wtorek, 13 marca 2018

ŚPIEW SERCA


Nie mogłam dłużej spać. Dusza we mnie tak bardzo! się raduje, tańcząc i wielbiąc Pana Boga, że pociąga za sobą posłuszne ciało, które podąża za rytmem odczuwanego szczęścia w iście uskrzydlony sposób. Wstałam więc o 4:37 rano. Zaparzyłam kawę. Odsunęłam rolety i rozejrzałam się wokół,… a świat jeszcze pogrążony w głębokim, spokojnym śnie tonie w ciemności poprzekłuwanej jedynie szpileczkami jasności, iskrzącej i ukradkiem wysuwającej się spod kapeluszy przydrożnych latarni.
Boże jakie to wszystko jest piękne i tajemnicze, jakie ekscytujące i przerażające zarazem...
Wielki Post zaczęłam w bardzo burzliwy sposób. Stanęłam pod lawiną sytuacji, które całkowicie odarły mnie z radości, ogołociły, które wyrwały mnie z towarzystwa, ze środowiska i skazały na poczucie bolesnej samotności oraz wyizolowania, które napełniły mnie goryczą i żalem… Czułam się brzydka, brudna, naga i wystawiona na publiczne pośmiewisko. Tonęłam w przekonaniu, że nie znajduję żadnego schronienia w ludzkim zrozumieniu. Wszelkie nieporozumienia i klęski w relacjach z bliźnimi rozdrapywałam rachunkiem własnego sumienia. Grzęzłam w wątpliwościach i samooskarżeniach…. Czułam się tak potwornie, jakby mi ktoś wyrwał z klatki piersiowej i zmiażdżył serce silną dłonią bezwzględnej brutalności. Nie umiałam znaleźć bezpiecznego miejsca dla poranionej duszy i ciała, w którym mogłabym się schować przed całym światem. Topiłam się w wewnętrznych, rwących strumieniach gorzkiego i dławiącego smutku…
W tym właśnie momencie – w momencie duchowego kryzysu i cierpienia otrzymałam mały, ale jakże treściwy telegram od Pana Boga, który słowami przypomnienia serdecznego ks. Grzegorza, zachęcającego mnie do przeżywania własnych trudności wewnętrznych i emocjonalnych w kontekście Męki Pana naszego Jezusa Chrystusa, wyszeptał krótkie zapewnienie i pocieszenie zarazem: „Jestem”. Wspomniana wiadomość, nadana przez wyżej wymienionego kapłana, została dopełniona opisem cierpień, jakich okrucieństwo i brutalność przedstawiła Luisa Piccarreta, wzdychając do Boga z ogromnym wzruszeniem i współczuciem: „jesteś nagi, ale stale przyodziewasz się – widzę Cię przybranego w Krew…” („24 godziny Meki Pańskiej”, str. 76).
Następnego dnia włączyłam konferencję o. Augustyna Pelanowskiego. Wybrałam temat, który wydawał się niezwykle bardzo do mnie pasować – „Wszystkie nasze dobre czyny jak skrwawiona szmata”…
Nie myliłam się absolutnie. W wypowiadanych słowach widziałam własne, lustrzane odbicie, czując jeszcze większą i coraz większą wdzięczność wobec Boga za Jego Miłość, za Jego Mądrość, której ludzkie zdolności rozumowania czy logicznego myślenia w żaden sposób nie są w stanie odsłonić choćby w mizernej drobince Wszechmocnej Potęgi Ojca Niebieskiego. Przepełniła mnie również wdzięczność za łaskę, jaką otrzymałam, a jaka zmieniła mnie z osoby narzekającej i pretensjonalnej w osobę wytrwałą i szukającą pocieszenia w ukrzyżowanych, umęczonych ramionach Jezusa Chrystusa. Kiedyś bowiem byłam dziewczyną zbuntowaną, wykrzykującą w złości i bólu oskarżenia, przedstawiające Boga jako obojętnego na ludzkie niepowodzenia oraz cierpienia i egoistycznego, bo żądającego od człowieka bezwzględnej miłości i wymagającego bezwzględnego poświęcenia. Dziś jestem kobietą widzącą odwrotnie. Ludzi dziś (w tym siebie oczywiście) postrzegam jako egoistycznych i egocentrycznych, wymagających i żądających, rozkapryszonych i gniewnych; Boga zaś jako cierpliwego i bezgranicznie kochającego Ojca, cierpliwie znoszącego bunt naszej grzesznej i słabej natury…
Poczułam w sercu ogień żywej miłości i wdzięczności zarazem.
Jak bardzo nie zasługujemy na tę Wielką, Ofiarną Miłość!, bo sami nie jesteśmy zdolni do kochania – prawdziwego, szczerego, oddanego i ufnego kochania. W chwilach codziennych kryzysów żądamy i oczekujemy wiele, nie dając nic w zamian lub ofiarowując mizerne marności wydłubywane ze skarbonki ludzkich przyzwyczajeń oraz skłonności. Często biegniemy przed oblicze Ojca Niebieskiego z osobistym interesem – z listą próśb i intencji, a rzadko z bukietem dziękczynienia i wdzięczności. Pragniemy Miłości, pragniemy wyznań i doznań Miłości, ale sami nie jesteśmy tak hojni i wylewni jak byśmy chcieli, by Bóg był wobec nas jako Swoich dzieci.
Poczułam w sercu ogromną wdzięczność. Okres bardzo trudnych dla mnie przeżyć duchowych, których doznałam u progu Środy Popielcowej, pomógł mi bowiem poznać ciężar niezwykle bolesnej samotności Samego Boga – Boga porzuconego i odrzuconego przez ludzi. Cierpienie, zadawane przez umiłowane dzieci, pogardzające Ojcowskim Sercem i Miłością, jest (wydaje mi się) najgorsze. Stan samotności i odrzucenia, pogardy i izolacji… Trudno sobie wyobrazić ogrom owego ciężaru, jakim każdego dnia człowiek przygniata Serce Ojca Niebieskiego…
Wieczorem wyszłam na zewnątrz.
Ziemia pachniała deszczem a wiatr świeżością i czystością niczym wybielone, wykrochmalone pranie unoszące się na sznurkach żaglami nadziei. Dzień powoli zasypiał, ustępując miejsca budzącej się nocy. W przestrzeni zaś unosił się śpiew kosów, które tak bardzo lubię za ich wierne trwanie w modlitwie porannej i wieczornej, wysławiającej Boga za dar stworzenia, za dobro i za łaskę życia… Wsłuchałam się w ptasi trel. Wtopiłam się w śpiew kosów. Dołączyłam z wielką radością do ich dziękczynnej pieśni uwielbienia, czując szczerą wdzięczność i prawdziwą Miłość…
Dziś moje serce śpiewa niczym rozmodlony kos. Dziś moje serce jest jak kos w modlitwie porannej i wieczornej - dziękczynnej pieśni uwielbienia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz