poniedziałek, 24 września 2018

KROPLA CIERPIENIA


Męka Pańska i związane z cierpieniem Jezusa Chrystusa rozważania czy modlitwy budziły we mnie ogromne emocje pełne ognia wdzięczności, szacunku, zaangażowania oraz oddania. Nie widziałam poza nimi niczego piękniejszego, niczego bardziej sakralnego, bardziej wiarygodnego w odsłonie Bożego Miłosierdzia. Żadna tajemnica różańcowa nie potrafiła wchłonąć mojego zaangażowania umysłu i serca, duszy i ciała w modlitwę oraz kontemplację jak Tajemnica Bolesna, i to nie z powodu osobistego zamiłowania do zadawania komuś bólu lub czerpania przyjemności z cudzego cierpienia, ale z przekonania i świadomości, że śmierć ukrzyżowanego Jezusa jest jedynym oraz niepowtarzalnym aktem szczerej, prawdziwej Miłości, przekraczającej ludzie zdolności wyobrażenia sobie i odczuwania owego uczucia – owego stanu zakochania i rozkochania.
Wielokrotnie przeżywałam ból maltretowanego, katowanego Chrystusa, rozważając Mękę Pańską. Wielokrotnie też zanurzałam się w kroplach Jego Przenajdroższej Krwi, doznając ogromu Bożej Miłości. Nie wiedziałam wówczas, że w jakikolwiek sposób będzie mi dane doświadczyć pokrewnego cierpienia, którego mizerna namiastka pozwoli mi świadomie poznać smak ogromu niewyobrażalnego i potwornego bólu, na jaki grzesznicy skazali Jezusa…
Absolutnie nie jestem nikim wyjątkowym. To, czego doświadczyłam i czym pragnę się podzielić, jest jedynie muśnięciem doznania, będącego jedynie uzmysłowieniem sobie cierpienia, przez jakie przeszedł Drogą Krzyżową Jezus Chrystus. To forma świadomości, którą namacalnie dotknęłam ogromu Męki Pańskiej, pojmując tragedię bólu w sposób czysto ludzki, bo fizyczny.
Chciałabym nadmienić, iż cierpienie, będące skutkiem operacji, z jakim człowiek się wybudza z narkozy, jest stanem niezwykle trudnym do opisania. Sen całkowitego znieczulenia się kończy. Otwierasz oczy i czujesz ogień potwornego bólu, zżerającego ciało i wżerającego się w ciało jadem okropnych męczarni. Wszystko jest niezwykle wyraźne i świeże w doznaniach, bo jeszcze nie zakłócone żadnymi środkami medycznymi, neutralizującymi czy łagodzącymi cierpienie. Ból jest szczerze dokuczliwy i prawdziwy w jadowitej sile, nokautującej ciało pacjenta. Najpierw przecież się budzisz, otwierasz oczy, żebrzesz o pomoc w złagodzeniu cierpienia i czekasz, aż personel medyczny dokładnie sprawdzi stan i parametry organizmu poddanemu znieczuleniu ogólnemu podczas operacji, a kiedy już anestezjolog ma pewność, że wszystko jest w należytym porządku, otrzymujesz zbawienny środek powoli a skutecznie zmniejszający męczarnię katującego cię bólu…
Trudo to opisać.
Najdziwniejszym doświadczeniem był jednak fakt nawrotu owego cierpienia, które pojawiło się w nocy z soboty na niedzielę, czyli w drugą dobę po operacji, mimo!, że byłam wręcz nasączona dużą dawką leków przeciwbólowych. Być może były ku temu jakieś, nieznane mi przyczyny medyczne? Być może było to zjawisko zupełnie normalne?
Ból jednak okazał się cierpieniem nie do zniesienia, więc wezwałam na pomoc pielęgniarkę. Okazało się, że w danym momencie nie mogę otrzymać dodatkowej dawki leków przeciwbólowych, ponieważ ilość podanych mi środków medycznych uniemożliwiała zwiększenie wspomnianej dawki.
Pamiętam delikatne zamieszanie na korytarzu, lekki popłoch, rozmowę telefoniczną, którą pielęgniarka prowadziła z lekarzem, operującym moje zniszczone doszczętnie biodro. Pamiętam ogrom potwornie narastającego bólu. Miałam niepohamowaną ochotę oderwać część cierpieniem miażdżonego ciała, by wyrzucić ją przez okno, by móc sobie ulżyć w męczarniach i by móc poczuć chociażby namiastkę upragnionej ulgi… i w tym właśnie momencie wbiłam swój wzrok w ukrzyżowanego Jezusa, zbroczonego i pokrytego krwią, pooranego ranami, wyniszczonego bestialstwem ludzkiej nienawiści i agresji, i w tym właśnie momencie wyszeptałam sama do siebie przez zaciśnięte zęby: „Mój umiłowany Boże… Mnie tylko boli operowana noga a Ciebie całe ciało… Jakiż niewyobrażalny ogrom ma Twoje cierpienie, skoro moje jest tak potworne, chociaż zwalczane lekami przeciwbólowymi…”, i w tym właśnie momencie świadomie dotknęłam tragedii Męki Pańskiej, zalewając się łzami i dziękując Ojcu Niebieskiemu za Miłość, której w żaden sposób nie byłam i nie jestem godna…
Czy potrafisz sobie wyobrazić fizyczny stan doświadczanego przez Chrystusa cierpienia? Czy możesz w chwili własnego bólu uświadomić sobie potęgę męki, którą przeszedł Jezus?...
Ileż musi być determinacji i Miłości w owym akcie poświecenia, by świadomie i dobrowolnie poświęcić się cierpieniom, przekraczającym zdolność ludzkiej odporności? Ileż musi być Ojcowskiej troski i Miłosierdzia w owej zgodzie na potworną śmierć?
A, my… pławimy się w beztrosce i obojętności, ignorując historyczny fakt Chrystusowego Wyznania Miłości. Żyjemy jak nam się podoba – niedbale, powierzchownie, wygodnie i banalnie.
Czas się przebudzić, dotknąć, zobaczyć, poznać i pojąć Tajemnicę Męki Pańskiej – Tajemnicę Miłości, by wreszcie zacząć być w pełni człowiekiem świadomym, szczęśliwym, bo wolnym od doczesnych uzależnień i osaczeń, by umieć patrzeć na wszelkie Boże stworzenie czy sprawy oraz relacje oczami Jezusa.
Tak wiele żądamy i oczekujemy. Tak bezwzględnie i niesprawiedliwie obwiniamy Boga za konsekwencje naszych grzechów, naszych błędnych decyzji czy karygodnych czynów. Tak bardzo nie potrafimy być wdzięczni i spostrzegawczy.
Przykra jest ludzka ułomność i krwiożerczość.
W poniedziałkowy poranek, kiedy już byłam w stanie poruszać się samodzielnie, asekurując się chodzikiem rehabilitacyjnym, podeszłam do okna, zwabiona radosnym szczebiotem rozmów ludzi stojących na zewnątrz pod szpitalem. Obserwowałam tę grupę beztroskich dyskutantów z lekkim rozrzewnieniem, myśląc tylko o jednym – o tym, jak wielkim Bożym błogosławieństwem jest spontaniczność i śmiech, umiejętność stania na własnych nogach o własnych siłach, zdolność stawiania kroków, niezależność i swoboda w wykonywaniu prostych czynności, brak bólu i cierpienia; jak wielkim Bożym błogosławieństwem jest zwykłe, „szare” i (dla niejednego) „przeciętne” życie codzienne, ale cieszące się zdrowiem, spokojem, miłością, przyjaźnią, dachem nad głową i chlebem czy szklanką wody…
Świadomość Męki Pańskiej, świadomość Ojcowskiej Miłości pomaga zauważać i doceniać to, co pozornie banalne a co w rzeczywistości bezcenne, pozwala być człowiekiem szczęśliwym mimo, że niedopasowanym do szablonu i stereotypu doczesnego świata.
Modlę się, byście otrzymali łaskę poznania słodyczy Bożego Serca. Modlę się za was, byście doświadczali Ojcowskiej Miłości, zaspokajając Miłosierdziem Pana głód duszy i ciała. Modlę się, byście nie zrażali się bólem i niepowodzeniami, bowiem cierpienie jest jedynie formą zbliżania się człowieka do Boga.
W końcu… „oblubienica musi być podobna do Oblubieńca swego” (św. Faustyna „Dzienniczek” 268).
Modlę się również za siebie i was proszę o modlitwę w mojej intencji, bym w mrocznej godzinie codziennego życia nie zdradziła Pana Boga, ulegając ludzkim słabościom czy poddając się trudnościom nieprzychylnych, niesprzyjających chwil kapryśnego, złośliwego losu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz