czwartek, 19 grudnia 2019

ODNOWIONE PRZYMIERZE I POSŁUSZEŃSTWO


„Pan rzekł do Mojżesza: „Wyciosaj sobie dwie tablice z kamienia podobne do pierwszych, a na tych tablicach wypisz znów słowa, jakie były na pierwszych tablicach, które potłukłeś.”. (…) Mojżesz wyciosał dwie tablice kamienne jak pierwsze, a wstawszy rano wstąpił na górę, jak mu nakazał Pan i wziął do rąk tablice kamienne. (…)
Pan odpowiedział: „Oto Ja zawieram przymierze wobec całego ludu twego i uczynię cuda, jakich nie było na całej ziemi i u żadnych narodów… (…) Przestrzegaj tego, co Ja dzisiaj tobie nakazuję, a Ja wypędzę przed tobą Amerytę, Kananejczyka, Chetytę, Peryzzytę, Chiwwitę i Jebustytę. Strzeż się zawierania przymierza z mieszkańcami kraju, do którego idziesz, aby się nie stali sidłem pośród was. Natomiast zburzcie ich ołtarze, skruszcie czczone przez nich stele i wyrąbcie szery. Nie będziesz oddawał pokłonu bogu obcemu, bo Pan ma na imię Zazdrosny: jest Bogiem zazdrosnym. Nie będziesz zawierał przymierzy z mieszkańcami tego kraju, aby, gdy będą uprawiać nierząd z bogami obcymi i składać ofiary bogom swoim, nie zaprosili cię do spożywania z ich ofiary. A także nie możesz brać ich córek za żony dla swych synów, aby one, uprawiając nierząd z obcymi bogami, nie przywiodły twoich synów do nierządu z bogami obcymi.”.”
(Wj 34,1-16)

Jak w świetle przytoczonego fragmentu Pisma Świętego – w świetle wypowiedzi Pana Boga odnieść się do kultu Pachamamy, który w czasie synodu amazońskiego gościnnie wdarł się do Watykanu z inicjatywy samego papieża Franciszka?!
o. Remi Recław SJ stara się publicznie wyjaśnić wspomniane zajście, bagatelizując (moim zdaniem) grzech bluźnierstwa i bałwochwalstwa przeciw Pierwszemu Przykazaniu. Uważam bowiem, że nie ma absolutnie żadnego! wytłumaczenia i usprawiedliwienia owego „kultu złotego cielca”, umniejszającego powagi zaistniałego sprzeniewierzenia się Bogu Ojcu. Nie można wyszczególnionego aktu bluźnierstwa zasłaniać grubą warstwą pudru ludzkich nadinterpretacji, nadużywających Bożego Miłosierdzia a jednocześnie ignorujących Bożą Sprawiedliwość oraz zdolność Stwórcy do gniewu. Takie zachowanie wobec wspomnianego wydarzenia jest co najmniej niedopuszczalne! „Wodą na młyn”, jak wspomina o. Recław, komentując postawę przeciwników owego bałwochwalstwa – duchownych przedstawicieli Kościoła, jest treść skonstruowanego przez o. Remigiusza uzasadnienia i „błyskotliwego” zbagatelizowania całego zajścia oraz sprawy.
Słuchając (a nie tylko słysząc) wypowiedzi wspomnianego zakonnego obrońcy piętnowanego przez niektórych bluźnierstwa, pragnę nadmienić, iż wyjaśnienie, którego wysłuchałam, wzbudziło u mnie wiele niepokoju i wiele niezadowolenia, wyostrzającego potrzebę gorliwej modlitwy za Kościół, ale i potrzebę większej ostrożności i czujności w relacjach z wilkami w owczej skórze.
Pan Bóg mówi wyraźnie i bezkompromisowo: „nie będziesz oddawał pokłonu bogu obcemu, bo Pan ma na imię Zazdrosny: jest Bogiem zazdrosnym” (Wj 34,14).
Skoro więc Ojciec Niebieski stanowczo określa Swoje stanowisko w poruszonym nakazie, dlaczego o. Remi Recław ignoruje wolę swego Pana, wyjaśniając, że w sumie to nic złego i karygodnego się nie stało, bo w końcu wierzenia Indian oparte są na monoteizmie, bo w ostateczności też czczą jednoosobowego stwórcę, który do pomocy ma świtę wielu bożków?! Skoro Bóg żąda, by „strzec się zawierania przymierza z mieszkańcami kraju, do którego się wchodzi” (Wj 34,15), a więc by nie ulegać ich obrzędom, zasadom, oczekiwaniom i by nie współuczestniczyć w rytuałach, i by tym samym nie narażać się na okoliczności nierządu z bogami obcymi sprzyjające możliwości spożywania z ich ofiary (Wj 34,15), to dlaczego o. Recław próbuje przekonać swoich słuchaczy, że w sumie to nic złego się nie stało, ponieważ gest papieża wynika z pochodzenia genealogicznego głowy Kościoła i ze znajomości pogańskich tradycji, w obrębie których Franciszek dorastał?! Czyż pomimo wyszczególnionych uwarunkowań czy jakichkolwiek zależności chrześcijanin – katolik nie powinien wyprzeć się samego siebie, by godnie pójść za Jezusem i by godnie służyć Panu, wypełniając wolę Ojca Niebieskiego (Łk 9,23)?!...
Kolejną wątpliwość w sens i słuszność wywodów o. Remigiusza, budzi we mnie niepokój, wynikający z nieścisłości wypowiedzi wspomnianego brata zakonnego, a mianowicie:
o. Recław nadmienia, że rytuały i obrzędy, jakie odbyły się w Ogrodach Watykańskich niekoniecznie „można nazwać kultem”.
A, czym?!, skoro wykonywane przez szamankę podczas synodu amazońskiego czynności, wszczęte z tytułu pobudek religijnych, podlegały ustalonym rytuałom odprawianym ku czci wobec Pachamamy! Zatem, zgodnie z definicją, wyjaśniającą znaczenie kultu!, w wyżej przytoczonym przypadku nie można mówić o niczym innym, jak właśnie o kulcie.
Nie ukrywam, iż określanie omawianego wydarzenia mianem folkloru, w żaden sposób mnie nie przekonuje i absolutnie do mnie nie przemawia. W owym rozumowaniu analizowanego przez o. Recława tematu można i zabobony polskie uznać za element symboliczno-artystycznej dziedziny polskiej kultury ludowej, a nie (jak nierzadko Kościół akcentuje, nauczając) za grzech przeciw Pierwszemu Przykazaniu.
Nie wiem też, czy Pan Bóg podziela o. Remigiusza przekonanie, że takie zwyczaje czy bożki, jak Pachamama, należy „wprowadzić do liturgii, pokazując, że chociażby taka matka ziemia, która karmi, która daje, która się troszczy, że to jest Maryja”…
Panie mój, ulituj się nade mną nędznym grzesznikiem i pomóż mi zrozumieć znaczenie Twoich Słów w świetle wywodów biednego brata zakonnego!
Skoro Pachamama to Maryja, a może Zeus to Ojciec Niebieski, to czym kierował się nasz Pan, zazdrośnie żądając naszej wierności i oddania, unikania przymierza z innowiercami – z poganami, niszczenia wszystkiego, co związane jest z obcymi bogami i z ich wyznawcami?!...
Czy owe porównanie nie jest zbyt poetyckim i zbyt śmiałym przekraczaniem kapłańskich kompetencji?! Czy Bóg też tak wyrozumiale i lekceważąco widzi te bluźniercze, ludzkie zapędy bałwochwalstwa?! Czy Ojciec Niebieski równie podobnym zachwytem pała na zjawisko inkulturacji?
Nie zamierzam bawić się w udowadnianie tego, czy papież Franciszek jest heretykiem, czy nie, ponieważ odpowiedź na to pytanie zna doskonale Sam Pan Bóg, gdyż tylko On zna doskonale ludzkie serca i intencje. Nie akceptuję jednak argumentów o. Remigiusza Recława, które wydają się w moim odczuciu sprzeczne z wolą Bożą, przedstawioną przez Pana Nieba i Ziemi Mojżeszowi, a przez Mojżesza nam – Jego dzieciom. Nie potrafię spokojnie przyjąć aktywnego lub biernego uczestnictwa papieża w pogańskich obrzędach, związanych z kultem Pachamamy, bo w moim odczuciu jest to (świadomy czy nieświadomy) akt bluźnierstwa – grzechu przeciw Pierwszemu Przykazaniu. Uważam poza tym, że w zaistniałej sytuacji powinno się pojawić zadośćuczynienie Panu Bogu. Zachowanie i postawa papieża kojarzy mi się jednoznacznie z postawą i uległością Arona wobec „ludu skłonnego do złego” (Wj 32,22), a nieudolne tłumaczenie przychylności głowy Kościoła wobec odprawienia rytuałów, związanych z kultem Pachamamy, wydaje mi się co najmniej niestosowne. Uważam bowiem, iż w obliczu grzechu, jakiego się człowiek dopuszcza, winna pojawić się szczera skrucha i pokorna prośba o przebaczenie, kierowana do Pana Boga naszego zazdrosnego, a w konsekwencji pokuta – zadośćuczynienie przebłagalne. W moim odczuciu w Ogrodach Watykańskich doszło do bałwochwalstwa i bluźnierstw. W obliczu owego haniebnego aktu nieposłuszeństwa wobec Pana o imieniu Zazdrosny, jako owca chrześcijańskiej trzody, za którą papież jest pasterzem odpowiedzialnym przed Ojcem Niebieskim i która powinna za pasterzem swym podążać, wolałabym nabożeństwo przebłagalne niż medialną formę rozgłosu, usprawiedliwiającego czyn, nie dający się w żaden sposób usprawiedliwić. Poza tym porównywanie zachowania papieża Jana Pawła II – założenia przez niego na głowę indiańskiego pióropusza  - z przychylnością papieża Franciszka wobec „kultu złotego cielca” jest absolutnie niewspółmierne. Święty Jan Paweł II okazał bowiem szacunek człowiekowi owym gestem, ale nie sprzeniewierzył się Bogu. Papież Franciszek natomiast (świadomie lub nieświadomie) dopuścił do bałwochwalstwa i nierządu z obcymi bogami. Strój a działanie nie są sobie równe w owym porównaniu. Turystki, spędzające wakacyjny czas w krajach muzułmańskich i przymusowo ubrane w burki z tytułu panującego tam prawa szarijatu, nie stają się z powodu ubrania wyznawczyniami Allacha. Tak samo – jak zaznacza ks. Grzegorz Bliźniak – i koloratka nie czyni z mężczyzny księdza. Współuczestniczenie jednak w pogańskich obrzędach i udział w nierządach z obcymi bogami jest już poważnym wykroczeniem.
Bóg żąda od Mojżesza, a tym samym i od nas, byśmy zburzyli ołtarze wzniesione na cześć i chwałę obcych bogów, byśmy skruszyli przez stele i wyrąbali aszery (Wj 34,13) i tu wcale nie chodzi o agresję wobec pogan, a o całkowite odrzucenie wszystkiego, co nie jest związane z Ojcem Niebieskim – z Jego wolą. Pan, który ma na imię Zazdrosny (Wj 34,14), kategorycznie żąda od Swych dzieci całkowitego posłuszeństwa i oddania, a tym czasem w Ogrodach Watykańskich wybudowano ołtarz Pachamamie, wyczyszczono stele i wzniesiono aszery.
Czy to nie jest bluźnierstwo?!...
o. Remigiusz Recław tłumaczy decyzję papieża Franciszka między innymi i trudnościami w głoszeniu Dobrej Nowiny w miejscach – państwach, których drzwi są szczelnie przed Bogiem zamykane. Wyjaśnia, że inkulturacja jest skutecznym kluczem otwierającym zatrzaśnięte zamki w zabarykadowanych drzwiach.
Ewangelizacja jest naszym chrześcijańskim obowiązkiem – to nie ulega wątpliwości, który jednak powinien być przez nas realizowany, ale z wężowym sprytem w pokonywaniu trudności i z gołębią nieskazitelnością oraz czystością intencji, jak również działań (Mt 10,16), a nie z lisim oraz nieuczciwym zaangażowaniem, sprzeniewierzającym się Panu naszemu. Wydaje mi się, że gubi nas nadmierna gorliwość, poczucie konieczności bycia bardziej miłosiernymi od Ojca Niebieskiego, bardziej zdolnymi do miłości niż Sam Bóg, dlatego pysznie nie dostosowujemy się do zaleceń misyjnej mowy Chrystusa, proszącego, byśmy, „gdyby nas gdzie nie chciano przyjąć i nie chciano słuchać słów naszych, wychodząc z takiego domu albo miasta, strząsnęli proch z nóg naszych” (Mt 10,14).
Skoro Jezus wskazuje nam charakter postępowania, który podoba się Bogu i którego przestrzeganie jest wypełnieniem woli Ojca Niebieskiego, to z jakiego powodu o. Remi Recław gorliwie martwi się o chociażby Chiny, gdzie nie chcą ani nas przyjąć, ani słuchać? Czyż nie powinniśmy pogodzić się z tym faktem i odejść, strzepując proch ziemi tego państwa z naszych stóp?
Jeśli aż tak bardzo o. Remigiuszowi zależy na głoszeniu Dobrej Nowiny w domach i w miastach, które ani nie chcą otworzyć drzwi przed Ewangelią, ani nie chcą słuchać apostołów Chrystusa, to dlaczego o. Recław za bardziej skuteczną uznaje inkulturację niż modlitwę w intencji nawrócenia opornych i zatwardziałych?! Czyżby zapomniał, iż wystarczy mieć wiarę wielkości ziarenka gorczycy, by móc przesuwać góry, by móc czynić możliwym to, co niemożliwe(Mt 17,20-21)? Czyżby pokora, cierpliwość i wytrwałość w modlitwie nie była nieskazitelna niczym gołąb i sprytna niczym wąż? Przecież, jeśli taka będzie wola Boża, by chociażby we wrogich i głuchoniemych na Słowo Święte Chinach skruszyć serca ogniem wiary chrześcijańskiej, to Pan nasz na pewno znajdzie sposób na otwarcie każdych zamkniętych drzwi. Czyżbyśmy więc byli sprytniejsi od Wszechmogącego Ojca? Czyżby nasze metody, jak np. inkulturacja, okazywały się bardziej skuteczne niż Boże przewidywania i bardziej zaskakujące Boże oczekiwania, że z ich wszechmocnego tytułu nie dostosowujemy się do zaleceń mowy misyjnej Jezusa (Mt 10,5-16), wyprzedzając Boga w kompetencjach?
Grzeszymy naszą nadgorliwością, z której zakorzenia się w naszych sercach tylko pycha.



poniedziałek, 9 grudnia 2019

W GODZINIE ŁASKI


TAJEMNICA RADOSNA

I. Zwiastowanie Pannie Maryi
„W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewiczy było na imię Maryja. Wszedł do niej anioł i rzekł: Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami. (…) Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca.”
(Łk 1,26-33)

Maryjo, Matko nasza umiłowana i najpiękniejsza, ileż radości, ekscytacji, nadziei i nieopisanego szczęścia musiały w Twoim Sercu wzbudzić owe przytoczone słowa Anioła, będące zapowiedzią Twego błogosławionego stanu, Twego wyróżnienia i powołania, Twojej wyjątkowości. W obliczu Zwiastowania na pewno wszelkie obawy, lęki, niepewności czy wątpliwości zniknęły w świetle Bożej Miłości, którą bez wahania zapragnęłaś przyjąć, w świetle Bożej woli, którą bez wahania zapragnęłaś spełnić. W rozpalających Twoją duszę płomieniach szczęścia zapowiedzianego macierzyństwa wzbiłaś się na skrzydłach wiary i nadziei ponad ludzką naturę, ponad to, co przyziemne, przygnębiające i niemożliwe.
Wyproś nam, błagamy Ciebie pokornie, u Boga Ojca Wszechmogącego łaskę traktowania każdego dnia naszego doczesnego życia z równie piękną świadomością oddania i zaufania, zawierzenia i miłości, byśmy każdego poranka, budząc się do codziennych obowiązków zwracali się do Pana z radością modlitwą: „niech mi się stanie według słowa Twego”, śpiewając o świcie i o zmierzchu w błogosławieństwie i w szczęściu: „wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy.”

II. Nawiedzenie świętej Elżbiety przez Maryję.
„W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w ziemi Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona głośny okrzyk i powiedziała: Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona.”
(Łk 1,39-42)

Maryjo, Mamusiu nasza najukochańsza i najcudowniejsza, ileż radości w rodzinnym gronie najbliższych rozsiała wiadomość o Twoim błogosławionym stanie, o Twoim dojrzewającym macierzyństwie. W euforii nieopisanego szczęścia byłaś w stanie pokonać wszystko niemożliwie, wzbijając się ponad szczyty wszelkich przeszkód, przechodząc z pośpiechem góry, jakbyś przebiegała polną ścieżkę, góry – niebezpieczne szlaki ludzkiej, zwykłej codzienności pełnej cierpienia i bólu, goryczy i rozczarowań, niepowodzeń i porażek, gniewu i zawziętości, zazdrości i zawiści, pełnej pułapek złego. Zwycięsko pokonałaś słabość, wynikającą z delikatności i kruchości, które tak pięknie charakteryzują filigranowość kobiety, by móc rzucić się w ramiona Elżbiety i by móc podzielić się odczuwanym szczęściem, wzbudzając w duszy Swej krewnej radość Bożej Miłości.
Uproś nam, błagamy Ciebie pokornie, u Boga Ojca Wszechmogącego łaskę owej lekkości głoszenia Dobrej Nowiny, by w świetle naszej posługi ewangelizacyjnej kruszyły się okowy gniewu i nienawiści, by w świetle naszego apostolstwa ludzkie serca płonęły żywym ogniem wiary, nadziei i miłości i by usta nawróconych dziękczynnie głosiły, że „błogosławiony jest ten, który uwierzył, że spełnią się słowa powiedziane od Pana”.

III. Narodzenie Jezusa
„… nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Powiła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.”
(Łk 2,6-7)

Maryjo, Matko nasza najmilsza i niepokalana, czas porodu nie był czasem łatwym i bezbolesnym, komfortowym i precyzyjnym, bo idealnie dopasowanym do wyobrażeń jakie posiada każda szczerze kochająca mama, która pragnie dla swej cierpliwie oczekiwanej pociechy wszystkiego, co najlepsze i godne królewskich przywilejów, ale mimo wszystko był to moment spełnienia Wielkiej Miłości i radości, bo oto w Twoich matczynych ramionach spoczął maleńki i bezbronny, a zarazem wszechmocny i potężny Syn Boży – Twoje szczęście, Twoje Życie, bo oto mogłaś przytulić do piersi Słowo Przedwieczne, które właśnie stało się Ciałem.
Uproś nam, błagamy Ciebie pokornie, u Boga Ojca naszego łaskę pozostania dziećmi mimo upływającego nieuchronnie czasu, wbrew starości i wbrew budzących się w nas zachodem słońca poglądów, byśmy „się nigdy nie odmienili i zostali jak dzieci, aby dzięki temu móc wejść do Królestwa Niebieskiego, byśmy byli uniżeni jak dzieci, aby w Królestwie Niebieskim móc być największymi, i byśmy nie zatracili zdolności dostrzegania w drugim człowieku dziecka Bożego w imię Jezusa Chrystusa” (Mt 18,3-5), jak nas naucza Syn Twój umiłowany a Pan nasz Jedyny.

IV. Ofiarowanie Pana Jezusa w świątyni
„Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie Matki. Gdy potem upłynęły dni ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Je do Jerozolimy, aby przedstawić Panu.”
(Łk 2,21-22)

Maryjo, Matko nasza najukochańsza i najpiękniejsza, oto za Twoim przykładem rodzice nasi przynieśli nas do świątyni, aby w sakramencie chrztu świętego ofiarować nas Bogu. Namaszczeni Duchem Świętym otrzymaliśmy imię, w którym zawiera się nasze powołanie – wola Ojca Niebieskiego względem nas jako Jego dzieci. Wraz z imieniem otrzymaliśmy także charyzmaty, talenty, umiejętności i zdolności oraz predyspozycje do realizowania zadań, stanowiących treść codziennej doczesności.
Uproś nam, błagamy Ciebie pokornie, u Boga Ojca naszego Wszechmogącego łaskę zdolności pielęgnowania i rozmnażania posiadanych darów, jakie Stwórca nam ofiarował w akcie chrztu świętego. Wspieraj nas modlitwą i Matczyną Miłością oraz Mądrością, abyśmy okazali się „sługami dobrymi i wiernymi Bogu w rzeczach niewielu, a dzięki temu postawionymi przez Pana nad wieloma rzeczami w Jego radości” (Mt 25,23), abyśmy wykorzystując podarowane nam charyzmaty żyli na chwałę Ojca Niebieskiego i byśmy nigdy nie okazali się nieurodzajnym figowcem, na którym Bóg „od trzech lat szuka owocu, a nie znajduje, wiec postanawia go wyciąć, by ten jeszcze ziemi nie wyjaławiał” (Łk 13,6-7).

V. Odnalezienie Pana Jezusa w świątyni
„Rodzice Jego chodzili co roku do Jeruzalem na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został młody Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest wśród pątników, uszli dzień drogi i szukali Go między krewnymi i znajomymi. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jeruzalem, szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania.”
(Łk 2,41-46)

Maryjo, Mamusiu nasza umiłowana i niepokalana, ileż lęku, troski i niepokoju wzbudziło w Twoim Matczynym Sercu szukanie Syna, który się zgubił, nagle gdzieś zniknął, a ileż jednocześnie w tak trudnym momencie odnalazłaś w sobie wytrwałości i cierpliwości, pokory i konsekwencji, uporu oraz nadziei, będącej ogniem wiary i miłości. Nie poddałaś się, nie pogrążyłaś w niemocy i bezsilności, w bezradności i rozpaczy. Szukałaś umiłowanego Syna z niezwykłym uporem i pokorą.
Uproś nam, błagamy Ciebie Maryjo, u Boga Ojca naszego łaskę wiary, byśmy nigdy nie stracili nadziei, że w stanie zagubienia, cierpienia, samotności, nieszczęścia i codziennych niepowodzeń oraz trudności po trzech dniach lub po kilku latach poszukiwań pocieszenia i ukojenia znajdziemy wreszcie pokrzepienie – Miłość – Boga, w którego ramiona będziemy mogli się wtulić z ufnością i wdzięcznością, że oto po wielkim kryzysie, po ogromnym bólu duszy i ciała, doświadczymy spokoju serca i wyciszenia umysłu na Eucharystii Świętej – w świątyni, siedząc między nauczycielami i przysłuchując się im oraz zadając pytania, że oto na Mszy Świętej spotykając Jezusa, nie zatracimy się w chaosie współczesnego świata, nie ulegniemy pokusom i zwodzeniom złego, nie utracimy Boga i tym samym nie utracimy własnej tożsamości, że oto za Twoim przykładem w labiryncie przyziemnego udręczenia i obciążenia będziemy szukać obecności Ojca Niebieskiego równie niestrudzenie, cierpliwie, konsekwentnie, wytrwale i z pokornym, ale stanowczym uporem w asyście wiary, nadziei oraz miłości.



czwartek, 5 grudnia 2019

WILKI I OWCE


„Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po owocach. Czyż zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, zostanie wycięte i wrzucone w ogień. A więc poznacie ich po owocach.”
(Mt 7,15-20)

Współczesny świat jest dziś wielce zachwycony liberalizmem i szeroko rozłożonymi ramionami tolerancji modernizującej Kościół, i (mam nieodparte wrażenie) bezczelnie nadużywającej Miłosierdzia Bożego jako karty przetargowej dla fali grzeszników, uzurpujących sobie bezwzględne prawo do Królestwa Niebieskiego, wpychając się doń każdą możliwą szczeliną ludzkich nadinterpretacji SŁÓW, stanowiących sedno Pisma Świętego i będących treścią Nauki Jezusa Chrystusa. Fundament, którego stabilną konstrukcją jest i powinno być przesłanie Nowego Testamentu, i którego stabilną konstrukcją jest oraz powinna być tradycja jako staranne dbanie o nienaruszony! przyziemnymi kaprysami złego, pierwotny, bo przekazany nam wolą Bożą ogół obyczajów, norm, poglądów oraz zachowań kształtowanych zgodnie z dziedzictwem, jakie przekazali nam pierwsi Apostołowie, pieczołowicie pielęgnowanych oraz przestrzeganych od pokoleń, dziś jest kruszony, podkopywany, zmieniany i ulepszany (?!), ponieważ dopasowywany do potrzeb społecznych, zaspokajanych wszechobecnym i powszechnym rozgrzeszaniem wszelkich występków i win, usprawiedliwianiem wszelkich słabości i skłonności, jak i nakłanianiem do upojnego korzystania z codziennego życia poprzez nic nie mówienie o Bożej Sprawiedliwości, a tym samym o konsekwencjach przekraczania granic moralnych, wytyczonych skrupulatnie wypunktowanymi zakazami, stanowiącymi święte prawo Dekalogu - Dziesięciu Przykazań, jakich każdy chrześcijanin ma obowiązek! przestrzegać w celu wypełniania woli Ojca Niebieskiego. Dziś (mam bolesne wrażenie) modernizuje się Kościół reformami, oświetlającymi neonami beztroskiej radości kierunek zwodzący dusze w stronę „szerokiej bramy i przestronnej drogi, prowadzącej do zguby” (Mt 6,13). Dziś bowiem ważne jest, by nikt! – nawet ten, który w ogóle nie wykazuje żadnego zainteresowania Bogiem, zaprzeczając istnieniu Ojca Niebieskiego oraz odrzucając Jezusa jako Syna Człowieczego i Mesjasza, a nawet nierzadko deklarując się ateistą, który gardzi chrześcijanami z takich czy innych powodów; żeby nikt, absolutnie nikt!, nie poczuł się urażony i w jakikolwiek sposób zraniony emocjonalnie. Dziś (mam nieodparte wrażenie) Kościół bardziej drży z tytułu strachu przed histerią człowieka niż przed gniewem Pana i Stwórcy wszelkiego stworzenia. Dziś bowiem wszelkimi możliwymi metodami liberalizmu i nadużywania Bożego Miłosierdzia przesadnie dba się o dobre samopoczucie i komfort ludzkiej populacji oraz o relacje międzyludzkie niż o życie zgodne z wolą Ojca Niebieskiego, niż o uświęcenie duszy i ciała poprzez wypełnianie owej woli Ojca, niż o relacje mizernej jednostki z Bogiem. Dziś najważniejszy dla Kościoła wydaje się być ekumenizm, ale już nie jako ruch pomiędzy różnymi tradycjami chrześcijaństwa dążący do bliższej współpracy i zrozumienia, ale jako łączenie wszystkich społeczności bez względu na wiarę w Chrystusa, współcześnie!, mocno skoncentrowane na usilnej próbie nawiązania braterstwa z muzułmanami nawet! wbrew wyraźnej z ich strony niechęci i nawet! wbrew Jezusowi, który zaznacza, że „jeśli jakieś miejsce nie przyjmie was ani nie będą chcieli was słuchać, odchodząc stamtąd, strząśnijcie proch ze swoich stóp jako świadectwo przeciw nim” (Mk 6,11). Oczywiście w przytoczonej wypowiedzi Mesjasza nie chodzi o przyjęcie postawy wrogości czy nienawiści, zapalczywości czy gniewu lub skłonności do starć zbrojnych na tle religijnym, ale (moim zdaniem) o zachowanie świadomości, iż uległość i hołd należą się Panu i Stwórcy wszelkiego stworzenia, a nie drugiemu człowiekowi, którego obecnie próbuje się uszczęśliwić i zbawić na siłę a także często wbrew jego chęci podjęcia chociażby rozmowy na temat Ojca Niebieskiego. Tymczasem medialne echo nieustannie wrze wydarzeniami, w których nierzadko słyszy się z ust duchownych, iż w ogólnym podsumowaniu można śmiało stwierdzić, że wszyscy ludzie, bez względu na wyznanie i religię, wierzą w tego samego, bo jednego Boga, do którego podążają różnymi ścieżkami kultury i rytuałów, modlitwy i wyobrażeń. Stąd też wyłania się owa zaskakująca przychylność Kościoła wobec muzułmanów jako współbraci z tytułu pokrewieństwa monoteizmu, a przecież! nie można utożsamiać Allacha z Ojcem Niebieskim, ponieważ Allach jest jednoosobowy i niepodzielny, nawołujący do zabijania innowierców w imię tzw. świętej wojny i do zabijania niewiernych – tych, którzy się go wyparli i którzy go zdradzili – w imię prawa śmierci honorowej, a tym samym propagujący nienawiść, gniew, agresję, dominację jednostki silnej oraz władczej, a Bóg – Chrystus – Duch Święty to Trójca Święta pełna Sprawiedliwości i Miłosierdzia, nakazująca swym dzieciom miłować bliźnich, jak siebie samych, oraz nieprzyjaciół i wrogów, modlić się za wszystkich bez względu na przykrości, krzywdy, nieporozumienia czy żale jakie niszczą więzi i kruszą relacje.
Gdzież w owej różnorodności charakterologicznej, jak również i w sprzeczności Pisma Świętego, jako konkretnej i przejrzystej mowy TAK TAK – NIE NIE, wyraźnie i bezdyskusyjnie wyznaczającej granicę pomiędzy DOBREM a ZŁEM, z Koranem, będącym księgą spisanych przez Mahometa wskazówek, których zastosowanie i interpretacja zależy od indywidualności czytelnika, o czym niejednokrotnie wspominają sami imami, można znaleźć potwierdzenie wspólnoty jako jedności chrześcijaństwa z islamem?! Jak zatem traktować akt wspólnej modlitwy głowy Kościoła z grupą uchodźców w Bolonii?! Któremu B-bogu (?!) kto oddawał cześć i chwałę?! W jakiż również sposób potraktować pogańskie rytuały w Ogrodach Watykańskich przed posągiem Pachamamy?! Czyż owe miłosierdzie w ludzkiej nadinterpretacji i aranżacji nie przypomina starotestamentowego bluźnierstwa, na które zgodę wyraził Aron, pozwalając ludowi Izraela pokłonić się cielcowi ze złota?! Czyżby Kościół zapomniał o zdolności Boga do gniewu z tytułu Jego Sprawiedliwości?! Czyżby Boga obdzierano z majestatu świętości i przebierano, niczym przydrożną kapliczkę, w pióropusze kolorowych wstążeczek pobłażliwości, lekkoduszności, radości, miłości kojarzącej się ze swobodą, przyjemnością i beztroską, z całkowitą ignorancją powagi oraz surowości pierwszego Przykazania?!...
Bardzo źle się dzieje - uważam. Kościół chwieje się w podmuchach współczesnego czasu, zaniedbując wierne i oddane podążanie za Duchem Świętym, na którego działanie ludzie stają się coraz silniej i mocniej odporni w świetle głodowo odczuwanych potrzeb, jakie pragnie się zaspokoić za wszelką cenę przy użyciu nadinterpretacji oraz nadużywania Bożego Miłosierdzia. Reformy modernizujące charakter chrześcijaństwa i niszczące tradycję sieją spustoszenie – w moim skromnym odczuciu. Coraz wyraźniej widać szczelinę pękającego Kościoła niczym serca, rozbijającego się na dwie, nierówne sobie części – na kapłanów liberalnych, bo idących z duchem czasu, i na kapłanów, podążających za Duchem Świętym a tym samym traktujących potrzeby współczesnego świata, jako sprawy podrzędne i zdecydowanie nieistotne, jeśli niezgodne z wolą Bożą. Dziś wyraźnie widać karnawałowymi neonami szalonej radości podświetloną „szeroką bramę i przestronną drogę, prowadzącą do zguby” (Mt 6,13), którą płyną w lubieżnym tańcu beztroski rzesze zaślepionych wygodą doczesną dusz, ślepo podążających za uzdrawiającymi, kochającymi człowieka bezgranicznie a traktującymi Boga lekkomyślnie, tolerancyjnymi i „charyzmatycznymi”, bo niemal idealnie dopasowanymi do wymogów przyziemnych wyobrażeń i pragnień, bo rozdającymi w Imię (?!) Jezusa Chrystusa (?!) prezenty spełnianych marzeń o byciu zdrowym, bogatym, szczęśliwym tu i teraz, kochany i uwielbianym. Dziś bowiem Kościół wydaje się dawać ludziom niemal wszystko to, czego społeczeństwo pragnie i jednostka potrzebuje w myśl idei zapełnienia świątyń jak największą ilością (nawet! tych) letnich parafian, ale nie w intencji spełnienia woli Ojca, a w intencji zaspokajania społecznych oczekiwań. Dziś czyni się wyjątki i odstępstwa, naruszając wiekowe przykazania duchowej czystości. Dziś „uprawnia się otwarcie sakramentów (chociażby Komunii Świętej) w szczególnych, uzasadnionych przypadkach (czyli jakich?!) dla rozwodników w nowych związkach”, o czym informuje świat kardynał Agostino Vallini, powołując się na „Amoris laetitia” papieża Franciszka, co! w moim skromnym, laickim odczuciu całkowicie niszczy autorytet słów, którymi Jezus Chrystus wskazuje prawy kierunek naszych ludzkich decyzji i czynów w przyziemnej wędrówce do Królestwa Niebieskiego, wyjaśniając, iż „Stwórca od początku stworzył mężczyznę i kobietę, dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem, (…) więc kto oddala swoją żonę – chyba że w przypadku nierządu – a bierze inną, popełnia cudzołóstwo i kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo” (Mt 19,3-9), i (co najważniejsze!) nie wskazując owych „szczególnych, uzasadnionych przypadków”, o jakich wspomina wyżej wymienione grono hierarchów duchownych a jakich charakter pozwalałby na potraktowanie zdefiniowanego grzechu cudzołóstwa w sposób pobłażliwy i tolerancyjny. W świetle wyszczególnionego zjawiska należy również zaznaczyć!, iż żadne z dziesięciu Przykazań Bożych nie jest opatrzone jakimkolwiek przypisem, w treści którego można byłoby znaleźć usprawiedliwienie sytuacji, której trudność zwalniałaby nas z obowiązku przestrzegania Dekalogu i pozwalałaby nam podejmować decyzje czy działania według osobistych podszeptów intuicji lub instynktów. Dziś medialne echo wrze od debat na temat chociażby potrzeby zachowania celibatu, samotności czy na temat rygorystycznego prawa do sakramentu kapłaństwa przyznawanego tylko i wyłącznie mężczyznom, jakbyśmy nie potrafili doszukać się wskazówki Chrystusa, który gdyby chciał, aby apostołowie byli w swym podążaniu za Nim mężami i ojcami – głowami rodzin, na pewno nie wyraziłby zgody, by ci porzucili sieci, domy rodzinne i bliskich, aby na dźwięk Jego pasterskiego głosu móc w pojedynkę iść za Jezusem (J 1,35-51), który obiecał im uczynić ich rybakami ludzi (Mt 4,19-20), i gdyby Mesjasz chciał, by apostołami były kobiety również z pewnością kilka białogłów wybrałby do pełnienia tej szczególnej roli u Swego boku. Tymczasem Pan Bóg ustami Syna Człowieczego wyjaśnia powyższą kwestię, nie budzącą we mnie absolutnie żadnych wątpliwości, i uzasadnia słuszność oraz konieczność „zaparcia się samego siebie” w celu pełnienia posługi kapłańskiej i w celu pójścia za Chrystusem (Mk 8,34), obiecując w rozmowie ze świętym Piotrem, że „każdy, kto dla Jego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt 19,27-29), a my… mimo to doszukujemy się jakiejkolwiek możliwości, jakiejkolwiek mizernie uchylonej furtki, przez którą można byłoby przejść do wprowadzenia zmian, będących odzwierciedleniem ludzkich pomysłów na sprawnie, bo we frekwencji wiernych obficie, funkcjonujący Kościół, jakby nie jakość, a ilość stanowiła dobry owoc z dobrego drzewa.
Dziś… troskliwie dba się o to, aby było przyjemnie, lekko, szczęśliwie, wesoło, radośnie i serdecznie – tak według doznań ludzkich emocji oraz oczekiwań. Dziś pod sztandarem owego wyznacznika, w kierunku którego rozwija się i rozbudowuje (?!) współczesny Kościół zapomina się o tym, że tylko „wąska brama i ciasna droga prowadzi do żywota” (Mt 7,13-14), że przez tę „wąską bramę i ciasną drogę” możemy przejść do Królestwa Niebieskiego naśladując Chrystusa, a więc „zapierając się samego siebie, co dnia biorąc krzyż swój” na ramiona (Łk 3,23) i żyjąc pokornie w zgodzie z porażkami, niepowodzeniami, cierpieniem, bólem czy jakąkolwiek niedogodną dla nas sytuacją – w zgodzie z wolą Ojca, a nie tylko biesiadując przy dzbanie pełnym wina obficie spełnianych czysto ludzkich zachcianek, jak również tym samym pamiętając, iż „chcąc zachować własne życie, stracimy je, a tracąc swe życie z powodu Boga, zachowujemy je, bo cóż za korzyść dla człowieka, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie” (Łk 9,24-25).
Pan Jezus prosi, abyśmy „strzegli się fałszywych proroków, którzy przychodzą do nas w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami” (Mt 7,15) i nie przedstawia w owym ostrzeżeniu listy osób, na których nie musimy uważać. W związku z powyższym jako dzieci Boże (tak uważam) mamy obowiązek czuwać i być czujnymi wobec wszystkich, nawet wobec samych siebie, dlatego też w celu zachowania czujności i w celu mądrego rozeznania oraz poznania dobrego drzewa po jego dobrych owocach winniśmy trwać w Eucharystii i w lekturze Pisma Świętego, winniśmy modlić się za siebie i wszystkich, tworzących Kościół Święty.
Nieistotne są bowiem ludzkie chęci czy intencje a wola Boża i właśnie Słowem Ojca Niebieskiego winniśmy się kierować w ocenie ogromy wydarzeń, jakie nas kształtują: niszczą lub uświęcają. Jeśli więc słyszę, że dana zmiana – reforma w Kościele, która budzi we mnie obawy i która niepokoi moje sumienie czy zadręcza rozgoryczeniem bolejące serce, powinna mnie nakłonić do refleksji na temat myśli, jaką kapłan – autor owej reformy się kierował w modernizacji zasad w jakikolwiek sposób odstających od Nauki Jezusa Chrystusa, budzi się we mnie podejrzliwość i buntownicza odpowiedź na proponowaną refleksję, iż „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. Modlę się więc, czytam Pismo Święte, zanurzam się w Eucharystii Świętej duszą i ciałem, prosząc Ojca Wszechmogącego o mądrość i dar rozeznania. Nie chcę bowiem popłynąć z falą liberalnego modernizmu szeroką bramą i przestronną drogą w kierunku potępienia, trzymając się kadłuba łodzi, której tor wyznacza wiosłami kapłan ceniący sobie ludzi bardziej niż Boga. Nie kieruję się stanowiskiem czy stopniem duchownego zajmującego takie czy inne miejsce w hierarchii Kościoła, a tym co myśli, mówi i czyni, a więc jakie owoce wydaje jako drzewo – pełne soku Słowa Jezusa Chrystusa czy cierpkości czysto ludzkich analiz, wniosków i intencji oraz intuicyjnych wyobrażeń? Jeśli więc chociażby takie „drobne” znaki, jak powitanie „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” zamieniają się w zwykły, przyziemny zwrot „Dzień dobry”, a gest znaku krzyża w „przyjacielskie” machanie ręki lub błogosławieństwo w życzenie wszystkim „dobrego obiadu”, albo np. niedzieli, wówczas odczuwam głęboki żal i potrzebę jeszcze gorliwszej za Kościół modlitwy. Nie umiem bowiem pogodzić się z wypieraniem Chrystusa, którego próbuje się zastąpić „majestatem” człowieka. Nie potrafię w żaden sposób zaakceptować detronizacji Jezusa, bo to On jest Prawdziwym Kościołem i bez Niego staniemy się tylko wspólnotą zdeterminowanych, umierających powolną śmiercią potępienia ludzi nieszczęśliwych. Jeśli więc uczestniczę w naukach o człowieku nie w kontekście dziecka Bożego, nie w kontekście relacji chrześcijanina z Bogiem, a w świetle istoty ludzkiej i relacji międzyludzkich – w świetle czysto psychologicznej lawiny skompletowanej skrupulatnie i ambitnie wiedzy, wówczas czuję pustkę i głód, niedosyt i znowu potrzebę gorliwej modlitwy w intencji Kościoła. Nie umiem bowiem pogodzić się z wypieraniem Chrystusa, którego próbuje się zastąpić „majestatem” człowieka. Nie potrafię w żaden sposób zaakceptować detronizacji Jezusa, bo to On jest Prawdziwym Kościołem i bez Niego staniemy się tylko wspólnotą zdeterminowanych, umierających powolną śmiercią potępienia ludzi nieszczęśliwych.
Dziś istnieje wielka potrzeba czuwania i czujności. Dziś pojawia się ogromna potrzeba modlitwy za kapłanów i za Kościół, a tym samym za nas – chrześcijan, abyśmy (nie daj Boże!) nie zbłądzili, świadomie lub bezmyślnie skazując się na potępienie.
Pamiętajmy!, że „kto pełni wolę Bożą, ten jest Chrystusowi bratem, siostrą i matką” (Mk 3,35) i tym się kierujmy w poznawaniu owoców drzewa dobrego czy złego.