„I
zaczął mówić do nich w przypowieściach: Pewien człowiek założył winnicę.
Otoczył ją murem, wykopał tłocznię i zbudował wieżę. W końcu oddał ją w
dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas, posłał do rolników sługę, by
odebrać od nich należną część plonów winnicy. Ci chwycili go, obili i odprawili
z niczym. Wtedy posłał do nich drugiego sługę; lecz i tego zranili w głowę i
znieważyli. Posłał jeszcze jednego, i tego zabili. I posłał wielu innych, z
których jednych obili, drugich pozabijali. Miał jeszcze jednego – umiłowanego
syna. Posłał go do nich jako ostatniego, bo mówił sobie: „Uszanują mojego
syna”. Lecz owi rolnicy mówili między sobą: „To jest dziedzic. Chodźcie, zabijmy
go, a dziedzictwo będzie nasze”. I chwyciwszy, zabili go i wyrzucili z winnicy.
Cóż uczyni właściciel winnicy? Przyjdzie i wytraci rolników, a winnicę odda
innym. Nie czytaliście tych słów w Piśmie: „Ten właśnie kamień, który odrzucili
budujący, stał się głowicą węgla. Pan to sprawił i jest cudem w naszych
oczach.” I starali się Go ująć, lecz bali się tłumu.”
(Mk
12,1-12)
Wstałam wcześnie rano. Wskazówki zegara wskazywały
godzinę 4:30. Zaparzyłam kawę, otworzyłam na oścież okno, usiadłam z kubkiem
świeżego, czarnego wywaru w towarzystwie przestrzeni pogrążonej jeszcze w
głębokim śnie, wsłuchując się z wielką rozkoszą w brzemienny śpiew
rozbudzonych, rywalizujących ze sobą ptaków, których roje wibrujących
różnorodną partyturą nut i dźwięków głosów brzmiały niczym zastępy orkiestr
strojących instrumenty i ambitnie przygotowujących się do najważniejszego
występu w filharmonii o wielkiej, światowej sławie.
Czyż może być coś piękniejszego od tego żywego
doświadczania obecności Pana Boga – Stworzyciela Nieba i Ziemi, wszystkich
rzeczy widzialnych i niewidzialnych – w samym Jego dziele?! To!, jakbyś
własnymi rękoma dotykał dłoni malarza, którego obraz wzbudza w sercu odbiorcy
zachwyt, dłoni rzeźbiarza, którego rzeźba kamienna wydaje się być żywym
człowiekiem dotrzymującym ci towarzystwa, dłoni kompozytora, którego palce z
każdego instrumentu potrafią wydobyć najszlachetniejsze dźwięki muzyki
wywołującej na skórze słuchacza drżenie przyjemności, kuszonej dotykiem jej
tonów oraz wibracji… To!, jakbyś przenikał duszę pisarza, poznając wszelkie
sekrety i stany nieposkromionej, dzikiej wyobraźni pędzącej szaleńczo w
otchłanie nieodgadnionego galopem stada koni rozsypanych na bezkresnych stepach
hojną garścią niepokornych ogierów…
Tego się nie da w żaden sposób opisać, bo Bóg jest
naprawdę Wielki i Dobry.
Pijąc kawę, sięgnęłam po Pismo Święte. Otworzyłam
Biblię i… uważnie wczytując się w zapisane na kartkach papieru słowa Ewangelii
według świętego Marka, zaczęłam wtapiać się w odsłony pięknego, ale i
przerażającego poznania ludzkiej natury.
„Pewien człowiek założył winnicę. Otoczył ją murem,
wykopał tłocznię i zbudował wieżę. W końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i
odjechał.” (Mk 12,1)
W przytoczonym wersie Pisma Świętego zobaczyłam
Boga, który „na początku stworzył niebo i zmienię” oddzielił światłość od
ciemności, „oddzielił wody pod sklepieniem od wód nad sklepieniem”, „nazwał
suchą powierzchnię ziemią, czyniąc ją płodną i brzemienną w rośliny, nasiona
oraz owoce, a zbiorowisko wód nazwał morzem”, „stworzył ciała niebieskie,
świecące na sklepieniu nieba, by oddzielały dzień od nocy, aby wyznaczały pory
roku, dni i lata”, „zaroił wody od istot żywych” i ptactwo rozsiał w
przestrzeni, ziemię zaś ubogacił „istotami żywymi różnego rodzaju” (Rdz 1,1-31)…
Zobaczyłam Ojca Wszechmogącego budującego winnicę. Zobaczyłam Boga
pochłoniętego twórczym pragnieniem stworzenia świata, Boga bezgranicznie
oddanego kreatywnej pracy wznoszenia niepowtarzalnie pięknego dzieła,
otoczonego murami horyzontów. Zobaczyłam Właściciela założonej winnicy, który
„uczynił człowieka na własny wzór, na własne podobieństwo, dając mu panowanie
nad rybami morskimi, ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad
wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi”, błogosławiąc mu i prosząc, by ten
„był płodny i by rozmnażał się, zaludniając ziemię i czyniąc ją sobie poddaną”
(Rdz 1,1-31). Zobaczyłam Boga w akcie Miłości hojnie oddającego ludziom w
dzierżawę całe Swoje dzieło – cały świat. Umowa zawartego przymierza
uwzględniała jedynie obowiązek zachowania posłuszeństwa wobec Właściciela
winnicy. Człowiek mógł „być płodnym i rozmnażać się, zaludniać ziemię i czynić
ją sobie poddaną, panować nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad
wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi” (Rdz 1,28). Człowiek mógł owocnie
i szczęśliwie użytkować oraz wykorzystywać wszystko to, co otrzymał od
Właściciela winnicy w formie dzierżawy. Bóg bowiem „dał mu wszelką roślinę
przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie
nasienie” (Rdz 3,29), dał bogactwo, stanowiące pokarm, a w zamian oczekiwał
jedynie posłuszeństwa, odnoszącego się jedynie do przestrzegania jednego,
wyraźnie wyeksponowanego stanowczością zakazu „spożywania i dotykania owoców z
drzewa rosnącego w środku ogrodu” (Rdz 3,3) – zakazu, którego pokorne i wierne
zachowanie w dbałości codziennego życia miało uchronić pierwszych dzierżawców
winnicy przed „pomarciem” (Rdz 3,3)…
„Gdy nadszedł czas posłał do rolników sługę, by
odebrał od nich należną część plonów winnicy. Ci chwycili go, obili i odprawili
z niczym” (Mk 12,2).
Przykładem niepokornej Ewy i Adama Bóg dał pouczenie
ludziom, żądając posłuszeństwa i pokory, wierności zawartego przymierza –
przestrzegania zasad wyszczególnionych w umowie o dzierżawę podarowanej
człowiekowi ziemi. Wysłał do rolników owego dwuosobowego sługę, by ten odebrał
od dzierżawców „należną część plonów winnicy”. Zaznaczył przykładnie, że brak
pokory i posłuszeństwa, brak dbałości o zasady kształtujące charakter zawartego
przymierza zostaną odpowiednio ukarane. Wysłał do ludzi sługę w postaci Adama i
Ewy, których osądził sprawiedliwie według popełnionych czynów – wykroczeń,
niewiastę „obarczając niezmiernie wielkim trudem jej brzemienności, bólem
porodu i całkowitej zależnością od męża” a mężczyznę obarczył winą za przekleństwo
rzucone na ziemię, rodzącą jedynie cierń i oset, trudem i potem zdobywania
pożywienia” (Rdz 3,16-19)…
Bóg wysłał do nas sługę, by nas pouczyć, by nas
uwrażliwić na zasady i wartości bezcenne dla Właściciela winnicy, by nas
przywołać do porządku i dyscypliny, by nas wybawić od nieszczęść i cierpień, by
nam zapewnić korzystne oraz bezpieczne warunki życia na ziemi powierzonej nam w
dzierżawę, ale… myśmy „obili Adama i Ewę, odprawiając ich z niczym”, ignorując
ich niezwykle ważną rolę moralnego drogowskazu, jakim powinni dla nas być a
jakim nie są ze względu na brak w nas szacunku i pokory wobec Właściciela winnicy, ze względu na zatwardziałość naszych serc.
„Wtedy posłał do nich drugiego sługę; lecz i tego
zranili w głowę i znieważyli” (Mk 12,4).
Wysłał więc cierpliwy Pan do rolników drugiego sługę
w postaci Noego, którego Bóg poinformował, że „zamierza położyć kres istnieniu
wszystkich ludzi, bo ziemia przez nich jest pełna gwałtu” i którego poprosił,
by ten „zbudował sobie arkę z drzewa żywicznego i by wszedł do niej wraz z
synami, z żoną i z żonami swych synów, wprowadzając do arki po parze samca i
samicy spośród wszystkich istot żyjących, by i one mogły ocalić swoje życie”,
kiedy Właściciel winnicy „sprowadzi na ziemię potop” (Rdz 6,11-22), ale… i tego
sługi nie potrafiliśmy uszanować. W przypływie żarłocznej zachłanności i
egoizmu „zraniliśmy go bowiem w głowę i znieważyliśmy”, ignorując naukę,
wnoszoną owym pięknym, biblijnym ostrzeżeniem w naszą pychą skażoną
codzienność.
„Posłał jeszcze jednego (sługę do rolników), i tego
zabili” (Mk 12,5).
Cierpliwy jednak Bóg wskazuje ludziom Abrahama,
tłumacząc przykładem jego wierności i posłuszeństwa, pokory i zaufania, że
wszelka forma szczerego oddania się Panu jako przejaw wywiązywania się z
warunków zawartego przymierza – umowy o dzierżawę winnicy będzie sowicie
wynagradzana. Właściciel winnicy czyni bowiem z sędziwego sługi ojca „wielkiego
narodu”, pokonując wszelkie trudności biologiczne, niszcząc wszelkie
przeszkody, które dla człowieka są wyrokiem niepowodzeń i klęsk, nieszczęścia i
cierpienia, a dla Stwórcy jedynie drobnymi mankamentami doczesnego życia, które
On może zmienić lub usunąć według pragnienia własnej woli (Rdz 15)…
Zabiliśmy jednak Abrahama, traktując historię jego
życia jako baśń, opowieść nierealną, wymyśloną dla „maluczkich” i śmiesznych,
zachowując osobiste prawo do podejmowania decyzji, odrzucając troskę i
wszechmocne zdolności Boga oraz Jego wolę i mądrość. Zabiliśmy Abrahama…
„I posłał wielu innych, z których jednych obili,
drugich pozabijali” (Mk 12,6).
Czyż nie podobnie potraktowaliśmy Mojżesza, którego
Bóg wysłał do ludzi z kamiennymi tablicami Prawa?!...
Zabiliśmy owego sługę. Zabiliśmy Mojżesza!,
rozbijając młotem gumowej tolerancji kamienne tablice, depcząc skorupy Dekalogu
brudnymi stopami ludzkiej przyziemności i zachłanności na wygodę, na pławienie
się w dostatku i bogactwie doczesnego życia. Zastąpiliśmy Boga bożkiem
pieniędzy i nadinterpretacji, którymi nadużywamy Miłosierdzia Właściciela
winnicy, zapominając o Jego Sprawiedliwości. Drwimy z Imienia Pana Boga,
niszcząc Jego Majestat, poniżając Go i spychając z tronu na cyrkową arenę
błazenady oraz absurdalności. Gardzimy dniem świętym i odrzucamy obcowanie z
Panem. Gardzimy biesiadą przy stole z Właścicielem winnicy, jakbyśmy byli kimś
dużo ważniejszym i szlachetniejszym. Kradniemy i pożądamy, gromadząc majątki
doczesnej dobry kruchego życia, które i tak kiedyż pożre rdza przemijania oraz
głód śmierci. Zabijamy, uzurpując sobie prawo do selekcjonowania społeczeństwa,
do decydowania za kogoś i o kimś, koronując siebie samych na panów i władców
winnicy, przejętej jedynie w formie dzierżawy. Oskarżamy i krytykujemy,
wybielając samych siebie i siebie samych uświęcając…
Zabiliśmy Mojżesza!, i rozkoszujemy się
codziennością jakby żadna zbrodnia, której właśnie jesteśmy sprawcami, nie
miała miejsca, jakby nigdy się nie wydarzyła. Żyjemy spokojnie i lekkodusznie,
a przecież… Zabiliśmy Mojżesza!...
„Miał jeszcze jednego – umiłowanego syna. Posłał go
do nich jako ostatniego, bo mówił sobie: „Uszanują mojego syna”. Lecz owi
rolnicy mówili między sobą: „To jest dziedzic. Chodźcie, zabijemy go, a
dziedzictwo będzie nasze”. I chwyciwszy, zabili go i wyrzucili z winnicy” (Mk
12,6-7).
Nie mieliśmy skrupułów nawet wobec Jednorodzonego
Syna Bożego Jezusa Chrystusa. Pooraliśmy Jego ciało pługiem potwornych
grzechów, ukrzyżowaliśmy Go obrzydliwościami posiadanej pychy, rozlaliśmy Jego
Krew, której krople zastygły na naszych dłoniach, bo… chcieliśmy przejąć
królewskie prawo do posiadania dziedzictwa.
(…)
Rozejrzałam się wokół, wsłuchując się w brzemienne
śpiewy ptaków i czując w sercu ogromną wdzięczność wobec Właściciela winnicy,
który stworzył Wielkie Dzieło i który ofiarował to Dzieło w dzierżawę ludziom,
pogrążonym jeszcze w głębokim śnie.
Kiedy się wreszcie przebudzimy? Kiedy wreszcie
docenimy dzierżawioną winnicę i hojne serce jej Właściciela, wypełnione
Miłością i Miłosierdziem? Jak długo będziemy gnić w letargu pychy, egoizmu,
zachłanności i okrucieństwa? Ilu jeszcze musi zginąć z naszych rąk sług,
wysyłanych przez Boga z ostrzeżeniem i pouczeniem? Ilu jeszcze skażemy na
niewinną śmierć, odmawiając im „należnej części plonów winnicy” – szacunku i
posłuszeństwa wobec Bożej woli i mądrości?...
Żyjemy, jakbyśmy byli panami i władcami świata,
który traktujemy jak własne dziedzictwo, który niszczymy, niszcząc
automatycznie siebie samych w bezmyślny, prostacki, głupi i karygodny sposób.
Rządzimy i decydujemy nie licząc się z nikim i z niczym, jakbyśmy byli
nieomylni, wszechmocni, idealni i godni naśladowania lub wielbienia.
Jesteśmy obrzydliwie okropni. Niewdzięczni i
zachłanni, bezwzględni i krwiożerczy!
Kiedy się wreszcie przebudzimy?! Kiedy wreszcie
usłyszymy głos Boga, wsłuchamy się w niego, zrozumiemy przekazywaną nam wypowiedź
i zaczniemy traktować poważnie Właściciela winnicy, dostosowując się do umowy o
dzierżawę? Kiedy?!...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz