czwartek, 29 marca 2018

WIELKI TYDZIEŃ - cz.III


III.                   ŚWIĘTY PIOTR

„Rzekł do Niego Szymon Piotr: Panie dokąd idziesz? Odpowiedział mu Jezus: Dokąd Ja idę, ty teraz ze Mną pójść nie możesz, ale później pójdziesz. Powiedział Mu Piotr: „Panie, dlaczego teraz nie mogę pójść za Tobą? Życie moje oddam za Ciebie. Odpowiedział Jezus: Życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się Mnie wyprzesz.”
(J 13,36-38)

Czyż nie bywamy niekiedy jak święty Piotr – zakochani bezgranicznie w Jezusie, porywczy w owej rozognionej, płomiennej miłości, odważni, gotowi do działania, chętni zdobywać szczyty najtrudniejszych i najpotężniejszych gór, mężni i impulsywni!, a w chwilach kryzysu codziennego życia, w momencie strachu o siebie czy o bliskich… przerażeni, tchórzliwi, słabi i w konsekwencji posiadanych ułomności cierpiący?...
Iluż z nas w chorobie, w bólu, w niepowodzeniach, w niesprawiedliwościach otaczającego nas świata, w żałobie i w bezradności oraz w niemocy, w kalectwie i w niepełnosprawności odwraca się od Boga, wątpiąc w Jego Miłosierdzie i Wszechmoc lub po prostu obarczając Go winą za wszystkie ludzkie nieszczęścia? Iluż z nas wówczas oskarża Ojca Niebieskiego o obojętność i znieczulicę, wykrzykując gniewnie pretensjonalne pytanie: „Gdzie jesteś?!, Gdzie teraz jesteś?!”? Iluż z nas?...
Łatwo jest kochać, kiedy nic nie zagraża sielance i spokojności codziennego życia, kiedy los sprzyja ludzkim oczekiwaniom w rodzinie i w pracy, w zdrowiu i w towarzystwie. Przyjemnie jest kochać, gdy wszystko wokół jest uporządkowane, przyzwoite, bezpieczne i normalne, bo niemal idealnie dopasowane do ogólnie przyjętego szablonu wzorowego społeczeństwa. Wówczas z radosną, nieposkromioną ochotą pragniemy iść za Jezusem, naśladując Chrystusa w czynach cudownych, niemożliwych i nierealnych w ludzkim wymiarze, ale w Boskiej wszechmocy prostych i naturalnych. Wówczas zuchwale i pewnie wyciągamy dłoń w kierunku kroczącego po jeziorze Pana, upominając się o przywileje i zdolności, które są Jego przymiotami. Wówczas to właśnie wyznajemy bezgraniczne oddanie, gotowość wiernego naśladowania Jezusa w działaniu. Ustami świętego Piotra z poczuciem pewności wobec odczuwanej miłości i posiadanej odwagi wołamy do Boga, żądając, by „kazał nam przyjść do siebie (nawet!, po niebezpiecznym, zdradliwym dla człowieka podłożu) po wodzie!” (Mt 14,22-33), ale kiedy Pan wysłuchuje naszej prośby, kiedy odpowiada: „Przyjdź!”, ruszamy zdecydowanym krokiem w Jego kierunku i cudownie poruszamy się po tafli uśpionego jeziora z zadowoleniem oraz rycerstwem wojowniczego ducha, ale tylko! do momentu, w którym to widok silnego wiatru wzbudza w sercu lęk, płoszy zaufanie, jakie winniśmy pokładać w Ojcu Niebieskim, kruszy wiarę, zabija nadzieję i w konsekwencji powoduje, że zdradzeni przez własną, ludzką naturę zaczynamy tonąć w złowieszczej głębi codziennych problemów, zmartwień, trudności, niepowodzeń i cierpień. Wówczas okazuje się, iż wypełnia naszą duszę jedynie słomiany zapał naśladowania Chrystusa, gasnący haniebnie w chwilach życiowych kryzysów, w stanach umęczenia. Owe pragnienie odważnego i poddańczego pójścia za Jezusem szlakiem bezgranicznej, wiernej miłości okazuje się nieobecne w momentach, w których pojawia się konieczność zmierzenia się z silnym wiatrem bezwzględnie niesprzyjającego losu – konieczność wzięcia na własne ramiona krzyża, na który nie wyrażamy zgody, sprzeciwiając się obowiązkom dźwigania ciężaru niepowodzeń i cierpień. W akcie wspomnianej niezgody i buntu wobec współuczestniczenia w Męce Pańskiej poprzez samodzielne zmaganie się z osobistymi nieszczęściami doczesnej drogi „dobywamy miecz, niczym Szymon Piotr, i uderzamy nim sługę arcykapłana, odcinając mu prawe ucho” (J 18,10). Owym gestem odcinamy się od powołania do świętości. Nieświadomie odrzucamy dar życia wiecznego. Nie rozumiemy bowiem, że cierpienie i obowiązek dźwigania krzyża wszelkich niepowodzeń oraz trudności jest jedyną „ciasną bramą i wąską drogą” (Mt 7,14) prowadzącymi do Królestwa Niebieskiego – nie ma innego szlaku Zbawienia. Nie godzimy się na jakiekolwiek przykrości codziennego życia. Bunt wobec męki i wobec cierpienia, wobec niepowodzeń i wobec trudności przepełnia nasze serca tak wielką goryczą, że ślepo stajemy w obronie Jezusa pięknego, wszechmocnego, uzdrawiającego i głoszącego Słowo Boże, wskrzeszającego i karmiącego rybą oraz chlebem, pogrążonego w modlitwie i współuczestniczącego z nami w wieczerzach. Wojowniczo próbujemy zachować przy sobie Chrystusa niecierpiącego, bo walka przeciw męce, zmierzająca do niedopuszczenia przelania Przenajdroższej Krwi czy wytryśnięcia Wody jako zdroju Miłosierdzia, wydaje nam się słuszna i dobra. Tymczasem zderzamy się z wolą Bożą, której celem jest Miłość i Zbawienie. Tymczasem zderzamy się z naszą, paskudną niezdolnością do kochania, bowiem okazujemy się niegotowi w żaden sposób do miłowania prawdziwego i szczerego. Ludzkie serce zdradza wówczas własną nieumiejętność do odczuwania bezwarunkowej miłości. Człowiek okazuje się niezdolny do kochania, które bardzo często wymaga ofiary i poświęcenia, wywołuje ból i cierpienie, ale niszczy gniew, budząc wolność poprzez łatwość przebaczania oraz odpuszczania win naszym winowajcom.
Czyż nie bywamy, jak święty Piotr, „ludźmi małej wiary” (Mt 14,31)?
Tak bardzo „mocno” miłujemy Boga, tak bardzo „odważnie” i „bezwarunkowo”, że stajemy się świadkami naszej wiary godnymi naśladowania, ale zazwyczaj w dobie sielankowego i spokojnego życia, którego nurt codzienności zdaje się rzeką mlekiem i miodem płynącą.
Czyż w sytuacjach, w których narażamy się na niebezpieczeństwo, krytykę, szyderstwo i drwinę, nękanie czy odrzucenie społeczne, nie zachowujemy się często niczym Szymon Piotr, który stojąc i grzejąc się przy ogniu, zaczepiony pytaniem dociekliwie doszukującym się w nim jednego z uczniów Jezusa, zaprzecza Prawdzie, mówiąc, że nie jest nim, który zapytany przez krewnego Malchosa – sługi arcykapłana zaatakowanego mieczem przez Piotra w ogrodzie za potokiem Cedron – ponownie zapiera się Chrystusa tuż przed pianiem kura (J 18,25-27)?! Czyż nie jesteśmy do niego w jakikolwiek sposób podobni?
Przechodzimy w życiu codziennym egzaminy naszej wiary. W trudnościach i cierpieniach wypełniamy testy miłości – ludzkiego zaangażowania w Boga i bycie z Bogiem. Unosimy się na skrzydłach pięknych doznań Miłosierdzia. Kroczymy po uśpionej tafli jeziora, a kiedy wpadamy w wir i burze codziennych spraw oraz obowiązków czy relacji międzyludzkich, poznajemy samych siebie w niczym niezmąconej, przezroczystej prawdzie, patrząc często w lustrzane odbicie łudząco podobne do rysów twarzy Szymona Piotra. Pragniemy kochać i w miłości być podobni do Jezusa. Chcemy naśladować Chrystusa, ale często nie jesteśmy gotowi do przyjęcia owego Bożego podobieństwa w Drodze Krzyżowej, jaką niekiedy bywa nasze codzienne życie. Pragniemy Boga – życia w Nim i z Nim, rozkoszując się pięknem czasu sprzed spotkania pojmanego i związanego Jezusa z Annaszem – teściem Kajfasza, pełniącego urząd arcykapłański. Wówczas bowiem codzienność jest rzeką płynącą mlekiem i miodem a nie strumieniem Krwi i Wody, wytryskającymi jako zdrój Miłosierdzia z boku ukrzyżowanego Chrystusa.
Czyż nie bywamy, jak Szymon Piotr, „ludźmi małej wiary”?!...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz