wtorek, 19 listopada 2019

POTRZEBA CZUWANIA


Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie spadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.”
(Łk 21, 34-36)

Podczas porannego spaceru z psem wypełniła mnie refleksja, będąca owocem kilku spostrzeżeń, banalnych nawet, bo oczywistych, ale w natłoku różnorodnych, przyziemnych spraw oraz obowiązków, jak i w wirze rozmaitych wydarzeń niezauważalnych lub w żaden sposób nie wskrzeszanych w postaci drobnego nawyku, od którego potrafi wyłonić się całkiem bogata we wnioski zaduma.
Była to godzina 4:30. Mroźne, wilgocią nasycone i wyostrzone w chłodzie powietrze przeszywało ciało na wskroś, wdzierając się ostrzem zimna niemal do szpiku kości. Szron rozprzestrzeniał się kryształową, błyszczącą bielą wokół, upiększając późnojesienny krajobraz ponurego za dnia świata. Wszystko mieniło się i iskrzyło drobinami gwiazd, które niczym szklane koraliki zdały się być porozbijane na miałki pył o ostrych krawędziach i gładkich ściankach filigranowych brył, odbijających światło przydrożnych latarni poświatą wielobarwnego blasku. Noc rozciągała nad ową diamentową politurą ziemi swą mroczną pelerynę ciemności, zaostrzając uwypuklonym kontrastem wyrazistość kształtów i odcieni, a cisza zdawała się bezdźwięcznie spacerować po okolicy w głębokim, niezmąconym zadumaniu, pochłaniając każdą, najmniejszą oznakę życia
W takiej magiczno – bajkowej scenerii wszystko jest zdecydowanie bardziej wyraźniejsze w swej postaci niż w zgiełku ulicznych zawirowań, w tłumie prześcigających się ludzi, którzy niczym w hipnozie pędzą bezmyślnie i mechanicznie gdzieś przed siebie jakby zaprogramowani przez automat krwiożerczych niemal oczekiwań współczesnego świata, rażącego bezwstydnie golizną zatraconych wartości. W takiej bowiem scenerii echo rozprzestrzenia odgłos szczękających w sinej dali psów niczym niebezpieczeństwo czające się obok i kłębiące się wokół naszych nóg, niczym zagrożenie, w jakim jesteśmy zanurzeni w tym momencie, w tym miejscu, w tym czasie. Odległe dźwięki stają się tak niebywale bliskim zjawiskiem, że aż wyostrzającym w człowieku potrzebę zachowania wyjątkowo zmobilizowanej czujności mimo, iż świadomość unaocznia oczywistą, realną odległość dzielącą nas od pierwotnego źródła rozprzestrzenianego, psiego ujadania. W takiej magiczno – bajkowej scenerii nawet trzask odpadającego od gałęzi liścia wydaje się być odgłosem łamanych konarów. W krystalicznym odbiciu wibrującego echa delikatne falowanie tańczącego w przestrzeni listowia zdaje się przypominać łopotanie flagi szarpanej niepokornym wiatrem. Liście spadające z drzew z łoskotem na ziemię przypominają wówczas kryształowe karafki, roztrzaskujące się na drobinki szkła. W takiej też scenerii mroźne, wilgocią doprawione powietrze wyostrza namiętność zapachów, jakim jest chociażby świeży aromat dojrzewającego w piecu chleba, którego pękającą od gorąca skórkę malują pędzle krwisto złotego ognia. Oddalona od nas piekarnia zdaje się wówczas znajdować na sąsiedniej ulicy tuż za przysłowiowym rogiem…
Czyż z naszym, codziennym życiem nie jest podobnie?!
W dobie wiosny i lata – w dobie zdrowia, dobrobytu, sukcesów, przyzwoitego, bo dopasowanego do oczekiwań funkcjonowania jesteśmy pochłonięci sami sobą, a przez to i bardziej nieczuli wobec wszystkich i wszystkiego, co wokół, co stanowi drobne elementy całej układanki, jaką jest świat. Hałas i harmider, zgiełk i tempo codziennego wdrapywania się na szczyty wytyczanych celów zagłuszają prawdę o pochodzeniu człowieka, o sensie jego przyziemnej egzystencji, o faktycznym stanie rzeczy, zjawisk, relacji. W wirującej obłędnie karuzeli kręcimy się wokół własnych spraw i obowiązków, nie zauważając tego wszystkiego, co nas otacza. W wyniku błyskawicznych, szalonych obrotów obraz się bowiem zaciera, rozmazuje, zakłamuje i deformuje, a my pogrążamy się w pogoni za marnościami i w pysze, pompowanej do niewyobrażalnie niebezpiecznych rozmiarów wiarą we własne możliwości, zdolności, talenty, predyspozycje i w osobistą samowystarczalność oraz wyjątkowość, nabierającą z dnia na dzień rozmiarów samouwielbienia i ubóstwienia. Odrzucamy wówczas Boga, który zdaje się być wymysłem ludzi słabych i śmiesznych, który wydaje się być jedną z wielu postaci literackiej fikcji. Koncentrujemy się wyłącznie na własnej osobowości i na własnym, codziennym życiu. Traktujemy siebie niczym bóstwo, które winno być autorytetem dla innych i wzorem godnym naśladowania.
W dobie jednak jesieni i zimy, a więc w dobie chorób, cierpienia, bólu, żałoby, samotności czy starości zatrzymujemy się, jak ja podczas owego porannego spaceru z psem, rozglądamy się dokoła ogołoceni i bezradni, szukający rozpaczliwie pomocy i pocieszenia, i… nagle!, zauważamy, że świat istnieje niezależnie od nas, że nas w ogóle nie potrzebuje by rosnąć, rozwijać się, rozrastać, dojrzewać, owocować i odradzać się z każdą godziną na nowo, że świat pachnie bukietami zaskakujący doznań, smakuje różnorodnością nieoczekiwanych doświadczeń, przemawia do nas wachlarzem bogatych dźwięków i zachwyca nas kalejdoskopem różnobarwnych światłocieni, i że za tym światem tak naprawdę kryje się Ktoś jeszcze i coś jeszcze, że to nie na nim się wszystko zaczyna i nie w nim się kończy… Wówczas zapadamy w stan głębokiej refleksji i zadumy, będącej sokiem przywoływanych o weryfikowanych wspomnień. Wówczas też analizujemy, uważniej i baczniej przyglądając się już nie całości, a jej drobinkom – nie godzinom, a sekundom i ich ułamkom. Wówczas doszukujemy się przyczyn i skutków, a w konsekwencji celów zachodzących w nas i wokół nas zjawisk.
Owa cisza jest głosem Boga. W owym świetle porannego spaceru – w obliczu naszej bezradności i bezsilności, niemocy i beznadziei Sam Ojciec Niebieski staje przed nami twarzą w twarz, wpatrując się w nasze oczy i napominając nas wypowiedzią jakże istotnego ostrzeżenia: „Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.”…
Gdyby nie cierpienie i ból z nim związany, gdyby nie nasza nędza wobec losu całkowicie niezgodnego z naszymi oczekiwaniami czy zamiarami, gdyby nie porażki i upadki, gdyby nie jesień i zima naszej egzystencji,… czy bylibyśmy w ogóle zdolni do samodzielnego zatrzymania się w uciechach doczesnych, w obżarstwie i pijaństwie, by trzeźwo i świadomie, wnikliwie i uważnie wsłuchać się w głos Boga, przyjrzeć się realnym kształtom Prawdy, posmakować złożonej w Piśmie Świętym ustami Chrystusa Obietnicy?!...
Wątpię. Jesteśmy bowiem zbyt pyszni, krnąbrni, niepokorni, zadufani i dumni.
Ilekroć doświadczam cierpienia i bólu, rozczarowania czy porażki, tylekroć, budzę w sobie przekonanie, że te chwile łamania we mnie i kruszenia pychy są najwidoczniej potrzebne, że być może byłam właśnie o krok od przepaści i potępienia, a Pan mnie wybawił dopuszczając w mym codziennym życiu sytuacje przykre, ale wyostrzające we mnie zmysły, dzięki którym mogę poznać Prawdę, widząc siebie w pozycji tylko człowieka, a nie Boga, a więc w rzeczywistości istoty rozpaczliwie i beznadziejnie bezradnej, kruchej, marnej i potrzebującej wsparcia Ojcowskich Ramion, podpowiedzi Ojcowskiej Mądrości oraz pocieszenia Ojcowskiej Miłości.
Takie „poranne spacery” są człowiekowi bardzo potrzebne. Podczas owych „porannych spacerów” widać bowiem więcej, czuć wyraźniej i słychać wszystko, nawet to, co za dnia w zgiełku i hałasie wydaje się nieme, a przez to i nieobecne, nieistniejące. Podczas owych „porannych spacerów” można spotkać Boga, a przez to wzbogacić się duchowo poprzez doświadczenie mądrości i miłości, poprzez odkrycie w sercu nadziei i wzmocnienie wiary. Podczas owych „porannych spacerów” budzi się w człowieku potrzeba czuwania i modlitwy w każdym czasie ze względu na świadomość, iż nastąpi to, co zapowiedziane i co przyjdzie na wszystkich, który mieszkają na ziemi, a czego chcielibyśmy uniknąć i w obliczu czego przyjdzie nam stanąć przed Synem Człowieczym.
Cierpienie i ból, samotność i rozgoryczenie z powodu porażki oraz niepowodzenia, ludzka bezradność i niemoc, wszystko to, co ogołaca nas z przekonania, że posiadamy cechy wszechmocy oraz niezależności, jest naszym antidotum na pychę i potępienie.



wtorek, 12 listopada 2019

LEPSI OD MOJŻESZA


„Gdy Mojżesz pasał owce swojego teścia imieniem Jetro, kapłana Madianitów, zaprowadził owce w głąb pustyni i doszedł do góry Bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. [Mojżesz] widział jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego. Wtedy Mojżesz powiedział do siebie: „Podejdę, żeby się przyjrzeć temu niezwykłemu zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?”. Gdy zaś Pan ujrzał, że podchodzi, by się przyjrzeć, zawołał [Bóg do niego] ze środka krzewu: „Mojżeszu, Mojżeszu!”. On zaś odpowiedział: „Oto jestem.”. Rzekł mu [Bóg]” „Nie zbliżaj się tu! Zdejmij sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą.”. Powiedział jeszcze Pan: „Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba.”. Mojżesz zasłonił twarz, bał się bowiem zwrócić oczy na Boga.”
(Wj 3,1-6)

Dziś zdecydowanie jesteśmy lepsi i ważniejsi od Mojżesza – tak śmiem sądzić, uważnie się przyglądając wszelkim zmianom, pojawiającym się w relacjach człowieka z Bogiem, w obrzędach czy poglądach lub naukach kościelnych, które (w moim skromnym, bo z pewnością niedouczonym teologicznie odczuciu) nie zawsze wydają się zgodnie współbrzmieć z głoszonym przez Chrystusa Słowem.
Czyżbyśmy byli niemal doskonali w swej już docześnie dojrzewającej świętości?!...
Bóg wybrał z tłumu i powołał Mojżesza. Wyszedł mu na spotkanie. Stanął przed nim w postaci płonącego ogniem krzewu.
Czy mieliśmy lub mamy zaszczyt radować się podobnym przywilejem?...
Niewątpliwie Bóg jest obecny w naszym życiu codziennym. Niewątpliwie troszczy się o nas i dba jak szczerze kochający Ojciec. Niewątpliwie jesteśmy dla Niego niezwykle ważni i bezcenni niczym umiłowane dzieci, ale…
Czy możemy cieszyć się wyróżnieniem, które było szczególnie okazane Mojżeszowi czy świętemu ojcu Pio lub na przykład świętej Faustynie, albo i świętemu Filipowi Neri?! Czy raczej jesteśmy jednymi z wielu w narodzie Izraela?
Jakim więc prawem angażujemy się w reformy, zmieniające oblicze Kościoła a najprawdopodobniej świadomie lub nie, z premedytacją lub z bezmyślnością i brakiem pokory sprzeniewierzające się nauce Jezusa Chrystusa?!
Mojżesz zaintrygowany płonącym ogniem a nie! spalającym się krzewem – zjawiskiem nadprzyrodzonym i znajdującym się poza wszelkimi umiejętnościami ludzkiego rozumu, zdjął z nóg sandały, upomniany przez Boga i poinformowany, że stoi na ziemi świętej, zasłonił dłonią oczy, gdyż zląkł się własnej nędzy i marności, czując się absolutnie niegodnym dotknięcia Pana Abrahama, Izaaka i Jakuba chociażby przelotnym wzrokiem, ulotnie płochliwym spojrzeniem; a my?!...
Wchodzimy bardzo często do Kościoła jak do przeciętnego, niczym niewyróżniającego się w naszym przekonaniu miejsca. Uczestniczymy w nabożeństwie Eucharystii nierzadko jak w teatralnym przedstawieniu mniej lub lepiej wyreżyserowanym i odtworzonym na „deskach” ziemi (przecież!) świętej. Podchodzimy do Komunii Świętej w kolejce uzurpujących sobie prawo do rozdawanego poczęstunku. Stajemy przed Jezusem jak przed kimś równym sobie, kimś przeciętnym i może nawet mniej ważnym, bo wywyższającym naszą wrodzoną wyjątkowość (?!) i wartość aktem Męki Pańskiej – Ofiary Miłości, która budzi w człowieku przekonanie, iż skoro „tak Bóg umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16), to musi nas Stwórca traktować w niezwykle, bo w niewyobrażalnie szlachetny i cudownie miłosierny sposób, może nawet doskonalszy niż relacje łączące Go jako Ojca właśnie z owym Synem Jednorodzonym złożonym za nas na Krzyżu dla naszego zbawienia. Prawdopodobnie z tegoż prostego przekonania o byciu szczególnie umiłowanymi przez Boga dziećmi zachowujemy się wobec Jezusa podczas Komunii Świętej krnąbrnie, pysznie, zuchwale, majestatycznie i dumnie lub obojętnie, a nawet i leniwie. Nie uginamy karku. Nie oddajemy Chrystusowi czci i nie wyrażamy postawą ciała ani chwały, ani szacunku. Nie odczuwamy nawet bardzo często potrzeby pochylenia przed Bogiem głowy chociażby w geście powitania, jak to zwykliśmy robić niemal bezwarunkowo na ulicy przed ludźmi, których mijamy. Podchodzimy do ołtarza, zbliżamy się do Jezusa i stajemy z Nim twarzą w twarz jak z równym sobie, poczym wyciągamy po Komunię Świętą nierzadko splamione, niegodne, obrzydliwością grzechu oblepione dłonie, którymi wpychamy do ust Ciało Chrystusa, przeżuwając ów Święty Okruch Chleba niczym krowa kępę wyrwanej zębami z łąki trawy.
Mojżesz zasłonił twarz przed płonącym ogniem krzewem świadomy potęgi Boga, a także swej nędzy oraz własnej niegodziwości. Gołymi stopami stał przed Panem Abrahama, Izaaka i Jakuba na świętej ziemi, oddając Stwórcy całym sobą cześć i chwałę; a my?!...
My uważamy się za godnych, bo przecież ułaskawionych, uwolnionych i odkupionych Najdroższą Krwią Jezusa Chrystusa, a więc i uświęconych, ukoronowanych na dzieci Boże, więc mogących sobie pozwolić na, nie tylko obmacywanie Boga śmiałym i dumnie wzniesionym wzrokiem, wpatrujących się w Niego zuchwałych oczu, ale i rękoma, obmywanymi rozgrzeszeniem, jakiego sami sobie często udzielamy, wcielając się w rolę Piłata.
Anna Katarzyna Emmerich wspomina w swych zapisanych i jakże obrazowo, realistycznie opisanych objawieniach Słowa naszego Zbawiciela, wyrażającego ogromny ból, jaki ludzie zadają Mesjaszowi ostrzem lekceważącego sposobu przyjmowania przez nich Komunii Świętej. My jednak w ogóle nie zwracamy uwagi na owe upomnienie. Zuchwale i pysznie ignorujemy Boże pouczenie przedstawione nam przez ową niemiecką mistyczkę, stygmatyczkę i wizjonerkę katolicką. Mojżesz, któremu Pan Abrahama, Pan Izaaka i Pan Jakuba nakazuje zdjąć sandały, gdyż ten wszedł na ziemię świętą, pokornie wykonuje prośbę i polecenie Stwórcy, stając przed Ojcem Niebieskim boso, ale nie my!, bo my przecież nie musimy słuchać „obłędnych” wywodów Anny Katarzyny Emmerich!, być może gorejącej w cierpieniu posiadanych przez niemiecką mistyczkę stygmatów i z powodu ognistego bólu nieświadomej tego, co się wokół niej dzieje, a jednocześnie niezdolnej odróżnić zjawiska rzeczywistych wydarzeń od objawów nieposkromionej wyobraźni?, gdyż my jesteśmy szczególnie umiłowani przez Boga, ponieważ odkupieni Całopalną Ofiarą Jego Jednorodzonego Syna, a przez to i łagodnie traktowani łaską Miłosierdzia i nie poddawani nigdy Sądowi Bożej Sprawiedliwości. Na przytoczone przez wspomnianą katolicką wizjonerkę Słowa Chrystusa ludzie często reagują eksplozją spontanicznego, szyderczego śmiechu. Uważają bowiem, że wprowadzony przez pewnych hierarchów Kościoła zwyczaj przyjmowania Komunii Świętej byle jak i od kogokolwiek jest czymś absolutnie normalnym, bo podyktowanym duchem współczesnego czasu. Zapominają, że owym duchem, decydującym o charakterze relacji człowieka z Bogiem, nie powinien być świat cywilizacji śmierci i humanizacji zwierząt, a Duch Święty!
Kilkakrotnie byłam świadkiem sytuacji w kościele francuskim, w której ksiądz, zainspirowany dużą ilością parafian uczestniczących w nabożeństwie Eucharystii i przystępujących do Komunii Świętej, odwracał się w kierunku ministrantów lub członków obok znajdującego się chóru, wręczając przygodnie wybranej osobie kielich z Ciałem Chrystusa, prosząc tę losowo wyłowioną z grupy osobą owym spontanicznym gestem o pomoc w rozdawaniu wiernym Okruchów Chleba. Osobiście poznałam też dwóch homoseksualistów, żyjących ze sobą w związku partnerskim, nie ukrywających a nawet afiszujących swe życie w grzechu, a zaangażowanych przez proboszcza do (między innymi) udzielania Komunii Świętej.
A łaska uświęcająca?!... Czyżby chociaż sakrament pokuty nie był nawet w tak szczególnym momencie wymagany?!...
Spotkałam się wówczas z niezwykle prostym i jakże popularnym, a przez to i oczywistym uzasadnieniem wyliczonych powyżej sytuacji – „Bóg jest MIŁOSIERNY”.
Czy, skoro Pan Abrahama, Pan Izaaka i Pan Jakuba był wymagający oraz bezkompromisowo konsekwentny wobec Mojżesza, to znaczy, że nie kochał go tak jak nas obecnie miłuje?! Czy, skoro wobec nas Bóg jest bardziej pobłażliwy i łaskawy, bo MIŁOSIERNY, to znaczy, że jesteśmy lepsi od samego Mojżesza?!...
Z pewnością wyżej opisane zachowania księży są czynami raniącymi uczucia niejednego kapłana oddanego Bogu. Nie ukrywam, że serce moje pęka z powodu odczuwanego wówczas bólu. Nie chcę jednak skupiać się na owych aktach bluźnierstwa i świętokradztwa. Proszę jedynie o modlitwę w intencji pasterzy, zawierzając ich jednocześnie modlitwą Matce Bożej – Matce Słowa Przedwiecznego a Pana naszego Jezusa Chrystusa, błagając o błogosławieństwo i łaski, dzięki którym będą oni mogli wypełniać swe powołanie zgodnie z wolą Boga na chwałę i cześć Ojca naszego Wszechmogącego, a także na pożytek nasz i całego Kościoła Świętego.
Proszę również:
Zastanówmy się nad własnym stosunkiem do Pana Abrahama, Izaaka i Jakuba, do Syna Jednorodzonego, którego Bóg dał, abyśmy wierząc w Niego, mieli życie wieczne. Przecież nie jesteśmy stadem gołębi, gromadzących się pod ołtarzem jak na bulwarze, a Komunia Święta to Pan Jezus a nie! okruchy sczerstwiałego chleba, rzucanego hojnie dłonią kapłana a wydłubywanego łakomie przez upierzone gromady ptaków. Kiedy więc spotkamy na swej drodze do Królestwa Niebieskiego kapłana, którego ustami Bóg upomina nas i każe „zdjąć sandały ze względu na świętą ziemię, na której stoimy,” przystąpieniem do sakramentu pokuty jako warunku przyjęcia Ciała i Krwi Chrystusa, nie rzucajmy kamieniami w pasterza czującego się za swe owce odpowiedzialnym, mając na względzie nie tylko Boże Miłosierdzie, ale przede wszystkim Bożą Sprawiedliwość.
Nie jesteśmy bowiem lepsi od Mojżesza (?!)...



wtorek, 5 listopada 2019

TOLERANCJA < MIŁOŚĆ


„Gdy faryzeusze posłyszeli, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?”. On mu odpowiedział: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy.”.”
(Mt 22, 34-40)

Współczesny świat bardzo często powołuje się na powyżej przytoczone Przykazanie Miłości, żądając tolerancji. W celu uzyskania i wymuszenia wytyczonej wspomnianym zamierzeniem - żądaniem społecznej aprobaty wszelkich zachcianek i kaprysów oraz udziwnień czy zjawisk ów współczesny świat nierzadko posługuje się szantażem emocjonalnym, zarzucając ludziom, brzydzącym się grzechu i niedostosowującym się do ogólnie przyjętych oraz narzucanych zasad, bałwochwalstwo, krnąbrność, brak pokory wobec Boga, zakłamanie i hipokryzję, bluźnierstwo będące wynikiem zaniedbania myślą, mową i uczynkiem wymogów, jakie Ojciec Niebieski przedstawia Swym dzieciom w wypowiedzi Jezusa Chrystusa. W owym dwubiegunowym działaniu prężnie rozwijającej się cywilizacji następuje jednak wyraźnie błędne rozumienie podstawowych pojęć. Tolerancja bowiem nie jest miłością, więc trudno doszukiwać się w interpretacji wyżej przytoczonego Przykazania, jako podwaliny Prawa i Proroków, obowiązku tolerowania „wszystkiego, co ludzkie i człowiekowi nieobce”. Manipulacyjna strategia funkcjonowania współczesnego świata, polegająca na ujednoliceniu społecznym stanowiącym „zgodne” przestrzeganie ogólnie narzucanych norm, które nierzadko sprzeczne są z sumieniem czy wrażliwością etyczną mniejszości, bazuje na wzbudzeniu w nieposłusznej i tym samym niewygodnej dla większości jednostce lęku przed zostaniem oskarżonym o nienawiść i fobię wobec kogokolwiek lub czegokolwiek. W związku z powyższym, w celu klarownego wyodrębnienia świętości wyżej przytoczonych słów Jezusa Chrystusa, nauczającego o Miłości i zachęcającego do Miłości, i oddzielenia od Bożych oczekiwań ludzkich wymysłów oraz nadinterpretacji, nawołujących do akceptacji wszelkich skutków cywilizacji czy jej defektów, należy przypomnieć sobie semantyczne znaczenie podstawowych pojęć, będących treścią wypowiedzi Mesjasza czy ideologią rozbisurmanionego społeczeństwa.
Z psychologicznego punktu widzenia miłość jest bowiem uczuciem, postawą, typem relacji międzyludzkich opartych na wzajemnym szacunku, trosce i dbałości o wspólne dobro, inspiracją do zrezygnowania z osobistych (chociażby) korzyści lub przywilejów, będących gwarancją wygody, na rzecz kogoś, kto w danym, dla siebie trudnym momencie potrzebuje naszego zaangażowania, pomocy i poświęcenia. To źródło działania, podejmowanego nierzadko spontanicznie i energicznie, a niekiedy i heroicznie, bez analizy zysków i strat czy zagrożeń, albo wysiłku. To pełna koncentracja na osobie jako istocie, a nie tylko i wyłącznie na jej wyglądzie, poglądach, zachowaniach, osiągnięciach, dorobku czy charakterze lub zainteresowaniach i talentach. To również próba zrozumienia człowieka – jego postępowania i decyzji (na przykład) poprzez analizę przyczyn, które ukształtowały w nim określone cechy, skłonności, nałogi, przyzwyczajenia, które wywołały w nim takie, a nie inne mechanizmy obronne, charakterystyczne dla postawy pozbawionej zaufania i otwartości, a rozbudowanej o nadmierną podejrzliwość, ostrożność, wrogość i potrzebę utrzymania stanu samotności. Tolerancja natomiast – według definicji „Słownika wyrazów obcych” opublikowanego w Warszawie w 2009 roku przez Wydawnictwo Naukowe PWN – to nic innego jak „przyznawanie innym prawa do wyznawania odmiennych poglądów i postępowania zgodnie z nimi, czasem (!) przeradzające się w pobłażanie dla nagannych zachowań” (s. 929).
Zatem!,
mieszkając w sąsiedztwie (np.) osoby nadużywającej alkoholu czy uzależnionej do innych środków odurzających, ale nie będącej agresywną wobec otaczającego ją środowiska i tym samym nie stanowiącą żadnego zagrożenia dla kogokolwiek, nie muszę w jakikolwiek sposób interweniować, nie muszę okazywać tej osobie żadnego zainteresowania i serdeczności, nie muszę swą postawą szczerze sympatycznego, miłego sąsiada lub sąsiadki spróbować zmotywować tę osobę do zmian na lepsze i starać się jej pomóc, gdy ta ośmielona moją otwartością o tę pomoc poprosi?!...
Zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami tolerancji mam pełne prawo pozostać człowiekiem obojętnym wobec wszystkich i wszystkiego, co z owymi wszystkim związane. W końcu każdy może wyznawać odmienne poglądy, posiadać odmienne zainteresowania, upodobania, hobby, każdy może postępować według własnego widzimisię, więc w świetle owego ogólnie zakorzenionego przywileju nie pozostaje mi nawet nic innego jak być nierzadko pobłażliwym wobec niekiedy i! nagannych zachowań.
Jakim zatem prawem współcześni kreatorzy towarzyszącego mi świata żądają ode mnie tolerancji, naruszając moją prywatność, poddając mnie osądowi i oskarżając o brak miłości bliźniego, brutalnie zmuszając mnie do sprzeniewierzenia się własnemu sumieniu i bluźnierczo powołując się w owym ohydnym oskarżeniu na Słowa, wypowiedziane przez Chrystusa, który, w przeciwieństwie do nich!, nakazuje mi być troskliwą i dbałą o drugiego człowieka w kontekście jego zbawienia i życia wiecznego w Królestwie Niebieskim?! Jakim prawem rzeźnicy świętości przywłaszczają sobie kompetencje, jakie są Mądrością, Sprawiedliwością i Miłosierdziem Boga?! Kim są ci, którzy stają w obronie prawa do aborcji, eutanazji, którzy szastają ludzkim życiem i licytują ludzkość poddając aukcji starych czy chorych lub niepełnosprawnych i upośledzonych, humanizują zwierzęta, depcząc Ojcowski przywilej, będący bezdyskusyjnym prawem do TEGO, by człowiek „panował nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi” (Rdz 1,26)?! Czy bratobójca ma prawo pouczać mnie o Przykazaniu Miłości, zarzucając mi brak tolerancji a tym samym i zarzucając mi zaniedbanie wspomnianego Przykazania, a jednocześnie bluźnierstwo i bałwochwalstwo?!
Człowiek kochający Boga zawsze będzie kochał bliźniego i traktował go z szacunkiem oraz dbałością wszystkiego, co w nim dobre dla jego dobra – zbawienia i życia wiecznego w Królestwie Niebieskim. Ze względu na MIŁOŚĆ właśnie prawdziwy chrześcijanin okaże serdeczność, wyrozumiałość, zaangażowanie w istotę ludzką – w nią jako osobę, dziecko Ojca Wszechmogącego. Ze względu na MIŁOŚĆ właśnie nie będzie człowiekiem tolerancyjnym wobec poglądów, orientacji, przekonań czy działań, które w Piśmie Świętym Bóg jednoznacznie nazywa grzechem. Ze względu na MIŁOŚĆ nie przyzna innym prawa do popełniania owych grzechów i nie okaże pobłażliwości wobec nagannych zachowań. Człowiek kochający Ojca Niebieskiego ze wszystkich swoich sił, całą swoją duszą i całym swoim umysłem, a także i miłujący bliźniego swego jak siebie samego zawsze będzie szczerze zaangażowany w osobę, jako jednostkę powołaną do świętości a tym samym do życia wiecznego. Miłość bowiem jest umiejętnością sięgania wzrokiem w odległą przyszłość, której granic nie są w stanie wytyczyć horyzonty na przyziemność skazanego czasu. Tolerancja zaś jest jedynie krótkowzroczną ułomnością starannego dbania o wygodę tego, co tu i teraz. Nie powołujcie się więc kreatorzy doczesnej i nędznej imitacji raju na ziemi na Przykazanie Miłości, żądając od chrześcijan aprobaty waszych poglądów, orientacji, ideologii i bardzo często nagannych zachowań Bogu niemiłych i nazwanych przez Pana naszego grzechem nierzadko obrzydliwym, gdyż tolerancja, o którą tak usilnie i zawzięcie walczycie, jako o kamień węgielny waszych złudzeń, nie ma nic wspólnego z Miłością. Chrześcijanin bowiem kocha człowieka, ale nie akceptuje! jego grzechu, gdyż ma świadomość, że grzech to śmierć i potępienie. Wy natomiast tolerujecie wszystko, co ludzkie (?!) i co nie wydające się obce (?), depcząc ludzką godność, degradując człowieczeństwo a humanizując zwierzęta, którym oddaje się większą cześć i chwałę niż Samemu Panu i Bogu wszelkiego stworzenia.
Miłość to Chrystus. Tolerancja to bardzo często trwanie w grzechu, bo chociażby nawet obojętności wobec tego, co złe i Panu Bogu niemiłe nie można przecież nazwać inaczej.