„Wtedy
ktoś z tłumu rzekł do Niego: „Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się
podzielił ze mną spadkiem.”. Lecz On mu odpowiedział: „Człowieku, któż Mię
ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami?”. Powiedział też do nich: „Uważajcie i
strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa [we wszystko],
życie jego nie jest zależne od jego mienia.”. I opowiedział im przypowieść:
„Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał sam w sobie:
Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić swoich zbiorów. I rzekł: Tak zrobię:
zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje
dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone;
odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Lecz Bóg rzekł do niego: Głupcze, jeszcze tej
nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?
Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty
przed Bogiem.”.”
(Łk 12,13-21)
Od stycznia 2020 roku
jestem odpowiedzialna za spis ludności. Charakter wykonywanej przeze mnie pracy
wymaga wyjścia z biura, udania się bezpośrednio do osób, które należy
zarejestrować, uwzględniając kondycję stanu rodzinnego, majątkowego, zawodowego
i edukacyjnego danego człowieka. Nierzadko więc bywam w różnych domach.
Nierzadko też poznaję różnorodne sytuacje poszczególnych osób, ucząc się
codziennego, ludzkiego życia, zderzając się z rzeczywistością bardzo często
bezwzględną i brutalną a tym samym boleśnie, ale uczciwie weryfikującą
prawdziwe wartości doczesnej egzystencji, demaskującą szczery sens przyziemnej
wędrówki każdego oraz każdej z nas w danym momencie czy etapie odbywającej się
pielgrzymki do Królestwa Niebieskiego. W obliczu więc gromadzonych doświadczeń
muszę przyznać, iż wykonywana przeze mnie praca jest niezwykle wyjątkową i
bezcenną aktywnością ze względu na mądrość, którą czerpię z nieposkromionym
apetytem i wdzięcznością.
Narzekamy na
cierpienie, jako doznanie absolutnie niepotrzebne i niesprawiedliwie nas
udręczające. Robimy wszystko, by owego cierpienia uniknąć, by nie doświadczyć bólu
(czy to fizycznego, czy duchowego) w jakikolwiek sposób. Wspomniana ucieczka
przed cierpieniem staje się myślą przewodnią wszelkich działań przez nas
podejmowanych, celem, jaki pragniemy osiągnąć niemal za wszelką cenę. W
rzeczywistości jednak ów ból fizyczny czy duchowy okazuje się wyjątkowo
skutecznym narzędziem w dłoni losu, który wbrew pozorom wydobywa z człowieka
wszystko to, co w nim najlepsze. Zauważyłam bowiem, – w bilansie spotkań z
wieloma, różnymi ludźmi – iż osoby, doskonale znające gorzko-cierpki smak
cierpienia są bardziej wrażliwe na drugiego człowieka, bardziej wyrozumiałe
wobec bliźniego, bardziej cierpliwe i opanowane, bardziej życzliwe i serdeczne.
Potrafią się zatrzymać i to nie! nerwowo, w biegu i w pośpiechu zerkając na
zegarek, niewolniczo i służalczo podporządkowując się nieuchwytnie mijającym
sekundom, ale w szczerym skupieniu i zainteresowaniu, zaciekawieniu i szacunku,
jakby nagle z wizytą gościa czas się zatrzymywał, przestawał istnieć i mieć
jakiekolwiek znaczenie. Osoby, którym cierpienie nie jest obce, szczerze i
otwarcie angażują się w obecność drugiego człowieka. Pochylają się nad nim w
spontaniczny, prawdziwy i serdeczny oraz troskliwy sposób, bo niewyuczony,
niewymuszony, nieautomatyczny, a swobodny i spontanicznie płynący z serca,
rozgrzewanego ogniem Miłości wyczuwalnej i niezakłamanej, szczerej i błogo
słodkiej.
W obliczu spotkań z
różnymi ludźmi śmiem zatem twierdzić, iż cierpienie jest często niezbędne i
potrzebne dla ludzkiego zbawienia, bo uczące nas stawania przed Bogiem a przede
wszystkim przed sobą w PRAWDZIE, bo wydobywające z nas najszlachetniejsze i
bezcenne klejnoty natury, bo kruszące i niszczące w charakterze wszystko to, co
nas szpeci, deformuje, niszczy i gubi, unieszczęśliwia i upodabnia do potworów,
depcząc w nas godność człowieczeństwa.
Bywałam i bywam w
różnych domach oraz mieszkaniach – skromnych i przeciętnych, a nierzadko
biednych, jak i w bogatych, urządzonych z przepychem i kunsztem oryginalności,
sięgającej niemal sztuki architektonicznych oraz dekoratorskich umiejętności i
zapędów. Wchodząc do środka, przekraczam próg rodzinnego ciepła i szczęścia,
albo próg twierdzy o przestrzennej, niemal stepowej pustce mieniącej się
marmurową politurą chłodu i samotności.
Jakimż paraliżującym
zaskoczeniem jest szok płynący ze spojrzenia w oczy człowiekowi materialnie
bogatemu i opływającemu we wszystko, posiadającemu spichlerze pełne dóbr
zgromadzonych na lata, mogącemu tylko jeść, pić i używać, nie martwiąc się o
dzień jutrzejszy?!
Ilekroć przekraczałam
próg domów, wybudowanych oraz urządzonych na wzór królewskich zamków czy
pałaców, tylekroć stawałam przed człowiekiem sparaliżowanym strachem, wywołanym
brakiem zaufania do ludzi, obawą bycia narażonym na rabunek, atak agresji i
brutalności, tylekroć widziałam nieszczęśliwego, wewnętrznie zniewolonego i
bezradnego właściciela pięknego majątku – właściciela, który często okazywał
się samotnym niewolnikiem olbrzymich metrów kwadratowych ogromnych pomieszczeń,
odbijających złośliwym echem najmniej wyczuwalne odgłosy westchnień, kroków,
ruchów, trzasków i tym samym akcentujących przygnębiający stan izolacji,
wyobcowania i życia w pojedynkę. Ilekroć stawałam przed masywnymi drzwiami
bogatych twierdz finansowych sukcesów, tylekroć zderzałam się z ludźmi,
obciążonymi i udręczanymi lękiem oraz zaszczuwającą ich podejrzliwością wobec
wszystkich, a także wobec wszystkiego, tylekroć przed domofonem wrośniętym w
mur i obwarowanym kamerami musiałam tłumaczyć się kim jestem i w jakim celu
pojawiłam się właśnie pod tym, a nie innym adresem. Ilekroć miałam okazję
stanąć twarzą w twarz z człowiekiem spichlerzy pełnych dóbr zgromadzonych na
lata, tylekroć widziałam oczy sparaliżowane wzrokiem strachu i rozbiegane
spojrzeniem nieufności.
Ileż razy spotykałam
bogatego człowieka, który w przypływie spontanicznej chwili, przyznawał się ze
łzami w oczach do życiowej porażki… Ileż razy, rozglądając się po stepowych
przestrzeniach ogromnych domów z marmurowo-złotą obwolutą przepychu, widziałam
kruchą, przytłoczoną rozmiarem bolesnej pustki i samotności osobę. Ileż razy
wystarczyło kilka serdecznie wypowiedzianych słów, które niczym klucz otwierały
komody szczerych wyznań prostej prawdy, świadczącej o tym, że bezcennym skarbem
w życiu każdego człowieka jest miłość. Ileż razy poznawałam ludzi, którzy z
powodu chorób nie byli już nawet zdolni korzystać z gościnności posiadanych
domów przypominających królewskie dwory. Ileż razy widziałam osoby uwięzione w
uszczuplonym metrażu bezdusznych twierdz. Ileż razy słyszałam o życiu, które
niepostrzeżenie umknęło w ciągu pracy, skupionej na burzeniu spichlerzy,
budowaniu nowych i wypełnianych dobrami, gromadzonymi na lata, jakby na
wieczność ludzkiej nieśmiertelności, o życiu, które w obliczu niespodziewanej
śmierci bliskiej osoby okazało się bolesną pustką…
Tak nieznacząca i
nędzną jest materia otaczającej nas rzeczywistości, a mimo to wielu z nas
posiada naturę sroki, gromadzącej śmieci doczesnej kruchości ze względu na
krótkotrwały blask, mieniący się odbitą łuną światła.
Całe bogactwo
przyziemnej egzystencji człowieka nie posiada absolutnie żadnej wartości. W
obliczu śmierci, samotności, strachu przed światem okazuje się bowiem
kolczastym drutem, którym powiązana i obezwładniona bywa ludzka dusza,
niezdolna wówczas do przeżywania wolności, a zatem i szczęścia.
Wykonując powierzone mi
obowiązki zawodowe odczuwam wdzięczność za to, co posiadam. Nie mam w sobie
apetytu na więcej. Nie odczuwam potrzeby budowania i gromadzenia. Cieszę się
tym, co już posiadam, a mianowicie: zdrowiem, rodziną – miłością, dachem nad
głową, chlebem i koszulą zakrywającą nagość ciała oraz nie narażającą mnie na
wstyd. Jedyne o czym marzę, to błogi spokój duszy w dobie sprawnej starości
goszczącej się w maleńkim domku w sukni powojów i kwiatów z kołnierzem drzew oraz
z wiankiem rozśpiewanych ptaków. Tylko tego pragnę Panie przed końcem mojej
wędrówki doczesnego egzystowania. Tylko chcę błogiego w ciszy spokoju,
kapelusza dachu, chroniącego mnie przed kaprysami złośliwej pogody, kromki
świeżego chleba i szklanki wody lub mleka, i Bożej Obecności w każdej sekundzie
mojej powoli wygasającej codzienności…
Cieszę się wykonywaną
obecnie pracą, bo dzięki niej uczę się prawdy o prawdziwym życiu, bo poznaję
człowieka, bo odczuwam w sercu niepohamowaną potrzebę modlenia się za
wszystkich tych, których było mi dane spotkać i za wszystkich tych, które Bóg
postawi jeszcze na mojej drodze przyziemnego pielgrzymowania.
Cóż bowiem można zrobić
dla osoby, posiadającej wszystko i równocześnie okradzionej ze wszystkiego? Jak
można pomóc człowiekowi opływającemu w przepych bogactwa ziemskiej hojności, a
cierpiącemu z powodu samotności i pustki duchowej, z powodu bycia więźniem we
własnym domu?
Dać nic nie mogę, bo
nie mam aż tyle, co właściciele spichlerzy przepełnionych dobrami zgromadzonymi
na lata. Powiedzieć nic nie mogę, bo żadne słowo nie jest w stanie ugasić
samotnością rozpalonego w duszy pożaru pustki i przygnębienia oraz
nieszczęścia. Zrobić nic nie zrobię, bowiem żaden gest nie złagodzi bólu
izolacji i zniewolenia.
Mogę wszystkich nieszczęśliwych
zawierzyć Bogu, modląc się za nich każdego dnia paciorkami różańca, strzeliście
adresowanymi do Ojca Wszechmogącego w intencji Miłości dla ich cierpiących
dusz.
Nie ma bowiem większego
szczęścia dla człowieka jak Obecność Boga, jak Bóg. Nie ma bowiem większego
bogactwa jak miejsce przygotowane dla każdego z nas w Królestwie Niebieskim.
Modlę się więc za
wszystkich poznanych, by Pan obdarzył ich Swą łaską i napełnił pokojem, by
wypełnił ich życie Życiem wiecznym, którym jest Jezus Chrystus, by uwolnił ich
dusze z oków nieszczęścia i samotności, by uzdrowił ich z bólu poranień oraz
wyrzutów sumienia, by ich nawrócił i uświęcił ich dusze oraz ciała.
Tylko tyle i AŻ! tyle mogę
uczynić, szczerze i całym sercem dziękując Bogu z obecnie wykonywaną przeze mnie
pracę – naukę o PRAWDZIE i WOLNOŚCI, która jest owocem MIŁOŚCI.
To trudne, ale niezwykle
piękne doświadczenie i poznanie ŻYCIA, do którego dopiero się zbliżamy szlakiem
zwykłej, przyziemnej, marnej, bo kruchej codzienności, które jest i powinno być
przewodnim celem każdego człowieka, zmagającego
się z doczesnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz