Męka Pańska i związane
z cierpieniem Jezusa Chrystusa rozważania czy modlitwy budziły we mnie ogromne
emocje pełne ognia wdzięczności, szacunku, zaangażowania oraz oddania. Nie
widziałam poza nimi niczego piękniejszego, niczego bardziej sakralnego,
bardziej wiarygodnego w odsłonie Bożego Miłosierdzia. Żadna tajemnica różańcowa
nie potrafiła wchłonąć mojego zaangażowania umysłu i serca, duszy i ciała w
modlitwę oraz kontemplację jak Tajemnica Bolesna, i to nie z powodu osobistego
zamiłowania do zadawania komuś bólu lub czerpania przyjemności z cudzego
cierpienia, ale z przekonania i świadomości, że śmierć ukrzyżowanego Jezusa
jest jedynym oraz niepowtarzalnym aktem szczerej, prawdziwej Miłości,
przekraczającej ludzie zdolności wyobrażenia sobie i odczuwania owego uczucia –
owego stanu zakochania i rozkochania.
Wielokrotnie
przeżywałam ból maltretowanego, katowanego Chrystusa, rozważając Mękę Pańską.
Wielokrotnie też zanurzałam się w kroplach Jego Przenajdroższej Krwi, doznając
ogromu Bożej Miłości. Nie wiedziałam wówczas, że w jakikolwiek sposób będzie mi
dane doświadczyć pokrewnego cierpienia, którego mizerna namiastka pozwoli mi
świadomie poznać smak ogromu niewyobrażalnego i potwornego bólu, na jaki
grzesznicy skazali Jezusa…
Absolutnie nie jestem
nikim wyjątkowym. To, czego doświadczyłam i czym pragnę się podzielić, jest
jedynie muśnięciem doznania, będącego jedynie uzmysłowieniem sobie cierpienia,
przez jakie przeszedł Drogą Krzyżową Jezus Chrystus. To forma świadomości,
którą namacalnie dotknęłam ogromu Męki Pańskiej, pojmując tragedię bólu w
sposób czysto ludzki, bo fizyczny.
Chciałabym nadmienić,
iż cierpienie, będące skutkiem operacji, z jakim człowiek się wybudza z
narkozy, jest stanem niezwykle trudnym do opisania. Sen całkowitego
znieczulenia się kończy. Otwierasz oczy i czujesz ogień potwornego bólu,
zżerającego ciało i wżerającego się w ciało jadem okropnych męczarni. Wszystko
jest niezwykle wyraźne i świeże w doznaniach, bo jeszcze nie zakłócone żadnymi
środkami medycznymi, neutralizującymi czy łagodzącymi cierpienie. Ból jest
szczerze dokuczliwy i prawdziwy w jadowitej sile, nokautującej ciało pacjenta.
Najpierw przecież się budzisz, otwierasz oczy, żebrzesz o pomoc w złagodzeniu
cierpienia i czekasz, aż personel medyczny dokładnie sprawdzi stan i parametry
organizmu poddanemu znieczuleniu ogólnemu podczas operacji, a kiedy już
anestezjolog ma pewność, że wszystko jest w należytym porządku, otrzymujesz
zbawienny środek powoli a skutecznie zmniejszający męczarnię katującego cię
bólu…
Trudo to opisać.
Najdziwniejszym
doświadczeniem był jednak fakt nawrotu owego cierpienia, które pojawiło się w
nocy z soboty na niedzielę, czyli w drugą dobę po operacji, mimo!, że byłam
wręcz nasączona dużą dawką leków przeciwbólowych. Być może były ku temu jakieś,
nieznane mi przyczyny medyczne? Być może było to zjawisko zupełnie normalne?
Ból jednak okazał się
cierpieniem nie do zniesienia, więc wezwałam na pomoc pielęgniarkę. Okazało
się, że w danym momencie nie mogę otrzymać dodatkowej dawki leków
przeciwbólowych, ponieważ ilość podanych mi środków medycznych uniemożliwiała
zwiększenie wspomnianej dawki.
Pamiętam delikatne zamieszanie
na korytarzu, lekki popłoch, rozmowę telefoniczną, którą pielęgniarka
prowadziła z lekarzem, operującym moje zniszczone doszczętnie biodro. Pamiętam
ogrom potwornie narastającego bólu. Miałam niepohamowaną ochotę oderwać część
cierpieniem miażdżonego ciała, by wyrzucić ją przez okno, by móc sobie ulżyć w
męczarniach i by móc poczuć chociażby namiastkę upragnionej ulgi… i w tym
właśnie momencie wbiłam swój wzrok w ukrzyżowanego Jezusa, zbroczonego i
pokrytego krwią, pooranego ranami, wyniszczonego bestialstwem ludzkiej
nienawiści i agresji, i w tym właśnie momencie wyszeptałam sama do siebie przez
zaciśnięte zęby: „Mój umiłowany Boże… Mnie tylko boli operowana noga a Ciebie
całe ciało… Jakiż niewyobrażalny ogrom ma Twoje cierpienie, skoro moje jest tak
potworne, chociaż zwalczane lekami przeciwbólowymi…”, i w tym właśnie momencie
świadomie dotknęłam tragedii Męki Pańskiej, zalewając się łzami i dziękując
Ojcu Niebieskiemu za Miłość, której w żaden sposób nie byłam i nie jestem
godna…
Czy potrafisz sobie
wyobrazić fizyczny stan doświadczanego przez Chrystusa cierpienia? Czy możesz w
chwili własnego bólu uświadomić sobie potęgę męki, którą przeszedł Jezus?...
Ileż musi być
determinacji i Miłości w owym akcie poświecenia, by świadomie i dobrowolnie
poświęcić się cierpieniom, przekraczającym zdolność ludzkiej odporności? Ileż
musi być Ojcowskiej troski i Miłosierdzia w owej zgodzie na potworną śmierć?
A, my… pławimy się w
beztrosce i obojętności, ignorując historyczny fakt Chrystusowego Wyznania
Miłości. Żyjemy jak nam się podoba – niedbale, powierzchownie, wygodnie i
banalnie.
Czas się przebudzić,
dotknąć, zobaczyć, poznać i pojąć Tajemnicę Męki Pańskiej – Tajemnicę Miłości,
by wreszcie zacząć być w pełni człowiekiem świadomym, szczęśliwym, bo wolnym od
doczesnych uzależnień i osaczeń, by umieć patrzeć na wszelkie Boże stworzenie czy
sprawy oraz relacje oczami Jezusa.
Tak wiele żądamy i
oczekujemy. Tak bezwzględnie i niesprawiedliwie obwiniamy Boga za konsekwencje
naszych grzechów, naszych błędnych decyzji czy karygodnych czynów. Tak bardzo
nie potrafimy być wdzięczni i spostrzegawczy.
Przykra jest ludzka ułomność
i krwiożerczość.
W poniedziałkowy
poranek, kiedy już byłam w stanie poruszać się samodzielnie, asekurując się
chodzikiem rehabilitacyjnym, podeszłam do okna, zwabiona radosnym szczebiotem
rozmów ludzi stojących na zewnątrz pod szpitalem. Obserwowałam tę grupę
beztroskich dyskutantów z lekkim rozrzewnieniem, myśląc tylko o jednym – o tym,
jak wielkim Bożym błogosławieństwem jest spontaniczność i śmiech, umiejętność
stania na własnych nogach o własnych siłach, zdolność stawiania kroków,
niezależność i swoboda w wykonywaniu prostych czynności, brak bólu i
cierpienia; jak wielkim Bożym błogosławieństwem jest zwykłe, „szare” i (dla
niejednego) „przeciętne” życie codzienne, ale cieszące się zdrowiem, spokojem,
miłością, przyjaźnią, dachem nad głową i chlebem czy szklanką wody…
Świadomość Męki
Pańskiej, świadomość Ojcowskiej Miłości pomaga zauważać i doceniać to, co
pozornie banalne a co w rzeczywistości bezcenne, pozwala być człowiekiem
szczęśliwym mimo, że niedopasowanym do szablonu i stereotypu doczesnego świata.
Modlę się, byście
otrzymali łaskę poznania słodyczy Bożego Serca. Modlę się za was, byście doświadczali
Ojcowskiej Miłości, zaspokajając Miłosierdziem Pana głód duszy i ciała. Modlę się,
byście nie zrażali się bólem i niepowodzeniami, bowiem cierpienie jest jedynie formą
zbliżania się człowieka do Boga.
W końcu… „oblubienica musi
być podobna do Oblubieńca swego” (św. Faustyna „Dzienniczek” 268).
Modlę się również za siebie
i was proszę o modlitwę w mojej intencji, bym w mrocznej godzinie codziennego życia
nie zdradziła Pana Boga, ulegając ludzkim słabościom czy poddając się trudnościom
nieprzychylnych, niesprzyjających chwil kapryśnego, złośliwego losu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz