piątek, 28 września 2018

W DŁONIACH TATUSIA


„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.”
(J 3,16-17)

Przytoczone słowa Pisma Świętego są dla mnie szczerym i niezaprzeczalnym wyznaniem Miłości, jaką Bóg obdarza i otacza człowieka. Przytoczone słowa wiernie mi towarzyszą w codziennym życiu od chwili mojego nawrócenia. Pojawiają się zawsze w momentach, w których obciążony i utrudzony człowiek potrzebuje wsparcia, pocieszenia, pokrzepienia i ukojenia. Bóg znajduje bowiem sposób na wyszeptanie mi owych wyżej przytoczonych słów. Zawsze wówczas jest obok wiernie i niezłomnie. Obejmuje mnie Ojcowskimi ramionami, tuląc do serca rodzicielskim uściskiem Miłości, głaszcze mnie czule po włosach, obsypując głowę pocałunkami, i… szepcze aksamitnym, ciepłym głosem spokoju owe wyżej przytoczone słowa, zapewniając, że mnie kocha, że czuwa, że… wszystko będzie dobrze…
Wyciszam się wówczas. Odzyskuję wewnętrzną harmonię i spokój. Zapominam o goryczy przykrych czy bolesnych doświadczeń, zanurzając się duszą i ciałem w Ojcowskiej Miłości, i czując cudowny smak bezpieczeństwa, jak i szczęścia oraz wdzięczności za tę Rodzicielską Obecność Tatusia w moim codziennym, szarym życiu, któremu właśnie On nadaje sens i którego stanowi piękno. Wszystko wówczas przybiera zupełnie inny, bo wartościowy i bezcenny wymiar gromadzonych przeżyć.
W cierpieniu i bólu, w nieszczęściu i żałobie często nie zauważamy obecności Ojca Niebieskiego. Rozgoryczeni i zranieni, bezsilni i zmiażdżeni nokautem brutalnego oraz bezwzględnego życia obrzucamy Boga kamieniami oskarżeń, pretensji, winy za wszystko, co niepożądane i cierpkie, a przecież On wiernie we wszystkim nam towarzyszy, trwa przy nas i czuwa.
Musimy tylko nauczyć się patrzeć i widzieć, słyszeć i rozumieć. Musimy nauczyć się obserwować wszystkich oraz wszystko, by umieć dostrzec w zwykłych momentach codzienności żywą, namacalną Obecność Ojca Niebieskiego, który troskliwie tuli nas w ramionach, który nas pielęgnuje i który o nas dba z wielkim zaangażowaniem oraz oddaniem, ze szczerym, bezgranicznym poświęceniem Rodzicielskiej wrażliwości.
W czwartkowy poranek przed operacją, sparaliżowana niepokojem i obawami, sięgnęłam po różaniec. Usiadłam przy oknie, zmawiając Różaniec do Krwi Chrystusa i zanurzając w owej Przenajdroższej Krwi Jezusa personel medyczny, całe zaplanowane wydarzenie, własne ciało oraz duszę i czas przed, jak i po zabiegu chirurgicznym. Modląc się, odczuwałam coraz silniej i wyraźniej narastający we mnie spokój. Zawierzając się Bogu w akcie szczerego zaufania i dziecięcej prostoty, napełniałam się błogim stanem anielskiej, absolutnie niczym niezmąconej harmonii i cierpliwości. Jadąc zaś na blok operacyjny, miałam wrażenie całkowitego, tajemniczego wyciszenia i uległości, jakbym doskonale wiedziała, że nic złego mnie nie spotka i nic nieoczekiwanego się nie wydarzy, bo Tatuś czuwa nade mną a Mamusia Maryja stoi przy łóżku, otulając mnie troskliwymi ramionami Miłości.
Po operacji w bólu i cierpieniu, w swej fizjologicznej brzydocie i ohydności, w uzależnieniu od innych i niepełnosprawności… byłam otoczona szczególną opieką Ojca Niebieskiego. Dbał o mnie w osobie chirurga ortopedy, który kilkakrotnie odwiedzał mnie w pokoju, sprawdzając kondycję operowanego organizmu, który zawsze witał mnie i żegnał serdecznym uśmiechem oraz ciepłym słowem pokrzepienia, nie ukrywając troski, empatii i szczerze zaangażowanego czuwania nad przebiegiem procesu mojego powolnego powrotu do zdrowia. Nachylał się nade mną w osobie pielęgniarek, pielęgnujących mnie z iście anielską czułością i delikatnością niczym matka obejmująca w ramionach własnego, upragnionego noworodka, wyczekiwanego niecierpliwie z utęsknieniem oraz miłością. Przychodził do mnie w personelu medycznym. Nachylał się nade mną, czuwając i dbając o mnie z prawdziwie pięknym Rodzicielskim oddaniem oraz poświęceniem. Spoglądał w moje oczy źrenicami lekarza i pielęgniarek. Mówił do mnie ich ustami, pocieszając, pokrzepiając, napełniając nadzieją i zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Dotykał mnie dłońmi pielęgniarek, które nachylały się nade mną, głaszcząc mnie po włosach, myjąc i pomagając w najbardziej wstydliwych momentach fizjologicznych potrzeb ciała, nie odczuwającego zażenowania czy wstydu dzięki owej duchowej wspaniałości otaczających mnie aniołów – pracowników szpitala. Przychodził do mnie we wszystkich mnie odwiedzających i przemawiał do mnie ich ustami oraz wiadomościami, wysyłanymi na telefon komórkowy, nieustannie zapewniając w treści owych momentów toczącej się codzienności, że kocha, czuwa, dba o mnie, trwa i wzmacnia. Był przy mnie w modlitwie i trwał w czuwaniu wszystkich, którzy zwracali się do Niego błagalnie z prośbą o mój szczęśliwy powrót do zdrowia. Przychodził do mnie w osobie świeckiego człowieka i księdza, by ich dłońmi nakarmić moją duszę i ciało Chlebem, a na koniec, kiedy już wróciłam do domu, ustami kapłana – ks. Tomkiewicza, odwiedzającego mnie z Komunią Świętą, przemówił do mnie czule słowami Miłości, wspominając z Ojcowskim rozrzewnieniem Serca:
„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.”
Bóg zawsze przy nas jest wierny i niezłomny, kochający i troskliwy bez względu na rodzaj oraz stan kryzysu, cierpienia, porażki, choroby, żałoby czy jakiegokolwiek wydarzenia unieszczęśliwiającego i niszczącego człowieka.
Musimy tylko nauczyć się patrzeć i widzieć, słyszeć i rozumieć. Musimy nauczyć się obserwować wszystkich oraz wszystko, by umieć dostrzec w zwykłych momentach codzienności żywą, namacalną Obecność Ojca Niebieskiego. Musimy otworzyć się na Miłość i prosić o tę łaskę otwartości oraz chłonności, zaufania i wiary – o łaskę bycia… po prostu dzieckiem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz