„Następnie
przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę
nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę
prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. „Ale idźcie obłuci
w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien.” I mówił do nich: „Gdy do jakiegoś
domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakimś miejscu
was nie przyjmą i nie będą was słuchać, strząśnijcie proch z nóg waszych na
świadectwo dla nich”. Oni więc wyszli i wzywali do nawracania się. Wyrzucali też
wiele złych duchów, a wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.”
(Mk 6,7-13)
Znam wielu pragnących
naśladować Jezusa, a nawet wielu usilnie i ambitnie zmierzających do bycia
Chrystusem w czynieniu cudów, w działaniu nie znajdującym się za zasłoną skromności
i milczenia, a w czynach widocznych, budzących zachwyt wśród wiernych,
przyciągających rzesze ludzi, w których sercach można zaskarbić sobie podziw i
nierzadko uwielbienie, zaspokajając osobisty głód bycia kochanym i potrzebnym,
niekiedy też i niezastąpionym, a przez to pysznie wielkim i dostojnym jak Bóg
lub nawet często bardziej oczekiwanym przez parafian, biegnących na spotkanie
nie z Ojcem Niebieskim, lecz z charyzmatykiem, stawianym niczym złoty cielec na
piedestale Majestatu, a przecież… „uczeń nie przewyższa nauczyciela ani sługa
swego pana”, bowiem „wystarczy, jeśli uczeń będzie jak jego nauczyciel, a sługa
– jak jego pan” (Mt, 10,24-25).
Znam wielu szczycących
się rosnącym w nich podobieństwem (?!) do Wszechmogącego Stworzyciela. Obnoszą się
zdobywaną wiedzą, przechwalając się odbytymi seminariami duchowymi,
rekolekcjami, warsztatami, dniami skupienia, jakby frekwencja na
wyszczególnionych spotkaniach chrześcijańskich była wyznacznikiem wyższego
uduchowienia i świętości. Znam wielu szczycących się posiadanymi charyzmatami i
pouczających innych poprzez upomnienia, krytykę, wskazówki i wymagania,
dotyczące prawidłowej (?) modlitwy czy posługi, jakby to oni – zwykli słudzy i
uczniowie byli wyrocznią i wszechwiedzą tego, co dobre i miłe Panu Bogu. Często
w grupie wzajemnej adoracji wyliczają posiadane już dary, licytując się w
stopniu duchowej „wyższości”. Niektórzy nawet wyznają osobiste pragnienia,
otwarcie i odważnie anonsując kolejny cel chrześcijańskiej pełni a tym samym
zaznaczając, że „teraz chcieliby wskrzeszać umarłych”, jakby wszystko to, czym
zostali już obdarzeni, było mizerną namiastką ambitnych możliwości i jakby
zdobycie owego ludzkiego królowania nad śmiercią miało być wyznacznikiem
sukcesu w doczesnym dążeniu do świętości… i być może nie ma w tym ludzkim
pędzie do doskonałości niczego złego, chociaż (nie wiedzieć czemu) niepokoi
mnie i przeraża wszechobecna zachłanność na bycie podobnym do Chrystusa czy na
to, by wręcz być jak Jezus – przeraża mnie oraz niepokoi zachłanność pozbawiona
pokory i skromności, posłuszeństwa i zaufania, zgody na decyzje podejmowane
przez Boga a nie przez własne wyobrażenia, ostrożności wobec tego wszystkiego,
co się posiada i czym się jest otoczonym; po prostu…
Nie dostrzegam w tych
wielu wiarygodności. Nie poszłabym za nimi i nie dałabym się porwać ich
charyzmatycznej naturze, oświetlonej neonami autoreklamy i samozadowolenia czy
naśladowania Jezusa, ale na osobiście ustalonych warunkach, pozbawionych
konieczności „zapierania się samego siebie” i obowiązku „co dnia brania swojego
krzyża” (Łk 9,23). Szukam ludzi „nie posiadających nic prócz laski”, będącej
dla mnie symbolem wielkiego oddania się Bogu i zaufania, pokładanego w Jego
Mądrości oraz Miłosierdziu. Szukam ludzi "obłutych w sandały i nie wdziewających
dwóch sukien” – ludzi skromnych, cichych, pokornych, w milczeniu i
posłuszeństwie wypełniających wolę Ojca Niebieskiego oraz świadomych swej nędzy
i niższości, świadomych tego, że jako uczniowie nigdy „nie przewyższą swego
Nauczyciela i jako słudzy nie przewyższą swego Pana” (Mt 10,24-25).
Czyż zwykła, prosta
dziewczyna, pozbawiona tytułów naukowych, nie posiadająca obszernej wiedzy i
wyższego wykształcenia – św. Faustyna – nie jest wiarygodna w głoszeniu Bożego
Miłosierdzia?! Czyż nie można jej zaufać? Czyż nie porywa ona tłumów
spragnionych Miłości Ojca „Dzienniczkiem” osobistych doznań duchowych i
doświadczeń?!
Gdyby św. Faustyna była
osobą uczoną, wykształconą, obytą i światową, posiadającą wachlarze
eksponowanych przez nią samą darów i mądrości, moglibyśmy mieć pewne
wątpliwości do głoszonego przez nią słowa o Bożym Miłosierdziu, moglibyśmy owe
słowo odebrać jako szelest kart księgi, stanowiącej jedynie spis nagromadzonych
analiz i przemyśleń autora, jego wniosków i dedukcji, wyrastających z korzeni zdobytej
wiedzy i poznawanej nauki. Prostota i skromność jej jest jednak wiarygodnym
świadectwem Bożej Mądrości i Bożego Istnienia w ogóle, bo jeśli przez
niewykształconego, szarego społecznie człowieka płyną myśli i wypowiedzi
przerastające jego kompetencje, nie można nie ulec działaniu Ducha Świętego
przepływającego owocnym procesem nawracania przez tegoż właśnie człowieka. W
tym kontrastowym bowiem połączeniu nie mają prawa pojawić się jakiekolwiek
wątpliwości, gdyż niemożliwe w ludzkiej mierze i rozumieniu staje się czymś
normalnym oraz oczywistym.
Czy osoba nie cierpiąca
i nie chorująca lub osoba opływająca w dostatek i bogactwo lekkiego życia
doczesnego będzie w kryzysowych chwilach wiarygodnym przewodnikiem wiary dla
potrzebujących pokrzepienia, pokazującym Pana swym oddaniem Bogu jako źródła
ukojenia i pocieszenia? Czy syty zrozumie głodnego i czy głodny dzięki słownemu
wsparciu sytego odnajdzie wewnętrzną równowagę i zrozumienie nieszczęścia w
sytuacjach nędzy oraz bezsilności czy bezradności wobec okrutnej
rzeczywistości?
Wiarygodnym
nauczycielem w cierpieniu jest tylko ten, który sam cierpi, nie narzekając, nie
lamentując a znajdując jedynie w Bogu radość życia i sens doświadczanego bólu
lub niepełnosprawności, biedy i poniżenia, czego pięknym świadectwem była i jest
chociażby Luisa Piccarreta.
W związku z powyższym
uważam, że najwspanialszym i najbardziej pożądanym charyzmatem jest wiara,
czyli bezgraniczne, ufne oddanie się Panu poprzez wierne i cierpliwe
wypełnianie Jego woli w cichości oraz w pokorze, w milczeniu i w zgodzie na
wszystko, cokolwiek człowieka spotyka i na co Ojciec Niebieski zezwala,
ponieważ tylko taki charyzmat jest świadectwem Istnienia Boga w ogóle i
przyczyną skłaniającą nienawróconych do przemyśleń, zastanowienia, analizy i
poszukiwania Tego, który wszystko może i w którym wszystko jest możliwe,
ponieważ właśnie taki charyzmat jest wiarygodnym wskazaniem Tego, od którego
wszystko pochodzi i od którego wszystko zależy.
Możecie więc uzdrawiać,
namaszczając chorych olejem, uwalniać opętanych i zniewolonych od złych duchów,
a nawet wskrzeszać umarłych, ale jeśli w doczesnym życiu będziecie szukać
poklasku i czegoś więcej prócz laski, sandałów i jednej sukni, zapominając, że w
żaden sposób „nie przewyższycie swego Pana”, nie będziecie wiarygodni a wówczas
też będziecie jedynie pięknie rozłożystym drzewem, pod którym strudzeni i obciążeni
znajdą w cieniu liściastych gałęzi schronienie, ale nie znajdą pocieszenia, bo będziecie
drzewem nie wydającym dobrych owoców a jedynie rodzącym liście.
Czy jestem wiarygodna?...
Bóg raczy wiedzieć najlepiej,
gdyż sama wobec samej siebie mam mnóstwo wątpliwości i wiele zastrzeżeń.
Być może jestem niczym szelest
kart pustej księgi?... Ocenę jednak zostawiam czytelnikom.
Wiem jedno – wierzę, a doczesne
życie jest szlifowaniem i egzaminowaniem mojego oddania i wierności Panu Bogu, mojej
wiarygodności.
Wierzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz