III.
ŚWIĘTY
PIOTR
„Rzekł
do Niego Szymon Piotr: Panie dokąd idziesz? Odpowiedział mu Jezus: Dokąd Ja
idę, ty teraz ze Mną pójść nie możesz, ale później pójdziesz. Powiedział Mu
Piotr: „Panie, dlaczego teraz nie mogę pójść za Tobą? Życie moje oddam za
Ciebie. Odpowiedział Jezus: Życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę,
powiadam ci: Kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się Mnie wyprzesz.”
(J
13,36-38)
Czyż nie bywamy niekiedy jak święty Piotr – zakochani
bezgranicznie w Jezusie, porywczy w owej rozognionej, płomiennej miłości,
odważni, gotowi do działania, chętni zdobywać szczyty najtrudniejszych i
najpotężniejszych gór, mężni i impulsywni!, a w chwilach kryzysu codziennego
życia, w momencie strachu o siebie czy o bliskich… przerażeni, tchórzliwi,
słabi i w konsekwencji posiadanych ułomności cierpiący?...
Iluż z nas w chorobie, w bólu, w niepowodzeniach, w
niesprawiedliwościach otaczającego nas świata, w żałobie i w bezradności oraz w
niemocy, w kalectwie i w niepełnosprawności odwraca się od Boga, wątpiąc w Jego
Miłosierdzie i Wszechmoc lub po prostu obarczając Go winą za wszystkie ludzkie
nieszczęścia? Iluż z nas wówczas oskarża Ojca Niebieskiego o obojętność i
znieczulicę, wykrzykując gniewnie pretensjonalne pytanie: „Gdzie jesteś?!,
Gdzie teraz jesteś?!”? Iluż z nas?...
Łatwo jest kochać, kiedy nic nie zagraża sielance i
spokojności codziennego życia, kiedy los sprzyja ludzkim oczekiwaniom w
rodzinie i w pracy, w zdrowiu i w towarzystwie. Przyjemnie jest kochać, gdy
wszystko wokół jest uporządkowane, przyzwoite, bezpieczne i normalne, bo niemal
idealnie dopasowane do ogólnie przyjętego szablonu wzorowego społeczeństwa. Wówczas
z radosną, nieposkromioną ochotą pragniemy iść za Jezusem, naśladując Chrystusa
w czynach cudownych, niemożliwych i nierealnych w ludzkim wymiarze, ale w
Boskiej wszechmocy prostych i naturalnych. Wówczas zuchwale i pewnie wyciągamy
dłoń w kierunku kroczącego po jeziorze Pana, upominając się o przywileje i
zdolności, które są Jego przymiotami. Wówczas to właśnie wyznajemy bezgraniczne
oddanie, gotowość wiernego naśladowania Jezusa w działaniu. Ustami świętego
Piotra z poczuciem pewności wobec odczuwanej miłości i posiadanej odwagi wołamy
do Boga, żądając, by „kazał nam przyjść do siebie (nawet!, po niebezpiecznym,
zdradliwym dla człowieka podłożu) po wodzie!” (Mt 14,22-33), ale kiedy Pan
wysłuchuje naszej prośby, kiedy odpowiada: „Przyjdź!”, ruszamy zdecydowanym krokiem
w Jego kierunku i cudownie poruszamy się po tafli uśpionego jeziora z zadowoleniem
oraz rycerstwem wojowniczego ducha, ale tylko! do momentu, w którym to widok
silnego wiatru wzbudza w sercu lęk, płoszy zaufanie, jakie winniśmy pokładać w
Ojcu Niebieskim, kruszy wiarę, zabija nadzieję i w konsekwencji powoduje, że
zdradzeni przez własną, ludzką naturę zaczynamy tonąć w złowieszczej głębi
codziennych problemów, zmartwień, trudności, niepowodzeń i cierpień. Wówczas okazuje
się, iż wypełnia naszą duszę jedynie słomiany zapał naśladowania Chrystusa,
gasnący haniebnie w chwilach życiowych kryzysów, w stanach umęczenia. Owe pragnienie
odważnego i poddańczego pójścia za Jezusem szlakiem bezgranicznej, wiernej
miłości okazuje się nieobecne w momentach, w których pojawia się konieczność
zmierzenia się z silnym wiatrem bezwzględnie niesprzyjającego losu –
konieczność wzięcia na własne ramiona krzyża, na który nie wyrażamy zgody, sprzeciwiając
się obowiązkom dźwigania ciężaru niepowodzeń i cierpień. W akcie wspomnianej
niezgody i buntu wobec współuczestniczenia w Męce Pańskiej poprzez samodzielne
zmaganie się z osobistymi nieszczęściami doczesnej drogi „dobywamy miecz,
niczym Szymon Piotr, i uderzamy nim sługę arcykapłana, odcinając mu prawe ucho”
(J 18,10). Owym gestem odcinamy się od powołania do świętości. Nieświadomie
odrzucamy dar życia wiecznego. Nie rozumiemy bowiem, że cierpienie i obowiązek
dźwigania krzyża wszelkich niepowodzeń oraz trudności jest jedyną „ciasną bramą
i wąską drogą” (Mt 7,14) prowadzącymi do Królestwa Niebieskiego – nie ma innego
szlaku Zbawienia. Nie godzimy się na jakiekolwiek przykrości codziennego życia.
Bunt wobec męki i wobec cierpienia, wobec niepowodzeń i wobec trudności
przepełnia nasze serca tak wielką goryczą, że ślepo stajemy w obronie Jezusa
pięknego, wszechmocnego, uzdrawiającego i głoszącego Słowo Boże,
wskrzeszającego i karmiącego rybą oraz chlebem, pogrążonego w modlitwie i
współuczestniczącego z nami w wieczerzach. Wojowniczo próbujemy zachować przy
sobie Chrystusa niecierpiącego, bo walka przeciw męce, zmierzająca do
niedopuszczenia przelania Przenajdroższej Krwi czy wytryśnięcia Wody jako
zdroju Miłosierdzia, wydaje nam się słuszna i dobra. Tymczasem zderzamy się z
wolą Bożą, której celem jest Miłość i Zbawienie. Tymczasem zderzamy się z
naszą, paskudną niezdolnością do kochania, bowiem okazujemy się niegotowi w
żaden sposób do miłowania prawdziwego i szczerego. Ludzkie serce zdradza
wówczas własną nieumiejętność do odczuwania bezwarunkowej miłości. Człowiek okazuje
się niezdolny do kochania, które bardzo często wymaga ofiary i poświęcenia,
wywołuje ból i cierpienie, ale niszczy gniew, budząc wolność poprzez łatwość
przebaczania oraz odpuszczania win naszym winowajcom.
Czyż nie bywamy, jak święty Piotr, „ludźmi małej
wiary” (Mt 14,31)?
Tak bardzo „mocno” miłujemy Boga, tak bardzo „odważnie”
i „bezwarunkowo”, że stajemy się świadkami naszej wiary godnymi naśladowania,
ale zazwyczaj w dobie sielankowego i spokojnego życia, którego nurt
codzienności zdaje się rzeką mlekiem i miodem płynącą.
Czyż w sytuacjach, w których narażamy się na
niebezpieczeństwo, krytykę, szyderstwo i drwinę, nękanie czy odrzucenie
społeczne, nie zachowujemy się często niczym Szymon Piotr, który stojąc i
grzejąc się przy ogniu, zaczepiony pytaniem dociekliwie doszukującym się w nim
jednego z uczniów Jezusa, zaprzecza Prawdzie, mówiąc, że nie jest nim, który
zapytany przez krewnego Malchosa – sługi arcykapłana zaatakowanego mieczem
przez Piotra w ogrodzie za potokiem Cedron – ponownie zapiera się Chrystusa tuż
przed pianiem kura (J 18,25-27)?! Czyż nie jesteśmy do niego w jakikolwiek sposób
podobni?
Przechodzimy w życiu codziennym egzaminy naszej
wiary. W trudnościach i cierpieniach wypełniamy testy miłości – ludzkiego zaangażowania
w Boga i bycie z Bogiem. Unosimy się na skrzydłach pięknych doznań Miłosierdzia.
Kroczymy po uśpionej tafli jeziora, a kiedy wpadamy w wir i burze codziennych
spraw oraz obowiązków czy relacji międzyludzkich, poznajemy samych siebie w
niczym niezmąconej, przezroczystej prawdzie, patrząc często w lustrzane odbicie
łudząco podobne do rysów twarzy Szymona Piotra. Pragniemy kochać i w miłości
być podobni do Jezusa. Chcemy naśladować Chrystusa, ale często nie jesteśmy
gotowi do przyjęcia owego Bożego podobieństwa w Drodze Krzyżowej, jaką niekiedy
bywa nasze codzienne życie. Pragniemy Boga – życia w Nim i z Nim, rozkoszując
się pięknem czasu sprzed spotkania pojmanego i związanego Jezusa z Annaszem –
teściem Kajfasza, pełniącego urząd arcykapłański. Wówczas bowiem codzienność jest rzeką płynącą mlekiem i miodem a nie strumieniem Krwi i Wody, wytryskającymi jako zdrój
Miłosierdzia z boku ukrzyżowanego Chrystusa.
Czyż nie bywamy, jak Szymon Piotr, „ludźmi małej
wiary”?!...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz