czwartek, 5 grudnia 2019

WILKI I OWCE


„Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po owocach. Czyż zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, zostanie wycięte i wrzucone w ogień. A więc poznacie ich po owocach.”
(Mt 7,15-20)

Współczesny świat jest dziś wielce zachwycony liberalizmem i szeroko rozłożonymi ramionami tolerancji modernizującej Kościół, i (mam nieodparte wrażenie) bezczelnie nadużywającej Miłosierdzia Bożego jako karty przetargowej dla fali grzeszników, uzurpujących sobie bezwzględne prawo do Królestwa Niebieskiego, wpychając się doń każdą możliwą szczeliną ludzkich nadinterpretacji SŁÓW, stanowiących sedno Pisma Świętego i będących treścią Nauki Jezusa Chrystusa. Fundament, którego stabilną konstrukcją jest i powinno być przesłanie Nowego Testamentu, i którego stabilną konstrukcją jest oraz powinna być tradycja jako staranne dbanie o nienaruszony! przyziemnymi kaprysami złego, pierwotny, bo przekazany nam wolą Bożą ogół obyczajów, norm, poglądów oraz zachowań kształtowanych zgodnie z dziedzictwem, jakie przekazali nam pierwsi Apostołowie, pieczołowicie pielęgnowanych oraz przestrzeganych od pokoleń, dziś jest kruszony, podkopywany, zmieniany i ulepszany (?!), ponieważ dopasowywany do potrzeb społecznych, zaspokajanych wszechobecnym i powszechnym rozgrzeszaniem wszelkich występków i win, usprawiedliwianiem wszelkich słabości i skłonności, jak i nakłanianiem do upojnego korzystania z codziennego życia poprzez nic nie mówienie o Bożej Sprawiedliwości, a tym samym o konsekwencjach przekraczania granic moralnych, wytyczonych skrupulatnie wypunktowanymi zakazami, stanowiącymi święte prawo Dekalogu - Dziesięciu Przykazań, jakich każdy chrześcijanin ma obowiązek! przestrzegać w celu wypełniania woli Ojca Niebieskiego. Dziś (mam bolesne wrażenie) modernizuje się Kościół reformami, oświetlającymi neonami beztroskiej radości kierunek zwodzący dusze w stronę „szerokiej bramy i przestronnej drogi, prowadzącej do zguby” (Mt 6,13). Dziś bowiem ważne jest, by nikt! – nawet ten, który w ogóle nie wykazuje żadnego zainteresowania Bogiem, zaprzeczając istnieniu Ojca Niebieskiego oraz odrzucając Jezusa jako Syna Człowieczego i Mesjasza, a nawet nierzadko deklarując się ateistą, który gardzi chrześcijanami z takich czy innych powodów; żeby nikt, absolutnie nikt!, nie poczuł się urażony i w jakikolwiek sposób zraniony emocjonalnie. Dziś (mam nieodparte wrażenie) Kościół bardziej drży z tytułu strachu przed histerią człowieka niż przed gniewem Pana i Stwórcy wszelkiego stworzenia. Dziś bowiem wszelkimi możliwymi metodami liberalizmu i nadużywania Bożego Miłosierdzia przesadnie dba się o dobre samopoczucie i komfort ludzkiej populacji oraz o relacje międzyludzkie niż o życie zgodne z wolą Ojca Niebieskiego, niż o uświęcenie duszy i ciała poprzez wypełnianie owej woli Ojca, niż o relacje mizernej jednostki z Bogiem. Dziś najważniejszy dla Kościoła wydaje się być ekumenizm, ale już nie jako ruch pomiędzy różnymi tradycjami chrześcijaństwa dążący do bliższej współpracy i zrozumienia, ale jako łączenie wszystkich społeczności bez względu na wiarę w Chrystusa, współcześnie!, mocno skoncentrowane na usilnej próbie nawiązania braterstwa z muzułmanami nawet! wbrew wyraźnej z ich strony niechęci i nawet! wbrew Jezusowi, który zaznacza, że „jeśli jakieś miejsce nie przyjmie was ani nie będą chcieli was słuchać, odchodząc stamtąd, strząśnijcie proch ze swoich stóp jako świadectwo przeciw nim” (Mk 6,11). Oczywiście w przytoczonej wypowiedzi Mesjasza nie chodzi o przyjęcie postawy wrogości czy nienawiści, zapalczywości czy gniewu lub skłonności do starć zbrojnych na tle religijnym, ale (moim zdaniem) o zachowanie świadomości, iż uległość i hołd należą się Panu i Stwórcy wszelkiego stworzenia, a nie drugiemu człowiekowi, którego obecnie próbuje się uszczęśliwić i zbawić na siłę a także często wbrew jego chęci podjęcia chociażby rozmowy na temat Ojca Niebieskiego. Tymczasem medialne echo nieustannie wrze wydarzeniami, w których nierzadko słyszy się z ust duchownych, iż w ogólnym podsumowaniu można śmiało stwierdzić, że wszyscy ludzie, bez względu na wyznanie i religię, wierzą w tego samego, bo jednego Boga, do którego podążają różnymi ścieżkami kultury i rytuałów, modlitwy i wyobrażeń. Stąd też wyłania się owa zaskakująca przychylność Kościoła wobec muzułmanów jako współbraci z tytułu pokrewieństwa monoteizmu, a przecież! nie można utożsamiać Allacha z Ojcem Niebieskim, ponieważ Allach jest jednoosobowy i niepodzielny, nawołujący do zabijania innowierców w imię tzw. świętej wojny i do zabijania niewiernych – tych, którzy się go wyparli i którzy go zdradzili – w imię prawa śmierci honorowej, a tym samym propagujący nienawiść, gniew, agresję, dominację jednostki silnej oraz władczej, a Bóg – Chrystus – Duch Święty to Trójca Święta pełna Sprawiedliwości i Miłosierdzia, nakazująca swym dzieciom miłować bliźnich, jak siebie samych, oraz nieprzyjaciół i wrogów, modlić się za wszystkich bez względu na przykrości, krzywdy, nieporozumienia czy żale jakie niszczą więzi i kruszą relacje.
Gdzież w owej różnorodności charakterologicznej, jak również i w sprzeczności Pisma Świętego, jako konkretnej i przejrzystej mowy TAK TAK – NIE NIE, wyraźnie i bezdyskusyjnie wyznaczającej granicę pomiędzy DOBREM a ZŁEM, z Koranem, będącym księgą spisanych przez Mahometa wskazówek, których zastosowanie i interpretacja zależy od indywidualności czytelnika, o czym niejednokrotnie wspominają sami imami, można znaleźć potwierdzenie wspólnoty jako jedności chrześcijaństwa z islamem?! Jak zatem traktować akt wspólnej modlitwy głowy Kościoła z grupą uchodźców w Bolonii?! Któremu B-bogu (?!) kto oddawał cześć i chwałę?! W jakiż również sposób potraktować pogańskie rytuały w Ogrodach Watykańskich przed posągiem Pachamamy?! Czyż owe miłosierdzie w ludzkiej nadinterpretacji i aranżacji nie przypomina starotestamentowego bluźnierstwa, na które zgodę wyraził Aron, pozwalając ludowi Izraela pokłonić się cielcowi ze złota?! Czyżby Kościół zapomniał o zdolności Boga do gniewu z tytułu Jego Sprawiedliwości?! Czyżby Boga obdzierano z majestatu świętości i przebierano, niczym przydrożną kapliczkę, w pióropusze kolorowych wstążeczek pobłażliwości, lekkoduszności, radości, miłości kojarzącej się ze swobodą, przyjemnością i beztroską, z całkowitą ignorancją powagi oraz surowości pierwszego Przykazania?!...
Bardzo źle się dzieje - uważam. Kościół chwieje się w podmuchach współczesnego czasu, zaniedbując wierne i oddane podążanie za Duchem Świętym, na którego działanie ludzie stają się coraz silniej i mocniej odporni w świetle głodowo odczuwanych potrzeb, jakie pragnie się zaspokoić za wszelką cenę przy użyciu nadinterpretacji oraz nadużywania Bożego Miłosierdzia. Reformy modernizujące charakter chrześcijaństwa i niszczące tradycję sieją spustoszenie – w moim skromnym odczuciu. Coraz wyraźniej widać szczelinę pękającego Kościoła niczym serca, rozbijającego się na dwie, nierówne sobie części – na kapłanów liberalnych, bo idących z duchem czasu, i na kapłanów, podążających za Duchem Świętym a tym samym traktujących potrzeby współczesnego świata, jako sprawy podrzędne i zdecydowanie nieistotne, jeśli niezgodne z wolą Bożą. Dziś wyraźnie widać karnawałowymi neonami szalonej radości podświetloną „szeroką bramę i przestronną drogę, prowadzącą do zguby” (Mt 6,13), którą płyną w lubieżnym tańcu beztroski rzesze zaślepionych wygodą doczesną dusz, ślepo podążających za uzdrawiającymi, kochającymi człowieka bezgranicznie a traktującymi Boga lekkomyślnie, tolerancyjnymi i „charyzmatycznymi”, bo niemal idealnie dopasowanymi do wymogów przyziemnych wyobrażeń i pragnień, bo rozdającymi w Imię (?!) Jezusa Chrystusa (?!) prezenty spełnianych marzeń o byciu zdrowym, bogatym, szczęśliwym tu i teraz, kochany i uwielbianym. Dziś bowiem Kościół wydaje się dawać ludziom niemal wszystko to, czego społeczeństwo pragnie i jednostka potrzebuje w myśl idei zapełnienia świątyń jak największą ilością (nawet! tych) letnich parafian, ale nie w intencji spełnienia woli Ojca, a w intencji zaspokajania społecznych oczekiwań. Dziś czyni się wyjątki i odstępstwa, naruszając wiekowe przykazania duchowej czystości. Dziś „uprawnia się otwarcie sakramentów (chociażby Komunii Świętej) w szczególnych, uzasadnionych przypadkach (czyli jakich?!) dla rozwodników w nowych związkach”, o czym informuje świat kardynał Agostino Vallini, powołując się na „Amoris laetitia” papieża Franciszka, co! w moim skromnym, laickim odczuciu całkowicie niszczy autorytet słów, którymi Jezus Chrystus wskazuje prawy kierunek naszych ludzkich decyzji i czynów w przyziemnej wędrówce do Królestwa Niebieskiego, wyjaśniając, iż „Stwórca od początku stworzył mężczyznę i kobietę, dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem, (…) więc kto oddala swoją żonę – chyba że w przypadku nierządu – a bierze inną, popełnia cudzołóstwo i kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo” (Mt 19,3-9), i (co najważniejsze!) nie wskazując owych „szczególnych, uzasadnionych przypadków”, o jakich wspomina wyżej wymienione grono hierarchów duchownych a jakich charakter pozwalałby na potraktowanie zdefiniowanego grzechu cudzołóstwa w sposób pobłażliwy i tolerancyjny. W świetle wyszczególnionego zjawiska należy również zaznaczyć!, iż żadne z dziesięciu Przykazań Bożych nie jest opatrzone jakimkolwiek przypisem, w treści którego można byłoby znaleźć usprawiedliwienie sytuacji, której trudność zwalniałaby nas z obowiązku przestrzegania Dekalogu i pozwalałaby nam podejmować decyzje czy działania według osobistych podszeptów intuicji lub instynktów. Dziś medialne echo wrze od debat na temat chociażby potrzeby zachowania celibatu, samotności czy na temat rygorystycznego prawa do sakramentu kapłaństwa przyznawanego tylko i wyłącznie mężczyznom, jakbyśmy nie potrafili doszukać się wskazówki Chrystusa, który gdyby chciał, aby apostołowie byli w swym podążaniu za Nim mężami i ojcami – głowami rodzin, na pewno nie wyraziłby zgody, by ci porzucili sieci, domy rodzinne i bliskich, aby na dźwięk Jego pasterskiego głosu móc w pojedynkę iść za Jezusem (J 1,35-51), który obiecał im uczynić ich rybakami ludzi (Mt 4,19-20), i gdyby Mesjasz chciał, by apostołami były kobiety również z pewnością kilka białogłów wybrałby do pełnienia tej szczególnej roli u Swego boku. Tymczasem Pan Bóg ustami Syna Człowieczego wyjaśnia powyższą kwestię, nie budzącą we mnie absolutnie żadnych wątpliwości, i uzasadnia słuszność oraz konieczność „zaparcia się samego siebie” w celu pełnienia posługi kapłańskiej i w celu pójścia za Chrystusem (Mk 8,34), obiecując w rozmowie ze świętym Piotrem, że „każdy, kto dla Jego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt 19,27-29), a my… mimo to doszukujemy się jakiejkolwiek możliwości, jakiejkolwiek mizernie uchylonej furtki, przez którą można byłoby przejść do wprowadzenia zmian, będących odzwierciedleniem ludzkich pomysłów na sprawnie, bo we frekwencji wiernych obficie, funkcjonujący Kościół, jakby nie jakość, a ilość stanowiła dobry owoc z dobrego drzewa.
Dziś… troskliwie dba się o to, aby było przyjemnie, lekko, szczęśliwie, wesoło, radośnie i serdecznie – tak według doznań ludzkich emocji oraz oczekiwań. Dziś pod sztandarem owego wyznacznika, w kierunku którego rozwija się i rozbudowuje (?!) współczesny Kościół zapomina się o tym, że tylko „wąska brama i ciasna droga prowadzi do żywota” (Mt 7,13-14), że przez tę „wąską bramę i ciasną drogę” możemy przejść do Królestwa Niebieskiego naśladując Chrystusa, a więc „zapierając się samego siebie, co dnia biorąc krzyż swój” na ramiona (Łk 3,23) i żyjąc pokornie w zgodzie z porażkami, niepowodzeniami, cierpieniem, bólem czy jakąkolwiek niedogodną dla nas sytuacją – w zgodzie z wolą Ojca, a nie tylko biesiadując przy dzbanie pełnym wina obficie spełnianych czysto ludzkich zachcianek, jak również tym samym pamiętając, iż „chcąc zachować własne życie, stracimy je, a tracąc swe życie z powodu Boga, zachowujemy je, bo cóż za korzyść dla człowieka, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie” (Łk 9,24-25).
Pan Jezus prosi, abyśmy „strzegli się fałszywych proroków, którzy przychodzą do nas w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami” (Mt 7,15) i nie przedstawia w owym ostrzeżeniu listy osób, na których nie musimy uważać. W związku z powyższym jako dzieci Boże (tak uważam) mamy obowiązek czuwać i być czujnymi wobec wszystkich, nawet wobec samych siebie, dlatego też w celu zachowania czujności i w celu mądrego rozeznania oraz poznania dobrego drzewa po jego dobrych owocach winniśmy trwać w Eucharystii i w lekturze Pisma Świętego, winniśmy modlić się za siebie i wszystkich, tworzących Kościół Święty.
Nieistotne są bowiem ludzkie chęci czy intencje a wola Boża i właśnie Słowem Ojca Niebieskiego winniśmy się kierować w ocenie ogromy wydarzeń, jakie nas kształtują: niszczą lub uświęcają. Jeśli więc słyszę, że dana zmiana – reforma w Kościele, która budzi we mnie obawy i która niepokoi moje sumienie czy zadręcza rozgoryczeniem bolejące serce, powinna mnie nakłonić do refleksji na temat myśli, jaką kapłan – autor owej reformy się kierował w modernizacji zasad w jakikolwiek sposób odstających od Nauki Jezusa Chrystusa, budzi się we mnie podejrzliwość i buntownicza odpowiedź na proponowaną refleksję, iż „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. Modlę się więc, czytam Pismo Święte, zanurzam się w Eucharystii Świętej duszą i ciałem, prosząc Ojca Wszechmogącego o mądrość i dar rozeznania. Nie chcę bowiem popłynąć z falą liberalnego modernizmu szeroką bramą i przestronną drogą w kierunku potępienia, trzymając się kadłuba łodzi, której tor wyznacza wiosłami kapłan ceniący sobie ludzi bardziej niż Boga. Nie kieruję się stanowiskiem czy stopniem duchownego zajmującego takie czy inne miejsce w hierarchii Kościoła, a tym co myśli, mówi i czyni, a więc jakie owoce wydaje jako drzewo – pełne soku Słowa Jezusa Chrystusa czy cierpkości czysto ludzkich analiz, wniosków i intencji oraz intuicyjnych wyobrażeń? Jeśli więc chociażby takie „drobne” znaki, jak powitanie „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” zamieniają się w zwykły, przyziemny zwrot „Dzień dobry”, a gest znaku krzyża w „przyjacielskie” machanie ręki lub błogosławieństwo w życzenie wszystkim „dobrego obiadu”, albo np. niedzieli, wówczas odczuwam głęboki żal i potrzebę jeszcze gorliwszej za Kościół modlitwy. Nie umiem bowiem pogodzić się z wypieraniem Chrystusa, którego próbuje się zastąpić „majestatem” człowieka. Nie potrafię w żaden sposób zaakceptować detronizacji Jezusa, bo to On jest Prawdziwym Kościołem i bez Niego staniemy się tylko wspólnotą zdeterminowanych, umierających powolną śmiercią potępienia ludzi nieszczęśliwych. Jeśli więc uczestniczę w naukach o człowieku nie w kontekście dziecka Bożego, nie w kontekście relacji chrześcijanina z Bogiem, a w świetle istoty ludzkiej i relacji międzyludzkich – w świetle czysto psychologicznej lawiny skompletowanej skrupulatnie i ambitnie wiedzy, wówczas czuję pustkę i głód, niedosyt i znowu potrzebę gorliwej modlitwy w intencji Kościoła. Nie umiem bowiem pogodzić się z wypieraniem Chrystusa, którego próbuje się zastąpić „majestatem” człowieka. Nie potrafię w żaden sposób zaakceptować detronizacji Jezusa, bo to On jest Prawdziwym Kościołem i bez Niego staniemy się tylko wspólnotą zdeterminowanych, umierających powolną śmiercią potępienia ludzi nieszczęśliwych.
Dziś istnieje wielka potrzeba czuwania i czujności. Dziś pojawia się ogromna potrzeba modlitwy za kapłanów i za Kościół, a tym samym za nas – chrześcijan, abyśmy (nie daj Boże!) nie zbłądzili, świadomie lub bezmyślnie skazując się na potępienie.
Pamiętajmy!, że „kto pełni wolę Bożą, ten jest Chrystusowi bratem, siostrą i matką” (Mk 3,35) i tym się kierujmy w poznawaniu owoców drzewa dobrego czy złego.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz