Doskonale pamiętam Mszę
Świętą na obczyźnie, na której uczestniczyłam oderwana losem emigracji od
matczynych ramion ojczyzny, zalewając się łzami i czując w sercu bolesną
tęsknotę za Bogiem żywym oraz namacalnym, bo szczerze i wyczuwalnie obecnym w
Kościele podczas Eucharystii. Wówczas po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z
utraty słodyczy, jaką jest realne obcowanie z umiłowanym Panem. Każda następna
Msza Święta była spotkaniem z Bogiem, ale już nie tak wyraźnym i silnym, nie
tak realnym i prawdziwym jak przed wyjazdem z ojczystego kraju – po prostu
zawsze wpadałam w stan niedosytu, nie mogąc zaspokoić duchowego głodu i
pragnienia.
Ostatnie dwa tygodnie
spędziłam w Polsce. Wróciłam z wakacji, podczas których każdego niemal dnia
uczestniczyłam w Eucharystii Świętej, napełniając się szczerą radością
spotkania z Panem.
Dlaczego Bóg jest tak
wyraźnie i namacalnie obecny w polskim Kościele? Z jakiego powodu na obczyźnie
odczuwa się Pana podczas Eucharystii Świętej w mglisty i niepełny sposób?...
Mieszkając poza
granicami ojczyzny zauważyłam, że większość kapłanów pełni posługę
duszpasterską jakby wypełniali obowiązek zawodowy, jakby bycie księdzem było
jedną z wielu profesji tzw. budżetówki. Stoją przed ołtarzem niczym przed
zwykłym blatem urzędowego biurka. Wszelkie czynności obrzędu liturgicznego
wykonują bez większego zaangażowania w Miłość, jakby z nałogu przyzwyczajenia,
proformy. Widoczny mechanizm tworzy dystans pomiędzy człowiekiem a Bogiem, gdyż
realny Gospodarz zostaje zamknięty na zapleczu Kościoła – w zakrystii. Kapłan
zdaje się czcić bardziej obecnych na Mszy Świętej parafian niż Pana, któremu
winien służyć wypełniając Jego wolę a nie spełniając oczekiwania wiernych,
kontrolujących nieustannie czas odprawianego nabożeństwa, by nie przedłużyło
się ono do wymiaru przekraczającego przeznaczonych na modlitwę sześćdziesięciu
minut, albo wiernych nieustannie krytykujących lub pouczających wszystkich co i
w jaki sposób winno być prowadzone, organizowane, przemodlone czy zrobione, oceniających
siebie samych i siebie samych rozgrzeszających.
W Polsce miałam łaskę
uczęszczania na Msze Święte odprawiane przez księży, w których widziałam
autorytet pasterzy, których słowa, gesty, celebrowanie najdrobniejszej minuty
obcowania z Bogiem były dla mnie źródłem prawdziwie świeżej i krystalicznej
wody Życia, nauką i wzorem godnym naśladowania. Oddanie i zaangażowanie,
wrażliwość i skromność stanowiły formę czci oddawanej Panu, znajdującemu się na
ołtarzu – na tronie chwały. Gospodarz był w samym centrum Kościoła, w samym
centrum wydarzenia – nabożeństwa, a nie parafianie! Ksiądz odprawiający Mszę
Świętą pochylał się przed Bogiem, wiernie Mu usługując i tym samym służąc
ludziom. Kapłan nie adorował wiernych, lecz Ojca Niebieskiego. Postawa księdza
była dla mnie żywym świadectwem na prawdziwą obecność Boga w Kościele podczas
Eucharystii. W pokornej posłudze kapłana widziałam Majestat Trójcy Świętej
realnie i uroczyście Królujący w Kościele, a tym samym w świecie i we wszechświecie,
nad każdym stworzeniem i nad każdym ludzkim istnieniem. Wrażliwość i oddanie
księdza budziły we mnie empatię oraz potrzebę uniżenia się przed Obliczem Boga.
Doskonale bowiem wiedziałam, że wspólnie celebrujemy i adorujemy Pana a nie
parafian, że stoimy przed tronem Króla a nie przed fotelem, na którym może
zasiąść każdy szybszy, sprytniejszy i silniejszy od pozostałych, przybyłych do
Kościoła.
Jakże ważna jest rola
księdza! Jak ważne jest w stawaniu się duszpasterzem powołanie a nie wybór
czysto ludzkiej decyzji!
Często zapomina się o
tym, że „im mniejsza jest liczba pracowników, na których musi polegać kapłan,
tym bardziej Pan polega na nim, gdyż sam będąc ubogim, jest bogaty w Chrystusa.
Wówczas bowiem parafianie nie widzą w nim ludzkiej osoby; widzą Chrystusa
żyjącego, nauczającego, odwiedzającego i pocieszającego, odnawiającego
Kalwarię” (Abp Fulton Jhon Sheen). Często też widoczna jest przez to zapomnienie
wszechobecność zaangażowanych w życie Kościoła parafian, degradujących kapłana do
funkcji rzemieślnika, wykonującego powierzone mu obowiązki według wskazówek dominujących
wiernych, przywłaszczających sobie prawo kształtowania Kościoła na wzór osobistych
potrzeb. Często owe działanie ludzkiej samowoli i władzy staje się świętokradztwem
oraz chłodem duchowej jałowości.
Jakież wielkie
błogosławieństwo ma człowiek, który może uczestniczyć w nabożeństwie
odprawianym właśnie przez duszpasterza powołanego do roli przewodnika stada –
powołanego przez Boga!, a nie przez splot zdarzeń czy przypadków, pchniętego do
posługi przez ambitnie zaślepione babcie lub mamusie, realizujące w ten sposób
własne pragnienia. Jakież to wielkie błogosławieństwo.
Nie trzeba wówczas
szukać fajerwerków, charyzmatów, widowiskowych doznań czy gromadzonych cudów,
gdyż pokorna posługa kapłana szczerze i z miłością adorującego Boga oraz Bogu
służącego staje się żywym spojrzeniem oczu Jezusa, prawdziwym dźwiękiem Jego
głosu, realnym dotykiem i ciepłem Jego dłoni. Nierzadko ten najmniej widoczny,
najbardziej bezdźwięczny a wiernie oddany Ojcu Niebieskiemu w całkowitym akcie
zawierzenia i miłości kapłan jest najgoręcej wyczekiwanym pasterzem,
potrafiącym poprowadzić trzodę powierzanych mu owiec do Królestwa Niebieskiego.
Módlmy się za kapłanów,
by byli oddani tylko i wyłącznie Bogu Wszechmogącemu a nie ludziom, gdyż tylko
i wyłącznie przez Ojca Niebieskiego mogą być godnymi oraz wiarygodnymi
pasterzami parafialnych owczarni, tylko przez Ojca Niebieskiego mogą służyć
człowiekowi, kochając go, szanując, prowadząc mądrze do Królestwa Niebieskiego
drogą świętości codziennego życia, ucząc go i kształtując na chwałę Pana.
Módlmy się za kapłanów, byśmy widzieli w nich „Chrystusa żyjącego,
nauczającego, odwiedzającego i pocieszającego oraz odnawiającego Kalwarię”.
Tylko w Bogu poznajemy
Miłość i Dobroć, Mądrość i Sprawiedliwość. Tylko w Bogu potrafimy kochać,
szanować, dbać i troszczyć się o człowieka, dlatego!, Bóg powinien być zawsze i
wszędzie na pierwszy miejscu.
Bez Niego wszyscy jesteśmy
niczym.