Obcy wokół mnie rozpościera się świat… Przemykam
jego drogami niczym duch. Wszystko wokół wydaje się coraz bardziej obce,
niezrozumiałe, zdeformowane, zakorzenione w szpetocie obrzydliwości. Echo dudni
w przestrzeni kazaniami, które wydają mi się często nadinterpretacją Bożego
Słowa, upraszczającego wypowiedzi Stwórcy i dopasowującego Prawo Kamiennych
Tablic w dłoniach Mojżesza do zwykłych ludzkich potrzeb. Zapis Ojcowskiej
Mądrości i Miłości, mający na celu godne ukształtowanie człowieka w stanie świętości
oraz bezpieczeństwa, wydaje się być rozbudowywany refleksjami, stanowiącymi w
konsekwencji wynik głębokich analiz znaków czasów doczesnego świata, a nie przekazu
i sensu owego zapisu Ojcowskiej Mądrości i Miłości. Poszczególne nakazy
Dekalogu bywają rozszerzane różnorodnymi wyjaśnieniami, mającymi na celu
okazanie wyrozumiałości i współczucia dla sytuacji, w której znajduje się biedny
współczesny człowieczyna. Ludzie wydają się sami siebie rozgrzeszać i usprawiedliwiać
poprzez analizę osobistych interesów oraz warunków życiowych, które stają się
kartą przetargową w zdobyciu całkowitego uniewinnienia i odpustu grzechów. Wydają
się również nadużywać przykazania miłości, na fundamentach którego budowana
jest tolerancja i obowiązek miłosiernego (?!) pochylania się nad człowiekiem w
każdym jego wyborze, w każdej decyzji, w każdym działaniu bez względu na
intencje rodzącej się ludzkiej aktywności. Wydają się także nadużywać Bożego
Miłosierdzia, usprawiedliwiając Ojcowską Miłością wszelkie czyny i wszelkie
wypowiedzi. Zapis Kamiennych Tablic w dłoniach Mojżesza odczytywany jest dziś (mam
wrażenie) pod kątem ludzkiej natury, a nie w kontekście Bożej Mądrości i Woli. Nadużywaniem
przykazania miłości i Ojcowskiego Miłosierdzia zmusza się wiernych przede
wszystkim! do kochania człowieka i do wyrozumiałości oraz pobłażliwości wobec
jego słabości, jak i skłonności do popełniania grzechów. Dziś (mam wrażenie)
ludzie spychają z tronu Króla i zajmują bezczelnie Jego miejsce, uzurpując
sobie bezwarunkowe i bezgraniczne prawo do samo osądzania i samo rozgrzeszania.
Dziś człowiek nie patrzy i nie ocenia świata oraz współbraci poprzez Prawo
Dekalogu. Dziś po prostu Prawo Dekalogu odczytywane jest przez treść ludzkich
potrzeb. Dziś klękamy przed człowiekiem a nie przed Bogiem…
Przepełnia mnie gorycz.
Jeżeli Biblia nazywa homoseksualizm „obrzydliwością”
(Kpł 18,22), to na jakiej podstawie kardynał Reinhard Marx zażądał, „aby
Kościół katolicki przeprosił gejów za swój wielowiekowy negatywny stosunek do
pederastii”?!, to z tytułu jakiego przywileju papież Franciszek podczas
spotkania z dziennikarzami na pokładzie samolotu, którym wracał do Watykanu z
pielgrzymki do Armenii, poparł wyżej wymienionego kardynała, zaznaczając, iż „należy
(nie tylko przeprosić, ale nawet!) gejów prosić o przebaczenie” (https://wpolityce.pl/kosciol/299989)?!
Jeżeli Bóg bezkompromisowo i bezdyskusyjnie wyraźną granicą oddziela dobro od
zła, nazywając „obrzydliwością” grzechy przeciw naturze, to dlaczego człowiek
zanurza się w mętnej i bluźnierczej (według mnie) wodzie wątpliwości? Z tytułu
jakiego przywileju uzurpujemy sobie prawo do przepraszania i proszenia o
przebaczenie grzeszników?!... Czyżbyśmy uznawali, że Bóg – Ten, który zniszczył
Sodomę i Gomorę na skutek niegodziwości ich mieszkańców – jest omylny i niezdolny
do bycia sprawiedliwym?!
Nie potępiam homoseksualistów jako ludzi. Nie czuję
jednak potrzeby, by przepraszać ich i prosić o przebaczenie za to, że prowadzą
grzeszne życie. Nie patrzę na człowieka przez pryzmat jego czynów, gdyż każdy
ma prawo wtulić się w Ojcowskie ramiona Miłosiernego Boga. Nie skazuję człowieka
na potępienie z powodu postępków, ponieważ każdy może dostąpić łaski
przebaczenia i odpuszczenia grzechów w sakramencie pokuty – w przymierzu pojednania
z Panem. Nie zamierzam jednak przepraszać i prosić o przebaczenie kogoś za jego
grzechy, bo to jakbym uznała Boga za omylnego i jakbym odwróciła się od
własnego Miłosiernego Ojca Niebieskiego plecami, klęcząc przed grzesznym
człowiekiem. Nie zamierzam pochylać się nad istotą ludzką w wyrozumiałości i
pobłażliwości wobec jej natury, bo uważam, że taką postawą mogę jedynie
utwierdzić grzesznika w przekonaniu dokonywania słusznych wyborów i prowadzenia
słusznych działań, zabijając w nim pragnienie prawdziwego bycia z Bogiem i w
Bogu poprzez wyrzeczenie się wszystkiego, co od złego pochodzi.
Czyż zdradzany mąż powinien przeprosić i prosić o
przebaczenie rozwiązłą żonę za jej niewierność wobec siebie samego, za to, że
ona cudzołoży i dopuszcza się nierządu, bo jest po prostu dżentelmenem?! Czy powinien
przeprosić i prosić o przebaczenie, akceptując stan obrzydliwego i niegodziwego
życia małżeńskiego?
Boże, mój Boże!, dokąd my zmierzamy?! Czyżbyśmy
budowali własną Wieżę Babel?! Czyżby oddech objawień Matki Bożej w Akita,
przepowiadającej, że „kardynałowie wystąpią przeciw kardynałom, biskupi przeciw
biskupom”, dotykał zatrważającym chłodem ludzkiego karku współczesnego życia?,
bo przecież są jeszcze kapłani oddani bardziej Bogu niż człowiekowi, a przez
Boga i w Bogu posługujący Jego dzieciom...
Czuję wokół brud deformacji i obłudy. Widzę Królewski
Tron, na którym zasiadają ludzie a nie Bóg. Widzę rzeszę pasterzy Jezusowej
trzody, którym bliższe jest serce człowieka, bo o jego względy dbają z większym
zaangażowaniem i oddaniem, niż Serce Ojca Niebieskiego, od którego z kolei żąda
się uległości i przebaczenia, powołując się na płonącą w Nim Miłość. Fundamenty
świata podmywa fala bluźnierczej tolerancji i wyrozumiałości, współczucia i nadinterpretacji.
Bożym Miłosierdziem szasta się na prawo i na lewo jak przepustką do Raju na
placu targowym.
Takie mam wrażenie!,… a może jestem w błędzie?...
Może to ja jestem ta obłudna i niewierna, pozbawiona wrażliwego serca, nie
potrafiąca wypełnić codziennym życiem przykazania miłości, nie rozumiejąca w
ogóle Pana Boga i Ojcowskiego Miłosierdzia?...
Topię się w ogromnie wątpliwości. Duszę się drobiazgową
spostrzegawczością. Męczy mnie wewnętrzny żar potrzeby zachowania szczególnej
ostrożności wobec wszystkich i wszystkiego, bo świat zalewa fala starogreckiej
swobody i tolerancji, starogreckich zasad i wygody, starogreckiego piękna
codziennego życia, kształtowanego na wzór obiecanego Raju, którego już nie
potrafimy się doczekać i który z powodu zniewalającej nas niecierpliwości próbujemy
stworzyć tu i teraz! na czasoprzestrzeni doczesnego świata. Czuję się bezdomna
i obca. Czuję się konsumowana i trawiona przez głód bycia blisko Boga, przez
tęsknotę za Nim i wrażenie, że zbyt mało robię, aby wspomniany głód zaspokoić,
że zbyt mizernie się staram, aby być blisko Ojca Niebieskiego, po prostu sobie
nie radzę…
Wpatruję się w źrenice słońca i księżyca. Rozmarzonym
wzrokiem głaszczę trawniki i budzące się na nich kielichy kwiatów. Wpatruję się
w warkocze drzew i wplecioną w nie wstążkę wiatru. Wsłuchuję się w szczebiot i
trel ptaków, w plusk i szum wody i… wówczas dotykam dłoni Boga, przez Jego
dzieło czuję ciepło Ojcowskich rąk, ale to wciąż za mało, bo dusza pragnie
więcej, znacznie więcej. Tęsknię i coraz bardziej, coraz mocniej tęsknię. Szukam
kropel wody by ostudzić pragnienie. Szukam bratniej duszy, by oswoić tęsknotę. Potrzebuję
pasterza, który, kiedy zagubi mu się choćby jedna owca, zostawi w bezpiecznym
miejscu dziewięćdziesiąt dziewięć, by odnaleźć właśnie tę jedną równie cenną i
wyjątkową jak pozostałe, który będzie miał serce wypalone Ojcowską Miłością,
przepełnione Bożym Miłosierdziem i Bożą Mądrością, który mnie będzie pasł w
Imię Jezusa Chrystusa, prowadził w Jego Imię na Jego chwałę do Królestwa
Niebieskiego wąską drogą oraz ciasną bramą - potrzebuję folusznika, by wybielił moją duszę…
Szukam kropel wody, by ostudzić pragnienie. Szukam
bratniej duszy, by oswoić tęsknotę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz