piątek, 31 stycznia 2020

RACHMISTRZ


„Wtedy ktoś z tłumu rzekł do Niego: „Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem.”. Lecz On mu odpowiedział: „Człowieku, któż Mię ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami?”. Powiedział też do nich: „Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa [we wszystko], życie jego nie jest zależne od jego mienia.”. I opowiedział im przypowieść: „Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał sam w sobie: Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić swoich zbiorów. I rzekł: Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Lecz Bóg rzekł do niego: Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował? Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem.”.”
(Łk 12,13-21)

Od stycznia 2020 roku jestem odpowiedzialna za spis ludności. Charakter wykonywanej przeze mnie pracy wymaga wyjścia z biura, udania się bezpośrednio do osób, które należy zarejestrować, uwzględniając kondycję stanu rodzinnego, majątkowego, zawodowego i edukacyjnego danego człowieka. Nierzadko więc bywam w różnych domach. Nierzadko też poznaję różnorodne sytuacje poszczególnych osób, ucząc się codziennego, ludzkiego życia, zderzając się z rzeczywistością bardzo często bezwzględną i brutalną a tym samym boleśnie, ale uczciwie weryfikującą prawdziwe wartości doczesnej egzystencji, demaskującą szczery sens przyziemnej wędrówki każdego oraz każdej z nas w danym momencie czy etapie odbywającej się pielgrzymki do Królestwa Niebieskiego. W obliczu więc gromadzonych doświadczeń muszę przyznać, iż wykonywana przeze mnie praca jest niezwykle wyjątkową i bezcenną aktywnością ze względu na mądrość, którą czerpię z nieposkromionym apetytem i wdzięcznością.
Narzekamy na cierpienie, jako doznanie absolutnie niepotrzebne i niesprawiedliwie nas udręczające. Robimy wszystko, by owego cierpienia uniknąć, by nie doświadczyć bólu (czy to fizycznego, czy duchowego) w jakikolwiek sposób. Wspomniana ucieczka przed cierpieniem staje się myślą przewodnią wszelkich działań przez nas podejmowanych, celem, jaki pragniemy osiągnąć niemal za wszelką cenę. W rzeczywistości jednak ów ból fizyczny czy duchowy okazuje się wyjątkowo skutecznym narzędziem w dłoni losu, który wbrew pozorom wydobywa z człowieka wszystko to, co w nim najlepsze. Zauważyłam bowiem, – w bilansie spotkań z wieloma, różnymi ludźmi – iż osoby, doskonale znające gorzko-cierpki smak cierpienia są bardziej wrażliwe na drugiego człowieka, bardziej wyrozumiałe wobec bliźniego, bardziej cierpliwe i opanowane, bardziej życzliwe i serdeczne. Potrafią się zatrzymać i to nie! nerwowo, w biegu i w pośpiechu zerkając na zegarek, niewolniczo i służalczo podporządkowując się nieuchwytnie mijającym sekundom, ale w szczerym skupieniu i zainteresowaniu, zaciekawieniu i szacunku, jakby nagle z wizytą gościa czas się zatrzymywał, przestawał istnieć i mieć jakiekolwiek znaczenie. Osoby, którym cierpienie nie jest obce, szczerze i otwarcie angażują się w obecność drugiego człowieka. Pochylają się nad nim w spontaniczny, prawdziwy i serdeczny oraz troskliwy sposób, bo niewyuczony, niewymuszony, nieautomatyczny, a swobodny i spontanicznie płynący z serca, rozgrzewanego ogniem Miłości wyczuwalnej i niezakłamanej, szczerej i błogo słodkiej.
W obliczu spotkań z różnymi ludźmi śmiem zatem twierdzić, iż cierpienie jest często niezbędne i potrzebne dla ludzkiego zbawienia, bo uczące nas stawania przed Bogiem a przede wszystkim przed sobą w PRAWDZIE, bo wydobywające z nas najszlachetniejsze i bezcenne klejnoty natury, bo kruszące i niszczące w charakterze wszystko to, co nas szpeci, deformuje, niszczy i gubi, unieszczęśliwia i upodabnia do potworów, depcząc w nas godność człowieczeństwa.
Bywałam i bywam w różnych domach oraz mieszkaniach – skromnych i przeciętnych, a nierzadko biednych, jak i w bogatych, urządzonych z przepychem i kunsztem oryginalności, sięgającej niemal sztuki architektonicznych oraz dekoratorskich umiejętności i zapędów. Wchodząc do środka, przekraczam próg rodzinnego ciepła i szczęścia, albo próg twierdzy o przestrzennej, niemal stepowej pustce mieniącej się marmurową politurą chłodu i samotności.
Jakimż paraliżującym zaskoczeniem jest szok płynący ze spojrzenia w oczy człowiekowi materialnie bogatemu i opływającemu we wszystko, posiadającemu spichlerze pełne dóbr zgromadzonych na lata, mogącemu tylko jeść, pić i używać, nie martwiąc się o dzień jutrzejszy?!
Ilekroć przekraczałam próg domów, wybudowanych oraz urządzonych na wzór królewskich zamków czy pałaców, tylekroć stawałam przed człowiekiem sparaliżowanym strachem, wywołanym brakiem zaufania do ludzi, obawą bycia narażonym na rabunek, atak agresji i brutalności, tylekroć widziałam nieszczęśliwego, wewnętrznie zniewolonego i bezradnego właściciela pięknego majątku – właściciela, który często okazywał się samotnym niewolnikiem olbrzymich metrów kwadratowych ogromnych pomieszczeń, odbijających złośliwym echem najmniej wyczuwalne odgłosy westchnień, kroków, ruchów, trzasków i tym samym akcentujących przygnębiający stan izolacji, wyobcowania i życia w pojedynkę. Ilekroć stawałam przed masywnymi drzwiami bogatych twierdz finansowych sukcesów, tylekroć zderzałam się z ludźmi, obciążonymi i udręczanymi lękiem oraz zaszczuwającą ich podejrzliwością wobec wszystkich, a także wobec wszystkiego, tylekroć przed domofonem wrośniętym w mur i obwarowanym kamerami musiałam tłumaczyć się kim jestem i w jakim celu pojawiłam się właśnie pod tym, a nie innym adresem. Ilekroć miałam okazję stanąć twarzą w twarz z człowiekiem spichlerzy pełnych dóbr zgromadzonych na lata, tylekroć widziałam oczy sparaliżowane wzrokiem strachu i rozbiegane spojrzeniem nieufności.
Ileż razy spotykałam bogatego człowieka, który w przypływie spontanicznej chwili, przyznawał się ze łzami w oczach do życiowej porażki… Ileż razy, rozglądając się po stepowych przestrzeniach ogromnych domów z marmurowo-złotą obwolutą przepychu, widziałam kruchą, przytłoczoną rozmiarem bolesnej pustki i samotności osobę. Ileż razy wystarczyło kilka serdecznie wypowiedzianych słów, które niczym klucz otwierały komody szczerych wyznań prostej prawdy, świadczącej o tym, że bezcennym skarbem w życiu każdego człowieka jest miłość. Ileż razy poznawałam ludzi, którzy z powodu chorób nie byli już nawet zdolni korzystać z gościnności posiadanych domów przypominających królewskie dwory. Ileż razy widziałam osoby uwięzione w uszczuplonym metrażu bezdusznych twierdz. Ileż razy słyszałam o życiu, które niepostrzeżenie umknęło w ciągu pracy, skupionej na burzeniu spichlerzy, budowaniu nowych i wypełnianych dobrami, gromadzonymi na lata, jakby na wieczność ludzkiej nieśmiertelności, o życiu, które w obliczu niespodziewanej śmierci bliskiej osoby okazało się bolesną pustką…
Tak nieznacząca i nędzną jest materia otaczającej nas rzeczywistości, a mimo to wielu z nas posiada naturę sroki, gromadzącej śmieci doczesnej kruchości ze względu na krótkotrwały blask, mieniący się odbitą łuną światła.
Całe bogactwo przyziemnej egzystencji człowieka nie posiada absolutnie żadnej wartości. W obliczu śmierci, samotności, strachu przed światem okazuje się bowiem kolczastym drutem, którym powiązana i obezwładniona bywa ludzka dusza, niezdolna wówczas do przeżywania wolności, a zatem i szczęścia.
Wykonując powierzone mi obowiązki zawodowe odczuwam wdzięczność za to, co posiadam. Nie mam w sobie apetytu na więcej. Nie odczuwam potrzeby budowania i gromadzenia. Cieszę się tym, co już posiadam, a mianowicie: zdrowiem, rodziną – miłością, dachem nad głową, chlebem i koszulą zakrywającą nagość ciała oraz nie narażającą mnie na wstyd. Jedyne o czym marzę, to błogi spokój duszy w dobie sprawnej starości goszczącej się w maleńkim domku w sukni powojów i kwiatów z kołnierzem drzew oraz z wiankiem rozśpiewanych ptaków. Tylko tego pragnę Panie przed końcem mojej wędrówki doczesnego egzystowania. Tylko chcę błogiego w ciszy spokoju, kapelusza dachu, chroniącego mnie przed kaprysami złośliwej pogody, kromki świeżego chleba i szklanki wody lub mleka, i Bożej Obecności w każdej sekundzie mojej powoli wygasającej codzienności…
Cieszę się wykonywaną obecnie pracą, bo dzięki niej uczę się prawdy o prawdziwym życiu, bo poznaję człowieka, bo odczuwam w sercu niepohamowaną potrzebę modlenia się za wszystkich tych, których było mi dane spotkać i za wszystkich tych, które Bóg postawi jeszcze na mojej drodze przyziemnego pielgrzymowania.
Cóż bowiem można zrobić dla osoby, posiadającej wszystko i równocześnie okradzionej ze wszystkiego? Jak można pomóc człowiekowi opływającemu w przepych bogactwa ziemskiej hojności, a cierpiącemu z powodu samotności i pustki duchowej, z powodu bycia więźniem we własnym domu?
Dać nic nie mogę, bo nie mam aż tyle, co właściciele spichlerzy przepełnionych dobrami zgromadzonymi na lata. Powiedzieć nic nie mogę, bo żadne słowo nie jest w stanie ugasić samotnością rozpalonego w duszy pożaru pustki i przygnębienia oraz nieszczęścia. Zrobić nic nie zrobię, bowiem żaden gest nie złagodzi bólu izolacji i zniewolenia.
Mogę wszystkich nieszczęśliwych zawierzyć Bogu, modląc się za nich każdego dnia paciorkami różańca, strzeliście adresowanymi do Ojca Wszechmogącego w intencji Miłości dla ich cierpiących dusz.
Nie ma bowiem większego szczęścia dla człowieka jak Obecność Boga, jak Bóg. Nie ma bowiem większego bogactwa jak miejsce przygotowane dla każdego z nas w Królestwie Niebieskim.
Modlę się więc za wszystkich poznanych, by Pan obdarzył ich Swą łaską i napełnił pokojem, by wypełnił ich życie Życiem wiecznym, którym jest Jezus Chrystus, by uwolnił ich dusze z oków nieszczęścia i samotności, by uzdrowił ich z bólu poranień oraz wyrzutów sumienia, by ich nawrócił i uświęcił ich dusze oraz ciała.
Tylko tyle i AŻ! tyle mogę uczynić, szczerze i całym sercem dziękując Bogu z obecnie wykonywaną przeze mnie pracę – naukę o PRAWDZIE i WOLNOŚCI, która jest owocem MIŁOŚCI.
To trudne, ale niezwykle piękne doświadczenie i poznanie ŻYCIA, do którego dopiero się zbliżamy szlakiem zwykłej, przyziemnej, marnej, bo kruchej codzienności, które jest i powinno być przewodnim celem każdego człowieka, zmagającego się z doczesnością.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz