa niszczy
współczesny świat i kruszy w opuszkach zgonów ludzką populację. W owych
wznoszonych do Ciebie modlitwach nie słychać jednak ani jednego słowa szczerej
skruchy i pokory, ani jednego westchnienia przeprosin, a przecież jesteśmy Ci
winni mój Boże umiłowany odpokutować za grzechy bluźnierstwa, zaniedbania,
codziennych wykroczeń i słabości, za zatwardziałe i niewierne serca, upijające
się tanim, marnym winem przyziemnych przyjemności, a tymczasem… ignorujemy ową
konieczność pokuty, „przerzucając na Ciebie wszystkie troski, bo (przecież!)
Tobie zależy na nas”…
A czy nam zależy na
Tobie mój Panie?!...
Chyba nie zastanawiamy
się nad tym i chyba właśnie z tytułu owej bezmyślności nie traktujemy naszych
relacji z Tobą mój Boże w sposób szczery oraz poważny, dlatego w obliczu osaczającego
nas zagrożenia pandemii przyjmujemy wobec Ciebie postawę roszczeniową, jakbyśmy
w sobie nie dostrzegali żadnej winy, a traktowali siebie jako biednych i
bezradnych, potrzebujących Twego wsparcia i interwencji z powodu odczuwanej
niemocy oraz bezsilności człowieka… A, przecież najpierw! powinniśmy się
ukorzyć. Winniśmy ugiąć nasze krnąbrne karki i zgiąć kolana pod ciężarem
naszych obrzydliwości oraz grzechów – tego wszystkiego, czym bluźnierczo i
arogancko Ciebie mój Panie obraziliśmy, nadużywając Twego Miłosierdzia i
Ojcowskiej Miłości.
Gdzież podziała się
skrucha i sumienie, obiektywność samokrytyki i potrzeba pokuty oraz pojednania
się z Tobą mój Boże?! Dlaczego echo powtarza treść błagalnych próśb o Twoją
zbawienną interwencję, gwarantującą ratunek i wybawienie od pandemii?! Dlaczego
świat nie usłyszy szeptu ludzkich ust, wypowiadających zwykłe, banalne, ale
jakże potrzebne słowo przeprosin za grzechy, będące zgniłym owocem występków
człowieka?!... Czyżbyśmy umieli tylko prosić i żądać, przerzucać troski na
rozłożone ukrzyżowaniem ramiona Boga?!...
Panie mój umiłowany,
widzę plac świętego Piotra przypominający marmurową platformę, na blacie której,
niczym na stole sekcyjnym, stoi papież Franciszek przypominający płatek śniegu,
topniejący bielą na metalowym kolorze chłodu i pustki – śmierci,… i mam
nieodparte wrażenie wołającej o odprawienie Mszy przebłagalnej za nasze grzechy
potrzeby – potrzeby rozpaczliwie krzyczącej rażącą wszem wobec samotnością: Czy
nie widzicie, że Ojciec – wasz Stwórca jest smutny?!...
Wokół mnie opuszczony
Kościół, milczące mury i kamienne figury oraz obrazy, odsłaniające przede mną
Niebo. Na zewnątrz roztańczona śmierć i pracownicy służby zdrowia, próbujący
ratować zakażone koronawirusem ciała, a przy nas… ani jednego ratownika dusz,
który charakteryzowałaby się równie heroiczną, odważną postawą lekarzy czy
pielęgniarek lub pielęgniarzy, ryzykujących na linii frontu własne życie, albo
i życie bliskich… Wszyscy bowiem jesteśmy oddzieleni, odizolowani, pozamykani w
domach,… skazani tylko i wyłącznie na Ciebie mój Boże, gdyż przypominamy stado
rozproszonych owiec, pozbawionych przewodnika – pasterza. Wirtualnie spotykamy
się z kapłanami, ale nie możemy liczyć na nic więcej, więc każda informacja o
księdzu, który niczym sanitariusz ratujący dusze wychodzi na zewnątrz, by
stawić dzielnie czoła brutalnej rzeczywistości, który z Najświętszym
Sakramentem przemierza ulice, błogosławiąc wszystkich oraz wszystkim,… budzi w
sercu wdzięczność i przeogromne wzruszenie… a jednocześnie przekonanie, iż
współczesny czas domaga się od ludzi przebłagania za grzechy, jakimi
obraziliśmy naszego Pana i Ojca…
Wybacz nam Boże! –
krzyczała we mnie dusza i wrzeszczało serce, gdy klęczałam przed Jezusem w
tabernakulum. Wybacz nam Panie! – błagałam, prosząc o litość…
Wychodząc z Kościoła,
usłyszałam dwa uderzenia dzwonu jak dwa uderzenia Chrystusowego Serca
konającego na Krzyżu i poczułam przypływ ognistego wzruszenia, rozpalonego
wdzięcznością i radością. Owe zwykłe dwa uderzenia kościelnego dzwonu, wywołane
być może wskazówkami zegara ustawionymi na konkretnej, sygnalizowanej w ten
sposób godzinie, były dla mnie jak sygnał pocieszenia, wypowiedzianego nadzieją
na spotkanie słowami: „Do zobaczenia”…
Pomyślałam wówczas, że
jeszcze tu wrócę, by stanąć twarzą w twarz z Panem Bogiem w Eucharystii Świętej,
i poczułam się niebywale szczęśliwa, bo ukojona i pokrzepiona duchowym spokojem,
a równocześnie ponownie utwierdzona w przekonaniu, że winniśmy, mamy obowiązek najpierw!
przeprosić Ojca Niebieskiego za naszą podłą, grzeszną naturę, za nasze bluźnierstwa
i świętokradztwa, a dopiero po przebłaganiu za przewinienia, jakimi zraniliśmy swego
Stwórcę, mamy możliwość prosić o litość i „nie zostawianie nas na łasce trwającej
burzy”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz