czwartek, 26 marca 2020

CHLEB ŻYCIA


„… Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. (…) Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. Powiedziałem wam jednak: Widzieliście Mnie, a przecież nie wierzycie.”
(J 5,32-36)

Nie wierzymy Panie… nie wierzymy… Bagatelizujemy Boga i ignorujemy, chociaż Ten „tak umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16), chociaż On Sam o Sobie mówi, iż „jest Bogiem zazdrosnym, dlatego karzącym występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Go nienawidzą, a okazującym łaskę aż do tysięcznego pokolenia tym, którzy Go miłują i przestrzegają Jego przykazań” (Wy 20,5-6)… Nie wierzymy Panie mimo owych wyraźnych i bezdyskusyjnych prawd oraz ostrzeżeń. Bagatelizujemy Boga, nadużywając Jego Miłosierdzia i tym samym usprawiedliwiając swoje najbardziej obrzydliwe wykroczenia i czyny – grzechy, nawet!, ciężkie, wymuszając dostosowanie się Ojca Niebieskiego do naszych wymogów, zazwyczaj w żaden sposób nie przestrzegających przykazań, które winniśmy traktować jako bezkompromisową treść codziennego życia, przypominającego w przyziemnej, doczesnej rzeczywistości nieograniczoną swobodę ludzkiej wolności i światopoglądów – pomysłów na sukces, szczęście, samorealizację, na wszystko to, co ze Stwórcą tak naprawdę nie ma nic wspólnego. Z owego rozluźnienia stosunku człowieka wobec Pana i Kreatora wszelkiego stworzenia wyłania się niewierność, egocentryzm i egoizm, hedonizm, tolerancja stanowiąca eutanazję sumienia, ekumenizm wprowadzany w religijność chrześcijańską w sposób zuchwały, bo sprzeniewierzający się Pierwszemu Przykazaniu, czego potwierdzeniem może być chociażby rytuał w Watykanie – w Stolicy Piotrowej ku czci Pachamamy, albo utożsamianie różnych bożków z Bogiem w Trójcy Jedynym, że niby Allah to Ojciec Niebieski czy amazońska Matka Ziemia to (jak wspomniał bezmyślnie o. Remigiusz Recław - jezuita) Matka Boża Maryja…
Dziś zmagamy się z epidemią – z niszczycielską, niepohamowaną, wręcz nieokiełznaną i dziką siłą koronawirusa, który zbiera potężne żniwo śmierci, który triumfuje nad ludzką „wszechmocą” i „mądrością” w przerażających statystykach ofiar okradzionych przez zarazę z życia.
Czyżby to „kara za nasze występki”?!...
Na pewno jest to czas wzywający nas do opamiętania, do rachunku sumienia, do pokuty i nawrócenia oraz do pojednania się z Bogiem.
Obserwuję świat przez okno szczelnie zamkniętego mieszkania i widzę wirującą w tańcu bezwzględną śmierć…
Mam wrażenie, że Pan Jezus wyszedł w pole. Stoi pod parasolem wiosennego słońca. Wzrokiem troskliwego, szanującego Swe powołanie Gospodarza ogarnia złociste łany zbóż z delikatnym uśmiechem na spokojem milczących ustach. Po chwili zadumy i widocznego w rozpromienionych oczach zachwytu wchodzi w rozkołysane wiatrem fale wąsatych kłosów pszenicy. Wolnym krokiem przesuwa się w głąb owych złocistych oceanów. Rękoma dotyka pszenicznej toni. Uważnie rozgląda się wokół, jakby Ojcowskim spojrzeniem pragnął przygarnąć do Serca źdźbła wystrzelonych w niebo zbóż, a następnie obejmuje dłońmi brzemienny kłos… Rozciera pszenicę w rękach. Rozchyla dłonie, dmucha w nie, oddzielając łuski od wykruszonych z kłosów ziaren, i sprawdza dojrzałość zasianego zboża, by podjąć decyzję o terminie rozpoczęcia żniw…
A ludzie mimo wszystko, niczym lud Mojżesza przed posągiem złotego cielca, bawi się i żyje tak, jakby codzienność toczyła się beztroskim, swobodnym torem naturalnie przemijającego czasu (Wy 32,19). A ludzie koncentrują się jedynie na sobie, ale nie na Bogu, który przecież! jako Jedyny daje chleb życia światu…
Śmierć zbiera ogromne żniwo. Ludzie umierają w szpitalach i w domach. Służby wojskowe znajdują zmarłych w samotności, którzy byli mieszkańcami domów spokojnej starości. Śmierć zabiera ze sobą ludzi w różnym wieku. Zaskakuje wszystkich swą zachłannością i bezwzględnością. Kosi ludzi i zgarnia niczym kopy wysuszonego słońcem siana, i mimo owej rozprzestrzeniającej się tragedii my – niewdzięczni i zuchwale oraz bluźnierczo sprzeniewierzający się Bogu – jeszcze wspieramy śmierć zgodą na dokonywanie aborcji w domowym zaciszu, czego potwierdzeniem jest chociażby oficjalnie przedstawiona decyzja rządu brytyjskiego, w której to 24 marca 2020 roku premier Wielkiej Brytanii – Boris Johnson ogłasza tzw. zielone światło dla zabijania nienarodzonych dzieci przez kobiety oraz dziewczęta pragnące pozbyć się odpowiedzialności do podjęcia roli matki dojrzewającego w ich łonie maleństwa…
Toniemy w zgniliźnie okropności oraz obrzydliwości ludzkiej natury. Toniemy w zgniliźnie śmierci. Toniemy w trupach, które mnożymy dodatkowo zabijaniem nienarodzonych, bezbronnych maleństw…
Serce moje pęka w bólu ogromnego rozgoryczenia. Patrzę w źrenice śmierci, obserwując niepokojąco rosnące statystyki, przedstawiające ilość umierających z powodu koronawirusa, i jednocześnie odczuwając świadomość, że właśnie w danym momencie z ofiarami epidemii odchodzi może na skutek aborcji niewinne dzieciątko… Z jednej strony rodzi się we mnie nieodparta potrzeba modlenia się za dusze tych, których zabił i zabija koronawirus, a z drugiej strony pojawia się pragnienie modlitwy w intencji tych, których zabija matka. Duchowym wstawiennictwem za umierającymi ludźmi przechodzę z łóżka do łona. Przesuwam się z łona do łóżka… i Bogu dziękuję za łaskę czasu, który z powodu kwarantanny daje mi możliwość zaangażowania się w modlitwę za jednych i drugich – za ofiary koronawirusa i za ofiary aborcji… Żal mi bowiem każdego. Jedni wszak może nawet nie zdążyli pożegnać się z najbliższymi, pojednać się z ukochanymi czy z Panem Bogiem, a drudzy nie otrzymali nawet szansy na poznanie swych najbliższych, możliwości na spotkanie Boga… Owa świadomość przepełnia mnie żalem i przygnębieniem… Nie odczuwam strachu przed śmiercią. Doświadczam głębokiego, niezmierzonego w nieograniczoności współczucia wobec człowieka umierającego w sposób okropny, bo pozbawiony Boga - sakramentów, oraz wobec człowieka przekraczającego stan zezwierzęcenia swą skłonnością do zabijania własnego, nienarodzonego potomstwa, dlatego w przepełnieniu owej doznawanej goryczy, która mnie dusi i dławi, pogrążam się w modlitwie za ofiary koronawirusa oraz za ofiary aborcji. Nie mogę sobie duchowo poradzić z odczuwanym żalem i bólem cierpiącego z powodu ludzkiej zatwardziałości serc. W owej sytuacji jedynym pocieszeniem jest dla mnie modlitwa – Bóg, który karmi mnie chlebem pocieszenia i ulgi emocjonalnego przeżywania obecnych, osaczających świat śmiercią czasów.
Może taka jest w tym momencie moja rola?... W końcu „przychodzę, Boże, pełnić Twoją wolę” (Ps 40).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz