wtorek, 19 listopada 2019

POTRZEBA CZUWANIA


Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie spadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.”
(Łk 21, 34-36)

Podczas porannego spaceru z psem wypełniła mnie refleksja, będąca owocem kilku spostrzeżeń, banalnych nawet, bo oczywistych, ale w natłoku różnorodnych, przyziemnych spraw oraz obowiązków, jak i w wirze rozmaitych wydarzeń niezauważalnych lub w żaden sposób nie wskrzeszanych w postaci drobnego nawyku, od którego potrafi wyłonić się całkiem bogata we wnioski zaduma.
Była to godzina 4:30. Mroźne, wilgocią nasycone i wyostrzone w chłodzie powietrze przeszywało ciało na wskroś, wdzierając się ostrzem zimna niemal do szpiku kości. Szron rozprzestrzeniał się kryształową, błyszczącą bielą wokół, upiększając późnojesienny krajobraz ponurego za dnia świata. Wszystko mieniło się i iskrzyło drobinami gwiazd, które niczym szklane koraliki zdały się być porozbijane na miałki pył o ostrych krawędziach i gładkich ściankach filigranowych brył, odbijających światło przydrożnych latarni poświatą wielobarwnego blasku. Noc rozciągała nad ową diamentową politurą ziemi swą mroczną pelerynę ciemności, zaostrzając uwypuklonym kontrastem wyrazistość kształtów i odcieni, a cisza zdawała się bezdźwięcznie spacerować po okolicy w głębokim, niezmąconym zadumaniu, pochłaniając każdą, najmniejszą oznakę życia
W takiej magiczno – bajkowej scenerii wszystko jest zdecydowanie bardziej wyraźniejsze w swej postaci niż w zgiełku ulicznych zawirowań, w tłumie prześcigających się ludzi, którzy niczym w hipnozie pędzą bezmyślnie i mechanicznie gdzieś przed siebie jakby zaprogramowani przez automat krwiożerczych niemal oczekiwań współczesnego świata, rażącego bezwstydnie golizną zatraconych wartości. W takiej bowiem scenerii echo rozprzestrzenia odgłos szczękających w sinej dali psów niczym niebezpieczeństwo czające się obok i kłębiące się wokół naszych nóg, niczym zagrożenie, w jakim jesteśmy zanurzeni w tym momencie, w tym miejscu, w tym czasie. Odległe dźwięki stają się tak niebywale bliskim zjawiskiem, że aż wyostrzającym w człowieku potrzebę zachowania wyjątkowo zmobilizowanej czujności mimo, iż świadomość unaocznia oczywistą, realną odległość dzielącą nas od pierwotnego źródła rozprzestrzenianego, psiego ujadania. W takiej magiczno – bajkowej scenerii nawet trzask odpadającego od gałęzi liścia wydaje się być odgłosem łamanych konarów. W krystalicznym odbiciu wibrującego echa delikatne falowanie tańczącego w przestrzeni listowia zdaje się przypominać łopotanie flagi szarpanej niepokornym wiatrem. Liście spadające z drzew z łoskotem na ziemię przypominają wówczas kryształowe karafki, roztrzaskujące się na drobinki szkła. W takiej też scenerii mroźne, wilgocią doprawione powietrze wyostrza namiętność zapachów, jakim jest chociażby świeży aromat dojrzewającego w piecu chleba, którego pękającą od gorąca skórkę malują pędzle krwisto złotego ognia. Oddalona od nas piekarnia zdaje się wówczas znajdować na sąsiedniej ulicy tuż za przysłowiowym rogiem…
Czyż z naszym, codziennym życiem nie jest podobnie?!
W dobie wiosny i lata – w dobie zdrowia, dobrobytu, sukcesów, przyzwoitego, bo dopasowanego do oczekiwań funkcjonowania jesteśmy pochłonięci sami sobą, a przez to i bardziej nieczuli wobec wszystkich i wszystkiego, co wokół, co stanowi drobne elementy całej układanki, jaką jest świat. Hałas i harmider, zgiełk i tempo codziennego wdrapywania się na szczyty wytyczanych celów zagłuszają prawdę o pochodzeniu człowieka, o sensie jego przyziemnej egzystencji, o faktycznym stanie rzeczy, zjawisk, relacji. W wirującej obłędnie karuzeli kręcimy się wokół własnych spraw i obowiązków, nie zauważając tego wszystkiego, co nas otacza. W wyniku błyskawicznych, szalonych obrotów obraz się bowiem zaciera, rozmazuje, zakłamuje i deformuje, a my pogrążamy się w pogoni za marnościami i w pysze, pompowanej do niewyobrażalnie niebezpiecznych rozmiarów wiarą we własne możliwości, zdolności, talenty, predyspozycje i w osobistą samowystarczalność oraz wyjątkowość, nabierającą z dnia na dzień rozmiarów samouwielbienia i ubóstwienia. Odrzucamy wówczas Boga, który zdaje się być wymysłem ludzi słabych i śmiesznych, który wydaje się być jedną z wielu postaci literackiej fikcji. Koncentrujemy się wyłącznie na własnej osobowości i na własnym, codziennym życiu. Traktujemy siebie niczym bóstwo, które winno być autorytetem dla innych i wzorem godnym naśladowania.
W dobie jednak jesieni i zimy, a więc w dobie chorób, cierpienia, bólu, żałoby, samotności czy starości zatrzymujemy się, jak ja podczas owego porannego spaceru z psem, rozglądamy się dokoła ogołoceni i bezradni, szukający rozpaczliwie pomocy i pocieszenia, i… nagle!, zauważamy, że świat istnieje niezależnie od nas, że nas w ogóle nie potrzebuje by rosnąć, rozwijać się, rozrastać, dojrzewać, owocować i odradzać się z każdą godziną na nowo, że świat pachnie bukietami zaskakujący doznań, smakuje różnorodnością nieoczekiwanych doświadczeń, przemawia do nas wachlarzem bogatych dźwięków i zachwyca nas kalejdoskopem różnobarwnych światłocieni, i że za tym światem tak naprawdę kryje się Ktoś jeszcze i coś jeszcze, że to nie na nim się wszystko zaczyna i nie w nim się kończy… Wówczas zapadamy w stan głębokiej refleksji i zadumy, będącej sokiem przywoływanych o weryfikowanych wspomnień. Wówczas też analizujemy, uważniej i baczniej przyglądając się już nie całości, a jej drobinkom – nie godzinom, a sekundom i ich ułamkom. Wówczas doszukujemy się przyczyn i skutków, a w konsekwencji celów zachodzących w nas i wokół nas zjawisk.
Owa cisza jest głosem Boga. W owym świetle porannego spaceru – w obliczu naszej bezradności i bezsilności, niemocy i beznadziei Sam Ojciec Niebieski staje przed nami twarzą w twarz, wpatrując się w nasze oczy i napominając nas wypowiedzią jakże istotnego ostrzeżenia: „Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.”…
Gdyby nie cierpienie i ból z nim związany, gdyby nie nasza nędza wobec losu całkowicie niezgodnego z naszymi oczekiwaniami czy zamiarami, gdyby nie porażki i upadki, gdyby nie jesień i zima naszej egzystencji,… czy bylibyśmy w ogóle zdolni do samodzielnego zatrzymania się w uciechach doczesnych, w obżarstwie i pijaństwie, by trzeźwo i świadomie, wnikliwie i uważnie wsłuchać się w głos Boga, przyjrzeć się realnym kształtom Prawdy, posmakować złożonej w Piśmie Świętym ustami Chrystusa Obietnicy?!...
Wątpię. Jesteśmy bowiem zbyt pyszni, krnąbrni, niepokorni, zadufani i dumni.
Ilekroć doświadczam cierpienia i bólu, rozczarowania czy porażki, tylekroć, budzę w sobie przekonanie, że te chwile łamania we mnie i kruszenia pychy są najwidoczniej potrzebne, że być może byłam właśnie o krok od przepaści i potępienia, a Pan mnie wybawił dopuszczając w mym codziennym życiu sytuacje przykre, ale wyostrzające we mnie zmysły, dzięki którym mogę poznać Prawdę, widząc siebie w pozycji tylko człowieka, a nie Boga, a więc w rzeczywistości istoty rozpaczliwie i beznadziejnie bezradnej, kruchej, marnej i potrzebującej wsparcia Ojcowskich Ramion, podpowiedzi Ojcowskiej Mądrości oraz pocieszenia Ojcowskiej Miłości.
Takie „poranne spacery” są człowiekowi bardzo potrzebne. Podczas owych „porannych spacerów” widać bowiem więcej, czuć wyraźniej i słychać wszystko, nawet to, co za dnia w zgiełku i hałasie wydaje się nieme, a przez to i nieobecne, nieistniejące. Podczas owych „porannych spacerów” można spotkać Boga, a przez to wzbogacić się duchowo poprzez doświadczenie mądrości i miłości, poprzez odkrycie w sercu nadziei i wzmocnienie wiary. Podczas owych „porannych spacerów” budzi się w człowieku potrzeba czuwania i modlitwy w każdym czasie ze względu na świadomość, iż nastąpi to, co zapowiedziane i co przyjdzie na wszystkich, który mieszkają na ziemi, a czego chcielibyśmy uniknąć i w obliczu czego przyjdzie nam stanąć przed Synem Człowieczym.
Cierpienie i ból, samotność i rozgoryczenie z powodu porażki oraz niepowodzenia, ludzka bezradność i niemoc, wszystko to, co ogołaca nas z przekonania, że posiadamy cechy wszechmocy oraz niezależności, jest naszym antidotum na pychę i potępienie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz