„Nadchodzi
jednak godzina, owszem już jest,, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać
cześć Ojcu w Duchu i w prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg
jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i
prawdzie.”
(J 4,23-24)
Dziś nie mamy innego
wyjścia… Pozamykali nam Kościoły zakazem kwarantanny. Zabrali nam Żywego Jezusa
w Przenajświętszym Sakramencie i w Eucharystii, zatrzaskując naszego Pana i
Boga niczym więźnia w pustych, chłodnych murach świątyń. Uwięzili nam kapłanów,
którym nie wolno opuszczać ciszą zmrożonych pokoi, a i nas epidemia
koronawirusa zmusiła do niewolniczego przebywania w jednym miejscu, więc… nie
mamy innego wyjścia, jak tylko „oddawanie czci Ojcu w Duchu i w prawdzie”…
Błogosławiona to
godzina – błogosławiony czas izolacji.
Siedzę w mieszkaniu z
rodziną, ale duchem jestem tylko ja!, sama w ciemnym i głuchym miejscu, w
którym odgłos upadającej kropli rozrywa echem ciszę na kryształowe drobinki
eksplozji wyraźnych dźwięków rozprzestrzeniających się lawiną hałasu, w którym
tli się płomień świecy – Miłości, które przypomina ścianami potężnych,
masywnych głazów jaskinię, będącą splotem skalistych, zakleszczonych palcami
dłoni trzymających mnie w niewoli kamiennego uścisku niczym na łące złapanego
motyla… - oto moja pustelnia.
W owym kwarantanną
stworzonym ukryciu jestem tylko ja i Bóg. W owym epidemią wyznaczonym
schronieniu nie mogę w pełni uczestniczyć w Eucharystii, nie mogę przyjąć
Komunii Świętej, nie mogę adorować Chrystusa wpatrywaniem się w Jego oczy – w
Przenajświętszy Sakrament, więc tęsknię, a tęskniąc czczę mego Ojca w Duchu i w
prawdzie, wtulam się zachłannie w Jego ramiona całą duszą i całym sercem tak
mocno, że aż na ciele wydaję się odczuwać dotyk Bożych dłoni, dlatego… nie
czuję strachu, lęku, obawy, a jedynie Miłość i Pokój oraz wdzięczność,
niepohamowaną w radości wdzięczność.
Dzień wypełniam
zwykłymi, domowymi obowiązkami i nieustannie myślę o Bogu, rozmawiam z Nim a
źrenicami swej duszy wpatruję się w Niego z całkowitym oddaniem oraz ufnością.
Modlę się i znów jestem w mym Ojcu całą sobą. Oglądam wiadomości, gnijące
przerażającą statystyką śmierci, zbierającej dziś obfite żniwo ofiar, którym
życie odbiera uduszenie pozbawiające człowieka powietrza w potwornie bolesnym
uścisku niezdolności oddychania, i… wzdycham do Boga za wszystkimi, których
imiona i nazwiska znajdują się na liście przedstawianych liczb zmarłych, i
wzdycham do Maryi, prosząc Matkę Najświętszą o dobre ostatnie tchnienie dla
chorych, by nie umierali w cierpieniu i by odchodzili z doczesnego świata do
wieczności spokojnie oraz bezpiecznie jak z aktywności w sen, jak niemowlę
kołysane na nocny odpoczynek w Matczynych ramionach Królowej Nieba i Ziemi...
Oglądam nawet
dobranocki z wielką wdzięcznością za wszystkie piękne chwile wspomnień, będące (szczególnie
w tym momencie!) żywym powrotem do przeszłości. Widzę wówczas siebie w
towarzystwie rodzeństwa. Widzę nas w wianuszku dzieci zgromadzonych przed
telewizorem w pidżamach. Widzę wówczas mojego kilkuletniego syna, z którym
oglądałam bajki, pochłaniając radośnie jego spontaniczne reakcje na różnorodne
sceny przedstawianej na szklanym ekranie historii. Widzę moją pociechę w moich
ramionach podczas lektury zakupionych czy wypożyczonych z biblioteki
książeczek. Czuję nawet zapach jego włosów i skóry, delikatność jego
drobniutkich, małych paluszków, którymi lubił dotykać moich policzków… Widzę
wtedy również moje hasania między kopami siana, które okrążałam slalomami w
towarzystwie rodzeństwa i kuzynów, mieszkających w sąsiedztwie babci. Słyszę
nasze okrzyki radości, sprzeczki, śmiechy… Słyszę jak echo unosi naszą obecność
telegramem radości w podniebne przestrzenie… Widzę wówczas moją babcię
pochyloną nad drewnianą dzieżą i wyrabiającą ciasto na wypiek chleba. Słyszę
trzask ognia w piecu. Czuję zapach chleba, wypełniający całe pomieszczenie
domowego zacisza… Czuję też smak truskawek zbieranych na polu, którymi zawsze
dzieliliśmy się z chorym dziadkiem, siedzącym w kuchni pod oknem… - to wszystko
jest żywe, obecne, namacalne, doświadczane raz jeszcze w nowej odsłonie, bo w
odsłonie świadomości i wdzięczności…
Patrzę na mojego męża i
widzę w nim człowieka równie bezradnego i małego jak ja, bo potrzebującego
Miłości i nie potrafiącego żyć bez Miłości, i czuję stan wewnętrznego
rozpalenia, które wzbudził we mnie swym pierwszym spojrzeniem w oczy, swym szczerym
i szerokim uśmiechem, swym dotykiem i barwą głosu. Patrzę na mojego syna, który
już dziś jest znacznie wyższy ode mnie, silniejszy, mężny, dojrzewający i czuję
w swych ramionach jego kruchość noworodka i niemowlęcia, widzę jego pierwsze kroki
w biegu, bo nigdy nie umiał chodzić czy spacerować porywany energią do galopu, słyszę
jego głos uczący się mówić i wyznawać miłość, pamiętam smak słodyczy, którymi nie
potrafił się ze mną nie podzielić… I znów przepełnia mnie radość i wdzięczność,
bo uważam się za naprawdę bardzo szczęśliwą kobietę, bo mam świadomość bycia hojnie
obdarzoną przez Pana.
Myślę o mojej mamie, o
świętej pamięci ojcu, o moim bracie Pawle, Marcinie i jego żonie, o mojej
siostrze Ani i jej rodzinie, o moich przyjaciołach i znajomych, o moim kierowniku
duchowym, o parafianach wspólnoty i o kapłanie stojącym na jej czele, o moich
czytelnikach… I ponownie przepełnia mnie radość i wdzięczność, bo widzę jak
wiele dobra i bogactwa otrzymałam od Boga.
Myślę o śmierci… i nie
czuję lęku. Wiem bowiem, że Pan Bóg w dniu mojego poczęcia już zapisał datę
mojego powrotu do Domu Rodzinnego.
Niech się dzieje wola
Twoja Panie.
Nieustannie jednak za
co się modlę z całą gorliwością serca i duszy, ciała i umysłu w owej obecnej
„godzinie” kwarantanny?,… za nawrócenia i uświęcenia jak największej ilości
ludzi – tego pragnę najbardziej. Marzę i chcę spotkać się w Królestwie
Niebieskim ze wszystkimi, których było dane mi poznać. Pragnę dodatkowo, by tę
łaskę Bożego Miłosierdzia otrzymali również wszyscy ludzie bez wyjątku, bo
patrzę na każdego sercem matki i dzięki temu wiem, że Bóg, podobnie jak matka,
wszystkie swoje dzieci chciałby mieć przy Sobie, że właśnie to uszczęśliwiłoby
Go najbardziej, więc… modlę się jak tylko potrafię najlepiej o każdą i każdego
z osobna o uwolnienie i uzdrowienie duszy, o nawrócenie i uświęcenie jednostki.
Owa modlitwa i owe pragnienie przepełniają mnie tak bardzo, że w okresie
epidemii i kwarantanny żyję tylko tym – błaganiem o pojednanie się grzeszników
z Panem Bogiem i o dobrą śmierć oraz Królestwo Niebieskie dla wszystkich,
którym śmierć odebrała życie spojrzeniem w oczy lub do których się zbliża
niczym czyhający na sposobność złodziej. Pragnę, by owa „godzina” epidemii i
kwarantanny okazała się drzewem rodzącym dobre owoce – brzemienną jabłonią,
której gałęzie uginają się pod ciężarem purpurowych, soczystych korali
błyszczących nieskazitelnością jabłek.
Panie mój i Boże!,
rozpal w sercach i duszach Ogień Twojej Miłości oraz Twojego Miłosierdzia.
Panie mój i Boże!, rozpal w umysłach i ciałach Ogień Twojej Mądrości. Panie
Jezu Chryste!, zanurzam w strumieniach Twojej Przenajdroższej Krwi wszelkie
stworzenie, prosząc Ciebie o łaskę uwolnienia od wszystkiego, co złe i Ojcu
Wszechmogącemu niemiłe, o łaskę uzdrowienia wszelkich poranień, przez które
człowiek jest chromy, ślepy, głuchy i niemy duszą oraz ciałem, o łaskę
nawrócenia i łaskę uświęcenia wszystkich dusz oraz ciał. Niech Purpurowe Krople
Twojej Przenajdroższej Krwi wypływające z Twoich ran i spływające po pooranej
cierpieniem skórze Twego Ciała deszczem orzeźwienia rozpalają nas Światłem
Bożej Miłości i Bożego Miłosierdzia oraz Bożej Mądrości, napełniają nas pokojem
i szczęściem, radością i wdzięcznością.
Cała Twoja Panie mój
Umiłowany. Cała Twoja Jezu Chryste!,… chociaż tak bardzo niedoskonała i tak bardzo
grzeszna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz