„A,
gdy jedli, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im, mówiąc:
Bierzcie, to jest Ciało moje.”
(Mk
14,22)
Karmisz mnie Panie Samym Sobą nieustannie każdego dnia w każdej minucie mojego codziennego wędrowania ścieżynami doczesnego życia. Zaspokajasz mój głód. Gasisz pragnienie, zachłanność, chciwe żądze, cele realizowane bez względu na konsekwencje ich urzeczywistniania, bez względu na wszystkich i wszystko. Koisz chorą ambicję i łamiesz, kruszysz pychę. Spalasz moje serce ogniem Miłości, jaką jesteś Ty Sam mój Panie…
Karmisz mnie Całym Sobą. Wkładasz w me usta kawałki
chleba, którymi jest Twoja historia zapisana na ziemi śladami Twoich stóp,
spisana dłońmi Twoich apostołów, przekazywana nauką przez Twoich kapłanów,
nieustannie poznawana fragment po fragmencie każdego dnia po trochu.
Karmisz mnie Panie.
Wpatruję się w siebie i każdego dnia poznaję na
nowo, ponieważ z wszelkim, nawet najdrobniejszym, banalnym (zdawałoby się)
wydarzeniem i doświadczeniem codziennego życia staję się kimś zupełnie innym,
dojrzalszym,… lepszym?!... W lustrzanym odbiciu, jakim jest perspektywa czasu,
widzę twarz kobiety, którą nie byłam, a którą jestem obecnie.
Zmieniłam się.
Nie ma we mnie zbuntowanej, walczącej z Bogiem i
przeciwko Bogu dziewczyny. Nie ma we mnie marzyciela pewnego zwycięstwa i
sukcesu. Nie ma we mnie drapieżnej i zachłannej na triumfy kobiety. Nie ma we
mnie duszy uzależnionej od towarzystwa i zniewolonej przez ludzi,
podporządkowanej społecznym formom i kanonom. Nie ma we mnie chorobliwego
perfekcjonisty i pracoholika pożeranego przez wewnętrzne pragnienie wdrapania
się na szczyt wymarzonej kariery królującej ponad maluczkimi w wieńcu laurowym
zdobionym diamentowymi gwiazdami pychy.
Zmieniłam się.
Kocham i szanuję ludzi, ale ponad wszystkich i
wszystko miłuję Ciebie mój Panie. Lubię towarzystwo, lecz mimo to bardzo często
uciekam w zacisze własnej samotności, by być tylko z Tobą sam na sam w
kameralnej atmosferze szczerej rozmowy lub wspólnego, głębokiego i jakże
wymownego milczenia. Kiedyś przeogromnie przeżywałam wszystkie nieporozumienia,
społeczne porażki, fochy i kaprysy ludzi, których pragnęłam uszczęśliwiać nawet
kosztem siebie, a dziś… zabiegam zdecydowanie bardziej o to, byś to właśnie
Ty!, nikt inny, był ze mnie zadowolony i dumny. Kiedyś z poświęceniem i
ofiarnością samej siebie służyłam inny, ale dziś pragnę służyć tylko Tobie,
wypełnianiem Twojej woli. Kiedyś marzyłam i ciężko pracowałam, by zbudować
własne imperium szczęścia i sukcesu, a dziś nie dostrzegam w owych wyliczonych
celach żadnej wartości. Kiedyś wierzyłam w siebie i ufałam tylko sobie, a dziś
wspieram się na Twoim ramieniu Panie, pozwalając się prowadzić szlakami,
których nie rozumiem, które sprawiają nierzadko ból i przysparzają wiele
trudności a które w rezultacie owocują pięknymi korzyściami, wypełniającymi
kosze mojej duszy. Dziś też zupełnie inaczej patrzę na śmierć i czas, na
młodość i starość, na to, co doczesne, i na to, co wieczne. Nie pędzę w
szalonym galopie za pracą, która mnoży bogactwo kont i portfeli. Nie wyciskam z
siebie ostatnich tchnień i sił życia, by wznieść marmurowe mury i złote kopuły
imperium osobistego sukcesu oraz społecznego zwycięstwa, by pławić się w pysze
i by rozkoszować się smakiem wrodzonych (?!) zdolności. Nie dbam o prestiż. Nie
dbam o uznanie ludzi, w których tłoczy krew bezduszne serce. Nie zależy mi na
pochwałach i oklaskach, na blasku i sławie – nie jestem przecież wyjątkowa i
jedyna w swoim rodzaju. Nie gromadzę majątku na ziemi, bo nie przedstawia on
dla mnie wielkiej, znaczącej wartości – jego drogocenność jest niczym złocisty
piasek, przesypujący się przez palce otwartej dłoni; jest krucha i tymczasowa,
zwyczajna i nieszczególna…
Zmieniłam się.
Delektuję się życiem w ogromnym zachwycie i
uwielbieniu Ciebie mój Panie – Twojego talentu i dzieła Twoich rąk, Twojej
wrażliwości na piękno, Twojego romantyzmu odsłanianego dyskretnie stanami rozmarzonej,
baśniowej natury, która uskrzydla człowieka i inspiruje do tworzenia, która koi
utrapienia duszy i która namaszcza natchnieniem oraz nadzieją. Dziękuję za
drobiazgi, składające się na całość powoli więdnącej doby – mozaikę codziennego
życia, widoczną w kształcie swej niepowtarzalności i cudowności z pewnej
odległości, z lotu ptaka drzemiących w sercu wspomnień. Dziękuję za ludzi,
których stawiasz na mojej drodze doczesnego pielgrzymowania, którzy są niczym
palce Twojej dłoni, nieustannie trzymającej mnie za rękę, którzy potrafią
zobaczyć we mnie więcej dobrego niż ja sama, którzy mnie szanują i za mną
tęsknią, którzy mnie kochają i którzy starają się mnie zrozumieć mimo, że
często w ogóle mnie nie rozumieją, i którzy wiernie są przy mnie mimo, że niekiedy
wzbudzam w nich stan zmęczenia i znużenia.
Karmisz mnie mój Panie. Okruchami chleba zaspokajasz
głód ciała i ducha. Zmieniasz mnie Twym Pokarmem – Twym Ciałem. Powodujesz, że
nawet w najtrudniejszych chwilach codzienności, w stanach cierpienia i
rozgoryczenia dusza potrafi dostrzec ukojenie i iskierkę nadziei na lepsze
jutro, że potrafi ufnie wypłakać się na Twoim ramieniu. Wspierasz mnie i
wzmacniasz. Zmieniasz mnie mój Panie, bo karmisz mnie Twoim Ciałem.
To jest łaska.
Samodzielnie nie uwolniłabym się od społecznych
sideł doczesnego życia, wymagającej i bezwzględnej rzeczywistości, nie stałabym
się człowiekiem, którym jestem obecnie. Wiele jeszcze zmian przede mną, wiele
bardzo ciężkiej pracy nad sobą, ale i to wszystko, cały ludzki wysiłek i żmudne
działanie nie przyniosą nigdy krystalicznego efektu uświęcenia, jeśli Bóg dłońmi
Swojej Wszechmocy nie zacznie modelować osobowości. Wiele jeszcze zła muszę z siebie
wykorzenić, wiele chwastu usunąć, lecz bez interwencji i woli Stwórcy na pewno nie
oczyszczę ogrodu mojej duszy, by mogły w nim kwitnąć rabaty kwiatów podobających
się Ojcu Niebieskiemu.
To jest łaska.
Spraw zatem Panie bym miała twarz staruszki ozdobioną
Twoimi mądrymi i dobrymi oczami, bo tylko dzięki nim będę kobietą piękną i z każdym
dniem coraz bardziej piękniejszą, podobającą się Tobie i dzięki temu prawdziwie
szczęśliwą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz