„W
odpowiedzi rzekł im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście
znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta. Zabiegajcie nie o ten pokarm,
który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn
Człowieczy; Jego to bowiem pieczęciom swą naznaczył Bóg Ojciec. Oni zaś
rzekli do Niego: Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boga? Jezus
odpowiadając, rzekł do nich: Na tym
polega dzieło Boga, abyście wierzyli w Tego, którego On posłał. Rzekli do
Niego: Jaki więc Ty uczynisz znak, abyśmy go zobaczyli i Tobie uwierzyli? Cóż
zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: „Dał im do
jedzenia chleb z nieba”. Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleba z nieba,
ale dopiero Ojciec mój daje wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym
jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Rzekli więc do Niego:
Panie dawaj nam zawsze ten chleb! Odpowiedział im Jezus: Ja jestem chlebem życia. Kto do mnie przychodzi, nie będzie łaknął, a
kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.”
(J 6,26-35)
Grono moich znajomych
postrzega mnie jako człowieka smutnego. Czytają moje wiersze (www.litera-piora.blogspot.com)
i ze współczuciem pochylają się nade mną, tuląc w ramionach pocieszenia.
Nie przeszkadza mi to,
nie ubliża, nie denerwuje oraz nie drażni. Wspominam o wyżej przytoczonej
opinii, ponieważ właśnie uświadomiła sobie w pełni, że nie odczuwam łaknienia
na to, co tu i teraz, na to, co społecznie pożądane, promowane, wytyczane i
realizowane. Siedzę szczęśliwie w łodzi mojego ciała i spokojnie dryfuję po
tafli płynącej codzienności. Wszyscy dokoła mnie wiosłują, zmagają się z
żywiołem wody, pokonują granice czasu, spieszą się do wytyczonego ambicjami
celu, siłując się z rzeczywistością, zalewając się potem pracy i wzbijając się
na wyżyny prestiżowych poziomów społecznego wyścigu, a ja… Sunę wolniutko przed
siebie, rozglądając się dokoła, podziwiając przezrocze leniwych fal skąpanych w
złocie słońca i przecinanych z łoskotem kadłubem mojej podróży, wpatruję się w
błękit nieba, który mieni się różnorodnością odcieni niczym kalejdoskop,
przyglądam się szuwarom i drzewom pochylonym nad szklistą taflą lustrzanych
odbić, wyławiam stworzenia ukryte w zaroślach, w splotach gałęzi i czuprynach
liści czy kielichach kwiatów, wsłuchuję się w plusk wody, w szum wiatru, w
szelest i śpiew ciszy… Wszystko dokoła mnie pęcznieje prawdziwym życiem.
Wszystko dzieje się namacalnie, chociaż dyskretnie, nadając sens ludzkiej
egzystencji, wskazując realny początek wszelkiego stworzenia – Boga.
Osiem lat temu (przed
2010 rokiem) byłam jedną z wielu najambitniejszych, najciężej pracujących
uczestników wielkiego wyścigu społecznego o laur zwycięstwa – o sukces. Dziś,
po nawróceniu, po spotkaniu z Panem Jezusem, jestem turystą, który przemierza
szlaki codziennego życia w wierze i w namacalnym obcowaniu z Bogiem w każdej
minucie obowiązków i przyjemności, wzlotów i upadków.
Nie odczuwam łaknienia
na więcej i więcej, i jeszcze więcej. Wykonuję pracę codziennych poleceń wpisanego
w karty historii jednostkowego bytu, starając się w pełni wykorzystać
podarowany mi czas, by zebrać jak najwięcej owoców. Nie toleruję lenistwa. Nie
lubię marnotrawienia czasu, trwonienia mijających godzin, ponieważ jestem
świadoma ich niepowtarzalności, niemożliwości ich odtworzenia czy mizernego
skopiowania. Oglądając film, szydełkuję, by w pełni wycisnąć sok powoli
więdnącego życia. Nie odkładam na jutro tego, co zamierzam lub chcę, albo
powinnam zrobić dzisiaj. Nie zaklinam milczeniem słów tego, co pragnę
powiedzieć komuś właśnie w danym momencie, bo… juto już mogę nie zdążyć. Kocham
się uczyć, pracować, tworzyć i zmieniać, kolorować szarości dnia gestami czy
wyznaniami miłości, sympatii. Delektuję się każdym doznaniem codziennej
egzystencji, nawet wtedy, kiedy smak jej doprawiony jest szczyptą goryczy,
rozczarowania, bólu i porażki. Kocham tę różnorodność. Kocham tę nieuchwytność
przemijania. Mam nieposkromiony, niepohamowany apetyt na życie, ale nie
posiadam łaknienia na zdobywanie sukcesów, na gromadzenie majątków, na
troszczenie się o pokarm, który niszczeje. Mam po prostu głód Boga, dlatego
szukam Go w pracy, w tworzeniu, w codziennych ważnych i mniej ważnych
obowiązkach, w relacjach międzyludzkich, w przyrodzie, w cykaniu zegara i w
ciszy, w żywiołach natury i w spokoju… Mam głód Boga – Chleba Życia.
Dziś patrzę na świat i
ludzi innymi oczami. Chłonę wygłodniałym spojrzeniem każdy milimetr i każdą
sekundę czasoprzestrzeni. Badam i obserwuję. Podziwiam i staram się zapamiętać
kształt, dotyk, smak, zapach i dźwięk. Dzięki temu wszystkiemu czuję się
najbogatszym i najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, choć nędznym i prostym
zarazem. Jestem wdzięczna Bogu za wszystkich i wszystko bez względu na
charakter relacji i doznań, doświadczeń i gromadzonych wspomnień. Niczego bym w
swoim życiu nie zmieniła, nawet! tych najbardziej bolesnych chwil czy momentów
pomyłek. Dzięki temu wszystkiemu jestem przecież kimś lepszym niż byłam, kimś
dojrzalszym, mądrzejszym, chociaż jeszcze ułomnym, niedojrzałym i głupiutkim.
Czuję się jak dziecko, które właśnie stawia pierwsze kroki. Tak wiele widzę,
tak wiele czuję, tak wiele potrafię, a jednocześnie tak wiele jeszcze muszę się
nauczyć. Dziś jestem najedzona do syta, ale wciąż pragnę chleba z nieba, chleba
życia, rozpalana Bożą Miłością, rozkochana w Jezusie, dzięki któremu nie
odczuwam łaknienia na to, co ziemskie i doczesne, przyjmowane przeze mnie w
zgodzie z wolą Pana.
Oczywiście, że niekiedy
miewam chwile zwątpienia i upadku, bo jak dziecko przy stawianiu pierwszych
kroków nieraz się przewracam, płaczę poobijana i poraniona, i szukam
pocieszenia w ramionach Ojca, ale mimo ludzkiej słabości nie czuję łaknienia na
szczyty społecznych sukcesów i przywilejów. Wszystko to, co smutne dla
człowieka i z czym człowiekowi trudno się pogodzić, dla mnie jest czymś
pięknym, oryginalnym, cudownym i normalnym. Zatrzymuję się i pochylam nad
czasem, nad zmarszczką oraz siwym włosem, nad skruszonym jesienią liściem i
delektuję się tą chwilą, wzdychając w uśmiechu: „Skraca się przede mną droga
powrotu do Domu”…
Jednego czego tak
naprawdę łaknę i pragnę całą sobą to Królestwo Niebieskie – Chleb Życia. Wszystko
inne tu i teraz na ziemi wokół mnie to tylko krucha chwila, której jestem w
pełni świadoma, a pewnie i przez tę świadomość odbierana przez ludzi jako osoba
smutna, chociaż w rzeczywistości tylko pozbawiona (dzięki Bogu) łaknienia na
społeczny laur samorealizacji i spełnienia a posiadająca jedynie głód chleba z nieba.
Chwała Tobie mój Panie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz