wtorek, 17 lipca 2018

WIARYGODNOŚĆ


„Następnie przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. „Ale idźcie obłuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien.” I mówił do nich: „Gdy do jakiegoś domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakimś miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich”. Oni więc wyszli i wzywali do nawracania się. Wyrzucali też wiele złych duchów, a wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.”
(Mk 6,7-13)

Znam wielu pragnących naśladować Jezusa, a nawet wielu usilnie i ambitnie zmierzających do bycia Chrystusem w czynieniu cudów, w działaniu nie znajdującym się za zasłoną skromności i milczenia, a w czynach widocznych, budzących zachwyt wśród wiernych, przyciągających rzesze ludzi, w których sercach można zaskarbić sobie podziw i nierzadko uwielbienie, zaspokajając osobisty głód bycia kochanym i potrzebnym, niekiedy też i niezastąpionym, a przez to pysznie wielkim i dostojnym jak Bóg lub nawet często bardziej oczekiwanym przez parafian, biegnących na spotkanie nie z Ojcem Niebieskim, lecz z charyzmatykiem, stawianym niczym złoty cielec na piedestale Majestatu, a przecież… „uczeń nie przewyższa nauczyciela ani sługa swego pana”, bowiem „wystarczy, jeśli uczeń będzie jak jego nauczyciel, a sługa – jak jego pan” (Mt, 10,24-25).
Znam wielu szczycących się rosnącym w nich podobieństwem (?!) do Wszechmogącego Stworzyciela. Obnoszą się zdobywaną wiedzą, przechwalając się odbytymi seminariami duchowymi, rekolekcjami, warsztatami, dniami skupienia, jakby frekwencja na wyszczególnionych spotkaniach chrześcijańskich była wyznacznikiem wyższego uduchowienia i świętości. Znam wielu szczycących się posiadanymi charyzmatami i pouczających innych poprzez upomnienia, krytykę, wskazówki i wymagania, dotyczące prawidłowej (?) modlitwy czy posługi, jakby to oni – zwykli słudzy i uczniowie byli wyrocznią i wszechwiedzą tego, co dobre i miłe Panu Bogu. Często w grupie wzajemnej adoracji wyliczają posiadane już dary, licytując się w stopniu duchowej „wyższości”. Niektórzy nawet wyznają osobiste pragnienia, otwarcie i odważnie anonsując kolejny cel chrześcijańskiej pełni a tym samym zaznaczając, że „teraz chcieliby wskrzeszać umarłych”, jakby wszystko to, czym zostali już obdarzeni, było mizerną namiastką ambitnych możliwości i jakby zdobycie owego ludzkiego królowania nad śmiercią miało być wyznacznikiem sukcesu w doczesnym dążeniu do świętości… i być może nie ma w tym ludzkim pędzie do doskonałości niczego złego, chociaż (nie wiedzieć czemu) niepokoi mnie i przeraża wszechobecna zachłanność na bycie podobnym do Chrystusa czy na to, by wręcz być jak Jezus – przeraża mnie oraz niepokoi zachłanność pozbawiona pokory i skromności, posłuszeństwa i zaufania, zgody na decyzje podejmowane przez Boga a nie przez własne wyobrażenia, ostrożności wobec tego wszystkiego, co się posiada i czym się jest otoczonym; po prostu…
Nie dostrzegam w tych wielu wiarygodności. Nie poszłabym za nimi i nie dałabym się porwać ich charyzmatycznej naturze, oświetlonej neonami autoreklamy i samozadowolenia czy naśladowania Jezusa, ale na osobiście ustalonych warunkach, pozbawionych konieczności „zapierania się samego siebie” i obowiązku „co dnia brania swojego krzyża” (Łk 9,23). Szukam ludzi „nie posiadających nic prócz laski”, będącej dla mnie symbolem wielkiego oddania się Bogu i zaufania, pokładanego w Jego Mądrości oraz Miłosierdziu. Szukam ludzi "obłutych w sandały i nie wdziewających dwóch sukien” – ludzi skromnych, cichych, pokornych, w milczeniu i posłuszeństwie wypełniających wolę Ojca Niebieskiego oraz świadomych swej nędzy i niższości, świadomych tego, że jako uczniowie nigdy „nie przewyższą swego Nauczyciela i jako słudzy nie przewyższą swego Pana” (Mt 10,24-25).
Czyż zwykła, prosta dziewczyna, pozbawiona tytułów naukowych, nie posiadająca obszernej wiedzy i wyższego wykształcenia – św. Faustyna – nie jest wiarygodna w głoszeniu Bożego Miłosierdzia?! Czyż nie można jej zaufać? Czyż nie porywa ona tłumów spragnionych Miłości Ojca „Dzienniczkiem” osobistych doznań duchowych i doświadczeń?!
Gdyby św. Faustyna była osobą uczoną, wykształconą, obytą i światową, posiadającą wachlarze eksponowanych przez nią samą darów i mądrości, moglibyśmy mieć pewne wątpliwości do głoszonego przez nią słowa o Bożym Miłosierdziu, moglibyśmy owe słowo odebrać jako szelest kart księgi, stanowiącej jedynie spis nagromadzonych analiz i przemyśleń autora, jego wniosków i dedukcji, wyrastających z korzeni zdobytej wiedzy i poznawanej nauki. Prostota i skromność jej jest jednak wiarygodnym świadectwem Bożej Mądrości i Bożego Istnienia w ogóle, bo jeśli przez niewykształconego, szarego społecznie człowieka płyną myśli i wypowiedzi przerastające jego kompetencje, nie można nie ulec działaniu Ducha Świętego przepływającego owocnym procesem nawracania przez tegoż właśnie człowieka. W tym kontrastowym bowiem połączeniu nie mają prawa pojawić się jakiekolwiek wątpliwości, gdyż niemożliwe w ludzkiej mierze i rozumieniu staje się czymś normalnym oraz oczywistym.
Czy osoba nie cierpiąca i nie chorująca lub osoba opływająca w dostatek i bogactwo lekkiego życia doczesnego będzie w kryzysowych chwilach wiarygodnym przewodnikiem wiary dla potrzebujących pokrzepienia, pokazującym Pana swym oddaniem Bogu jako źródła ukojenia i pocieszenia? Czy syty zrozumie głodnego i czy głodny dzięki słownemu wsparciu sytego odnajdzie wewnętrzną równowagę i zrozumienie nieszczęścia w sytuacjach nędzy oraz bezsilności czy bezradności wobec okrutnej rzeczywistości?
Wiarygodnym nauczycielem w cierpieniu jest tylko ten, który sam cierpi, nie narzekając, nie lamentując a znajdując jedynie w Bogu radość życia i sens doświadczanego bólu lub niepełnosprawności, biedy i poniżenia, czego pięknym świadectwem była i jest chociażby Luisa Piccarreta.
W związku z powyższym uważam, że najwspanialszym i najbardziej pożądanym charyzmatem jest wiara, czyli bezgraniczne, ufne oddanie się Panu poprzez wierne i cierpliwe wypełnianie Jego woli w cichości oraz w pokorze, w milczeniu i w zgodzie na wszystko, cokolwiek człowieka spotyka i na co Ojciec Niebieski zezwala, ponieważ tylko taki charyzmat jest świadectwem Istnienia Boga w ogóle i przyczyną skłaniającą nienawróconych do przemyśleń, zastanowienia, analizy i poszukiwania Tego, który wszystko może i w którym wszystko jest możliwe, ponieważ właśnie taki charyzmat jest wiarygodnym wskazaniem Tego, od którego wszystko pochodzi i od którego wszystko zależy.
Możecie więc uzdrawiać, namaszczając chorych olejem, uwalniać opętanych i zniewolonych od złych duchów, a nawet wskrzeszać umarłych, ale jeśli w doczesnym życiu będziecie szukać poklasku i czegoś więcej prócz laski, sandałów i jednej sukni, zapominając, że w żaden sposób „nie przewyższycie swego Pana”, nie będziecie wiarygodni a wówczas też będziecie jedynie pięknie rozłożystym drzewem, pod którym strudzeni i obciążeni znajdą w cieniu liściastych gałęzi schronienie, ale nie znajdą pocieszenia, bo będziecie drzewem nie wydającym dobrych owoców a jedynie rodzącym liście.
Czy jestem wiarygodna?...
Bóg raczy wiedzieć najlepiej, gdyż sama wobec samej siebie mam mnóstwo wątpliwości i wiele zastrzeżeń.
Być może jestem niczym szelest kart pustej księgi?... Ocenę jednak zostawiam czytelnikom.
Wiem jedno – wierzę, a doczesne życie jest szlifowaniem i egzaminowaniem mojego oddania i wierności Panu Bogu, mojej wiarygodności.
Wierzę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz