czwartek, 15 marca 2018

BETESDA


„W Jerozolimie zaś jest przy Owczej Bramie sadzawka, nazwana po hebrajsku Betesda, mająca pięć krużganków. Leżało w nich mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już dłuższy czas, rzekł do niego: „Czy chcesz wyzdrowieć?” Odpowiedział Mu chory: „Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. W czasie kiedy ja dochodzę, inny wstępuje przede mną.” Rzekł do niego Jezus: „Wstań, weź swoje nosze i chodź!” Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje nosze i chodził.”
(J 5,1-16)
Moja Betesda…
Słowa przytoczonej Ewangelii według świętego Jana przywołują wspomnienia. Na dźwięk odczytywanej historii spoglądam w lustro. Patrzę w źrenice przeszłości. Widzę cierpienie, które jest rozpaczą, zwątpienie, samotność, paraliż ciała i duszę chromą, niewidomą, nieszczęśliwą, a cierpliwie siedzącą w krużganku sadzawki, wypełnionej wodą uzdrowienia, wodą Życia. Widzę siebie w tłumie kłębiących się, przeciskających się ludzi, wijących się niczym sploty węży – każdy pełznie w kierunku osobistego celu. Nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Nikt na nikogo nie może liczyć, na nikim polegać. Wszyscy wypełniający krużganki sadzawki pragną zanurzenia we własnym szczęściu. Przeciskają się między sobą, wyprzedzają i popychają wzajemnie, ścigają się w pierwszeństwie i w przywilejach, kiedy tylko nastąpi poruszenie wody.
Wielokrotnie zawiodłam się na człowieku. Rozczarowanie i żal karmiły mnie smakiem gorzkich emocji, biczowały bólem przykrych doświadczeń, osłabiając i odzierając z poczucia własnej wartości oraz godności. Wpatrując się w człowieka, skazywałam samą siebie na poniżenie, samotność, odtrącenie i niezrozumienie. Wzrastało wówczas we mnie przekonanie, że w ogóle nie pasuję do danego towarzystwa, że określone środowisko nie jest mi przeznaczone. Życie wydawało mi się niekiedy przekleństwem. Nie umiałam bowiem zdystansować się do człowieka. Nie potrafiłam działać trzeźwo i rozsądnie. Zawsze bardzo emocjonalnie angażowałam się w życie i potrzeby bliźniego, nawet!, kosztem samej siebie. Widząc człowieka wymagającego pomocy, nie potrafiłam nigdy przejść obok obojętnie. Pochylałam się nad nim, angażując się całą duszą i całym ciałem w pracę nad poprawieniem sytuacji bliźniego, nad udzieleniem mu niezbędnej pomocy. Często jednak byłam wykorzystywana, przeżuwana, a następnie wypluwana i opluwana – rzadko zadowolona z owoców poświęconego czasu czy ofiarowanego wysiłku. Chowałam się wówczas w zaciszu samotności i opatrywałam rany poranień łzami rozgoryczenia oraz rozczarowania. Czułam się wykorzystana i oszukana, jak również nikomu niepotrzebna. Siedziałam z chorobą duszy oraz ciała w krużganku sadzawki, pochłonięta przez tłum, trawiona przez samotność, sparaliżowana bólem gorzkiego rozczarowania i oślepiona przeżywaniem, wręcz kontemplowaniem osobistego nieszczęścia. Byłam jak biblijny człowiek, „który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę”. Siedziałam w krużganku sadzawki i cierpiałam, bo nie miałam nikogo, kto mógłby mnie wprowadzić do wody, bym doznała uzdrowienia. Różnica między mną a owym chorym z Ewangelii według świętego Jana tkwi tylko w tym, że ja zostałam dotykiem Pana nawrócona w wieku trzydziestu czterech lat a nie, jak on, w wieku trzydziestu ośmiu.
Dziś wpatruję się w Jezusa. Dziś doskonale wiem, że na ludziach nie można polegać, nie można w nich pokładać nadziei, że nie można im bezgranicznie ufać czy im się bezwzględnie poświęcać, zaniedbując samego siebie, a tym samym – jak to kiedyś uświadomił mi sługa Boży – nie przestrzegając przykazania miłości poprzez właśnie! zaniedbywanie miłości do siebie samego, która winna być współmierna do miłości do bliźniego. Dziś jestem bogatsza o doświadczenia. Dziś jestem wpatrzona w Boga a spoglądająca na człowieka, rozkochana w Ojcu Niebieskim, a dopiero przez Niego w sobie i w bliźnim. Dziś doskonale wiem, że JEDYNYM w tłumie kłębiących się ludzi, który mnie zauważa i który mi się bacznie przygląda z troskliwością oraz współczuciem, który dostrzega oraz zna moje problemy i potrzeby, jest Jezus. To On właśnie przeciska się przez ów zagęszczony tłum. Podchodzi do mnie, nachyla się nade mną i pyta, „czy chcę wyzdrowieć”, a kiedy otrzymuje moją zgodę, wprowadza mnie do sadzawki, w której „następuje poruszenie wody”. Nie ma nikogo innego. Jest tylko Bóg. Dziś bowiem doskonale wiem, że na ludziach nie można polegać, nie można w nich pokładać nadziei, że nie można im bezgranicznie ufać czy im się bezwzględnie poświęcać. Dziś wiem również, że nie mogę wierzyć nawet samej sobie. Jestem bowiem słaba i grzeszna. Niekiedy samą siebie zaskakuję i rozczarowuję. Zawodzi mnie moja kapryśna i nieprzewidywalna natura. Zdradza mnie i oszukuje.
Ileż razy obiecuję sobie, że już nigdy więcej nie powtórzę danego grzechu?; ileż razy wmawiam sobie, że jestem w stanie zrobić coś naprawdę bezbłędnie?,… poczym budzę się w upadku, podnoszę wzrok i spostrzegam w sobie winę własnej porażki. Potrafię więc sama siebie zdradzić, sama siebie rozczarować.
Chora i cierpiąca idę w kierunku sadzawki. Rozglądam się, w którym krużganku – w którym konfesjonale jest Jezus Chrystus. Podchodzę do Niego, klękam i wypowiadam szeptem osobiste pragnienie: „Panie, chcę wyzdrowieć”, a On wówczas podprowadza mnie do sadzawki i wprowadza do wody oczyszczenia oraz uzdrowienia, gdy następuje jej poruszenie, czyli szczera skrucha i szczera pokuta.
Nie ma nic piękniejszego w życiu człowieka jak zanurzenie się w toni Bożego przebaczenia i Miłosierdzia. Człowiek staje w Prawdzie i w Miłości zdrowy, szczęśliwy, rozkochany w sobie na nowo i w ludziach, rozmiłowany w życiu, wzmocniony w cierpieniu, uskrzydlony nadzieją, podbudowany wiarą i namaszczony poczuciem bezpieczeństwa. Nie ma nic piękniejszego jak pojednanie z Ojcem Niebieskim – jak powrót marnotrawnego dziecka, wtulającego się ufnie w ramiona Miłosiernego Rodzica…
Betesda – sakrament pokuty.
Korzystajmy z owej łaski jak najczęściej. Zanurzajmy się w wodach Bożego Miłosierdzia, by wyzdrowieć i by odnaleźć Miłość oraz prawdziwe szczęście człowieka. Wspierajmy się z nadzieją i wiarą na ramieniu Jezusa, aby móc podejść do wód sadzawki, aby móc się zanurzyć w toni jej oczyszczenia i umocnienia.
Siedzisz w krużganku mrocznego, samotnego życia? Cierpisz i zmagasz się z okrutnym bólem, wypatrując nadziei w poczuciu niemocy i bezradności od wielu lat? Nie masz człowieka, „aby wprowadził cię do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody”?
Wesprzyj się na ramieniu Jezusa i pozwól się poprowadzić. Wówczas zostaniesz wprowadzony do sadzawki o nazwie Betesda. Zanurzysz ciało i duszę w toni oczyszczenia oraz umocnienia, gdy tylko poczujesz w sercu szczere poruszenie wody – skruchy i pokuty. Zostaniesz uzdrowiony. Odnajdziesz wówczas Miłość i prawdziwe szczęście, siłę płynącą z wiary i nadziei. Wówczas „ciemność nie będzie ciemna wokół ciebie a noc tak, jak dzień zajaśnieje”.
Betesda – sakrament pokuty.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz