„W
Jerozolimie zaś jest przy Owczej Bramie sadzawka, nazwana po hebrajsku Betesda,
mająca pięć krużganków. Leżało w nich mnóstwo chorych: niewidomych, chromych,
sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat
trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i
poznał, że czeka już dłuższy czas, rzekł do niego: „Czy chcesz wyzdrowieć?”
Odpowiedział Mu chory: „Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do
sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. W czasie kiedy ja dochodzę, inny
wstępuje przede mną.” Rzekł do niego Jezus: „Wstań, weź swoje nosze i chodź!”
Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje nosze i chodził.”
(J
5,1-16)
Moja Betesda…
Słowa przytoczonej Ewangelii według świętego Jana
przywołują wspomnienia. Na dźwięk odczytywanej historii spoglądam w lustro.
Patrzę w źrenice przeszłości. Widzę cierpienie, które jest rozpaczą,
zwątpienie, samotność, paraliż ciała i duszę chromą, niewidomą, nieszczęśliwą,
a cierpliwie siedzącą w krużganku sadzawki, wypełnionej wodą uzdrowienia, wodą
Życia. Widzę siebie w tłumie kłębiących się, przeciskających się ludzi,
wijących się niczym sploty węży – każdy pełznie w kierunku osobistego celu.
Nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Nikt na nikogo nie może liczyć, na nikim
polegać. Wszyscy wypełniający krużganki sadzawki pragną zanurzenia we własnym
szczęściu. Przeciskają się między sobą, wyprzedzają i popychają wzajemnie, ścigają
się w pierwszeństwie i w przywilejach, kiedy tylko nastąpi poruszenie wody.
Wielokrotnie zawiodłam się na człowieku. Rozczarowanie
i żal karmiły mnie smakiem gorzkich emocji, biczowały bólem przykrych doświadczeń,
osłabiając i odzierając z poczucia własnej wartości oraz godności. Wpatrując się
w człowieka, skazywałam samą siebie na poniżenie, samotność, odtrącenie i
niezrozumienie. Wzrastało wówczas we mnie przekonanie, że w ogóle nie pasuję do
danego towarzystwa, że określone środowisko nie jest mi przeznaczone. Życie wydawało
mi się niekiedy przekleństwem. Nie umiałam bowiem zdystansować się do
człowieka. Nie potrafiłam działać trzeźwo i rozsądnie. Zawsze bardzo
emocjonalnie angażowałam się w życie i potrzeby bliźniego, nawet!, kosztem
samej siebie. Widząc człowieka wymagającego pomocy, nie potrafiłam nigdy
przejść obok obojętnie. Pochylałam się nad nim, angażując się całą duszą i
całym ciałem w pracę nad poprawieniem sytuacji bliźniego, nad udzieleniem mu
niezbędnej pomocy. Często jednak byłam wykorzystywana, przeżuwana, a następnie
wypluwana i opluwana – rzadko zadowolona z owoców poświęconego czasu czy
ofiarowanego wysiłku. Chowałam się wówczas w zaciszu samotności i opatrywałam
rany poranień łzami rozgoryczenia oraz rozczarowania. Czułam się wykorzystana i
oszukana, jak również nikomu niepotrzebna. Siedziałam z chorobą duszy oraz
ciała w krużganku sadzawki, pochłonięta przez tłum, trawiona przez samotność,
sparaliżowana bólem gorzkiego rozczarowania i oślepiona przeżywaniem, wręcz
kontemplowaniem osobistego nieszczęścia. Byłam jak biblijny człowiek, „który
już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę”. Siedziałam w krużganku
sadzawki i cierpiałam, bo nie miałam nikogo, kto mógłby mnie wprowadzić do
wody, bym doznała uzdrowienia. Różnica między mną a owym chorym z Ewangelii
według świętego Jana tkwi tylko w tym, że ja zostałam dotykiem Pana nawrócona w
wieku trzydziestu czterech lat a nie, jak on, w wieku trzydziestu ośmiu.
Dziś wpatruję się w Jezusa. Dziś doskonale wiem, że
na ludziach nie można polegać, nie można w nich pokładać nadziei, że nie można
im bezgranicznie ufać czy im się bezwzględnie poświęcać, zaniedbując samego
siebie, a tym samym – jak to kiedyś uświadomił mi sługa Boży – nie przestrzegając
przykazania miłości poprzez właśnie! zaniedbywanie miłości do siebie samego,
która winna być współmierna do miłości do bliźniego. Dziś jestem bogatsza o
doświadczenia. Dziś jestem wpatrzona w Boga a spoglądająca na człowieka,
rozkochana w Ojcu Niebieskim, a dopiero przez Niego w sobie i w bliźnim. Dziś
doskonale wiem, że JEDYNYM w tłumie kłębiących się ludzi, który mnie zauważa i
który mi się bacznie przygląda z troskliwością oraz współczuciem, który
dostrzega oraz zna moje problemy i potrzeby, jest Jezus. To On właśnie
przeciska się przez ów zagęszczony tłum. Podchodzi do mnie, nachyla się nade
mną i pyta, „czy chcę wyzdrowieć”, a kiedy otrzymuje moją zgodę, wprowadza mnie
do sadzawki, w której „następuje poruszenie wody”. Nie ma nikogo innego. Jest tylko
Bóg. Dziś bowiem doskonale wiem, że na ludziach nie można polegać, nie można w
nich pokładać nadziei, że nie można im bezgranicznie ufać czy im się
bezwzględnie poświęcać. Dziś wiem również, że nie mogę wierzyć nawet samej
sobie. Jestem bowiem słaba i grzeszna. Niekiedy samą siebie zaskakuję i rozczarowuję.
Zawodzi mnie moja kapryśna i nieprzewidywalna natura. Zdradza mnie i oszukuje.
Ileż razy obiecuję sobie, że już nigdy więcej nie
powtórzę danego grzechu?; ileż razy wmawiam sobie, że jestem w stanie zrobić
coś naprawdę bezbłędnie?,… poczym budzę się w upadku, podnoszę wzrok i
spostrzegam w sobie winę własnej porażki. Potrafię więc sama siebie zdradzić,
sama siebie rozczarować.
Chora i cierpiąca idę w kierunku sadzawki. Rozglądam
się, w którym krużganku – w którym konfesjonale jest Jezus Chrystus. Podchodzę do
Niego, klękam i wypowiadam szeptem osobiste pragnienie: „Panie, chcę wyzdrowieć”,
a On wówczas podprowadza mnie do sadzawki i wprowadza do wody oczyszczenia oraz
uzdrowienia, gdy następuje jej poruszenie, czyli szczera skrucha i szczera pokuta.
Nie ma nic piękniejszego w życiu człowieka jak
zanurzenie się w toni Bożego przebaczenia i Miłosierdzia. Człowiek staje w Prawdzie
i w Miłości zdrowy, szczęśliwy, rozkochany w sobie na nowo i w ludziach,
rozmiłowany w życiu, wzmocniony w cierpieniu, uskrzydlony nadzieją, podbudowany
wiarą i namaszczony poczuciem bezpieczeństwa. Nie ma nic piękniejszego jak
pojednanie z Ojcem Niebieskim – jak powrót marnotrawnego dziecka, wtulającego
się ufnie w ramiona Miłosiernego Rodzica…
Betesda – sakrament pokuty.
Korzystajmy z owej łaski jak najczęściej. Zanurzajmy
się w wodach Bożego Miłosierdzia, by wyzdrowieć i by odnaleźć Miłość oraz
prawdziwe szczęście człowieka. Wspierajmy się z nadzieją i wiarą na ramieniu
Jezusa, aby móc podejść do wód sadzawki, aby móc się zanurzyć w toni jej
oczyszczenia i umocnienia.
Siedzisz w krużganku mrocznego, samotnego życia? Cierpisz
i zmagasz się z okrutnym bólem, wypatrując nadziei w poczuciu niemocy i
bezradności od wielu lat? Nie masz człowieka, „aby wprowadził cię
do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody”?
Wesprzyj się na ramieniu Jezusa i pozwól się
poprowadzić. Wówczas zostaniesz wprowadzony do sadzawki o nazwie Betesda. Zanurzysz
ciało i duszę w toni oczyszczenia oraz umocnienia, gdy tylko poczujesz w sercu
szczere poruszenie wody – skruchy i pokuty. Zostaniesz uzdrowiony. Odnajdziesz wówczas
Miłość i prawdziwe szczęście, siłę płynącą z wiary i nadziei. Wówczas „ciemność
nie będzie ciemna wokół ciebie a noc tak, jak dzień zajaśnieje”.
Betesda – sakrament pokuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz