„Tak
bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w
Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego
Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego
zbawiony.”
(J 3,16-17)
Przytoczone słowa Pisma
Świętego są dla mnie szczerym i niezaprzeczalnym wyznaniem Miłości, jaką Bóg
obdarza i otacza człowieka. Przytoczone słowa wiernie mi towarzyszą w
codziennym życiu od chwili mojego nawrócenia. Pojawiają się zawsze w momentach,
w których obciążony i utrudzony człowiek potrzebuje wsparcia, pocieszenia,
pokrzepienia i ukojenia. Bóg znajduje bowiem sposób na wyszeptanie mi owych
wyżej przytoczonych słów. Zawsze wówczas jest obok wiernie i niezłomnie.
Obejmuje mnie Ojcowskimi ramionami, tuląc do serca rodzicielskim uściskiem
Miłości, głaszcze mnie czule po włosach, obsypując głowę pocałunkami, i…
szepcze aksamitnym, ciepłym głosem spokoju owe wyżej przytoczone słowa,
zapewniając, że mnie kocha, że czuwa, że… wszystko będzie dobrze…
Wyciszam się wówczas.
Odzyskuję wewnętrzną harmonię i spokój. Zapominam o goryczy przykrych czy
bolesnych doświadczeń, zanurzając się duszą i ciałem w Ojcowskiej Miłości, i
czując cudowny smak bezpieczeństwa, jak i szczęścia oraz wdzięczności za tę
Rodzicielską Obecność Tatusia w moim codziennym, szarym życiu, któremu właśnie
On nadaje sens i którego stanowi piękno. Wszystko wówczas przybiera zupełnie
inny, bo wartościowy i bezcenny wymiar gromadzonych przeżyć.
W cierpieniu i bólu, w
nieszczęściu i żałobie często nie zauważamy obecności Ojca Niebieskiego.
Rozgoryczeni i zranieni, bezsilni i zmiażdżeni nokautem brutalnego oraz
bezwzględnego życia obrzucamy Boga kamieniami oskarżeń, pretensji, winy za
wszystko, co niepożądane i cierpkie, a przecież On wiernie we wszystkim nam
towarzyszy, trwa przy nas i czuwa.
Musimy tylko nauczyć
się patrzeć i widzieć, słyszeć i rozumieć. Musimy nauczyć się obserwować
wszystkich oraz wszystko, by umieć dostrzec w zwykłych momentach codzienności
żywą, namacalną Obecność Ojca Niebieskiego, który troskliwie tuli nas w ramionach,
który nas pielęgnuje i który o nas dba z wielkim zaangażowaniem oraz oddaniem,
ze szczerym, bezgranicznym poświęceniem Rodzicielskiej wrażliwości.
W czwartkowy poranek
przed operacją, sparaliżowana niepokojem i obawami, sięgnęłam po różaniec. Usiadłam
przy oknie, zmawiając Różaniec do Krwi Chrystusa i zanurzając w owej Przenajdroższej
Krwi Jezusa personel medyczny, całe zaplanowane wydarzenie, własne ciało oraz
duszę i czas przed, jak i po zabiegu chirurgicznym. Modląc się, odczuwałam
coraz silniej i wyraźniej narastający we mnie spokój. Zawierzając się Bogu w
akcie szczerego zaufania i dziecięcej prostoty, napełniałam się błogim stanem
anielskiej, absolutnie niczym niezmąconej harmonii i cierpliwości. Jadąc zaś na
blok operacyjny, miałam wrażenie całkowitego, tajemniczego wyciszenia i
uległości, jakbym doskonale wiedziała, że nic złego mnie nie spotka i nic
nieoczekiwanego się nie wydarzy, bo Tatuś czuwa nade mną a Mamusia Maryja stoi
przy łóżku, otulając mnie troskliwymi ramionami Miłości.
Po operacji w bólu i
cierpieniu, w swej fizjologicznej brzydocie i ohydności, w uzależnieniu od
innych i niepełnosprawności… byłam otoczona szczególną opieką Ojca
Niebieskiego. Dbał o mnie w osobie chirurga ortopedy, który kilkakrotnie
odwiedzał mnie w pokoju, sprawdzając kondycję operowanego organizmu, który
zawsze witał mnie i żegnał serdecznym uśmiechem oraz ciepłym słowem
pokrzepienia, nie ukrywając troski, empatii i szczerze zaangażowanego czuwania
nad przebiegiem procesu mojego powolnego powrotu do zdrowia. Nachylał się nade
mną w osobie pielęgniarek, pielęgnujących mnie z iście anielską czułością i
delikatnością niczym matka obejmująca w ramionach własnego, upragnionego noworodka,
wyczekiwanego niecierpliwie z utęsknieniem oraz miłością. Przychodził do mnie w
personelu medycznym. Nachylał się nade mną, czuwając i dbając o mnie z
prawdziwie pięknym Rodzicielskim oddaniem oraz poświęceniem. Spoglądał w moje
oczy źrenicami lekarza i pielęgniarek. Mówił do mnie ich ustami, pocieszając,
pokrzepiając, napełniając nadzieją i zapewniając, że wszystko będzie dobrze.
Dotykał mnie dłońmi pielęgniarek, które nachylały się nade mną, głaszcząc mnie
po włosach, myjąc i pomagając w najbardziej wstydliwych momentach
fizjologicznych potrzeb ciała, nie odczuwającego zażenowania czy wstydu dzięki
owej duchowej wspaniałości otaczających mnie aniołów – pracowników szpitala.
Przychodził do mnie we wszystkich mnie odwiedzających i przemawiał do mnie ich
ustami oraz wiadomościami, wysyłanymi na telefon komórkowy, nieustannie
zapewniając w treści owych momentów toczącej się codzienności, że kocha, czuwa,
dba o mnie, trwa i wzmacnia. Był przy mnie w modlitwie i trwał w czuwaniu
wszystkich, którzy zwracali się do Niego błagalnie z prośbą o mój szczęśliwy
powrót do zdrowia. Przychodził do mnie w osobie świeckiego człowieka i księdza,
by ich dłońmi nakarmić moją duszę i ciało Chlebem, a na koniec, kiedy już
wróciłam do domu, ustami kapłana – ks. Tomkiewicza, odwiedzającego mnie z
Komunią Świętą, przemówił do mnie czule słowami Miłości, wspominając z
Ojcowskim rozrzewnieniem Serca:
„Tak bowiem Bóg
umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego
wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna
na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego
zbawiony.”
Bóg zawsze przy nas jest
wierny i niezłomny, kochający i troskliwy bez względu na rodzaj oraz stan kryzysu,
cierpienia, porażki, choroby, żałoby czy jakiegokolwiek wydarzenia unieszczęśliwiającego
i niszczącego człowieka.
Musimy tylko nauczyć
się patrzeć i widzieć, słyszeć i rozumieć. Musimy nauczyć się obserwować
wszystkich oraz wszystko, by umieć dostrzec w zwykłych momentach codzienności
żywą, namacalną Obecność Ojca Niebieskiego. Musimy otworzyć się na Miłość i prosić
o tę łaskę otwartości oraz chłonności, zaufania i wiary – o łaskę bycia… po prostu
dzieckiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz