poniedziałek, 22 października 2018

RACHUNEK


„Żaden uczynek samowolny, chociażbyś w niego wiele wysiłków włożyła, nie podoba mi się.”
św. Faustyna „Dzienniczek” (659)

Od dłuższego czasu przed całkowitym zaśnięciem słońca mimowolnie i jakby bezwiednie wpadam w głęboką zadumę nad samą sobą, szczegółowo i pieczołowicie analizując zapamiętaną myśl, czyn, gest, intencje podejmowanych decyzji czy działań, własny stosunek wobec drugiego człowieka i przede wszystkim wobec Boga… W każdej chwili wytchnienia zanurzam się w bezdenną refleksję rachunku sumienia. Zastanawiam się nad sobą, wyliczając wszystko, cokolwiek zostało pomyślane,… zrobione, a następnie staram się wychwycić straty i zyski płynącego czasu, spoglądając na siebie jakby z boku przez pryzmat obiektywnego podsumowania dokonanych rzeczy, sytuacji, wypowiedzianych słów oraz wykonanych gestów… Owej głębokiej zadumie, kształtującej w mym świadomym przeżywaniu podarowanego mi życia doczesnego, towarzyszy niema cisza, w której przezroczystej toni doskonale słychać każdy, nawet najmniejszy i niezauważalny dźwięk podświadomej tożsamości mojej osobowości – mojego człowieczeństwa. Zanurzam się wówczas w tę niczym niezmąconą, nieskażoną toń wewnętrznego wyciszenia, przyglądając się sobie uważniej niż zazwyczaj i poznając z całkowitą odpowiedzialnością, że sama dla siebie jestem istotą nieodgadnioną, tajemniczą, obcą i nieokiełznaną na stepie codziennej wolności, jaką otrzymałam w formie wolnej woli – w formie prawa do podejmowania decyzji…
Kim jestem naprawdę?... Co tworzę i czego jestem przyczyną?... W jaki sposób kształtuję otaczającą mnie rzeczywistość i świat?...
Często spotykam na codziennej drodze doczesnej wędrówki ludzi cierpiących i narzekających na własny los, oskarżających oraz obarczających winą za wszystkie krzyże trosk, chorób, żałoby, nieszczęść i problemów, wojen Pana Boga. Często wychwytuję w lawinie owych swobodnych pretensji stwierdzenie, wyrażające przekonanie, że Ojciec Niebieski jest nieczuły i obojętny, że gdyby był szczerze i prawdziwie kochający człowieka, nie pozwoliłby mu doświadczać smaku goryczy, łez, niemocy i beznadziei, smutku i przygnębienia…
Przechodzę obok owych przygodnie poznawanych i mijanych przechodniów, obok surowo i bezwzględnie wygłaszanych oskarżeń, i… zastanawiam się coraz głębiej oraz coraz mocniej nad samą sobą, dostrzegając w nas – w Bożych dzieciach wiele egoizmu, okaleczającej duszę niezdolności przyznawania się do grzechów czy do popełnianych błędów, albo i zgubnej uległości wobec emocji, nierzadko niszczycielsko sterującymi ludzką naturą.
Ojciec Niebieski stworzył człowieka na własny wzór i własne podobieństwo, obdarowując nas talentem do myślenia, analizowania i interpretowania, konstruowania i kreowania, do kochania i dawania życia, do samodzielnego podejmowania decyzji. Bóg powołał ludzi do świętości i szczęścia, dlatego ukoronował Adama i Ewę na ludzi mających pełne prawo czynienia sobie ogrodu Eden ziemią poddaną, dlatego kategorycznie zabronił Swym pierworodnym dzieciom „spożywania owoców z drzewa poznania dobra i zła” (Rdz 2,15) i dlatego też ostrzegł ich przed konsekwencjami nieposłuszeństwa, zaznaczając, iż zjedzenie zakazanego jabłka doprowadzi człowieka do niechybnej śmierci (Rdz 2,15).
Czyż nie my sami skazujemy siebie na cierpienie? Czyż nie dźwigamy krzyży skutków i konsekwencji własnych, samowolnie, egocentrycznie podejmowanych decyzji oraz działań? Czyż nie mamy w sobie niepokornej, nieposłusznej natury Ewy i Adama, którzy, mimo ostrzeżeń i zakazów kochającego Ojca, sięgają po owoc z drzewa poznania dobra i zła, odrzucając w ów haniebny sposób podarowane im prawo do bycia w pełni szczęśliwymi?
W ogrodzie Eden ludzie odepchnęli Miłość Boga, zignorowali Jego troskę i opiekuńczość, Jego mądrość i prawdę. Odrzucili podarowane człowiekowi prawo do bycia radosnym i szczęśliwym. Wyciągnęli dłoń po zakazany owoc, obnażając krnąbrną, niepokorną, samolubną i egocentryczną naturę, zdradzając płonące w nich pragnienie samodzielnego kreowania własnego raju na ziemi. Zranili serce Ojca. Samodzielnie i bezmyślnie skazali samych siebie na cierpienie oraz ból, na samozniszczenie i potępienie, a tym samym zmusili kochającego ich bezgranicznie Boga do złożenia ofiary Miłości w osobie Syna – Jezusa Chrystusa, do ratowania ich w ów heroiczny sposób z otchłani i czeluści piekielnych,… a i tak!, mimo to, nieustannie my – ludzie uważamy swego Stwórcę i Pana za winnego naszych czynów, za okrutnego i nieczułego, obojętnego i oziębłego. Chcielibyśmy biegać, chodzić, spacerować i podskakiwać samodzielnie, zachwycając się beztroską i słodyczą doczesnego życia. Chcielibyśmy radośnie hasać za motylami, trącając kielichy miodem dojrzewających kwiatów. Chcielibyśmy wesoło wirować opasani wstążeczkami soczystych, zielonych traw, ale… kiedy upadamy w owym dziecięcym szaleństwie i zabawie na twardy grunt, kiedy rozbijamy bólem czy rozczarowaniem kolano, dąsamy się na Ojca Niebieskiego i gniewamy zajadle, winiąc Boga za brak Jego ramion, w których moglibyśmy unosić się nad ziemią, nie dotykając trudów i cierpień codziennego zmagania się z wrodzonymi słabościami czy nieprzyjemnościami niesprzyjającego nam, często losu. Chcielibyśmy mieć i robić wszystko, lecz bez ponoszenia odpowiedzialności, bez konieczności zmierzania się z konsekwencjami podejmowanych decyzji i wypływających z nich działań. Chcielibyśmy być dla siebie samych bogiem, ale kiedy zauważamy, że nie posiadamy mądrości i wszechmocy Stwórcy, ciskamy w Pana naszego kamieniami gniewu, oskarżeń, pretensji, złości i nierzadko nienawiści.
Czyż nie jesteśmy jak dziecko, które jeszcze nie umie dobrze utrzymać się na własnych nogach, które jeszcze nie umie stabilnie stawiać kroków, a które biegnie zachłannie przed siebie, odtrącając dłoń troskliwego Ojca, ostrzegającego pociechę przed bolesnym upadkiem i proszącego, by dało ono sobie pomóc? Czyż na co dzień w ogrodzie doczesnego „Edenu” nie zachowujemy się jak Adam i Ewa, rozkoszujący się smakiem zakazanego owocu wbrew pouczeniom szczerze kochającego i prawdziwie troskliwego Boga?...
Bardzo często zastanawiam się nad sobą samą, wnikliwie starając się dotrzeć do prawdy o własnej osobowości i ludzkiej naturze, jaka we mnie drzemie. Patrzę na owoce dokonanych czynów i myśli, wypowiedzianych słów i wykonanych gestów, i… zawsze ogarnia mnie nieodparte wrażenie, że absolutnie nie jestem w stanie poznać serca, które we mnie bije i każdego dnia ożywia. Nawet, jeśli zrobię coś (na ludzki rozum i logikę) dobrego, zastanawiam się… czy rzeczywiście owoc owego działania jest jabłkiem soczystym i zdrowym, czy nie jest ono jabłkiem robaczywym i kwaśnym, cierpkim oraz niedobrym, czy kwiat (intencja), z którego owo jabłko powstało, był zaczynem słusznym i miłym Bogu, czy raczej mizerną zawiązką jakiej dzikiej mizerności?... Bardzo często zastanawiam się nad wolą Ojca Niebieskiego, nad tym, jak On Sam by postąpił w danej sytuacji lub jakby się zachował w relacjach, z jakimi ścieram się na co dzień?...
Wówczas tracę pewność i zaufanie wobec samej siebie, wątpiąc w to, że jestem człowiekiem dobrym. Wówczas nie czuję się w pełni zadowolona, ponieważ dostrzegam ogrom niedoskonałości i wad, ogrom pracy, jaką musze jeszcze wykonać, by być lepszą niż wczoraj czy dziś. Wówczas też karmiona jestem przez bliskich i znajomych pouczeniami, iż myślenie o sobie w tak krytyczny sposób jest formą przeklinania siebie samej, że nie powinnam wypowiadać się na własny temat właśnie w tak bezwzględnych i niesprawiedliwych (?!) ocenach…
A, jakie mam prawo do wychwalania się i do wzrastania w przekonaniu, że jestem uosobieniem dobroci? Czyż Jezus nie zwrócił uwagi bogatemu młodzieńcowi, że „nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (M 10,17)? Kim więc jestem naprawdę? Co tworzę i czego jestem przyczyną?... W jaki sposób kształtuję otaczającą mnie rzeczywistość i świat?... Czy podobam się Panu Bogu?...
Staram się nie narzekać. Chwile słabości zwalczam głęboką refleksją nas sobą samą, zastanawiając się na tym, jakiej przyczyny jest doświadczany skutek o smaku cierpienia lub przykrości?; co zrobiłam, że czynem tym zignorowałam ostrzeżenie Ojca, zrywając owoc z drzewa poznania dobra i zła?
Nie ma w moim codziennym życiu pory dnia lub nocy, bym nie zatrzymała się nad zeszytem zwykłych, szarych zapisków, jakimi są podejmowane przeze mnie decyzje czy działania, bym nie wyliczyła w kartce głębokiej refleksji poszczególnych zdarzeń, bym nie zastanawiała się nad intencjami inspirującymi mnie w taki, a nie inny sposób.
Czy są to uczynki samowolne, w które angażuję się wielkim wysiłkiem, i tym samym uczynki niepodobające się Panu Bogu?,… czy raczej są to akty wypełniania woli kochającego mnie bezgranicznie Ojca?
Wiem, że tylko z Nim i w Nim mogę stać się oraz być człowiekiem dobrym. Bez Boga jestem i będę kompletnie, absolutnie niczym, nawet!, jeśli w relacjach międzyludzkich zebrałabym czy zbierałabym słodycze najcudowniejszych i najwspanialszych opinii, portretujących moją osobę w świetle kogoś wyjątkowego i świętego. Nie chcę zatracać własnej tożsamości, rezygnować z szacunku i miłości – z wartości, do których mam jednakowe prawo jak bliźni, jakiego winna jestem traktować w taki sam sposób jak siebie samą właśnie. Celem mojego istnienia i działania jest realizacja pragnienia podobania się Panu Bogu, dlatego nie dbam o opinię ludzi, o to, czy mnie zrozumieją i poznają naprawdę, zaakceptują czy pokochają… Nikt bowiem nie zna lepiej mojego serca jak Sam Ojciec. Nawet ja sama mam wielkie wątpliwości wobec samej siebie. Z tytułu jakiego więc powodu ktoś, kto nie czuje pulsu, bicia, uderzeń i rytmiki mojego serca, wie o mnie więcej niż Bóg, że z góry wydaje o mnie własny, kategoryczny osąd?...
Cierpimy, ale czy nie na własne życzenie? Pędzimy przez życie, ale czy prawidłowo wybraną drogą, czy słusznie wyznaczonym nam szlakiem?...
Zatrzymujesz się czasami w biegu i wirze codziennych spraw oraz obowiązków, by odwrócić się za siebie i spojrzeć w źrenice kogoś sprzed kilku godzin, kim byłaś lub kim byłeś, by zastanowić się nad sobą w głębokim dociekaniu woli Ojca?... Czy poznałaś już dziewczynę, jaką byłaś, i kobietę jaką jesteś, albo jaką się stajesz z minuty na minutę? Czy poznałeś już chłopca, jakim byłeś, i mężczyznę jakim jesteś lub jakim się właśnie stajesz z godziny na godzinę?...
Ja ciągle się sobie przyglądam, spędzając z samą sobą mnóstwo czasu w ciszy i zadumie, w ożywionej debacie spostrzeżeń i analiz, i… nadal jestem dla samej siebie kimś obcym, tajemniczym, nieodgadnionym i zaskakującym. Wiem tylko, że chciałabym angażować się wielkim wysiłkiem w uczynki miłe Panu. Pragnę żyć zgodnie z wolą Ojca, by być prawdziwie radosną i beztroską niczym dziecko, dlatego też namawiam ją – tą prawdziwą mnie we mnie, by podejmując decyzje, wybierała intencje Boga, ponieważ tylko wtedy czyny, jako następstwo owych decyzji, będą owocem dobrym i zdrowym, słodkim i upragnionym, zaspokajającym głód szczęścia; dlatego niestrudzenie i nieustannie zastanawiam się…
Kim jestem?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz