wtorek, 6 marca 2018

CZAS POSUCHY


Obcy wokół mnie rozpościera się świat… Przemykam jego drogami niczym duch. Wszystko wokół wydaje się coraz bardziej obce, niezrozumiałe, zdeformowane, zakorzenione w szpetocie obrzydliwości. Echo dudni w przestrzeni kazaniami, które wydają mi się często nadinterpretacją Bożego Słowa, upraszczającego wypowiedzi Stwórcy i dopasowującego Prawo Kamiennych Tablic w dłoniach Mojżesza do zwykłych ludzkich potrzeb. Zapis Ojcowskiej Mądrości i Miłości, mający na celu godne ukształtowanie człowieka w stanie świętości oraz bezpieczeństwa, wydaje się być rozbudowywany refleksjami, stanowiącymi w konsekwencji wynik głębokich analiz znaków czasów doczesnego świata, a nie przekazu i sensu owego zapisu Ojcowskiej Mądrości i Miłości. Poszczególne nakazy Dekalogu bywają rozszerzane różnorodnymi wyjaśnieniami, mającymi na celu okazanie wyrozumiałości i współczucia dla sytuacji, w której znajduje się biedny współczesny człowieczyna. Ludzie wydają się sami siebie rozgrzeszać i usprawiedliwiać poprzez analizę osobistych interesów oraz warunków życiowych, które stają się kartą przetargową w zdobyciu całkowitego uniewinnienia i odpustu grzechów. Wydają się również nadużywać przykazania miłości, na fundamentach którego budowana jest tolerancja i obowiązek miłosiernego (?!) pochylania się nad człowiekiem w każdym jego wyborze, w każdej decyzji, w każdym działaniu bez względu na intencje rodzącej się ludzkiej aktywności. Wydają się także nadużywać Bożego Miłosierdzia, usprawiedliwiając Ojcowską Miłością wszelkie czyny i wszelkie wypowiedzi. Zapis Kamiennych Tablic w dłoniach Mojżesza odczytywany jest dziś (mam wrażenie) pod kątem ludzkiej natury, a nie w kontekście Bożej Mądrości i Woli. Nadużywaniem przykazania miłości i Ojcowskiego Miłosierdzia zmusza się wiernych przede wszystkim! do kochania człowieka i do wyrozumiałości oraz pobłażliwości wobec jego słabości, jak i skłonności do popełniania grzechów. Dziś (mam wrażenie) ludzie spychają z tronu Króla i zajmują bezczelnie Jego miejsce, uzurpując sobie bezwarunkowe i bezgraniczne prawo do samo osądzania i samo rozgrzeszania. Dziś człowiek nie patrzy i nie ocenia świata oraz współbraci poprzez Prawo Dekalogu. Dziś po prostu Prawo Dekalogu odczytywane jest przez treść ludzkich potrzeb. Dziś klękamy przed człowiekiem a nie przed Bogiem…
Przepełnia mnie gorycz.
Jeżeli Biblia nazywa homoseksualizm „obrzydliwością” (Kpł 18,22), to na jakiej podstawie kardynał Reinhard Marx zażądał, „aby Kościół katolicki przeprosił gejów za swój wielowiekowy negatywny stosunek do pederastii”?!, to z tytułu jakiego przywileju papież Franciszek podczas spotkania z dziennikarzami na pokładzie samolotu, którym wracał do Watykanu z pielgrzymki do Armenii, poparł wyżej wymienionego kardynała, zaznaczając, iż „należy (nie tylko przeprosić, ale nawet!) gejów prosić o przebaczenie” (https://wpolityce.pl/kosciol/299989)?! Jeżeli Bóg bezkompromisowo i bezdyskusyjnie wyraźną granicą oddziela dobro od zła, nazywając „obrzydliwością” grzechy przeciw naturze, to dlaczego człowiek zanurza się w mętnej i bluźnierczej (według mnie) wodzie wątpliwości? Z tytułu jakiego przywileju uzurpujemy sobie prawo do przepraszania i proszenia o przebaczenie grzeszników?!... Czyżbyśmy uznawali, że Bóg – Ten, który zniszczył Sodomę i Gomorę na skutek niegodziwości ich mieszkańców – jest omylny i niezdolny do bycia sprawiedliwym?!
Nie potępiam homoseksualistów jako ludzi. Nie czuję jednak potrzeby, by przepraszać ich i prosić o przebaczenie za to, że prowadzą grzeszne życie. Nie patrzę na człowieka przez pryzmat jego czynów, gdyż każdy ma prawo wtulić się w Ojcowskie ramiona Miłosiernego Boga. Nie skazuję człowieka na potępienie z powodu postępków, ponieważ każdy może dostąpić łaski przebaczenia i odpuszczenia grzechów w sakramencie pokuty – w przymierzu pojednania z Panem. Nie zamierzam jednak przepraszać i prosić o przebaczenie kogoś za jego grzechy, bo to jakbym uznała Boga za omylnego i jakbym odwróciła się od własnego Miłosiernego Ojca Niebieskiego plecami, klęcząc przed grzesznym człowiekiem. Nie zamierzam pochylać się nad istotą ludzką w wyrozumiałości i pobłażliwości wobec jej natury, bo uważam, że taką postawą mogę jedynie utwierdzić grzesznika w przekonaniu dokonywania słusznych wyborów i prowadzenia słusznych działań, zabijając w nim pragnienie prawdziwego bycia z Bogiem i w Bogu poprzez wyrzeczenie się wszystkiego, co od złego pochodzi.
Czyż zdradzany mąż powinien przeprosić i prosić o przebaczenie rozwiązłą żonę za jej niewierność wobec siebie samego, za to, że ona cudzołoży i dopuszcza się nierządu, bo jest po prostu dżentelmenem?! Czy powinien przeprosić i prosić o przebaczenie, akceptując stan obrzydliwego i niegodziwego życia małżeńskiego?
Boże, mój Boże!, dokąd my zmierzamy?! Czyżbyśmy budowali własną Wieżę Babel?! Czyżby oddech objawień Matki Bożej w Akita, przepowiadającej, że „kardynałowie wystąpią przeciw kardynałom, biskupi przeciw biskupom”, dotykał zatrważającym chłodem ludzkiego karku współczesnego życia?, bo przecież są jeszcze kapłani oddani bardziej Bogu niż człowiekowi, a przez Boga i w Bogu posługujący Jego dzieciom...
Czuję wokół brud deformacji i obłudy. Widzę Królewski Tron, na którym zasiadają ludzie a nie Bóg. Widzę rzeszę pasterzy Jezusowej trzody, którym bliższe jest serce człowieka, bo o jego względy dbają z większym zaangażowaniem i oddaniem, niż Serce Ojca Niebieskiego, od którego z kolei żąda się uległości i przebaczenia, powołując się na płonącą w Nim Miłość. Fundamenty świata podmywa fala bluźnierczej tolerancji i wyrozumiałości, współczucia i nadinterpretacji. Bożym Miłosierdziem szasta się na prawo i na lewo jak przepustką do Raju na placu targowym.
Takie mam wrażenie!,… a może jestem w błędzie?... Może to ja jestem ta obłudna i niewierna, pozbawiona wrażliwego serca, nie potrafiąca wypełnić codziennym życiem przykazania miłości, nie rozumiejąca w ogóle Pana Boga i Ojcowskiego Miłosierdzia?...
Topię się w ogromnie wątpliwości. Duszę się drobiazgową spostrzegawczością. Męczy mnie wewnętrzny żar potrzeby zachowania szczególnej ostrożności wobec wszystkich i wszystkiego, bo świat zalewa fala starogreckiej swobody i tolerancji, starogreckich zasad i wygody, starogreckiego piękna codziennego życia, kształtowanego na wzór obiecanego Raju, którego już nie potrafimy się doczekać i który z powodu zniewalającej nas niecierpliwości próbujemy stworzyć tu i teraz! na czasoprzestrzeni doczesnego świata. Czuję się bezdomna i obca. Czuję się konsumowana i trawiona przez głód bycia blisko Boga, przez tęsknotę za Nim i wrażenie, że zbyt mało robię, aby wspomniany głód zaspokoić, że zbyt mizernie się staram, aby być blisko Ojca Niebieskiego, po prostu sobie nie radzę…
Wpatruję się w źrenice słońca i księżyca. Rozmarzonym wzrokiem głaszczę trawniki i budzące się na nich kielichy kwiatów. Wpatruję się w warkocze drzew i wplecioną w nie wstążkę wiatru. Wsłuchuję się w szczebiot i trel ptaków, w plusk i szum wody i… wówczas dotykam dłoni Boga, przez Jego dzieło czuję ciepło Ojcowskich rąk, ale to wciąż za mało, bo dusza pragnie więcej, znacznie więcej. Tęsknię i coraz bardziej, coraz mocniej tęsknię. Szukam kropel wody by ostudzić pragnienie. Szukam bratniej duszy, by oswoić tęsknotę. Potrzebuję pasterza, który, kiedy zagubi mu się choćby jedna owca, zostawi w bezpiecznym miejscu dziewięćdziesiąt dziewięć, by odnaleźć właśnie tę jedną równie cenną i wyjątkową jak pozostałe, który będzie miał serce wypalone Ojcowską Miłością, przepełnione Bożym Miłosierdziem i Bożą Mądrością, który mnie będzie pasł w Imię Jezusa Chrystusa, prowadził w Jego Imię na Jego chwałę do Królestwa Niebieskiego wąską drogą oraz ciasną bramą - potrzebuję folusznika, by wybielił moją duszę…
Szukam kropel wody, by ostudzić pragnienie. Szukam bratniej duszy, by oswoić tęsknotę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz