„Strzeżcie
się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz
są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po owocach. Czyż zbiera się winogrona z
ciernia, albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe
drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe
drzewo wydać dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu,
zostanie wycięte i wrzucone w ogień. A więc poznacie ich po owocach.”
(Mt 7,15-20)
Współczesny świat jest
dziś wielce zachwycony liberalizmem i szeroko rozłożonymi ramionami tolerancji
modernizującej Kościół, i (mam nieodparte wrażenie) bezczelnie nadużywającej
Miłosierdzia Bożego jako karty przetargowej dla fali grzeszników, uzurpujących
sobie bezwzględne prawo do Królestwa Niebieskiego, wpychając się doń każdą
możliwą szczeliną ludzkich nadinterpretacji SŁÓW, stanowiących sedno Pisma
Świętego i będących treścią Nauki Jezusa Chrystusa. Fundament, którego stabilną
konstrukcją jest i powinno być przesłanie Nowego Testamentu, i którego stabilną
konstrukcją jest oraz powinna być tradycja jako staranne dbanie o nienaruszony!
przyziemnymi kaprysami złego, pierwotny, bo przekazany nam wolą Bożą ogół
obyczajów, norm, poglądów oraz zachowań kształtowanych zgodnie z dziedzictwem,
jakie przekazali nam pierwsi Apostołowie, pieczołowicie pielęgnowanych oraz
przestrzeganych od pokoleń, dziś jest kruszony, podkopywany, zmieniany i
ulepszany (?!), ponieważ dopasowywany do potrzeb społecznych, zaspokajanych
wszechobecnym i powszechnym rozgrzeszaniem wszelkich występków i win,
usprawiedliwianiem wszelkich słabości i skłonności, jak i nakłanianiem do
upojnego korzystania z codziennego życia poprzez nic nie mówienie o Bożej
Sprawiedliwości, a tym samym o konsekwencjach przekraczania granic moralnych,
wytyczonych skrupulatnie wypunktowanymi zakazami, stanowiącymi święte prawo
Dekalogu - Dziesięciu Przykazań, jakich każdy
chrześcijanin ma obowiązek! przestrzegać w celu wypełniania woli Ojca
Niebieskiego. Dziś (mam bolesne wrażenie) modernizuje się Kościół reformami,
oświetlającymi neonami beztroskiej radości kierunek zwodzący dusze w stronę „szerokiej
bramy i przestronnej drogi, prowadzącej do zguby” (Mt 6,13). Dziś bowiem ważne
jest, by nikt! – nawet ten, który w ogóle nie wykazuje żadnego zainteresowania
Bogiem, zaprzeczając istnieniu Ojca Niebieskiego oraz odrzucając Jezusa jako
Syna Człowieczego i Mesjasza, a nawet nierzadko deklarując się ateistą, który
gardzi chrześcijanami z takich czy innych powodów; żeby nikt, absolutnie nikt!,
nie poczuł się urażony i w jakikolwiek sposób zraniony emocjonalnie. Dziś (mam
nieodparte wrażenie) Kościół bardziej drży z tytułu strachu przed histerią
człowieka niż przed gniewem Pana i Stwórcy wszelkiego stworzenia. Dziś bowiem
wszelkimi możliwymi metodami liberalizmu i nadużywania Bożego Miłosierdzia
przesadnie dba się o dobre samopoczucie i komfort ludzkiej populacji oraz o
relacje międzyludzkie niż o życie zgodne z wolą Ojca Niebieskiego, niż o
uświęcenie duszy i ciała poprzez wypełnianie owej woli Ojca, niż o relacje
mizernej jednostki z Bogiem. Dziś najważniejszy dla Kościoła wydaje się być
ekumenizm, ale już nie jako ruch pomiędzy różnymi tradycjami chrześcijaństwa
dążący do bliższej współpracy i zrozumienia, ale jako łączenie wszystkich
społeczności bez względu na wiarę w Chrystusa, współcześnie!, mocno
skoncentrowane na usilnej próbie nawiązania braterstwa z muzułmanami nawet!
wbrew wyraźnej z ich strony niechęci i nawet! wbrew Jezusowi, który zaznacza,
że „jeśli jakieś miejsce nie przyjmie was ani nie będą chcieli was słuchać,
odchodząc stamtąd, strząśnijcie proch ze swoich stóp jako świadectwo przeciw nim”
(Mk 6,11). Oczywiście w przytoczonej wypowiedzi Mesjasza nie chodzi o przyjęcie
postawy wrogości czy nienawiści, zapalczywości czy gniewu lub skłonności do starć
zbrojnych na tle religijnym, ale (moim zdaniem) o zachowanie świadomości, iż
uległość i hołd należą się Panu i Stwórcy wszelkiego stworzenia, a nie drugiemu
człowiekowi, którego obecnie próbuje się uszczęśliwić i zbawić na siłę a także
często wbrew jego chęci podjęcia chociażby rozmowy na temat Ojca Niebieskiego.
Tymczasem medialne echo nieustannie wrze wydarzeniami, w których nierzadko
słyszy się z ust duchownych, iż w ogólnym podsumowaniu można śmiało stwierdzić,
że wszyscy ludzie, bez względu na wyznanie i religię, wierzą w tego samego, bo
jednego Boga, do którego podążają różnymi ścieżkami kultury i rytuałów,
modlitwy i wyobrażeń. Stąd też wyłania się owa zaskakująca przychylność
Kościoła wobec muzułmanów jako współbraci z tytułu pokrewieństwa monoteizmu, a
przecież! nie można utożsamiać Allacha z Ojcem Niebieskim, ponieważ Allach jest
jednoosobowy i niepodzielny, nawołujący do zabijania innowierców w imię tzw.
świętej wojny i do zabijania niewiernych – tych, którzy się go wyparli i którzy
go zdradzili – w imię prawa śmierci honorowej, a tym samym propagujący
nienawiść, gniew, agresję, dominację jednostki silnej oraz władczej, a Bóg –
Chrystus – Duch Święty to Trójca Święta pełna Sprawiedliwości i Miłosierdzia,
nakazująca swym dzieciom miłować bliźnich, jak siebie samych, oraz
nieprzyjaciół i wrogów, modlić się za wszystkich bez względu na przykrości,
krzywdy, nieporozumienia czy żale jakie niszczą więzi i kruszą relacje.
Gdzież w owej
różnorodności charakterologicznej, jak również i w sprzeczności Pisma Świętego,
jako konkretnej i przejrzystej mowy TAK TAK – NIE NIE, wyraźnie i
bezdyskusyjnie wyznaczającej granicę pomiędzy DOBREM a ZŁEM, z Koranem, będącym
księgą spisanych przez Mahometa wskazówek, których zastosowanie i interpretacja
zależy od indywidualności czytelnika, o czym niejednokrotnie wspominają sami
imami, można znaleźć potwierdzenie wspólnoty jako jedności chrześcijaństwa z
islamem?! Jak zatem traktować akt wspólnej modlitwy głowy Kościoła z grupą
uchodźców w Bolonii?! Któremu B-bogu (?!) kto oddawał cześć i chwałę?! W jakiż
również sposób potraktować pogańskie rytuały w Ogrodach Watykańskich przed
posągiem Pachamamy?! Czyż owe miłosierdzie w ludzkiej nadinterpretacji i
aranżacji nie przypomina starotestamentowego bluźnierstwa, na które zgodę
wyraził Aron, pozwalając ludowi Izraela pokłonić się cielcowi ze złota?! Czyżby
Kościół zapomniał o zdolności Boga do gniewu z tytułu Jego Sprawiedliwości?!
Czyżby Boga obdzierano z majestatu świętości i przebierano, niczym przydrożną
kapliczkę, w pióropusze kolorowych wstążeczek pobłażliwości, lekkoduszności,
radości, miłości kojarzącej się ze swobodą, przyjemnością i beztroską, z
całkowitą ignorancją powagi oraz surowości pierwszego Przykazania?!...
Bardzo źle się dzieje -
uważam. Kościół chwieje się w podmuchach współczesnego czasu, zaniedbując
wierne i oddane podążanie za Duchem Świętym, na którego działanie ludzie stają
się coraz silniej i mocniej odporni w świetle głodowo odczuwanych potrzeb,
jakie pragnie się zaspokoić za wszelką cenę przy użyciu nadinterpretacji oraz
nadużywania Bożego Miłosierdzia. Reformy modernizujące charakter chrześcijaństwa
i niszczące tradycję sieją spustoszenie – w moim skromnym odczuciu. Coraz
wyraźniej widać szczelinę pękającego Kościoła niczym serca, rozbijającego się
na dwie, nierówne sobie części – na kapłanów liberalnych, bo idących z duchem
czasu, i na kapłanów, podążających za Duchem Świętym a tym samym traktujących
potrzeby współczesnego świata, jako sprawy podrzędne i zdecydowanie nieistotne,
jeśli niezgodne z wolą Bożą. Dziś wyraźnie widać karnawałowymi neonami szalonej
radości podświetloną „szeroką bramę i przestronną drogę, prowadzącą do zguby”
(Mt 6,13), którą płyną w lubieżnym tańcu beztroski rzesze zaślepionych wygodą
doczesną dusz, ślepo podążających za uzdrawiającymi, kochającymi człowieka
bezgranicznie a traktującymi Boga lekkomyślnie, tolerancyjnymi i
„charyzmatycznymi”, bo niemal idealnie dopasowanymi do wymogów przyziemnych
wyobrażeń i pragnień, bo rozdającymi w Imię (?!) Jezusa Chrystusa (?!) prezenty
spełnianych marzeń o byciu zdrowym, bogatym, szczęśliwym tu i teraz, kochany i
uwielbianym. Dziś bowiem Kościół wydaje się dawać ludziom niemal wszystko to,
czego społeczeństwo pragnie i jednostka potrzebuje w myśl idei zapełnienia
świątyń jak największą ilością (nawet! tych) letnich parafian, ale nie w
intencji spełnienia woli Ojca, a w intencji zaspokajania społecznych oczekiwań.
Dziś czyni się wyjątki i odstępstwa, naruszając wiekowe przykazania duchowej
czystości. Dziś „uprawnia się otwarcie sakramentów (chociażby Komunii Świętej)
w szczególnych, uzasadnionych przypadkach (czyli jakich?!) dla rozwodników w
nowych związkach”, o czym informuje świat kardynał Agostino Vallini, powołując
się na „Amoris laetitia” papieża Franciszka, co! w moim skromnym, laickim
odczuciu całkowicie niszczy autorytet słów, którymi Jezus Chrystus wskazuje
prawy kierunek naszych ludzkich decyzji i czynów w przyziemnej wędrówce do
Królestwa Niebieskiego, wyjaśniając,
iż „Stwórca od początku stworzył mężczyznę i kobietę, dlatego opuści człowiek
ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem, (…) więc
kto oddala swoją żonę – chyba że w przypadku nierządu – a bierze inną, popełnia
cudzołóstwo i kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo” (Mt 19,3-9), i
(co najważniejsze!) nie wskazując
owych „szczególnych, uzasadnionych przypadków”, o jakich wspomina wyżej wymienione
grono hierarchów duchownych a jakich charakter pozwalałby na potraktowanie
zdefiniowanego grzechu cudzołóstwa w sposób pobłażliwy i tolerancyjny. W
świetle wyszczególnionego zjawiska należy również zaznaczyć!, iż żadne z
dziesięciu Przykazań Bożych nie jest opatrzone jakimkolwiek przypisem, w treści
którego można byłoby znaleźć usprawiedliwienie sytuacji, której trudność
zwalniałaby nas z obowiązku przestrzegania Dekalogu i pozwalałaby nam
podejmować decyzje czy działania według osobistych podszeptów intuicji lub
instynktów. Dziś medialne echo wrze od debat na temat chociażby potrzeby
zachowania celibatu, samotności czy na temat rygorystycznego prawa do
sakramentu kapłaństwa przyznawanego tylko i wyłącznie mężczyznom, jakbyśmy nie
potrafili doszukać się wskazówki Chrystusa, który gdyby chciał, aby apostołowie
byli w swym podążaniu za Nim mężami i ojcami – głowami rodzin, na pewno nie
wyraziłby zgody, by ci porzucili sieci, domy rodzinne i bliskich, aby na dźwięk
Jego pasterskiego głosu móc w pojedynkę iść za Jezusem (J 1,35-51), który
obiecał im uczynić ich rybakami ludzi (Mt 4,19-20), i gdyby Mesjasz chciał, by
apostołami były kobiety również z pewnością kilka białogłów wybrałby do
pełnienia tej szczególnej roli u Swego boku. Tymczasem Pan Bóg ustami Syna
Człowieczego wyjaśnia powyższą kwestię, nie budzącą we mnie absolutnie żadnych
wątpliwości, i uzasadnia słuszność oraz konieczność „zaparcia się samego
siebie” w celu pełnienia posługi kapłańskiej i w celu pójścia za Chrystusem (Mk
8,34), obiecując w rozmowie ze świętym Piotrem, że „każdy, kto dla Jego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub
matkę, dzieci lub pole stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt
19,27-29), a my… mimo to doszukujemy się jakiejkolwiek możliwości, jakiejkolwiek
mizernie uchylonej furtki, przez którą można byłoby przejść do wprowadzenia
zmian, będących odzwierciedleniem ludzkich pomysłów na sprawnie, bo we
frekwencji wiernych obficie, funkcjonujący Kościół, jakby nie jakość, a ilość
stanowiła dobry owoc z dobrego drzewa.
Dziś… troskliwie dba
się o to, aby było przyjemnie, lekko, szczęśliwie, wesoło, radośnie i
serdecznie – tak według doznań ludzkich emocji oraz oczekiwań. Dziś pod
sztandarem owego wyznacznika, w kierunku którego rozwija się i rozbudowuje (?!)
współczesny Kościół zapomina się o tym, że tylko „wąska brama i ciasna droga
prowadzi do żywota” (Mt 7,13-14), że przez tę „wąską bramę i ciasną drogę”
możemy przejść do Królestwa Niebieskiego naśladując Chrystusa, a więc
„zapierając się samego siebie, co dnia biorąc krzyż swój” na ramiona (Łk 3,23)
i żyjąc pokornie w zgodzie z porażkami, niepowodzeniami, cierpieniem, bólem czy
jakąkolwiek niedogodną dla nas sytuacją – w zgodzie z wolą Ojca, a nie tylko
biesiadując przy dzbanie pełnym wina obficie spełnianych czysto ludzkich zachcianek,
jak również tym samym pamiętając, iż „chcąc zachować własne życie, stracimy je,
a tracąc swe życie z powodu Boga, zachowujemy je, bo cóż za korzyść dla
człowieka, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie” (Łk
9,24-25).
Pan Jezus prosi, abyśmy
„strzegli się fałszywych proroków, którzy przychodzą do nas w owczej skórze, a
wewnątrz są drapieżnymi wilkami” (Mt 7,15) i nie przedstawia w owym ostrzeżeniu
listy osób, na których nie musimy uważać. W związku z powyższym jako dzieci
Boże (tak uważam) mamy obowiązek czuwać i być czujnymi wobec wszystkich, nawet
wobec samych siebie, dlatego też w celu zachowania czujności i w celu mądrego
rozeznania oraz poznania dobrego drzewa po jego dobrych owocach winniśmy trwać
w Eucharystii i w lekturze Pisma Świętego, winniśmy modlić się za siebie i
wszystkich, tworzących Kościół Święty.
Nieistotne są bowiem
ludzkie chęci czy intencje a wola Boża i właśnie Słowem Ojca Niebieskiego
winniśmy się kierować w ocenie ogromy wydarzeń, jakie nas kształtują: niszczą
lub uświęcają. Jeśli więc słyszę, że dana zmiana – reforma w Kościele, która
budzi we mnie obawy i która niepokoi moje sumienie czy zadręcza rozgoryczeniem
bolejące serce, powinna mnie nakłonić do refleksji na temat myśli, jaką kapłan
– autor owej reformy się kierował w modernizacji zasad w jakikolwiek sposób
odstających od Nauki Jezusa Chrystusa, budzi się we mnie podejrzliwość i buntownicza
odpowiedź na proponowaną refleksję, iż „dobrymi chęciami piekło jest
wybrukowane”. Modlę się więc, czytam Pismo Święte, zanurzam się w Eucharystii
Świętej duszą i ciałem, prosząc Ojca Wszechmogącego o mądrość i dar rozeznania.
Nie chcę bowiem popłynąć z falą liberalnego modernizmu szeroką bramą i
przestronną drogą w kierunku potępienia, trzymając się kadłuba łodzi, której
tor wyznacza wiosłami kapłan ceniący sobie ludzi bardziej niż Boga. Nie kieruję
się stanowiskiem czy stopniem duchownego zajmującego takie czy inne miejsce w
hierarchii Kościoła, a tym co myśli, mówi i czyni, a więc jakie owoce wydaje
jako drzewo – pełne soku Słowa Jezusa Chrystusa czy cierpkości czysto ludzkich
analiz, wniosków i intencji oraz intuicyjnych wyobrażeń? Jeśli więc chociażby
takie „drobne” znaki, jak powitanie „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”
zamieniają się w zwykły, przyziemny zwrot „Dzień dobry”, a gest znaku krzyża w
„przyjacielskie” machanie ręki lub błogosławieństwo w życzenie wszystkim
„dobrego obiadu”, albo np. niedzieli, wówczas odczuwam głęboki żal i potrzebę
jeszcze gorliwszej za Kościół modlitwy. Nie umiem bowiem pogodzić się z
wypieraniem Chrystusa, którego próbuje się zastąpić „majestatem” człowieka. Nie
potrafię w żaden sposób zaakceptować detronizacji Jezusa, bo to On jest
Prawdziwym Kościołem i bez Niego staniemy się tylko wspólnotą zdeterminowanych,
umierających powolną śmiercią potępienia ludzi nieszczęśliwych. Jeśli więc
uczestniczę w naukach o człowieku nie w kontekście dziecka Bożego, nie w
kontekście relacji chrześcijanina z Bogiem, a w świetle istoty ludzkiej i
relacji międzyludzkich – w świetle czysto psychologicznej lawiny skompletowanej
skrupulatnie i ambitnie wiedzy, wówczas czuję pustkę i głód, niedosyt i znowu
potrzebę gorliwej modlitwy w intencji Kościoła. Nie umiem bowiem pogodzić się z
wypieraniem Chrystusa, którego próbuje się zastąpić „majestatem” człowieka. Nie
potrafię w żaden sposób zaakceptować detronizacji Jezusa, bo to On jest
Prawdziwym Kościołem i bez Niego staniemy się tylko wspólnotą zdeterminowanych,
umierających powolną śmiercią potępienia ludzi nieszczęśliwych.
Dziś istnieje wielka
potrzeba czuwania i czujności. Dziś pojawia się ogromna potrzeba modlitwy za
kapłanów i za Kościół, a tym samym za nas – chrześcijan, abyśmy (nie daj Boże!)
nie zbłądzili, świadomie lub bezmyślnie skazując się na potępienie.
Pamiętajmy!,
że „kto pełni wolę Bożą, ten jest Chrystusowi bratem, siostrą i matką” (Mk 3,35)
i tym się kierujmy w poznawaniu owoców drzewa dobrego czy złego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz