środa, 29 sierpnia 2018

CHŁÓD


Doskonale pamiętam Mszę Świętą na obczyźnie, na której uczestniczyłam oderwana losem emigracji od matczynych ramion ojczyzny, zalewając się łzami i czując w sercu bolesną tęsknotę za Bogiem żywym oraz namacalnym, bo szczerze i wyczuwalnie obecnym w Kościele podczas Eucharystii. Wówczas po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z utraty słodyczy, jaką jest realne obcowanie z umiłowanym Panem. Każda następna Msza Święta była spotkaniem z Bogiem, ale już nie tak wyraźnym i silnym, nie tak realnym i prawdziwym jak przed wyjazdem z ojczystego kraju – po prostu zawsze wpadałam w stan niedosytu, nie mogąc zaspokoić duchowego głodu i pragnienia.
Ostatnie dwa tygodnie spędziłam w Polsce. Wróciłam z wakacji, podczas których każdego niemal dnia uczestniczyłam w Eucharystii Świętej, napełniając się szczerą radością spotkania z Panem.
Dlaczego Bóg jest tak wyraźnie i namacalnie obecny w polskim Kościele? Z jakiego powodu na obczyźnie odczuwa się Pana podczas Eucharystii Świętej w mglisty i niepełny sposób?...
Mieszkając poza granicami ojczyzny zauważyłam, że większość kapłanów pełni posługę duszpasterską jakby wypełniali obowiązek zawodowy, jakby bycie księdzem było jedną z wielu profesji tzw. budżetówki. Stoją przed ołtarzem niczym przed zwykłym blatem urzędowego biurka. Wszelkie czynności obrzędu liturgicznego wykonują bez większego zaangażowania w Miłość, jakby z nałogu przyzwyczajenia, proformy. Widoczny mechanizm tworzy dystans pomiędzy człowiekiem a Bogiem, gdyż realny Gospodarz zostaje zamknięty na zapleczu Kościoła – w zakrystii. Kapłan zdaje się czcić bardziej obecnych na Mszy Świętej parafian niż Pana, któremu winien służyć wypełniając Jego wolę a nie spełniając oczekiwania wiernych, kontrolujących nieustannie czas odprawianego nabożeństwa, by nie przedłużyło się ono do wymiaru przekraczającego przeznaczonych na modlitwę sześćdziesięciu minut, albo wiernych nieustannie krytykujących lub pouczających wszystkich co i w jaki sposób winno być prowadzone, organizowane, przemodlone czy zrobione, oceniających siebie samych i siebie samych rozgrzeszających.
W Polsce miałam łaskę uczęszczania na Msze Święte odprawiane przez księży, w których widziałam autorytet pasterzy, których słowa, gesty, celebrowanie najdrobniejszej minuty obcowania z Bogiem były dla mnie źródłem prawdziwie świeżej i krystalicznej wody Życia, nauką i wzorem godnym naśladowania. Oddanie i zaangażowanie, wrażliwość i skromność stanowiły formę czci oddawanej Panu, znajdującemu się na ołtarzu – na tronie chwały. Gospodarz był w samym centrum Kościoła, w samym centrum wydarzenia – nabożeństwa, a nie parafianie! Ksiądz odprawiający Mszę Świętą pochylał się przed Bogiem, wiernie Mu usługując i tym samym służąc ludziom. Kapłan nie adorował wiernych, lecz Ojca Niebieskiego. Postawa księdza była dla mnie żywym świadectwem na prawdziwą obecność Boga w Kościele podczas Eucharystii. W pokornej posłudze kapłana widziałam Majestat Trójcy Świętej realnie i uroczyście Królujący w Kościele, a tym samym w świecie i we wszechświecie, nad każdym stworzeniem i nad każdym ludzkim istnieniem. Wrażliwość i oddanie księdza budziły we mnie empatię oraz potrzebę uniżenia się przed Obliczem Boga. Doskonale bowiem wiedziałam, że wspólnie celebrujemy i adorujemy Pana a nie parafian, że stoimy przed tronem Króla a nie przed fotelem, na którym może zasiąść każdy szybszy, sprytniejszy i silniejszy od pozostałych, przybyłych do Kościoła.
Jakże ważna jest rola księdza! Jak ważne jest w stawaniu się duszpasterzem powołanie a nie wybór czysto ludzkiej decyzji!
Często zapomina się o tym, że „im mniejsza jest liczba pracowników, na których musi polegać kapłan, tym bardziej Pan polega na nim, gdyż sam będąc ubogim, jest bogaty w Chrystusa. Wówczas bowiem parafianie nie widzą w nim ludzkiej osoby; widzą Chrystusa żyjącego, nauczającego, odwiedzającego i pocieszającego, odnawiającego Kalwarię” (Abp Fulton Jhon Sheen). Często też widoczna jest przez to zapomnienie wszechobecność zaangażowanych w życie Kościoła parafian, degradujących kapłana do funkcji rzemieślnika, wykonującego powierzone mu obowiązki według wskazówek dominujących wiernych, przywłaszczających sobie prawo kształtowania Kościoła na wzór osobistych potrzeb. Często owe działanie ludzkiej samowoli i władzy staje się świętokradztwem oraz chłodem duchowej jałowości.
Jakież wielkie błogosławieństwo ma człowiek, który może uczestniczyć w nabożeństwie odprawianym właśnie przez duszpasterza powołanego do roli przewodnika stada – powołanego przez Boga!, a nie przez splot zdarzeń czy przypadków, pchniętego do posługi przez ambitnie zaślepione babcie lub mamusie, realizujące w ten sposób własne pragnienia. Jakież to wielkie błogosławieństwo.
Nie trzeba wówczas szukać fajerwerków, charyzmatów, widowiskowych doznań czy gromadzonych cudów, gdyż pokorna posługa kapłana szczerze i z miłością adorującego Boga oraz Bogu służącego staje się żywym spojrzeniem oczu Jezusa, prawdziwym dźwiękiem Jego głosu, realnym dotykiem i ciepłem Jego dłoni. Nierzadko ten najmniej widoczny, najbardziej bezdźwięczny a wiernie oddany Ojcu Niebieskiemu w całkowitym akcie zawierzenia i miłości kapłan jest najgoręcej wyczekiwanym pasterzem, potrafiącym poprowadzić trzodę powierzanych mu owiec do Królestwa Niebieskiego.
Módlmy się za kapłanów, by byli oddani tylko i wyłącznie Bogu Wszechmogącemu a nie ludziom, gdyż tylko i wyłącznie przez Ojca Niebieskiego mogą być godnymi oraz wiarygodnymi pasterzami parafialnych owczarni, tylko przez Ojca Niebieskiego mogą służyć człowiekowi, kochając go, szanując, prowadząc mądrze do Królestwa Niebieskiego drogą świętości codziennego życia, ucząc go i kształtując na chwałę Pana. Módlmy się za kapłanów, byśmy widzieli w nich „Chrystusa żyjącego, nauczającego, odwiedzającego i pocieszającego oraz odnawiającego Kalwarię”.
Tylko w Bogu poznajemy Miłość i Dobroć, Mądrość i Sprawiedliwość. Tylko w Bogu potrafimy kochać, szanować, dbać i troszczyć się o człowieka, dlatego!, Bóg powinien być zawsze i wszędzie na pierwszy miejscu.
Bez Niego wszyscy jesteśmy niczym.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz