środa, 7 lutego 2018

TRADYCJA


Zebrali się u niego faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie obmytymi rękami. Faryzeusze bowiem i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I [gdy wrócą] z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych [zwyczajów], które przejęli i których przestrzegali, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych. Zapytali Go więc faryzeusze: „Dlaczego Twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?” Odpowiedział im: „Słusznie prorok Izajasz powiedział o was obłudnikach, jak jest napisane: „Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi.” Uchyliliście Boże przykazanie, a trzymacie się ludzkiej tradycji, [dokonujecie obmywania dzbanków i kubków. I wiele innych podobnych rzeczy czynicie].” I mówił do nich: „Sprawnie uchylacie Boże przykazanie, aby swoją tradycję zachować”.
(Mk 7,1-9)
Siadam przy stole z Pismem Świętym. Czytam, zastanawiam się i rozumiem, ale… czy w rozumieniu zapisanego słowa słyszę głos Boga?, czy odczytuję Jego wolę w sposób zgodny z Jego zamysłem i zamiarem, z Jego nauką i prawem?...
Bardzo często analizuję samą siebie w obliczu lektury, odsłaniającej przed moją duszą wersety Pisma Świętego, mając nieustannie mnóstwo wątpliwości wobec zdolności ludzkiego rozumu. Potrafimy bowiem tak pięknie upraszczać, tak elastycznie dopasowywać wiele zasad do własnej wygody – „tradycji”, kształtującej już oswojony i precyzyjnie zorganizowany rytm codziennego życia, kontrolowanego i uświęconego samodyscypliną oraz odpowiedzialnością mierzoną Boskimi siłami.
Prześcigamy się w wierze i praktyce, w mądrości i w naśladowaniu Chrystusa. Pragniemy kroczyć za Jezusem jego śladami, a jednocześnie staramy się zaaklimatyzować w świecie, który pędzi w niedościgniony sposób, zmieniając się w mgnieniu oka, wymagając więcej i coraz więcej z każdym dniem.
W wirze owego egzystencjonalnego pędu mam wrażenie, że zatracamy realne relacje z Bogiem, odczytując Jego Słowa według potrzeb współczesnego czasu a nie według ofiarowanych nam przykazań. „Dokonujemy obmywania dzbanków i kubków, i wiele innych podobnych rzeczy czynimy” pochłonięci obowiązkami życia zawodowego, rodzinnego, towarzyskiego i w konsekwencji oddalamy się od Jezusa, tracąc Go z oczu i nie rozpoznając w ulicznym zgiełku Jego głosu, ale… zdajemy się tym nie przejmować.
Bardzo często stoję pod lawiną wiary w bezgraniczne miłosierdzie Boga bezwarunkowo kochającego, pobłażliwego, wybaczającego i cichego – tego, który nie karze, a cierpliwie czeka na powrót syna marnotrawnego z szeroko rozpostartymi ramionami wyrozumiałości. Ludzie bowiem nie chcą widzieć w Ojcu Niebieskim karzącego i wymagającego Sędziego. Unoszą się na fali wiary w bezgraniczną i bezwarunkową miłość, odrzucając fakt, iż Bóg jest również sprawiedliwy a nie tylko miłosierny. Wzrastają w owym przekonaniu, obwarowując się poczuciem bezpieczeństwa i komfortu, odrzucając wpisane w codzienne życie trudy czy cierpienia. Kiedy więc mówię o przymiotach Ojca niebieskiego, jako miłosiernego, ale i sprawiedliwego Sędziego, który za dobre wynagradza a za złe karze, spotykam się z krytyką i napominaniem, jakbym to grzeszyła bluźnierstwem i błądziła, podążając w kierunku własnej zguby.
Nie ukrywam, że żal przepełnia me serce z powodu owego ludzkiego zaślepienia, „uchylającego Boże przykazania, a trzymającego się tradycji”, którą w kontekście współczesnej doby odczytuję jako wygodę. Żal przepełnia me serce, bo moi współbracia zdają się budować wyobrażenie Boga, kształtowane na wzór osobistych potrzeb, przekonań, doznań czy doświadczeń lub marzeń, na wzór teorii świeckich autorów, cieszących się zdecydowanie większą popularnością wśród parafian niż święci, mistycy czy doktorzy Kościoła. Żal przepełnia me serce, bo człowiek zatraca się w relacjach z Ojcem Niebieskim (?), którego obraz wydaje się oderwany od Prawdy. Tyle bowiem słyszy się o bezgranicznej miłości i Bożym oddaniu, że aż trudno okiełznać budzący się w duszy niepokój o współbraci, zdających się przywłaszczać sobie prawo do zbawienia poprzez akt Męczeńskiej Ofiary Jezusa, jakby zapis w Ewangelii według św. Jana, głoszący, iż „tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16), był wyznaniem miłości Ojca Niebieskiego i jednocześnie formą całkowitego rozgrzeszenia, przysługującego człowiekowi bezwarunkowo i bezprecedensowo z tytułu owej właśnie miłości.
Jak zatem powinniśmy traktować ostrzeżenie Jezusa, przekazane nam przez stygmatyczkę Natuzzę Evolo, do której Pan zwrócił się słowami prośby adresowanej do chrześcijan – prośby, by „nie nadużywali Jego miłosierdzia”?!...
Bardzo często wpadamy w sidła oceniania innych. W kontaktach międzyludzkich żerujemy na podłożu tak zwanego pierwszego wrażenia, które niekiedy bywa powierzchowne i nietrafne. Wyrabiamy sobie na cudzy temat konkretną opinię, zapominając o tym, że ludzkie serce najlepiej znane jest tylko! Panu Bogu. Wydaje nam się, że postawa danego człowieka czy wypowiedziane przez niego słowa, choć mogą być odczytane błędnie (tego już nie bierzemy pod uwagę), jest wiarygodnym źródłem „zebranych” i zarejestrowanych informacji. Często obrzucamy poznaną osobę krytyką, oskarżeniem o inność i niepoprawność, nie znając jej historii czy serca i nie zadając sobie nawet żadnego trudu w celu poznania prawdy. Niekiedy wmawiamy komuś uczucia, które wydają nam się oczywistym stanem ducha naszego rozmówcy. Słyszymy, ale nie słuchamy, utwierdzając się we własnym przekonaniu o posiadanej racji i nieomylności. Z oburzeniem niekiedy wytykamy komuś niegodziwość (?), dociekliwie drążąc temat jego nieprzestrzegania zasad i „niepostępowania według tradycji starszych”, a więc temat jego niedopasowywania się do ogółu. Fala gorliwych w modlitwie ludzi pochyla się nad losem biednych. Angażują się w pomoc organizowaną w czysto ludzki sposób i zamysł. Aktami osobistego poświęcenia utwierdzają się w przekonaniu o własnej wyjątkowości i (niemal) świętości, wierząc, że są bliżej Boga niż ktokolwiek inny, że z tytułu owego przywileju mają nieomylne prawo pouczania i napominania innych, żądając powielania tych samych zaszczytnych czynów i działań, tej samej formy modlitwy i pokuty. Nie bierzemy jednak pod uwagę intencji podejmowanych, humanitarnych działań lub gorliwej (?!) modlitwy. Czy to, cokolwiek czynimy, wypływa bowiem z potrzeby serca, czy raczej z pragnienia dopasowania się do szablonu wzorowego chrześcijanina – szablonu będącego dziełem ludzkich wyobrażeń?... Skąd pochodzi i czym jest owa inspiracja?...
Zapominamy o tym, że Pan widzi więcej niż człowiek, że to, co dla ludzi jest czymś złym i grzesznym, dla Ojca Niebieskiego może okazać się pięknym aktem oddania i miłości, czego doskonałym potwierdzeniem jest chociażby „Maria, która wzięła funt szlachetnego, drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi stopy, a włosami swymi je otarła” (J 12,3).
Jakaż wówczas – w świetle owego hołdu – pojawiła się reakcja i krytyka?...
Pomieszczenie wypełniło się bezwzględnym oskarżeniem o rozrzutność i zaniedbanie, o bezmyślność – oskarżenie uzasadnione troską o ubogich, których za cenę zmarnowanego, drogocennego olejku można byłoby nakarmić i napoić; oskarżenie odrzucone słowami Jezusa, nakazującego, by „zostawić ją!” i wyjaśniającego bezzasadność przedstawionego napomnienia zwróceniem uwagi na fakt, iż „ubogich zawsze mamy u siebie, a [Chrystusa] zaś nie zawsze mamy” (J 12,1-8).
Czyż nie jest to konkretna nauka wskazująca kierunek naszego codziennego postępowania wobec innych? Czyż nie powinniśmy Boga stawiać zawsze na pierwszym miejscu w każdej sytuacji naszego życia? Czyż nie przez Boga winniśmy poznawać człowieka?
„Uchylamy Boże przykazania i trzymamy się ludzkiej tradycji”, ludzkich poglądów na to, co według nas dobre i najmilsze Ojcu Niebieskiemu (?!), jakbyśmy posiadali Mądrość samego Jezusa Chrystusa i tym samo prawo do wprowadzania reform czy poglądów, „udoskonalających” Kościół a tym samym religijne życie chrześcijan. Nabożeństwa wydają się być zawodowym obowiązkiem, a Komunia Święta poczęstunkiem a nie Przymierzem i Zaszczytem bycia z Chrystusem i w Chrystusie. Obrona prawdy i stanowcza niezgoda na zakłamanie oraz niesprawiedliwość są postawami odbieranymi często jako akty grzesznej i niegodnej postawy chrześcijanina, od którego wymaga się pokory w postaci ślepego posłuszeństwa i uległości, milczenia i stania z boku, modlitwy i… nijakości. Wszelkie innego rodzaju zachowania bywają piętnowane. Chrześcijanin bowiem powinien miłować bliźniego swego bezgranicznie i z oddaniem, jak i nie z poświęceniem własnej osoby, powinien wykazać tolerancję i zachować milczenie, modląc się o… cud?
Zamykają i niszczą Kościoły, przerabiają święte miejsca na galerie, na zaplecza rekreacyjne. Nie traktują chrześcijan – katolików zwłaszcza – poważnie i z szacunkiem. Przepychają dzieci Boże z kąta w kąt niczym szmaciane, nic nie mające do powiedzenia czy zaoferowania kukiełki, a my… nie reagujemy, milczymy, modlimy się szczerze lub nie (Bóg raczy wiedzieć), stoimy z boku, czekamy na efekty rozgrywających się poza nami i wokół nas wydarzeń, jakby to szerzące się zło w ogóle nas nie dotyczyło. Na wszelkie polityczne czy obyczajowe decyzje w ogóle nie reagujemy. Biernie czekamy na Bożą ingerencję, zabiegani i pochłonięci przez codzienność, istniejący bardzo często poza murami Kościołów, które przepełniają się jedynie obfitą liczebnością wiernych na Mszach Świętych o uzdrowienie i uwolnienie, bo Pan wówczas rozdaje prezenty według ludzkich potrzeb i uznania. Później wracamy do „obmywania dzbanków i kubków”, porzucając w czeluściach samotności niepotrzebnego na razie Jezusa. O Bogu przypominamy sobie wówczas, kiedy pojawia się potrzeba zastosowania Jego wszechmocy w uporządkowaniu codziennych spraw i w wyeliminowaniu wszelkich niepowodzeń.
Obrażają naszego Ojca, poniżają naszą Matkę, a my jak posągi z kamienia nie protestujemy, nie bronimy deptanych, niszczonych wartości chrześcijańskich, zapominając o obietnicy Jezusa – o tym, że to właśnie „prawda nas wyzwoli” (J 8,32). Uważamy bowiem, że wyrażanie protestu jest niestosownym zachowaniem, bo niezgodnym z wolą Boga, że w milczeniu i skromności winniśmy dobrymi uczynkami naprawiać świat, czyli… jakimi uczynkami? Czy zachowujemy się jak Maria, która pada do stóp Jezusa, obmywając je „funtem szlachetnego, drogocennego olejku nardowego”, nie zwracając uwagi na niestosowność swojego zachowania i na oburzone jej gestem miłości otoczenie? Czy raczej przyjmujemy postawę Judasza, krytykującego rozrzutność Marii i upominającego się o biednych, spychając tym samym Boga na plan drugorzędny, podporządkowany relacjom międzyludzkim? Czy nie obejmujemy stóp ludzkich, obmywając je olejkiem nardowym i wycierając je własnymi włosami? Czy takiego aktu oddania nie powinniśmy okazywać tylko Panu Bogu? Czy nie powinniśmy tego, co dla nas najcenniejsze i w nas najlepsze, ofiarować Panu? Czy człowiek nie winien być na drugim miejscu?
Boli mnie to, że tak „sprawnie uchylamy Boże przykazanie, aby swoją tradycję zachować”, aby żyć wygodnie, że tak ambitnie angażujemy się w „obmywanie dzbanków i kubków”, zaniedbując „stopy Jezusa, które przecież winniśmy namaszczać funtem szlachetnego, drogocennego olejku nardowego”, będącego – dla mnie – symbolem wiernego i szczerze miłującego serca.
Bardzo często siadam przy stole z Pismem Święty. Czytam biblijne wersety, zatrzymuję się nad treścią w głębokiej zadumie, analizując i rozumiejąc, ale… czy realnie i prawdziwie słysząc w wypowiadanych lekturą słowach Głos Boga? Nie ufam sobie, dlatego nieustannie sięgam po Pismo Święte, zagłębiając się w kilkukrotnie powtarzane wersety. Czytam zwroty i modlę się równocześnie, by Pan przemówił do mnie wyraźnym, dobitnym Głosem zagłuszającym we mnie to ludzkie, jakże ułomne „trzymanie się tradycji”.
Iluż z was ma wobec samych siebie podobne wątpliwości?...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz