„Żaden
uczynek samowolny, chociażbyś w niego wiele wysiłków włożyła, nie podoba mi
się.”
św. Faustyna „Dzienniczek” (659)
Od dłuższego czasu
przed całkowitym zaśnięciem słońca mimowolnie i jakby bezwiednie wpadam w
głęboką zadumę nad samą sobą, szczegółowo i pieczołowicie analizując
zapamiętaną myśl, czyn, gest, intencje podejmowanych decyzji czy działań,
własny stosunek wobec drugiego człowieka i przede wszystkim wobec Boga… W
każdej chwili wytchnienia zanurzam się w bezdenną refleksję rachunku sumienia.
Zastanawiam się nad sobą, wyliczając wszystko, cokolwiek zostało pomyślane,…
zrobione, a następnie staram się wychwycić straty i zyski płynącego czasu,
spoglądając na siebie jakby z boku przez pryzmat obiektywnego podsumowania
dokonanych rzeczy, sytuacji, wypowiedzianych słów oraz wykonanych gestów… Owej
głębokiej zadumie, kształtującej w mym świadomym przeżywaniu podarowanego mi
życia doczesnego, towarzyszy niema cisza, w której przezroczystej toni doskonale
słychać każdy, nawet najmniejszy i niezauważalny dźwięk podświadomej tożsamości
mojej osobowości – mojego człowieczeństwa. Zanurzam się wówczas w tę niczym
niezmąconą, nieskażoną toń wewnętrznego wyciszenia, przyglądając się sobie
uważniej niż zazwyczaj i poznając z całkowitą odpowiedzialnością, że sama dla
siebie jestem istotą nieodgadnioną, tajemniczą, obcą i nieokiełznaną na stepie
codziennej wolności, jaką otrzymałam w formie wolnej woli – w formie prawa do
podejmowania decyzji…
Kim jestem naprawdę?...
Co tworzę i czego jestem przyczyną?... W jaki sposób kształtuję otaczającą mnie
rzeczywistość i świat?...
Często spotykam na
codziennej drodze doczesnej wędrówki ludzi cierpiących i narzekających na
własny los, oskarżających oraz obarczających winą za wszystkie krzyże trosk, chorób,
żałoby, nieszczęść i problemów, wojen Pana Boga. Często wychwytuję w lawinie
owych swobodnych pretensji stwierdzenie, wyrażające przekonanie, że Ojciec
Niebieski jest nieczuły i obojętny, że gdyby był szczerze i prawdziwie
kochający człowieka, nie pozwoliłby mu doświadczać smaku goryczy, łez, niemocy
i beznadziei, smutku i przygnębienia…
Przechodzę obok owych przygodnie
poznawanych i mijanych przechodniów, obok surowo i bezwzględnie wygłaszanych
oskarżeń, i… zastanawiam się coraz głębiej oraz coraz mocniej nad samą sobą,
dostrzegając w nas – w Bożych dzieciach wiele egoizmu, okaleczającej duszę niezdolności
przyznawania się do grzechów czy do popełnianych błędów, albo i zgubnej uległości
wobec emocji, nierzadko niszczycielsko sterującymi ludzką naturą.
Ojciec Niebieski
stworzył człowieka na własny wzór i własne podobieństwo, obdarowując nas
talentem do myślenia, analizowania i interpretowania, konstruowania i
kreowania, do kochania i dawania życia, do samodzielnego podejmowania decyzji.
Bóg powołał ludzi do świętości i szczęścia, dlatego ukoronował Adama i Ewę na
ludzi mających pełne prawo czynienia sobie ogrodu Eden ziemią poddaną, dlatego
kategorycznie zabronił Swym pierworodnym dzieciom „spożywania owoców z drzewa
poznania dobra i zła” (Rdz 2,15) i dlatego też ostrzegł ich przed
konsekwencjami nieposłuszeństwa, zaznaczając, iż zjedzenie zakazanego jabłka
doprowadzi człowieka do niechybnej śmierci (Rdz 2,15).
Czyż nie my sami
skazujemy siebie na cierpienie? Czyż nie dźwigamy krzyży skutków i konsekwencji
własnych, samowolnie, egocentrycznie podejmowanych decyzji oraz działań? Czyż
nie mamy w sobie niepokornej, nieposłusznej natury Ewy i Adama, którzy, mimo
ostrzeżeń i zakazów kochającego Ojca, sięgają po owoc z drzewa poznania dobra i
zła, odrzucając w ów haniebny sposób podarowane im prawo do bycia w pełni
szczęśliwymi?
W ogrodzie Eden ludzie
odepchnęli Miłość Boga, zignorowali Jego troskę i opiekuńczość, Jego mądrość i
prawdę. Odrzucili podarowane człowiekowi prawo do bycia radosnym i szczęśliwym.
Wyciągnęli dłoń po zakazany owoc, obnażając krnąbrną, niepokorną, samolubną i
egocentryczną naturę, zdradzając płonące w nich pragnienie samodzielnego
kreowania własnego raju na ziemi. Zranili serce Ojca. Samodzielnie i bezmyślnie
skazali samych siebie na cierpienie oraz ból, na samozniszczenie i potępienie,
a tym samym zmusili kochającego ich bezgranicznie Boga do złożenia ofiary
Miłości w osobie Syna – Jezusa Chrystusa, do ratowania ich w ów heroiczny
sposób z otchłani i czeluści piekielnych,… a i tak!, mimo to, nieustannie my –
ludzie uważamy swego Stwórcę i Pana za winnego naszych czynów, za okrutnego i
nieczułego, obojętnego i oziębłego. Chcielibyśmy biegać, chodzić, spacerować i
podskakiwać samodzielnie, zachwycając się beztroską i słodyczą doczesnego
życia. Chcielibyśmy radośnie hasać za motylami, trącając kielichy miodem
dojrzewających kwiatów. Chcielibyśmy wesoło wirować opasani wstążeczkami
soczystych, zielonych traw, ale… kiedy upadamy w owym dziecięcym szaleństwie i
zabawie na twardy grunt, kiedy rozbijamy bólem czy rozczarowaniem kolano,
dąsamy się na Ojca Niebieskiego i gniewamy zajadle, winiąc Boga za brak Jego
ramion, w których moglibyśmy unosić się nad ziemią, nie dotykając trudów i
cierpień codziennego zmagania się z wrodzonymi słabościami czy
nieprzyjemnościami niesprzyjającego nam, często losu. Chcielibyśmy mieć i robić
wszystko, lecz bez ponoszenia odpowiedzialności, bez konieczności zmierzania
się z konsekwencjami podejmowanych decyzji i wypływających z nich działań.
Chcielibyśmy być dla siebie samych bogiem, ale kiedy zauważamy, że nie
posiadamy mądrości i wszechmocy Stwórcy, ciskamy w Pana naszego kamieniami
gniewu, oskarżeń, pretensji, złości i nierzadko nienawiści.
Czyż nie jesteśmy jak
dziecko, które jeszcze nie umie dobrze utrzymać się na własnych nogach, które
jeszcze nie umie stabilnie stawiać kroków, a które biegnie zachłannie przed
siebie, odtrącając dłoń troskliwego Ojca, ostrzegającego pociechę przed
bolesnym upadkiem i proszącego, by dało ono sobie pomóc? Czyż na co dzień w
ogrodzie doczesnego „Edenu” nie zachowujemy się jak Adam i Ewa, rozkoszujący
się smakiem zakazanego owocu wbrew pouczeniom szczerze kochającego i prawdziwie
troskliwego Boga?...
Bardzo często
zastanawiam się nad sobą samą, wnikliwie starając się dotrzeć do prawdy o własnej
osobowości i ludzkiej naturze, jaka we mnie drzemie. Patrzę na owoce dokonanych
czynów i myśli, wypowiedzianych słów i wykonanych gestów, i… zawsze ogarnia
mnie nieodparte wrażenie, że absolutnie nie jestem w stanie poznać serca, które
we mnie bije i każdego dnia ożywia. Nawet, jeśli zrobię coś (na ludzki rozum i
logikę) dobrego, zastanawiam się… czy rzeczywiście owoc owego działania jest
jabłkiem soczystym i zdrowym, czy nie jest ono jabłkiem robaczywym i kwaśnym, cierpkim
oraz niedobrym, czy kwiat (intencja), z którego owo jabłko powstało, był
zaczynem słusznym i miłym Bogu, czy raczej mizerną zawiązką jakiej dzikiej
mizerności?... Bardzo często zastanawiam się nad wolą Ojca Niebieskiego, nad
tym, jak On Sam by postąpił w danej sytuacji lub jakby się zachował w
relacjach, z jakimi ścieram się na co dzień?...
Wówczas tracę pewność i
zaufanie wobec samej siebie, wątpiąc w to, że jestem człowiekiem dobrym.
Wówczas nie czuję się w pełni zadowolona, ponieważ dostrzegam ogrom
niedoskonałości i wad, ogrom pracy, jaką musze jeszcze wykonać, by być lepszą
niż wczoraj czy dziś. Wówczas też karmiona jestem przez bliskich i znajomych
pouczeniami, iż myślenie o sobie w tak krytyczny sposób jest formą przeklinania
siebie samej, że nie powinnam wypowiadać się na własny temat właśnie w tak
bezwzględnych i niesprawiedliwych (?!) ocenach…
A, jakie mam prawo do wychwalania
się i do wzrastania w przekonaniu, że jestem uosobieniem dobroci? Czyż Jezus
nie zwrócił uwagi bogatemu młodzieńcowi, że „nikt nie jest dobry, tylko sam
Bóg” (M 10,17)? Kim więc jestem naprawdę? Co tworzę i czego jestem
przyczyną?... W jaki sposób kształtuję otaczającą mnie rzeczywistość i
świat?... Czy podobam się Panu Bogu?...
Staram się nie
narzekać. Chwile słabości zwalczam głęboką refleksją nas sobą samą,
zastanawiając się na tym, jakiej przyczyny jest doświadczany skutek o smaku
cierpienia lub przykrości?; co zrobiłam, że czynem tym zignorowałam ostrzeżenie
Ojca, zrywając owoc z drzewa poznania dobra i zła?
Nie ma w moim codziennym
życiu pory dnia lub nocy, bym nie zatrzymała się nad zeszytem zwykłych, szarych
zapisków, jakimi są podejmowane przeze mnie decyzje czy działania, bym nie
wyliczyła w kartce głębokiej refleksji poszczególnych zdarzeń, bym nie
zastanawiała się nad intencjami inspirującymi mnie w taki, a nie inny sposób.
Czy są to uczynki
samowolne, w które angażuję się wielkim wysiłkiem, i tym samym uczynki
niepodobające się Panu Bogu?,… czy raczej są to akty wypełniania woli
kochającego mnie bezgranicznie Ojca?
Wiem, że tylko z Nim i
w Nim mogę stać się oraz być człowiekiem dobrym. Bez Boga jestem i będę
kompletnie, absolutnie niczym, nawet!, jeśli w relacjach międzyludzkich
zebrałabym czy zbierałabym słodycze najcudowniejszych i najwspanialszych
opinii, portretujących moją osobę w świetle kogoś wyjątkowego i świętego. Nie
chcę zatracać własnej tożsamości, rezygnować z szacunku i miłości – z wartości,
do których mam jednakowe prawo jak bliźni, jakiego winna jestem traktować w
taki sam sposób jak siebie samą właśnie. Celem mojego istnienia i działania
jest realizacja pragnienia podobania się Panu Bogu, dlatego nie dbam o opinię
ludzi, o to, czy mnie zrozumieją i poznają naprawdę, zaakceptują czy pokochają…
Nikt bowiem nie zna lepiej mojego serca jak Sam Ojciec. Nawet ja sama mam
wielkie wątpliwości wobec samej siebie. Z tytułu jakiego więc powodu ktoś, kto
nie czuje pulsu, bicia, uderzeń i rytmiki mojego serca, wie o mnie więcej niż
Bóg, że z góry wydaje o mnie własny, kategoryczny osąd?...
Cierpimy, ale czy nie
na własne życzenie? Pędzimy przez życie, ale czy prawidłowo wybraną drogą, czy
słusznie wyznaczonym nam szlakiem?...
Zatrzymujesz się
czasami w biegu i wirze codziennych spraw oraz obowiązków, by odwrócić się za
siebie i spojrzeć w źrenice kogoś sprzed kilku godzin, kim byłaś lub kim byłeś,
by zastanowić się nad sobą w głębokim dociekaniu woli Ojca?... Czy poznałaś już
dziewczynę, jaką byłaś, i kobietę jaką jesteś, albo jaką się stajesz z minuty
na minutę? Czy poznałeś już chłopca, jakim byłeś, i mężczyznę jakim jesteś lub
jakim się właśnie stajesz z godziny na godzinę?...
Ja ciągle się sobie
przyglądam, spędzając z samą sobą mnóstwo czasu w ciszy i zadumie, w ożywionej
debacie spostrzeżeń i analiz, i… nadal jestem dla samej siebie kimś obcym,
tajemniczym, nieodgadnionym i zaskakującym. Wiem tylko, że chciałabym angażować
się wielkim wysiłkiem w uczynki miłe Panu. Pragnę żyć zgodnie z wolą Ojca, by
być prawdziwie radosną i beztroską niczym dziecko, dlatego też namawiam ją – tą
prawdziwą mnie we mnie, by podejmując decyzje, wybierała intencje Boga,
ponieważ tylko wtedy czyny, jako następstwo owych decyzji, będą owocem dobrym i
zdrowym, słodkim i upragnionym, zaspokajającym głód szczęścia; dlatego
niestrudzenie i nieustannie zastanawiam się…
Kim jestem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz