piątek, 14 lutego 2020

SMUTNA


„Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.”
(Mt 5,4)

Wiele osób, czytających pisane przeze mnie wiersze, odkrywa moją wrażliwość w kontekście smutku, pochylając się nade mną w akcie współczucia, pocieszając i tłumacząc różnobarwność codziennego życia wyliczaniem walorów ludzkiego bycia tu i teraz w przedziale krótkotrwałej doczesności. Każdy z moich czytelników przez pryzmat tworzonej przeze mnie poezji postrzega mnie jako bezradną i bezsilną ofiarę niszczycielskiego przygnębienia, miotającą się w sieci destrukcyjnej depresji, wynurzającej się z goryczy takich czy innych problemów oraz kryzysów emocjonalnych cierpień czy fizycznych ułomności, z którymi najprawdopodobniej w ogóle sobie nie radzę, ulegając ich toksycznym wpływom. Tymczasem… ja osobiście nie czuję się w żadnym stopniu! osobą nieszczęśliwą, znokautowaną i ubezwłasnowolnioną jakimś wewnętrznym stanem duchowej rozpaczy oraz niemocy i niezdolności do cieszenia się życiem i do czerpania z przemijających bezpowrotnie godzin przyjemności oraz radości. Tymczasem… ja po prostu widzę wszystko inaczej i śmiem twierdzić, iż owa specyficzna umiejętność postrzegania wszystkiego w zupełnie odmienny sposób – niezrozumiały dla większości – czyni mnie w oczach ludzi kimś słabszym, bo smutnym, a przez to i pochłoniętym destrukcyjnym przygnębieniem. Tymczasem… ja – w przeciwieństwie do ogółu społeczeństwa – posiadam (dzięki nawróceniu i odczuwanej ciałem oraz duszą obecności Boga) potrzeby, które w sensie współczesnego modelu człowieka szczęśliwego, nie cieszą się absolutnie żadną popularnością czy powodzeniem i pożądaniem – są czymś niezrozumiałym, powierzchownym, nieistotnym, a przez to i niezauważalnym, czymś kompletnie banalnym i dziwacznym, a nawet toksycznym. Tymczasem… ja nade wszystko cenię sobie spokój i ciszę, w której tak wiele słyszę, z której tak wiele bezcennych skarbów czerpię dla duszy regenerującej ciało cudownym stanem harmonijnego, niczym niezakłóconego samopoczucia. Tymczasem… ja mijam kolorowe błyskotki doczesnego świata obojętnie, bez ekscytacji i podziwu, bez pragnienia zdobycia ich za wszelką cenę, jakbym w ogóle nie zauważała wyjątkowości owej przyziemnej politury bogactwa, będącego jedynie marnością nad marnościami. Tymczasem… ja niezmiernie bardzo lubię się zatrzymać w ułamku sekundy, by dać się pochłonąć przez otaczającą mnie naturę i by pochłonąć obejmującą mnie ze wszech stron rzeczywistość… wówczas: poję zmysły trelem ptactwa, rozpływając się w słodkiej rozkoszy nut wydobywających się z owych przeuroczych, pierzastych instrumentów, koję emocje delikatnym, niemal niewyczuwalnym szumem wiatru szeleszczących liści czy trzeszczących gałęzi, krzepię siły zachwycającą mnie i zaskakującą pięknem nieokiełznanych zjawisk przyrodą, słyszę plusk rwącego nurtu niepohamowanego przemijania – niepowtarzalności i unikatowości obumierających w mojej obecności minut, godzin, lat… i czuję w sercu niezmierzoną, nieograniczoną radość oraz wdzięczność Bogu za wszelkie stworzenie, współistniejące ze mną i wiernie mi towarzyszące w procesie doczesnego, powolnego usychania…
Nie potrzebuję wiele. Nie pragnę wiele. To, co posiadam, w zupełności mi wystarczy. Chociaż nie należę do ludzi majętnych, bogatych, cieszących się sukcesem i społecznym autorytetem, któremu ludzie oddają chwałę i posłuch, podziw i cześć, to mimo wszystko czuję się wyjątkowo szczęśliwa i wyróżniona, wyjątkowa, bo zaskakująca wobec samej siebie i nieodgadniona niczym sakralna tajemnica dziecka Bożego – tajemnica ŻYCIA, odkrywanego i poznawanego w niewyczerpywany sposób niemożliwej do zaspokojenia ciekawości.
Bardzo często słyszę, że „zdziczałam” – w ten sposób nierzadko moi znajomi określają mój obecny stan duchowego pokoju, uwalniającego mnie od potrzeby towarzyskich, gwarnych spotkań, zabaw, hucznych dźwięków skocznej muzyki, tańców, szaleństw i zawirowań.
Dziś jedyne czego naprawdę pragnę jak wody to… cisza!, dzięki której słyszę więcej, widzę więcej, czuję więcej, wiem więcej. Nie potrzebuję absolutnie niczego ponad stan duchowego skupienia i modlitwy, spokoju i milczenia. Kocham zanurzenie w odgłosach otaczającej mnie natury – dzieła Bożego. Dotykam wówczas zjawisk stworzenia, którego mizernym konturem staje się świat doczesny. Doświadczam wówczas stanu szczęścia, jakiego słodyczy i błogości nie jestem nawet w stanie opisać, choćbym się starała wykorzystać najcudowniejsze zdobienia ornamentowe mistrzowskiego języka poezji.
Dziś największą radość sprawia mi świadomość, że poza obręczą czasu, przemijającego bezpowrotnie i kruszącego nas w palcach starzenia się oraz stopniowego umierania poprzez wyniszczenie i zepsucie, jest wymiar ŻYCIA, które rozpocznę po śmierci, będącej jedynie furtką, prowadzącą mnie w ogrody znacznie piękniejszej natury, znacznie cudowniejszego stanu doświadczania i doznawania, znacznie lżejszego poczucia wolności, bo Miłości przewyższającej szlachetnością i głębią wszelkie emocje, stanowiące jedynie mizerną zdolność człowieka do kochania.
Dziś jedyne czego pragnę to zbawienia poprzez uwolnienie od złego, uzdrowienie wszelkich poranień, nawrócenie i uświęcenie duszy oraz ciała, każdego aktu myśli, mowy oraz uczynku. Dziś modlę się za wszystkich, których w jakikolwiek sposób spotkałam na drodze własnej codzienności. Dziś pragnę być owocem Bożej woli, światłe Prawdy i Miłości oraz Mądrości. Dziś modlę się za bliskich memu sercu, prosząc by i oni stali się świętym, bo nieskazitelnym urzeczywistnieniem woli Ojca Wszechmogącego. Dziś pragnę spotkać w Królestwie Bożym każdego mijanego w doczesnej drodze człowieka. Dziś… zbawienie i ŻYCIE jest dla mnie wszystkim i wszystkimi – Bóg.
Choć niekiedy wydaję się lub jestem oschła, nieprzyjemna, szorstka i gorzka, uparta i zawzięta w relacjach, to mimo wszystko zanurzona w modlitwie za wszystkich bez wyjątku – to jest moją radością, to, że nie odczuwam gniewu, a miłość do człowieka, troskę i potrzebę wstawiania się za każdego oraz każdą, to jest moją radością.
Czy jestem wyjątkowa?
Nie. Żadna w tym moja zasługa, a łaska Boża i Jego Obecność w moim sercu – Obecność, którą staram się wyprosić dla każdego człowieka, by zapewnić mu prawdziwą wolność i prawdziwe szczęście. Wszyscy bowiem jesteśmy powołani do ŻYCIA w Królestwie Niebieskim. Wszyscy więc powinniśmy być wolni i niezależni od doczesnego świata i bogactwa przyziemnej rzeczywistości. Wszyscy winniśmy doszukiwać się szczęścia w sytuacjach, rzeczach, relacjach, czynnościach, myślach i słowach, uświęcających nasze dusze.
Czy jestem smutna?
Nie, nie jestem smutna, tylko nieustannie pogrążona w głębokiej zadumie, w niekończącej się refleksji będącej celebracją drobinek czasu, istnienia, rzeczywistości, natury, doczesnego świata rozpostartego na przestrzeni przyziemnej sieci południków i równoleżników, będącej degustacją życia i nauką człowieczeństwa.
Czy jestem szczęśliwa?
Tak. Jestem bardzo szczęśliwą osobą, chociaż niekiedy zmęczoną niepowodzeniami, porażkami, upadkami czy jakimikolwiek kryzysami wpisanymi w ludzką codzienność. Czuję się tak niesamowicie bardzo szczęśliwą osobą, że aż! bogatszą (nierzadko!) od najbogatszych, a to wszystko zasługa Boga.
Chwała Tobie Panie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz