Bardzo często obsypujemy
Pana Boga gradem pytań, oczekując lub żądając konkretnej, jasnej odpowiedzi czy
wskazówki. Prowadzimy z Nim żywą, a niekiedy nawet burzliwą debatę. Lawinowo
przedstawiamy własne zagadnienia, pretensje, problemy, wątpliwości czy
dylematy, po czym zastygamy w kruchej ciszy i cierpliwości, czekając na moment,
w którym powinien właśnie tu i teraz przemówić do nas Ojciec Niebieski,
ożywiając własne usta dźwiękiem wypowiadanych słów, tworzących w akcie mowy
treść pożądanej przez człowieka odpowiedzi, wyjaśniającej wszystko, cokolwiek
nas zadręcza, wskazującej szlak prawidłowych decyzji i płynących z nich
działań. Pragniemy po prostu wejść z Panem Bogiem w żywą, namacalną relację.
Chcemy usiąść z Nim sam na sam w cztery oczy jak z człowiekiem, którego obecności
można doświadczyć każdym zmysłem. Oczekujemy, iż w akcie gorliwej modlitwy Bóg
nagle nam się objawi w Swej postaci i przemówi do nas wyraźnie słyszanymi
słowami, iż zaangażuje się w naszą sytuację rozmową, pocieszeniem, pouczeniem,
radą… Tak bardzo koncentrujemy się na ustach Ojca Niebieskiego, tak bardzo
czekamy na szept wypowiadanego słowa, tak bardzo pragniemy ozdrowieńczej barwy
Jego głosu, że kiedy milczy, czujemy ciężar rozczarowania, żalu, osamotnienia i
bólu.
A, przecież Bóg
przemawia do człowieka niekiedy w zupełnie innej formie niż rozmowa. Czasami
wykorzystuje namacalny zbieg wydarzeń, splot „przypadków”, by wskazać nam cel,
by udzielić odpowiedzi na dręczące nas zagadnienia czy wątpliwości. Niekiedy
staje przed nami w postaci zwykłych scen codziennego życia, których znaczenie w
rzeczywistości staje się formą Jego wypowiedzi – wypowiedzi, jakiej nie
zauważamy i jakiej nie odczytujemy jako Bożej interwencji. Stoimy w martwym
punkcie codziennej drogi do celu, uparcie czekając na znak od Ojca Niebieskiego.
Nie zauważamy ani nie rozumiemy treści telegramu z Nieba, zapisanej w
kolejności przyczyn i skutków, w konsekwencji podejmowanych decyzji czy
działań, w charakterze wydarzeń. Czekamy na dźwięk słów, wypowiadanych przez
Boże usta barwą głosu wszechmocy, nie uznając tym samym innej formy dialogu z
Ojcem Niebieskim poza namacalną rozmową prowadzoną w iście ludzkim stylu
relacji towarzyskich. Zawzięcie obstajemy przy swoim, nie obserwując, nie
analizując i nie przyjmując niczego, co nas otacza i co się wokół nas rozgrywa,
nie doszukując się w codziennych sprawach i zdarzeniach głębszego sensu, jakim
jest nasze powołanie i jakim są nasze obowiązki, będące aktem wypełniania woli
Ojca. Wówczas tak naprawdę prowadzimy z Panem Bogiem monolog, oparty jedynie na
żądaniach i wymaganiach. Wówczas też zdolni jesteśmy do szantażu emocjonalnego,
którym to bardzo często próbujemy wymusić od Ojca Niebieskiego spełnienie
naszej woli poprzez cudotwórcze realizacje naszych planów, naszych marzeń,
naszych zamierzeń i naszych zadań czy zobowiązań, ale wobec drugiego człowieka
a nie wobec Boga. Koncentrujemy się na sobie i na własnych pragnieniach.
Ignorujemy wolę Boga i często wegetujemy w poczuciu niespełnienia oraz
nieszczęścia, bo „patrzymy oczami, a nie widzimy, słuchamy uszami, a nie
rozumiemy (M 4,12).
W moim życiu wiele się
wydarzyło niezgodnie z moimi oczekiwaniami, wiele się pojawiło poza snutymi i
skrupulatnie opracowywanymi planami. Z perspektywy czasu mogę dziś zrozumieć
sens owej złośliwości losu, która w konsekwencji okazała się Bożą interwencją i
troskliwą opieką Ojca Niebieskiego.
Dziś wszystkiemu
przyglądam się z dużo większą ostrożnością i czujnością, z dużo większą
ufnością i zgodą. Staram się patrzeć i widzieć, słuchać i rozumieć.
Ostatnio musiałam zrobić
dokładne badanie krwi przed operacją stawu biodrowego, której miałam się poddać
6 września 2018 roku. To było normalne, rutynowe zadanie. Nic trudnego i
strasznego, a w rzeczywistości okazało się znaczącym „słowem” Bożym, będącym
splotem wydarzeń stanowiących odpowiedź Ojca Niebieskiego na dręczące mnie
pytanie, dotyczące terminu i konieczności operacji.
Najbliższe laboratorium,
do którego postanowiłam się udać, by poddać się badaniu krwi, jest oddalone od
mojego miejsca zamieszkania o cztery przystanki autobusowe komunikacji
miejskiej. Sprawdziłam więc rozkład jazdy i wyruszyłam w drogę. Idąc na
przystanek autobusowy, nieustannie zastanawiałam się nad terminem operacji, nad
koniecznością jej przeprowadzenia w tym właśnie momencie mojego dojrzałego życia,
nad możliwością przesunięcia owego przykrego doświadczenia w odległą
przyszłość. Oczywiście czułam dyskomfort poruszania się i ból, ale wszystko to
wydawało mi się obciążeniem możliwym do udźwignięcia, poza tym nauczyłam się
już żyć ze zniszczonym stawem biodrowym i z konsekwencjami stanów zapalnych,
więc tym bardziej wyznaczony termin wspomnianej operacji wydawał mi się zbyt
bliski i nie aż tak potrzebny. Zastanawiałam się nad wprowadzeniem pewnych
zmian, które konieczność pobytu w szpitalu przesunęłyby w czasie na dużo dalszy
plan realizacji nieprzyjemnych doświadczeń.
Doszłam do przystanku.
Okazało się jednak, że autobus powinien nadjechać za niecałe piętnaście minut. Postanowiłam nie
czekać bezczynnie i ruszyłam dalej, kierując się do następnego przystanku. Ból
biodra rósł z każdym krokiem w niewyobrażalnie potwornym tempie i w
niewyobrażalnie potężnej sile, jak nigdy dotąd. Całą nogą wbijał się w miednicę
jakby ostrzem drutów zbrojeniowych, wchodzących w ciało coraz głębiej i
głębiej. Zacisnęłam zęby, idąc dalej. Łzy zaiskrzyły mi w oczach. Zatrzymałam
się na chwilę. Wzrokiem zmierzyłam odległość dzielącą mnie od najbliższego
przystanku autobusowego. Ruszyłam więc dalej, zaciskając z bólu zęby i pięści.
Pot spływał po mojej twarzy i ciele drobnymi strużkami kropel. Zagrzewałam się
do wysiłku stawiania kolejnych kroków świadomością niewielkiego odcinka drogi,
jaką musiałam pokonać, by móc zaczekać na autobus w wyznaczonym do postoju
miejscu. Szłam więc dalej, a ból stawał się z sekundy na sekundę coraz gorszy,
coraz mocniejszy i coraz bardziej nade mną dominujący, coraz bardziej nie do
wytrzymania. Mimo cierpienia szłam jednak dalej, prosząc Pana Boga o wsparcie.
Stawiałam krok za krokiem z okropnym trudem i wysiłkiem. Ból ścinał ciało
okropnym cierpieniem. Nie mogłam jednak zawrócić do domu. Musiałam iść przed
siebie, by dotrzeć do wyznaczonego miejsca. Szłam więc dalej, wyliczając w
myślach nazwiska osób, za które się modliłam i w intencji których pragnęłam Bogu
ofiarować odczuwany ból, by nokautujące mnie cierpienie nie było przeżywane
daremnie i by mogło być owocnie wykorzystane na chwałę Pana oraz na szczęście
wymienianych w modlitwie owieczek. Każdy, z wielkim trudem i wysiłkiem stawiany
krok chrzczony był imieniem duszy powierzanej Ojcu Niebieskiemu.
Tak dotarłam na
przystanek, czekając na autobus, który (nie wiedzieć z jakich powodów) w ogóle
się nie pojawił, więc… Ruszyłam dalej. Doszłam do następnego przystanku i
następnego, i kolejnego, zmagając się z potwornym bólem biodra, a kiedy w
cierpieniu dotarłam na miejsce zmęczona, umordowana i mokra od potu,
zrozumiałam, że brak autobusu, który ani razu nie przejechał mijając mnie w
drodze, że ból odczuwany bardziej niż kiedykolwiek, że utrudnienie w chodzeniu
i poruszaniu się… - wszystko to było odpowiedzią Pana Boga na moje pytania,
dotyczące słuszności terminu i konieczności przeprowadzenia operacji. Nie
miałam już żadnych wątpliwości, dotyczących wydarzenia zaplanowanego i
wyznaczonego na dzień 6 września 2018 roku.
Niekiedy więc to
wszystko, co się wokół nas dzieje, co nas spotyka, co wydaje nam się okropne i
niesprawiedliwe, bywa odpowiedzią Pana Boga na nasze plany, wątpliwości,
dylematy, problemy, zagadnienia czy cele, bywa interwencją troskliwego i
szczerze kochającego Ojca, który wszelkimi możliwymi sposobami próbuje nas
ustrzec przed tym, co Jemu niemiłe i dla nas niedobre. Wszelkie ludzkie
niepowodzenia mogą okazać się formą wybawienia człowieka z pułapki nieszczęść,
zła i potępienia. Ważne, by prosić Boga o łaskę ufności oraz czujności i ostrożności,
by umieć patrzeć oczami tak, aby widzieć, i by słuchać uszami tak, aby zrozumieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz