„Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek
obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie spadł na was
znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na
całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli
uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.”
(Łk 21, 34-36)
Podczas porannego
spaceru z psem wypełniła mnie refleksja, będąca owocem kilku spostrzeżeń,
banalnych nawet, bo oczywistych, ale w natłoku różnorodnych, przyziemnych spraw
oraz obowiązków, jak i w wirze rozmaitych wydarzeń niezauważalnych lub w żaden
sposób nie wskrzeszanych w postaci drobnego nawyku, od którego potrafi wyłonić
się całkiem bogata we wnioski zaduma.
Była to godzina 4:30.
Mroźne, wilgocią nasycone i wyostrzone w chłodzie powietrze przeszywało ciało
na wskroś, wdzierając się ostrzem zimna niemal do szpiku kości. Szron
rozprzestrzeniał się kryształową, błyszczącą bielą wokół, upiększając
późnojesienny krajobraz ponurego za dnia świata. Wszystko mieniło się i
iskrzyło drobinami gwiazd, które niczym szklane koraliki zdały się być
porozbijane na miałki pył o ostrych krawędziach i gładkich ściankach filigranowych
brył, odbijających światło przydrożnych latarni poświatą wielobarwnego blasku.
Noc rozciągała nad ową diamentową politurą ziemi swą mroczną pelerynę
ciemności, zaostrzając uwypuklonym kontrastem wyrazistość kształtów i odcieni,
a cisza zdawała się bezdźwięcznie spacerować po okolicy w głębokim, niezmąconym
zadumaniu, pochłaniając każdą, najmniejszą oznakę życia
W takiej magiczno –
bajkowej scenerii wszystko jest zdecydowanie bardziej wyraźniejsze w swej
postaci niż w zgiełku ulicznych zawirowań, w tłumie prześcigających się ludzi,
którzy niczym w hipnozie pędzą bezmyślnie i mechanicznie gdzieś przed siebie
jakby zaprogramowani przez automat krwiożerczych niemal oczekiwań współczesnego
świata, rażącego bezwstydnie golizną zatraconych wartości. W takiej bowiem
scenerii echo rozprzestrzenia odgłos szczękających w sinej dali psów niczym
niebezpieczeństwo czające się obok i kłębiące się wokół naszych nóg, niczym
zagrożenie, w jakim jesteśmy zanurzeni w tym momencie, w tym miejscu, w tym
czasie. Odległe dźwięki stają się tak niebywale bliskim zjawiskiem, że aż
wyostrzającym w człowieku potrzebę zachowania wyjątkowo zmobilizowanej czujności
mimo, iż świadomość unaocznia oczywistą, realną odległość dzielącą nas od
pierwotnego źródła rozprzestrzenianego, psiego ujadania. W takiej magiczno –
bajkowej scenerii nawet trzask odpadającego od gałęzi liścia wydaje się być
odgłosem łamanych konarów. W krystalicznym odbiciu wibrującego echa delikatne
falowanie tańczącego w przestrzeni listowia zdaje się przypominać łopotanie
flagi szarpanej niepokornym wiatrem. Liście spadające z drzew z łoskotem na
ziemię przypominają wówczas kryształowe karafki, roztrzaskujące się na drobinki
szkła. W takiej też scenerii mroźne, wilgocią doprawione powietrze wyostrza
namiętność zapachów, jakim jest chociażby świeży aromat dojrzewającego w piecu
chleba, którego pękającą od gorąca skórkę malują pędzle krwisto złotego ognia.
Oddalona od nas piekarnia zdaje się wówczas znajdować na sąsiedniej ulicy tuż
za przysłowiowym rogiem…
Czyż z naszym,
codziennym życiem nie jest podobnie?!
W dobie wiosny i lata –
w dobie zdrowia, dobrobytu, sukcesów, przyzwoitego, bo dopasowanego do
oczekiwań funkcjonowania jesteśmy pochłonięci sami sobą, a przez to i bardziej
nieczuli wobec wszystkich i wszystkiego, co wokół, co stanowi drobne elementy
całej układanki, jaką jest świat. Hałas i harmider, zgiełk i tempo codziennego
wdrapywania się na szczyty wytyczanych celów zagłuszają prawdę o pochodzeniu
człowieka, o sensie jego przyziemnej egzystencji, o faktycznym stanie rzeczy,
zjawisk, relacji. W wirującej obłędnie karuzeli kręcimy się wokół własnych spraw
i obowiązków, nie zauważając tego wszystkiego, co nas otacza. W wyniku
błyskawicznych, szalonych obrotów obraz się bowiem zaciera, rozmazuje,
zakłamuje i deformuje, a my pogrążamy się w pogoni za marnościami i w pysze,
pompowanej do niewyobrażalnie niebezpiecznych rozmiarów wiarą we własne
możliwości, zdolności, talenty, predyspozycje i w osobistą samowystarczalność
oraz wyjątkowość, nabierającą z dnia na dzień rozmiarów samouwielbienia i
ubóstwienia. Odrzucamy wówczas Boga, który zdaje się być wymysłem ludzi słabych
i śmiesznych, który wydaje się być jedną z wielu postaci literackiej fikcji.
Koncentrujemy się wyłącznie na własnej osobowości i na własnym, codziennym
życiu. Traktujemy siebie niczym bóstwo, które winno być autorytetem dla innych
i wzorem godnym naśladowania.
W dobie jednak jesieni
i zimy, a więc w dobie chorób, cierpienia, bólu, żałoby, samotności czy
starości zatrzymujemy się, jak ja podczas owego porannego spaceru z psem,
rozglądamy się dokoła ogołoceni i bezradni, szukający rozpaczliwie pomocy i
pocieszenia, i… nagle!, zauważamy, że świat istnieje niezależnie od nas, że nas
w ogóle nie potrzebuje by rosnąć, rozwijać się, rozrastać, dojrzewać, owocować
i odradzać się z każdą godziną na nowo, że świat pachnie bukietami zaskakujący
doznań, smakuje różnorodnością nieoczekiwanych doświadczeń, przemawia do nas
wachlarzem bogatych dźwięków i zachwyca nas kalejdoskopem różnobarwnych
światłocieni, i że za tym światem tak naprawdę kryje się Ktoś jeszcze i coś
jeszcze, że to nie na nim się wszystko zaczyna i nie w nim się kończy… Wówczas
zapadamy w stan głębokiej refleksji i zadumy, będącej sokiem przywoływanych o
weryfikowanych wspomnień. Wówczas też analizujemy, uważniej i baczniej
przyglądając się już nie całości, a jej drobinkom – nie godzinom, a sekundom i
ich ułamkom. Wówczas doszukujemy się przyczyn i skutków, a w konsekwencji celów
zachodzących w nas i wokół nas zjawisk.
Owa cisza jest głosem
Boga. W owym świetle porannego spaceru – w obliczu naszej bezradności i
bezsilności, niemocy i beznadziei Sam Ojciec Niebieski staje przed nami twarzą
w twarz, wpatrując się w nasze oczy i napominając nas wypowiedzią jakże istotnego
ostrzeżenia: „Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli
uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.”…
Gdyby nie cierpienie i ból
z nim związany, gdyby nie nasza nędza wobec losu całkowicie niezgodnego z naszymi
oczekiwaniami czy zamiarami, gdyby nie porażki i upadki, gdyby nie jesień i zima
naszej egzystencji,… czy bylibyśmy w ogóle zdolni do samodzielnego zatrzymania się
w uciechach doczesnych, w obżarstwie i pijaństwie, by trzeźwo i świadomie, wnikliwie
i uważnie wsłuchać się w głos Boga, przyjrzeć się realnym kształtom Prawdy, posmakować
złożonej w Piśmie Świętym ustami Chrystusa Obietnicy?!...
Wątpię. Jesteśmy bowiem
zbyt pyszni, krnąbrni, niepokorni, zadufani i dumni.
Ilekroć doświadczam cierpienia
i bólu, rozczarowania czy porażki, tylekroć, budzę w sobie przekonanie, że te chwile
łamania we mnie i kruszenia pychy są najwidoczniej potrzebne, że być może byłam
właśnie o krok od przepaści i potępienia, a Pan mnie wybawił dopuszczając w mym
codziennym życiu sytuacje przykre, ale wyostrzające we mnie zmysły, dzięki którym
mogę poznać Prawdę, widząc siebie w pozycji tylko człowieka, a nie Boga, a więc
w rzeczywistości istoty rozpaczliwie i beznadziejnie bezradnej, kruchej, marnej
i potrzebującej wsparcia Ojcowskich Ramion, podpowiedzi Ojcowskiej Mądrości oraz
pocieszenia Ojcowskiej Miłości.
Takie „poranne spacery”
są człowiekowi bardzo potrzebne. Podczas owych „porannych spacerów” widać bowiem
więcej, czuć wyraźniej i słychać wszystko, nawet to, co za dnia w zgiełku i hałasie
wydaje się nieme, a przez to i nieobecne, nieistniejące. Podczas owych „porannych
spacerów” można spotkać Boga, a przez to wzbogacić się duchowo poprzez doświadczenie
mądrości i miłości, poprzez odkrycie w sercu nadziei i wzmocnienie wiary. Podczas
owych „porannych spacerów” budzi się w człowieku potrzeba czuwania i modlitwy w
każdym czasie ze względu na świadomość, iż nastąpi to, co zapowiedziane i co przyjdzie
na wszystkich, który mieszkają na ziemi, a czego chcielibyśmy uniknąć i w obliczu
czego przyjdzie nam stanąć przed Synem Człowieczym.
Cierpienie i ból, samotność
i rozgoryczenie z powodu porażki oraz niepowodzenia, ludzka bezradność i niemoc,
wszystko to, co ogołaca nas z przekonania, że posiadamy cechy wszechmocy oraz niezależności,
jest naszym antidotum na pychę i potępienie.