„W
tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: Kto właściwie jest
największy w królestwie niebieskim? On przywołał dziecko, postawił je przed
nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie
jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to
dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie
dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.
Baczcie,
żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie
ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.”
(Mt 18,1-5.10)
Bardzo często, robiąc
sobie całodobowy rachunek sumienia, zastanawiam się: czy w ogóle w jakikolwiek
sposób zasłużyłam sobie na Królestwo Niebieskie, którego tak pragnę i do
którego dążę każdego dnia?, a wówczas zanurzam się wspomnieniem w słowa Jezusa
Chrystusa, stanowiące zapis przytoczonego wyżej fragmentu Ewangelii według
świętego Mateusza, wówczas też uświadamiam sobie jak wiele jeszcze trudności i
niedoskonałości przede mną na drodze do bycia dzieckiem w pełnym słowa tego
znaczeniu.
Mam wrażenie, że Bóg
stworzył nas ludzi na własne podobieństwo, ale z wadami i słabościami, byśmy
potrzebowali Jego obecności, troski, opieki, pomocy, interwencji oraz
pocieszenia czy pokrzepienia, wsparcia i wyrozumiałości, mądrości i dobroci, bo
w akcie Swojej Miłości pragnął być przede wszystkim Ojcem, a nie Stwórcą. Nie
ma bowiem piękniejszej relacji pomiędzy rodzicem a dzieckiem, jak ta,
kształtująca się w okresie wczesnego dzieciństwa, kiedy to pociecha jest
uzależniona od taty lub mamy, szczera, niewinna, całkowicie zgodna i naiwnie,
ale prawdziwie ufna, uległa i posłuszna, niedbająca i niezamartwiająca się o
rzeczy doczesne a czerpiąca przyjemności życia jedynie z zapewnianych jej przez
rodziców dobrodziejstw. We wspomnianym okresie mały człowiek żarzy się ogniem
wielkiej miłości. Dziecko bowiem kocha swoich rodziców bezgranicznie i wiernie.
Nie wstydzi się ich, ponieważ postrzega tatę oraz mamę jako ludzi wyjątkowo
pięknych, mądrych, wszechmocnych, doskonałych i idealnych. Żyje według zasad i
wartości, przekazywanych mu przez rodziców w procesie wychowania i edukacji.
Ufa, że droga wskazywana przez tatę i mamę jest jedyną, słuszną. Nie dedukuje
więc, nie analizuje, nie doszukuje się w postawie rodzicielskiej podstępu czy
oszustwa. Nie rezygnuje z ofiarowywanego mu drogowskazu, ponieważ wierzy w
nadprzyrodzoną mądrość taty i mamy. Wie doskonale, że tylko dzięki nim jest i
może być szczęśliwe oraz bezpieczne.
Dorosły człowiek zaś
staje się osobowością zatwardziałą, uległą doczesnym wymaganiom bezwzględnego,
zakłamanego świata, któremu pragnie się przypodobać w imię własnych korzyści
stanowiących fundament wygody codziennego życia pełnego sukcesów i aprobaty
społecznej. Dorosły człowiek tak bardzo chce być autorytetem i idolem dla
innych, że pod wpływem bluźnierczego tłumu wyrzeka się samego siebie, odrzuca Ojca,
wstydząc się Go i dostrzegając w Nim jedynie starego, zdziwaczałego,
karykaturalnego i niepotrzebnego, przereklamowanego dziwoląga, podobnego do
mizernych bohaterów legend i historii nikomu do niczego nieprzydatnych. Dorosły
człowiek wrasta w samouwielbienie i obrasta pychą. Staje się bogiem dla samego
siebie i dla wszystkich tych, którzy mu zazdroszczą sukcesów oraz bogactwa,
gromadzonego na ziemi. Dorosły człowiek topi się w nieustannym zamartwianiu się
i niekończącej się trosce o „życie, o to, co ma jeść i pić, o swoje ciało i o
to, czym się ma przyodziać”, bo nie umie zauważyć, że „ptaki w powietrzu: nie
sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec Niebieski je żywi, że lilie
na polu nie pracują ani przędą, a nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był
tak ubrany jak jedna z nich” (Mt 6,25-34) – bo nie chce zaakceptować prawdy, iż
jest dzieckiem Boga i nie potrafi zaufać, zawierzając Panu wszystko, cokolwiek
doświadcza lub doznaje.
Czy w ogóle w
jakikolwiek sposób zasłużyłam sobie na Królestwo Niebieskie, którego tak pragnę
i do którego dążę każdego dnia?...
Kocham Boga ponad
wszystkich i wszystko. Widzę w Nim nie Pana i Stworzyciela, ale przede
wszystkim Tatusia. Nie wstydzę się Go, gdyż jest Jedynym wszechmocnym,
idealnym, wspaniałym, cudownym, mądrym i dobrym, kochającym i sprawiedliwym.
Jestem dumna, że jestem córką Boga – córką Króla. Nie martwię się o jutro, bo
mam w sobie przekonanie, że mój Tatuś mnie nakarmi, ubierze, ułoży wygodnie do
snu i że będzie wytrwale czuwał przy łóżku, kiedy unieruchomi mnie w nim
choroba, że pocieszy i pokrzepi, kiedy nieszczęście zrani mnie przykrością i
bólem. Nie dbam o laur sukcesów i kariery, bo nie są to dla mnie rzeczy
najważniejsze. Życie doczesne postrzegam jako podróż do Domu Ojca. Nie czuję
zazdrości i zawiści. Nie potrafię się gniewać, ale…
Czy jestem dzieckiem,
które jest największe w Królestwie Niebieskim?...
Jeszcze nie.
Tak wielki lęk budzi
się w moim matczynym sercu, kiedy zderzam się z porażkami własnego syna, z
buntowniczą naturą dojrzewającego nastolatka, z doświadczeniami, których
agresja i potworność zabijają w mojej pociesze niewinność oraz dobroć, z
konsekwencjami jego wyborów, niezgodnych z moją wolą… Cierpię razem z nim i
zmartwiam się, samodzielnie szukając mądrego sposobu na rodzicielski sukces
zapewniający szczęście oraz bezpieczeństwo ukochanego chłopca. Zadręczam się
samooskarżaniem i analizą metod wychowawczych, które mogłyby okazać się
zbawienne.
Gdzie w moim powołaniu
do bycia matką podziało się zaufanie, jakim dziecko obdarza Ojca?! Czyż Bóg nie
stworzył człowieka na własne podobieństwo? Czyż moje dziecko – mój syn nie jest
obrazem Ojca?
Powinnam kochać,
wychowywać, rozmawiać i tłumaczyć, zawierzając moją pociechę ufnie i
bezdyskusyjnie Panu Bogu, bacznie przyglądając się jego poczynaniom
kształtującym proces jego dojrzewania i wzrastania w powołaniu, jakim Ojciec
Niebieski obdarza człowieka zanim ten pocznie się w łonie matki. Powinnam
czuwać i trwać w pokorze oraz w milczeniu serca, ufając Panu Bogu i wiedząc, że
mój syn też ma prawo do błędów, pomyłek, upadków, porażek.
Często z rodzicielską
nadgorliwością pragniemy dla własnych dzieci tego, co najlepsze w naszym
przekonaniu, ale… czy w przekonaniu i woli Boga?
Często chcemy, by nasze
pociechy żyły nienagannie i idealnie jak święci, by były podziwiane i kochane
przez wszystkich, ale… czyż nie najważniejsza jest Miłość i Miłosierdzie Ojca
Niebieskiego, który sprawiedliwie ocenia ludzkie poczynania i decyzje?...
Uczę się być dzieckiem.
Modlę się o dar zaufania Tatusiowi w sercu matczynej miłości do mojego
kochanego syna, by nie zniszczyć w nim podobieństwa do Ojca realizacją własnej woli,
a by pomóc mu odkryć powołanie, które jest celem Bożej woli. Dziś bowiem wiem, że
tylko wtedy będzie szczerze szczęśliwym człowiekiem, że tylko wtedy zdobędzie w
życiu wszystko to, co najlepsze w przekonaniu miłującego Taty, że tylko wtedy zachowa
w sobie dziecko i będzie największym w Królestwie Niebieskim. Dziś wiem, że nie
będę nigdy matką, jeśli w pełnieniu powierzonej mi roli i ofiarowanego mi zaszczytu nie będę naśladować
Ojca Niebieskiego, bo… Czyż dzieci, bawiące się w dom, nie odwzorowują własnych
rodziców? Dzięki temu właśnie stają się wiarygodne i prawdziwe.
Uczę się być dzieckiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz