wtorek, 7 sierpnia 2018

ŁAKNIENIE


„W odpowiedzi rzekł im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta. Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy; Jego to bowiem pieczęciom swą naznaczył Bóg Ojciec. Oni zaś rzekli do Niego: Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boga? Jezus odpowiadając, rzekł do nich: Na tym polega dzieło Boga, abyście wierzyli w Tego, którego On posłał. Rzekli do Niego: Jaki więc Ty uczynisz znak, abyśmy go zobaczyli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: „Dał im do jedzenia chleb z nieba”. Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleba z nieba, ale dopiero Ojciec mój daje wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Rzekli więc do Niego: Panie dawaj nam zawsze ten chleb! Odpowiedział im Jezus: Ja jestem chlebem życia. Kto do mnie przychodzi, nie będzie łaknął, a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.”
(J 6,26-35)

Grono moich znajomych postrzega mnie jako człowieka smutnego. Czytają moje wiersze (www.litera-piora.blogspot.com) i ze współczuciem pochylają się nade mną, tuląc w ramionach pocieszenia.
Nie przeszkadza mi to, nie ubliża, nie denerwuje oraz nie drażni. Wspominam o wyżej przytoczonej opinii, ponieważ właśnie uświadomiła sobie w pełni, że nie odczuwam łaknienia na to, co tu i teraz, na to, co społecznie pożądane, promowane, wytyczane i realizowane. Siedzę szczęśliwie w łodzi mojego ciała i spokojnie dryfuję po tafli płynącej codzienności. Wszyscy dokoła mnie wiosłują, zmagają się z żywiołem wody, pokonują granice czasu, spieszą się do wytyczonego ambicjami celu, siłując się z rzeczywistością, zalewając się potem pracy i wzbijając się na wyżyny prestiżowych poziomów społecznego wyścigu, a ja… Sunę wolniutko przed siebie, rozglądając się dokoła, podziwiając przezrocze leniwych fal skąpanych w złocie słońca i przecinanych z łoskotem kadłubem mojej podróży, wpatruję się w błękit nieba, który mieni się różnorodnością odcieni niczym kalejdoskop, przyglądam się szuwarom i drzewom pochylonym nad szklistą taflą lustrzanych odbić, wyławiam stworzenia ukryte w zaroślach, w splotach gałęzi i czuprynach liści czy kielichach kwiatów, wsłuchuję się w plusk wody, w szum wiatru, w szelest i śpiew ciszy… Wszystko dokoła mnie pęcznieje prawdziwym życiem. Wszystko dzieje się namacalnie, chociaż dyskretnie, nadając sens ludzkiej egzystencji, wskazując realny początek wszelkiego stworzenia – Boga.
Osiem lat temu (przed 2010 rokiem) byłam jedną z wielu najambitniejszych, najciężej pracujących uczestników wielkiego wyścigu społecznego o laur zwycięstwa – o sukces. Dziś, po nawróceniu, po spotkaniu z Panem Jezusem, jestem turystą, który przemierza szlaki codziennego życia w wierze i w namacalnym obcowaniu z Bogiem w każdej minucie obowiązków i przyjemności, wzlotów i upadków.
Nie odczuwam łaknienia na więcej i więcej, i jeszcze więcej. Wykonuję pracę codziennych poleceń wpisanego w karty historii jednostkowego bytu, starając się w pełni wykorzystać podarowany mi czas, by zebrać jak najwięcej owoców. Nie toleruję lenistwa. Nie lubię marnotrawienia czasu, trwonienia mijających godzin, ponieważ jestem świadoma ich niepowtarzalności, niemożliwości ich odtworzenia czy mizernego skopiowania. Oglądając film, szydełkuję, by w pełni wycisnąć sok powoli więdnącego życia. Nie odkładam na jutro tego, co zamierzam lub chcę, albo powinnam zrobić dzisiaj. Nie zaklinam milczeniem słów tego, co pragnę powiedzieć komuś właśnie w danym momencie, bo… juto już mogę nie zdążyć. Kocham się uczyć, pracować, tworzyć i zmieniać, kolorować szarości dnia gestami czy wyznaniami miłości, sympatii. Delektuję się każdym doznaniem codziennej egzystencji, nawet wtedy, kiedy smak jej doprawiony jest szczyptą goryczy, rozczarowania, bólu i porażki. Kocham tę różnorodność. Kocham tę nieuchwytność przemijania. Mam nieposkromiony, niepohamowany apetyt na życie, ale nie posiadam łaknienia na zdobywanie sukcesów, na gromadzenie majątków, na troszczenie się o pokarm, który niszczeje. Mam po prostu głód Boga, dlatego szukam Go w pracy, w tworzeniu, w codziennych ważnych i mniej ważnych obowiązkach, w relacjach międzyludzkich, w przyrodzie, w cykaniu zegara i w ciszy, w żywiołach natury i w spokoju… Mam głód Boga – Chleba Życia.
Dziś patrzę na świat i ludzi innymi oczami. Chłonę wygłodniałym spojrzeniem każdy milimetr i każdą sekundę czasoprzestrzeni. Badam i obserwuję. Podziwiam i staram się zapamiętać kształt, dotyk, smak, zapach i dźwięk. Dzięki temu wszystkiemu czuję się najbogatszym i najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, choć nędznym i prostym zarazem. Jestem wdzięczna Bogu za wszystkich i wszystko bez względu na charakter relacji i doznań, doświadczeń i gromadzonych wspomnień. Niczego bym w swoim życiu nie zmieniła, nawet! tych najbardziej bolesnych chwil czy momentów pomyłek. Dzięki temu wszystkiemu jestem przecież kimś lepszym niż byłam, kimś dojrzalszym, mądrzejszym, chociaż jeszcze ułomnym, niedojrzałym i głupiutkim. Czuję się jak dziecko, które właśnie stawia pierwsze kroki. Tak wiele widzę, tak wiele czuję, tak wiele potrafię, a jednocześnie tak wiele jeszcze muszę się nauczyć. Dziś jestem najedzona do syta, ale wciąż pragnę chleba z nieba, chleba życia, rozpalana Bożą Miłością, rozkochana w Jezusie, dzięki któremu nie odczuwam łaknienia na to, co ziemskie i doczesne, przyjmowane przeze mnie w zgodzie z wolą Pana.
Oczywiście, że niekiedy miewam chwile zwątpienia i upadku, bo jak dziecko przy stawianiu pierwszych kroków nieraz się przewracam, płaczę poobijana i poraniona, i szukam pocieszenia w ramionach Ojca, ale mimo ludzkiej słabości nie czuję łaknienia na szczyty społecznych sukcesów i przywilejów. Wszystko to, co smutne dla człowieka i z czym człowiekowi trudno się pogodzić, dla mnie jest czymś pięknym, oryginalnym, cudownym i normalnym. Zatrzymuję się i pochylam nad czasem, nad zmarszczką oraz siwym włosem, nad skruszonym jesienią liściem i delektuję się tą chwilą, wzdychając w uśmiechu: „Skraca się przede mną droga powrotu do Domu”…
Jednego czego tak naprawdę łaknę i pragnę całą sobą to Królestwo Niebieskie – Chleb Życia. Wszystko inne tu i teraz na ziemi wokół mnie to tylko krucha chwila, której jestem w pełni świadoma, a pewnie i przez tę świadomość odbierana przez ludzi jako osoba smutna, chociaż w rzeczywistości tylko pozbawiona (dzięki Bogu) łaknienia na społeczny laur samorealizacji i spełnienia a posiadająca jedynie głód chleba z nieba.
Chwała Tobie mój Panie!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz