czwartek, 31 maja 2018

ŁASKA


„A, gdy jedli, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im, mówiąc: Bierzcie, to jest Ciało moje.”
(Mk 14,22)

Karmisz mnie Panie Samym Sobą nieustannie każdego dnia w każdej minucie mojego codziennego wędrowania ścieżynami doczesnego życia. Zaspokajasz mój głód. Gasisz pragnienie, zachłanność, chciwe żądze, cele realizowane bez względu na konsekwencje ich urzeczywistniania, bez względu na wszystkich i wszystko. Koisz chorą ambicję i łamiesz, kruszysz pychę. Spalasz moje serce ogniem Miłości, jaką jesteś Ty Sam mój Panie…
Karmisz mnie Całym Sobą. Wkładasz w me usta kawałki chleba, którymi jest Twoja historia zapisana na ziemi śladami Twoich stóp, spisana dłońmi Twoich apostołów, przekazywana nauką przez Twoich kapłanów, nieustannie poznawana fragment po fragmencie każdego dnia po trochu.
Karmisz mnie Panie.
Wpatruję się w siebie i każdego dnia poznaję na nowo, ponieważ z wszelkim, nawet najdrobniejszym, banalnym (zdawałoby się) wydarzeniem i doświadczeniem codziennego życia staję się kimś zupełnie innym, dojrzalszym,… lepszym?!... W lustrzanym odbiciu, jakim jest perspektywa czasu, widzę twarz kobiety, którą nie byłam, a którą jestem obecnie.
Zmieniłam się.
Nie ma we mnie zbuntowanej, walczącej z Bogiem i przeciwko Bogu dziewczyny. Nie ma we mnie marzyciela pewnego zwycięstwa i sukcesu. Nie ma we mnie drapieżnej i zachłannej na triumfy kobiety. Nie ma we mnie duszy uzależnionej od towarzystwa i zniewolonej przez ludzi, podporządkowanej społecznym formom i kanonom. Nie ma we mnie chorobliwego perfekcjonisty i pracoholika pożeranego przez wewnętrzne pragnienie wdrapania się na szczyt wymarzonej kariery królującej ponad maluczkimi w wieńcu laurowym zdobionym diamentowymi gwiazdami pychy.
Zmieniłam się.
Kocham i szanuję ludzi, ale ponad wszystkich i wszystko miłuję Ciebie mój Panie. Lubię towarzystwo, lecz mimo to bardzo często uciekam w zacisze własnej samotności, by być tylko z Tobą sam na sam w kameralnej atmosferze szczerej rozmowy lub wspólnego, głębokiego i jakże wymownego milczenia. Kiedyś przeogromnie przeżywałam wszystkie nieporozumienia, społeczne porażki, fochy i kaprysy ludzi, których pragnęłam uszczęśliwiać nawet kosztem siebie, a dziś… zabiegam zdecydowanie bardziej o to, byś to właśnie Ty!, nikt inny, był ze mnie zadowolony i dumny. Kiedyś z poświęceniem i ofiarnością samej siebie służyłam inny, ale dziś pragnę służyć tylko Tobie, wypełnianiem Twojej woli. Kiedyś marzyłam i ciężko pracowałam, by zbudować własne imperium szczęścia i sukcesu, a dziś nie dostrzegam w owych wyliczonych celach żadnej wartości. Kiedyś wierzyłam w siebie i ufałam tylko sobie, a dziś wspieram się na Twoim ramieniu Panie, pozwalając się prowadzić szlakami, których nie rozumiem, które sprawiają nierzadko ból i przysparzają wiele trudności a które w rezultacie owocują pięknymi korzyściami, wypełniającymi kosze mojej duszy. Dziś też zupełnie inaczej patrzę na śmierć i czas, na młodość i starość, na to, co doczesne, i na to, co wieczne. Nie pędzę w szalonym galopie za pracą, która mnoży bogactwo kont i portfeli. Nie wyciskam z siebie ostatnich tchnień i sił życia, by wznieść marmurowe mury i złote kopuły imperium osobistego sukcesu oraz społecznego zwycięstwa, by pławić się w pysze i by rozkoszować się smakiem wrodzonych (?!) zdolności. Nie dbam o prestiż. Nie dbam o uznanie ludzi, w których tłoczy krew bezduszne serce. Nie zależy mi na pochwałach i oklaskach, na blasku i sławie – nie jestem przecież wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Nie gromadzę majątku na ziemi, bo nie przedstawia on dla mnie wielkiej, znaczącej wartości – jego drogocenność jest niczym złocisty piasek, przesypujący się przez palce otwartej dłoni; jest krucha i tymczasowa, zwyczajna i nieszczególna…
Zmieniłam się.
Delektuję się życiem w ogromnym zachwycie i uwielbieniu Ciebie mój Panie – Twojego talentu i dzieła Twoich rąk, Twojej wrażliwości na piękno, Twojego romantyzmu odsłanianego dyskretnie stanami rozmarzonej, baśniowej natury, która uskrzydla człowieka i inspiruje do tworzenia, która koi utrapienia duszy i która namaszcza natchnieniem oraz nadzieją. Dziękuję za drobiazgi, składające się na całość powoli więdnącej doby – mozaikę codziennego życia, widoczną w kształcie swej niepowtarzalności i cudowności z pewnej odległości, z lotu ptaka drzemiących w sercu wspomnień. Dziękuję za ludzi, których stawiasz na mojej drodze doczesnego pielgrzymowania, którzy są niczym palce Twojej dłoni, nieustannie trzymającej mnie za rękę, którzy potrafią zobaczyć we mnie więcej dobrego niż ja sama, którzy mnie szanują i za mną tęsknią, którzy mnie kochają i którzy starają się mnie zrozumieć mimo, że często w ogóle mnie nie rozumieją, i którzy wiernie są przy mnie mimo, że niekiedy wzbudzam w nich stan zmęczenia i znużenia.
Karmisz mnie mój Panie. Okruchami chleba zaspokajasz głód ciała i ducha. Zmieniasz mnie Twym Pokarmem – Twym Ciałem. Powodujesz, że nawet w najtrudniejszych chwilach codzienności, w stanach cierpienia i rozgoryczenia dusza potrafi dostrzec ukojenie i iskierkę nadziei na lepsze jutro, że potrafi ufnie wypłakać się na Twoim ramieniu. Wspierasz mnie i wzmacniasz. Zmieniasz mnie mój Panie, bo karmisz mnie Twoim Ciałem.
To jest łaska.
Samodzielnie nie uwolniłabym się od społecznych sideł doczesnego życia, wymagającej i bezwzględnej rzeczywistości, nie stałabym się człowiekiem, którym jestem obecnie. Wiele jeszcze zmian przede mną, wiele bardzo ciężkiej pracy nad sobą, ale i to wszystko, cały ludzki wysiłek i żmudne działanie nie przyniosą nigdy krystalicznego efektu uświęcenia, jeśli Bóg dłońmi Swojej Wszechmocy nie zacznie modelować osobowości. Wiele jeszcze zła muszę z siebie wykorzenić, wiele chwastu usunąć, lecz bez interwencji i woli Stwórcy na pewno nie oczyszczę ogrodu mojej duszy, by mogły w nim kwitnąć rabaty kwiatów podobających się Ojcu Niebieskiemu.
To jest łaska.
Spraw zatem Panie bym miała twarz staruszki ozdobioną Twoimi mądrymi i dobrymi oczami, bo tylko dzięki nim będę kobietą piękną i z każdym dniem coraz bardziej piękniejszą, podobającą się Tobie i dzięki temu prawdziwie szczęśliwą.




piątek, 25 maja 2018

POTRZEBA


Zmawiając różaniec za zmarłego ojca, odniosłam wrażenie, jakby każde słowo modlitwy stawało się formą uwalniania i uzdrawiania, jakby zdzierało ze mnie grubą warstwę chorej, popękanej, obrzydliwie chropowatej i cuchnącej skóry, napełniając wnętrze mojego ciała stanem wolności, świeżości, piękna, miłości i dobra, jakiejś przejrzystej, nieskazitelnej a delikatnej szlachetności, jakbym przeobrażała się mimowolnie w szklany dzban napełniany krystaliczną, orzeźwiającą wodą sączącą się z przestrzeni spokojnym, małym strumieniem nowego życia. Poczułam się niczym łania, z której nóg wybawca zerwał okowy wnyk, boleśnie wgryzających się w kończyny żeliwnymi zębami zniewolenia, która w lekkości i swobodzie mogła wreszcie w podskokach radości oraz nadziei pogalopować w bezkresne ramiona rozkrzewionego bujną zielenią lasu, pachnącego poranną rosą, deszczem, żywicą i igliwiem. Ogarnęło mnie poczucie przeogromnego szczęścia, jakiego w żaden sposób nie potrafię opisać. Miałam nieodparte wrażenie, że słowami odmawianej modlitwy nieświadomie otwieram drzwi, za którymi znajduje się i czeka czas Ziemi Obiecanej, poszukiwanej w drodze czterdziestodwuletniej wędrówki przez pustynne, spękane bezwzględnie gorącym i brutalnym słońcem tereny mojego codziennego życia. Wystarczyło tylko przekroczyć próg…
Po ceremonii pogrzebowej wróciłam do domu – do miejsca, w którym mieszkam od pięciu lat, a które okazało się zupełnie nową przestrzenią. Miałam bowiem przedziwne wrażenie, jakbym dopiero co wprowadziła się w znane mi przecież bardzo dobrze, a mimo wszystko świeżo odkrywane kąty czterech ścian.
Wspomniane wrażenie nieustannie, wiernie mi towarzyszy.
Patrzę na otaczający mnie świat: rośliny, zwierzęta, rzeczy, przedmioty, ludzi niczym dziecko, które zaczyna poznawać wszelkie stworzenie. Dotykam wszystkiego wzrokiem, odczuwając przedziwną ekscytację szczęścia i zachwytu. Wstaję każdego ranka, tradycyjnie rozpoczynając dzień od kubka świeżo zaparzonej, gorącej kawy, a mam wrażenie jakbym robiła to po raz pierwszy w życiu, ucząc się prostych, opanowanych przecież i automatycznie wykonywanych, a mimo to kontemplowanych pieczołowicie czynności, urastających do rangi uroczystego, sakralnego rytuału delektowania się czasem i degustowania przemijających bezpowrotnie sekund czy minut, a w konsekwencji godzin… Zwykłe, banalne zjawiska, jak chociażby aromat herbaty lub zapach ziemi skropionej rosą i budzącej się z nocnego snu wschodem wynurzającego się zza horyzontu słońca, widok biedronki na płatkach kwiatu, okruch chleba na stole,… wprowadzają mnie w stan szalonego w szczerości szczęścia. Bogu dziękuję za niemal niewyczuwalny ruch liści na gałęziach drzew, za bezwarunkowe karmienie ciała powietrzem, za dotyk dłoni mojego męża i za uśmiech syna czy spojrzenie w oczy, za ludzi, którzy mnie kochają i uskrzydlają i za tych, którzy mnie nie lubią a którzy mnie szlifują niczym diament szorstkim papierem „dyplomatycznych” relacji, za przemijanie uczące szacunku do wszystkich i wszystkiego w danej, obecnej chwili, za… życie po prostu w całej jego okazałości i krasie!
Ciałem jestem w czasoprzestrzenni doczesności, ale duchem w ramionach i ojcowskich objęciach Boga. Neuronami ludzkich zdolności czuję Jego wszechogarniającą mnie i pełną Miłości Obecność. Wrastam w Boga, zanurzam się w Bogu i wtapiam się w Boga niczym ziarenko piasku w bursztyn. Wtulam się w Ojca Wszechmogącego jak nagi, szczęśliwy, zaspokojony miłością i troskliwością, opieką i pielęgnacją noworodek w kokonie jedwabnej, śnieżnobiałej chusty z płatków pachnącego słodyczą jaśminu.
Siedzę oddalona od ciała duchem. Trzymam w dłoni różaniec, ale nie wypowiadam słów pacierza, lecz milczę, rozkoszując się obecnością Boga. Milczę i kocham. Milczę i czuję wyrazistość ogarniającej mnie, wypełniającej mnie Miłości. Wykonuję obowiązki codziennego, zwykłego życia, a jestem ponad wszelkimi czynnościami, bo w towarzystwie Boga. Nieustannie z Nim przebywam, z Nim rozmawiam, z Nim piję kawę, rozmyślam i milczę, podziwiając obraz Jego wielkiego dzieła jakim jest świat.
Wybaczcie. Nie mam ochoty rozmawiać. Nie jestem spragniona towarzystwa. Nie czuję zdolności ani przyjemności wypowiadania słów. Potrzebuję ciszy. Pragnę milczeć i tworzyć. Pragnę być kobietą, żoną, matką, córką, siostrą, przyjaciółką czy koleżanką, ale w ciszy, w Bogu…
- taką mam potrzebę.
Wybaczcie, że się oddalam, izoluję, zamykam i odsuwam w samotność głębokiego milczenia; po prostu
- taką mam potrzebę.
Cokolwiek robię, czynię to z grzeczności i z szacunku do wszystkich oraz wszystkiego, ale w niezaspokojonym głodzie niewyobrażalnie potężnej tęsknoty za Bogiem, za byciem z Nim sam na sam w cztery oczy, bowiem
- taką mam potrzebę.



środa, 23 maja 2018

POŻEGNANIE


„Jezus powiedział do swoich uczniów: Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie wpierw znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi. Pamiętajcie o słowie, które do was powiedziałem: „Sługa nie jest większy od swego pana”. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać. Ale to wszystko wam będą czynić z powodu mego istnienia, bo nie znają Tego, który Mnie posłał.”
(J 15,18-21)

Bóg potrafi wszystko doskonale i składnie ułożyć. Codzienność, nawet najbardziej bolesna, w reżyserii Ojca Wszechmogącego staje się klarowna i sensowna. Z perspektywy czasu człowiek dostrzega niepowtarzalną, owocną wartość wydarzeń, rozumie cierpienie, za które potrafi być wdzięczny, umie cieszyć się drobiazgami, posiada zdolność patrzenia na ludzi i zjawiska, rzeczy czy stany w zupełnie inny, mądrzejszy, głębszy i ponadludzki sposób, wyrywający się lotem ptaka poza szablon przyziemnych powierzchowności…
Wystarczy tylko i aż poddać się ufnie woli Pana, by móc dostrzec kolory tęczy nawet w najbardziej pochmurne, najbardziej mroczne dni życia, bo w końcu świat, chociaż stworzony przez Boga, jest pełen nienawiści, bo w końcu wszystko, co dobre i piękne nie jest ze świata…
Słowa wyżej przytoczonej Ewangelii według świętego Jana wbiły się we mnie ostrzem niebywale głębokiej refleksji. Nie potrafiłam oderwać się od przeczytanego zapisu. Wracałam do wypowiedzi Jezusa wielokrotnie, zanurzając się w głębię poznanego przekazu. Powtarzałam niemal do znudzenia: „Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność”, wzrastając w poczuciu wyobcowania, całkowitej izolacji, upragnionej samotności wypełnianej szczerą rozmową z Bogiem, któremu nieustannie nadmieniałam, że w osaczającej mnie doczesności czuję się jak na przystanku autobusowym, na którym czekam ze zmęczeniem i znużeniem na autokar, by móc wreszcie wrócić do Domu. Wszystko wokół wydawało się mnie ogarniać chłodem i obcością. Piękno natury, będącej kroplą ukojenia zwilżającą spieczone pragnieniem usta tęsknoty, było dla mnie jedynie mizernym odrysowaniem pięknego Ogrodu, który otulał i wypełniał Dom Ojca. Wyciszyłam się i zamknęłam w czterech ścianach własnej samotności. Nie miałam najmniejszej ochoty na towarzystwo, na rozmowy, żarty, spotkania… Tylko ja i cisza, cisza i ja w obecności Boga. Czas namiętnej, głębokiej degustacji słowem Ewangelii, która wydawała się wrastać potężnymi korzeniami siły i szczęścia w moją duszę. Tylko Bóg i ja, ja i Bóg w toni głębokiej, nieskazitelnej ciszy. Cudownie piękny czas.
To było przygotowanie do egzaminu… - tak sądzę.
W drodze do Polski, w drodze na Pierwszą Komunię Świętą mojej chrześnicy, na autostradzie, przy prędkości 140 km na godzinę eksplodowało koło. Poczuliśmy kilka mocnych szarpnięć samochodem. Mąż zaczął redukować prędkość, starając się opanować szalejące na pasie szybkiego ruchu auto. Wokół wiły się sznury tirów i samochodów osobowych. Syn siedział za mną wyprostowany i gotowy na najgorsze. Nawet nie wiem, czy czuł przerażenie. Nie rozmawiałam. Nic nie mówiłam. Milczałam. Siedziałam na miejscu pasażera obok kierowcy spokojna i opanowana. Nie czułam strachu. Czekałam na koniec rozgrywającej się akcji. Miałam głębokie zaufanie do Boga. Czekałam na koniec jak na gest Ojca Wszechmogącego: TAK lub NIE. Stan mojego ducha był dziwnie, bo nieludzko opanowany i ukołysany. Żadnej paniki! Absolutnie żadnego strachu i lęku! Żadnej płochliwej, tchórzliwej myśli!
Niech się dzieje wola Twoja Panie.
Cudem zjechaliśmy na pas awaryjny, przebijając się szczeliną przez szpaler rozpędzonych tirów. Natężenie ruchu było naprawdę ogromne. Udało nam się jednak z Bożym błogosławieństwem i łaską dojechać do domu rodzinnego, do którego dotarliśmy około godziny 22:00 zmęczeni, ale szczęśliwi i niemogący nachwalić się Pana, wielbiąc Go i wywyższając w stanie wielkiej wdzięczności.
Chwała i cześć i uwielbienie Tobie mój Boże!
Następnego dnia – w piątek o siódmej rano otrzymaliśmy telefoniczną wiadomość o śmierci mojego sześćdziesięcioośmioletniego ojca. Tata zmarł w czwartek 10 maja 2018 roku o godzinie 23:00,… sześćdziesiąt minut po naszym przyjeździe do Polski…
Boże, czy zdążył się z Tobą pojednać? – pytałam – Czy zdołał się z Tobą pojednać Panie? Zachowaj go Ojcze mój Miłosierny od ognia piekielnego. – prosiłam – Okaż mu swoje Miłosierdzie. O, mój Jezu – błagałam – odpuść mu i przebacz mu jego winy, jako i ja mu przebaczam, zachowaj go od ognia piekielnego. Zabierz jego duszę do Nieba – prosiłam – i okaż mu Swoje Miłosierdzie. Błagam Ciebie Panie całą duszą i całym ciałem, całym sercem…
Nic nie liczyło się poza wyproszeniem u Boga Ojca Wszechmogącego łaski litości i odpuszczenia grzechów, poza wyproszeniem miejsca dla duszy zmarłego w Królestwie Niebieskim. Nic nie miało znaczenia, kompletnie! nic.
Siedziałam na dworze otoczona pierścieniem lasu, rozśpiewanego wiatrem, mnóstwem ptactwa i koncertujących świerszczy. Siedziałam sama w towarzystwie natury i błagalnych myśli, adresowanych do Boga w intencji duszy zmarłego ojca. Zamarłam w kilku dniach samotności. Przebywałam w duchowej izolacji, odrywając się od wszystkich i wszystkiego. Duszą wzbijałam się do Boga, mimowolnie powtarzając wiernie towarzyszące mi od tygodnia słowa Ewangelii według świętego Jana: „Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność”…
Człowiek nie jest ze świata. Stanowi jego część, ale nie własność. Człowiek jest bowiem stworzeniem Bożym, dzieckiem Ojca Wszechmogącego i dopóki tego nie zrozumie, nie zaakceptuje, nie przyjmie z ufnością i wdzięcznością Miłości, nie pokocha szczerze i szalenie, otwarcie i wiernie Stworzyciela Nieba i Ziemi oraz wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych, dopóty nie będzie w pełni szczęśliwy.
Ludzie żyją bezmyślnie i zachłannie, obżerając się czasem i uzależniając się od dóbr doczesnych jakby tu i teraz mieli pozostać na wieki wieków, a przecież to, co jest w ludzkim prawdziwym i namacalnym posiadaniu to tylko wczoraj oraz dziś… Jutro przecież może w ogóle nie nastąpić, a nawet dziś może być brutalnie przerwane nieoczekiwaną i niepożądaną śmiercią.
„Gdybyśmy byli z tego świata”?..., ale nie jesteśmy i dlatego kiedyś wydarzy się moment pożegnania, odejścia, rozstania z tym właśnie światem, który nie jest nam dany na własność i któremu my nie jesteśmy ofiarowani na własność. Doczesność to tylko krótki odcinek skrupulatnie i oszczędnie wyliczonego czasu precyzyjnie zaplanowanej podróży – powrotu do Domu; to nasze czekanie na autokar, którym wrócimy kiedyś wreszcie do Ojca Niebieskiego.
Czy mój zmarły tata zdał sobie z tego sprawę jeszcze przed śmiercią? Czy zdołał pojednać się z Bogiem?...
Nie wiem, ale wierzę gorąco, że Miłosierny Pan ze względu na szczere pragnienia serc ludzi, modlących się za duszę mojego zmarłego taty, wyjdzie mu naprzeciw jak Ojciec witający Syna Marnotrawnego, by w objęciach Rodzicielskiej Miłości „ubrać go w najlepszą szatę, dać mu pierścień na rękę i sandały na nogi” (Łk 15,11-24) i wprowadzić do Królestwa Niebieskiego.
„Przyprowadźcie więc utuczone cielę i zabijcie!: będziemy ucztować i bawić się, – jak Ojciec Niebieski rzekł do swoich sług – ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się” (Łk 15,23-24), tak i ja uprzejmie proszę o modlitwę za duszę mojego zmarłego taty, by mogła radować się i cieszyć Królestwem Niebieskim, a my wszyscy wraz z nią przy dźwiękach zabawy i świętowania, spływających na nas strumieniami Bożych łask oraz błogosławieństw.
W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego…