„Błogosławieni,
którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.”
(Mt 5,4)
Wiele osób, czytających pisane przeze mnie wiersze, odkrywa moją wrażliwość w kontekście smutku, pochylając się nade mną w akcie współczucia, pocieszając i tłumacząc różnobarwność codziennego życia wyliczaniem walorów ludzkiego bycia tu i teraz w przedziale krótkotrwałej doczesności. Każdy z moich czytelników przez pryzmat tworzonej przeze mnie poezji postrzega mnie jako bezradną i bezsilną ofiarę niszczycielskiego przygnębienia, miotającą się w sieci destrukcyjnej depresji, wynurzającej się z goryczy takich czy innych problemów oraz kryzysów emocjonalnych cierpień czy fizycznych ułomności, z którymi najprawdopodobniej w ogóle sobie nie radzę, ulegając ich toksycznym wpływom. Tymczasem… ja osobiście nie czuję się w żadnym stopniu! osobą nieszczęśliwą, znokautowaną i ubezwłasnowolnioną jakimś wewnętrznym stanem duchowej rozpaczy oraz niemocy i niezdolności do cieszenia się życiem i do czerpania z przemijających bezpowrotnie godzin przyjemności oraz radości. Tymczasem… ja po prostu widzę wszystko inaczej i śmiem twierdzić, iż owa specyficzna umiejętność postrzegania wszystkiego w zupełnie odmienny sposób – niezrozumiały dla większości – czyni mnie w oczach ludzi kimś słabszym, bo smutnym, a przez to i pochłoniętym destrukcyjnym przygnębieniem. Tymczasem… ja – w przeciwieństwie do ogółu społeczeństwa – posiadam (dzięki nawróceniu i odczuwanej ciałem oraz duszą obecności Boga) potrzeby, które w sensie współczesnego modelu człowieka szczęśliwego, nie cieszą się absolutnie żadną popularnością czy powodzeniem i pożądaniem – są czymś niezrozumiałym, powierzchownym, nieistotnym, a przez to i niezauważalnym, czymś kompletnie banalnym i dziwacznym, a nawet toksycznym. Tymczasem… ja nade wszystko cenię sobie spokój i ciszę, w której tak wiele słyszę, z której tak wiele bezcennych skarbów czerpię dla duszy regenerującej ciało cudownym stanem harmonijnego, niczym niezakłóconego samopoczucia. Tymczasem… ja mijam kolorowe błyskotki doczesnego świata obojętnie, bez ekscytacji i podziwu, bez pragnienia zdobycia ich za wszelką cenę, jakbym w ogóle nie zauważała wyjątkowości owej przyziemnej politury bogactwa, będącego jedynie marnością nad marnościami. Tymczasem… ja niezmiernie bardzo lubię się zatrzymać w ułamku sekundy, by dać się pochłonąć przez otaczającą mnie naturę i by pochłonąć obejmującą mnie ze wszech stron rzeczywistość… wówczas: poję zmysły trelem ptactwa, rozpływając się w słodkiej rozkoszy nut wydobywających się z owych przeuroczych, pierzastych instrumentów, koję emocje delikatnym, niemal niewyczuwalnym szumem wiatru szeleszczących liści czy trzeszczących gałęzi, krzepię siły zachwycającą mnie i zaskakującą pięknem nieokiełznanych zjawisk przyrodą, słyszę plusk rwącego nurtu niepohamowanego przemijania – niepowtarzalności i unikatowości obumierających w mojej obecności minut, godzin, lat… i czuję w sercu niezmierzoną, nieograniczoną radość oraz wdzięczność Bogu za wszelkie stworzenie, współistniejące ze mną i wiernie mi towarzyszące w procesie doczesnego, powolnego usychania…
Nie potrzebuję wiele.
Nie pragnę wiele. To, co posiadam, w zupełności mi wystarczy. Chociaż nie
należę do ludzi majętnych, bogatych, cieszących się sukcesem i społecznym autorytetem,
któremu ludzie oddają chwałę i posłuch, podziw i cześć, to mimo wszystko czuję
się wyjątkowo szczęśliwa i wyróżniona, wyjątkowa, bo zaskakująca wobec samej
siebie i nieodgadniona niczym sakralna tajemnica dziecka Bożego – tajemnica
ŻYCIA, odkrywanego i poznawanego w niewyczerpywany sposób niemożliwej do
zaspokojenia ciekawości.
Bardzo często słyszę,
że „zdziczałam” – w ten sposób nierzadko moi znajomi określają mój obecny stan
duchowego pokoju, uwalniającego mnie od potrzeby towarzyskich, gwarnych
spotkań, zabaw, hucznych dźwięków skocznej muzyki, tańców, szaleństw i
zawirowań.
Dziś jedyne czego
naprawdę pragnę jak wody to… cisza!, dzięki której słyszę więcej, widzę więcej,
czuję więcej, wiem więcej. Nie potrzebuję absolutnie niczego ponad stan duchowego
skupienia i modlitwy, spokoju i milczenia. Kocham zanurzenie w odgłosach
otaczającej mnie natury – dzieła Bożego. Dotykam wówczas zjawisk stworzenia,
którego mizernym konturem staje się świat doczesny. Doświadczam wówczas stanu
szczęścia, jakiego słodyczy i błogości nie jestem nawet w stanie opisać,
choćbym się starała wykorzystać najcudowniejsze zdobienia ornamentowe
mistrzowskiego języka poezji.
Dziś największą radość
sprawia mi świadomość, że poza obręczą czasu, przemijającego bezpowrotnie i
kruszącego nas w palcach starzenia się oraz stopniowego umierania poprzez
wyniszczenie i zepsucie, jest wymiar ŻYCIA, które rozpocznę po śmierci, będącej
jedynie furtką, prowadzącą mnie w ogrody znacznie piękniejszej natury, znacznie
cudowniejszego stanu doświadczania i doznawania, znacznie lżejszego poczucia
wolności, bo Miłości przewyższającej szlachetnością i głębią wszelkie emocje,
stanowiące jedynie mizerną zdolność człowieka do kochania.
Dziś jedyne czego
pragnę to zbawienia poprzez uwolnienie od złego, uzdrowienie wszelkich
poranień, nawrócenie i uświęcenie duszy oraz ciała, każdego aktu myśli, mowy
oraz uczynku. Dziś modlę się za wszystkich, których w jakikolwiek sposób
spotkałam na drodze własnej codzienności. Dziś pragnę być owocem Bożej woli, światłe
Prawdy i Miłości oraz Mądrości. Dziś modlę się za bliskich memu sercu, prosząc by
i oni stali się świętym, bo nieskazitelnym urzeczywistnieniem woli Ojca Wszechmogącego.
Dziś pragnę spotkać w Królestwie Bożym każdego mijanego w doczesnej drodze człowieka.
Dziś… zbawienie i ŻYCIE jest dla mnie wszystkim i wszystkimi – Bóg.
Choć niekiedy wydaję się
lub jestem oschła, nieprzyjemna, szorstka i gorzka, uparta i zawzięta w relacjach,
to mimo wszystko zanurzona w modlitwie za wszystkich bez wyjątku – to jest moją
radością, to, że nie odczuwam gniewu, a miłość do człowieka, troskę i potrzebę wstawiania
się za każdego oraz każdą, to jest moją radością.
Czy jestem wyjątkowa?
Nie. Żadna w tym moja zasługa,
a łaska Boża i Jego Obecność w moim sercu – Obecność, którą staram się wyprosić
dla każdego człowieka, by zapewnić mu prawdziwą wolność i prawdziwe szczęście. Wszyscy
bowiem jesteśmy powołani do ŻYCIA w Królestwie Niebieskim. Wszyscy więc powinniśmy
być wolni i niezależni od doczesnego świata i bogactwa przyziemnej rzeczywistości.
Wszyscy winniśmy doszukiwać się szczęścia w sytuacjach, rzeczach, relacjach, czynnościach,
myślach i słowach, uświęcających nasze dusze.
Czy jestem smutna?
Nie, nie jestem smutna,
tylko nieustannie pogrążona w głębokiej zadumie, w niekończącej się refleksji będącej
celebracją drobinek czasu, istnienia, rzeczywistości, natury, doczesnego świata
rozpostartego na przestrzeni przyziemnej sieci południków i równoleżników, będącej
degustacją życia i nauką człowieczeństwa.
Czy jestem szczęśliwa?
Tak. Jestem bardzo szczęśliwą
osobą, chociaż niekiedy zmęczoną niepowodzeniami, porażkami, upadkami czy jakimikolwiek
kryzysami wpisanymi w ludzką codzienność. Czuję się tak niesamowicie bardzo szczęśliwą
osobą, że aż! bogatszą (nierzadko!) od najbogatszych, a to wszystko zasługa Boga.
Chwała Tobie Panie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz