Zebrali
się u niego faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy.
I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy
nie obmytymi rękami. Faryzeusze bowiem i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji
starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I [gdy
wrócą] z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych
[zwyczajów], które przejęli i których przestrzegali, jak obmywanie kubków,
dzbanków, naczyń miedzianych. Zapytali Go więc faryzeusze: „Dlaczego Twoi
uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi
rękami?” Odpowiedział im: „Słusznie prorok Izajasz powiedział o was
obłudnikach, jak jest napisane: „Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym
daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez
ludzi.” Uchyliliście Boże przykazanie, a trzymacie się ludzkiej tradycji,
[dokonujecie obmywania dzbanków i kubków. I wiele innych podobnych rzeczy
czynicie].” I mówił do nich: „Sprawnie uchylacie Boże przykazanie, aby swoją
tradycję zachować”.
(Mk
7,1-9)
Siadam przy stole z Pismem Świętym. Czytam,
zastanawiam się i rozumiem, ale… czy w rozumieniu zapisanego słowa słyszę głos
Boga?, czy odczytuję Jego wolę w sposób zgodny z Jego zamysłem i zamiarem, z
Jego nauką i prawem?...
Bardzo często analizuję samą siebie w obliczu
lektury, odsłaniającej przed moją duszą wersety Pisma Świętego, mając
nieustannie mnóstwo wątpliwości wobec zdolności ludzkiego rozumu. Potrafimy bowiem
tak pięknie upraszczać, tak elastycznie dopasowywać wiele zasad do własnej
wygody – „tradycji”, kształtującej już oswojony i precyzyjnie zorganizowany
rytm codziennego życia, kontrolowanego i uświęconego samodyscypliną oraz
odpowiedzialnością mierzoną Boskimi siłami.
Prześcigamy się w wierze i praktyce, w mądrości i w
naśladowaniu Chrystusa. Pragniemy kroczyć za Jezusem jego śladami, a
jednocześnie staramy się zaaklimatyzować w świecie, który pędzi w
niedościgniony sposób, zmieniając się w mgnieniu oka, wymagając więcej i coraz
więcej z każdym dniem.
W wirze owego egzystencjonalnego pędu mam wrażenie,
że zatracamy realne relacje z Bogiem, odczytując Jego Słowa według potrzeb
współczesnego czasu a nie według ofiarowanych nam przykazań. „Dokonujemy
obmywania dzbanków i kubków, i wiele innych podobnych rzeczy czynimy” pochłonięci
obowiązkami życia zawodowego, rodzinnego, towarzyskiego i w konsekwencji oddalamy
się od Jezusa, tracąc Go z oczu i nie rozpoznając w ulicznym zgiełku Jego głosu,
ale… zdajemy się tym nie przejmować.
Bardzo często stoję pod lawiną wiary w bezgraniczne
miłosierdzie Boga bezwarunkowo kochającego, pobłażliwego, wybaczającego i cichego
– tego, który nie karze, a cierpliwie czeka na powrót syna marnotrawnego z
szeroko rozpostartymi ramionami wyrozumiałości. Ludzie bowiem nie chcą widzieć
w Ojcu Niebieskim karzącego i wymagającego Sędziego. Unoszą się na fali wiary w
bezgraniczną i bezwarunkową miłość, odrzucając fakt, iż Bóg jest również
sprawiedliwy a nie tylko miłosierny. Wzrastają w owym przekonaniu, obwarowując
się poczuciem bezpieczeństwa i komfortu, odrzucając wpisane w codzienne życie
trudy czy cierpienia. Kiedy więc mówię o przymiotach Ojca niebieskiego, jako
miłosiernego, ale i sprawiedliwego Sędziego, który za dobre wynagradza a za złe
karze, spotykam się z krytyką i napominaniem, jakbym to grzeszyła bluźnierstwem
i błądziła, podążając w kierunku własnej zguby.
Nie ukrywam, że żal przepełnia me serce z powodu
owego ludzkiego zaślepienia, „uchylającego Boże przykazania, a trzymającego się
tradycji”, którą w kontekście współczesnej doby odczytuję jako wygodę. Żal przepełnia
me serce, bo moi współbracia zdają się budować wyobrażenie Boga, kształtowane
na wzór osobistych potrzeb, przekonań, doznań czy doświadczeń lub marzeń, na
wzór teorii świeckich autorów, cieszących się zdecydowanie większą
popularnością wśród parafian niż święci, mistycy czy doktorzy Kościoła. Żal przepełnia
me serce, bo człowiek zatraca się w relacjach z Ojcem Niebieskim (?), którego
obraz wydaje się oderwany od Prawdy. Tyle bowiem słyszy się o bezgranicznej
miłości i Bożym oddaniu, że aż trudno okiełznać budzący się w duszy niepokój o
współbraci, zdających się przywłaszczać sobie prawo do zbawienia poprzez akt Męczeńskiej
Ofiary Jezusa, jakby zapis w Ewangelii według św. Jana, głoszący, iż „tak
bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w
Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16), był wyznaniem
miłości Ojca Niebieskiego i jednocześnie formą całkowitego rozgrzeszenia,
przysługującego człowiekowi bezwarunkowo i bezprecedensowo z tytułu owej właśnie
miłości.
Jak zatem powinniśmy traktować ostrzeżenie Jezusa,
przekazane nam przez stygmatyczkę Natuzzę Evolo, do której Pan zwrócił się
słowami prośby adresowanej do chrześcijan – prośby, by „nie nadużywali Jego
miłosierdzia”?!...
Bardzo często wpadamy w sidła oceniania innych. W
kontaktach międzyludzkich żerujemy na podłożu tak zwanego pierwszego wrażenia,
które niekiedy bywa powierzchowne i nietrafne. Wyrabiamy sobie na cudzy temat
konkretną opinię, zapominając o tym, że ludzkie serce najlepiej znane jest tylko!
Panu Bogu. Wydaje nam się, że postawa danego człowieka czy wypowiedziane przez
niego słowa, choć mogą być odczytane błędnie (tego już nie bierzemy pod uwagę),
jest wiarygodnym źródłem „zebranych” i zarejestrowanych informacji. Często obrzucamy
poznaną osobę krytyką, oskarżeniem o inność i niepoprawność, nie znając jej
historii czy serca i nie zadając sobie nawet żadnego trudu w celu poznania
prawdy. Niekiedy wmawiamy komuś uczucia, które wydają nam się oczywistym stanem
ducha naszego rozmówcy. Słyszymy, ale nie słuchamy, utwierdzając się we własnym
przekonaniu o posiadanej racji i nieomylności. Z oburzeniem niekiedy wytykamy
komuś niegodziwość (?), dociekliwie drążąc temat jego nieprzestrzegania zasad i
„niepostępowania według tradycji starszych”, a więc temat jego niedopasowywania
się do ogółu. Fala gorliwych w modlitwie ludzi pochyla się nad losem biednych. Angażują
się w pomoc organizowaną w czysto ludzki sposób i zamysł. Aktami osobistego
poświęcenia utwierdzają się w przekonaniu o własnej wyjątkowości i (niemal)
świętości, wierząc, że są bliżej Boga niż ktokolwiek inny, że z tytułu owego
przywileju mają nieomylne prawo pouczania i napominania innych, żądając
powielania tych samych zaszczytnych czynów i działań, tej samej formy modlitwy
i pokuty. Nie bierzemy jednak pod uwagę intencji podejmowanych, humanitarnych
działań lub gorliwej (?!) modlitwy. Czy to, cokolwiek czynimy, wypływa bowiem z
potrzeby serca, czy raczej z pragnienia dopasowania się do szablonu wzorowego
chrześcijanina – szablonu będącego dziełem ludzkich wyobrażeń?... Skąd pochodzi
i czym jest owa inspiracja?...
Zapominamy o tym, że Pan widzi więcej niż człowiek,
że to, co dla ludzi jest czymś złym i grzesznym, dla Ojca Niebieskiego może
okazać się pięknym aktem oddania i miłości, czego doskonałym potwierdzeniem
jest chociażby „Maria, która wzięła funt szlachetnego, drogocennego olejku
nardowego i namaściła Jezusowi stopy, a włosami swymi je otarła” (J 12,3).
Jakaż wówczas – w świetle owego hołdu – pojawiła się
reakcja i krytyka?...
Pomieszczenie wypełniło się bezwzględnym oskarżeniem
o rozrzutność i zaniedbanie, o bezmyślność – oskarżenie uzasadnione troską o
ubogich, których za cenę zmarnowanego, drogocennego olejku można byłoby
nakarmić i napoić; oskarżenie odrzucone słowami Jezusa, nakazującego, by „zostawić
ją!” i wyjaśniającego bezzasadność przedstawionego napomnienia zwróceniem uwagi
na fakt, iż „ubogich zawsze mamy u siebie, a [Chrystusa] zaś nie zawsze mamy”
(J 12,1-8).
Czyż nie jest to konkretna nauka wskazująca kierunek
naszego codziennego postępowania wobec innych? Czyż nie powinniśmy Boga stawiać
zawsze na pierwszym miejscu w każdej sytuacji naszego życia? Czyż nie przez
Boga winniśmy poznawać człowieka?
„Uchylamy Boże przykazania i trzymamy się ludzkiej
tradycji”, ludzkich poglądów na to, co według nas dobre i najmilsze Ojcu Niebieskiemu
(?!), jakbyśmy posiadali Mądrość samego Jezusa Chrystusa i tym samo prawo do
wprowadzania reform czy poglądów, „udoskonalających” Kościół a tym samym religijne
życie chrześcijan. Nabożeństwa wydają się być zawodowym obowiązkiem, a Komunia
Święta poczęstunkiem a nie Przymierzem i Zaszczytem bycia z Chrystusem i w
Chrystusie. Obrona prawdy i stanowcza niezgoda na zakłamanie oraz niesprawiedliwość
są postawami odbieranymi często jako akty grzesznej i niegodnej postawy
chrześcijanina, od którego wymaga się pokory w postaci ślepego posłuszeństwa i
uległości, milczenia i stania z boku, modlitwy i… nijakości. Wszelkie innego
rodzaju zachowania bywają piętnowane. Chrześcijanin bowiem powinien miłować
bliźniego swego bezgranicznie i z oddaniem, jak i nie z poświęceniem własnej
osoby, powinien wykazać tolerancję i zachować milczenie, modląc się o… cud?
Zamykają i niszczą Kościoły, przerabiają święte
miejsca na galerie, na zaplecza rekreacyjne. Nie traktują chrześcijan –
katolików zwłaszcza – poważnie i z szacunkiem. Przepychają dzieci Boże z kąta w
kąt niczym szmaciane, nic nie mające do powiedzenia czy zaoferowania kukiełki,
a my… nie reagujemy, milczymy, modlimy się szczerze lub nie (Bóg raczy
wiedzieć), stoimy z boku, czekamy na efekty rozgrywających się poza nami i
wokół nas wydarzeń, jakby to szerzące się zło w ogóle nas nie dotyczyło. Na wszelkie
polityczne czy obyczajowe decyzje w ogóle nie reagujemy. Biernie czekamy na
Bożą ingerencję, zabiegani i pochłonięci przez codzienność, istniejący bardzo
często poza murami Kościołów, które przepełniają się jedynie obfitą
liczebnością wiernych na Mszach Świętych o uzdrowienie i uwolnienie, bo Pan
wówczas rozdaje prezenty według ludzkich potrzeb i uznania. Później wracamy do „obmywania
dzbanków i kubków”, porzucając w czeluściach samotności niepotrzebnego na razie
Jezusa. O Bogu przypominamy sobie wówczas, kiedy pojawia się potrzeba
zastosowania Jego wszechmocy w uporządkowaniu codziennych spraw i w
wyeliminowaniu wszelkich niepowodzeń.
Obrażają naszego Ojca, poniżają naszą Matkę, a my
jak posągi z kamienia nie protestujemy, nie bronimy deptanych, niszczonych
wartości chrześcijańskich, zapominając o obietnicy Jezusa – o tym, że to
właśnie „prawda nas wyzwoli” (J 8,32). Uważamy bowiem, że wyrażanie protestu
jest niestosownym zachowaniem, bo niezgodnym z wolą Boga, że w milczeniu i
skromności winniśmy dobrymi uczynkami naprawiać świat, czyli… jakimi uczynkami?
Czy zachowujemy się jak Maria, która pada do stóp Jezusa, obmywając je „funtem
szlachetnego, drogocennego olejku nardowego”, nie zwracając uwagi na
niestosowność swojego zachowania i na oburzone jej gestem miłości otoczenie? Czy
raczej przyjmujemy postawę Judasza, krytykującego rozrzutność Marii i
upominającego się o biednych, spychając tym samym Boga na plan drugorzędny,
podporządkowany relacjom międzyludzkim? Czy nie obejmujemy stóp ludzkich,
obmywając je olejkiem nardowym i wycierając je własnymi włosami? Czy takiego
aktu oddania nie powinniśmy okazywać tylko Panu Bogu? Czy nie powinniśmy tego,
co dla nas najcenniejsze i w nas najlepsze, ofiarować Panu? Czy człowiek nie
winien być na drugim miejscu?
Boli mnie to, że tak „sprawnie uchylamy Boże przykazanie,
aby swoją tradycję zachować”, aby żyć wygodnie, że tak ambitnie angażujemy się
w „obmywanie dzbanków i kubków”, zaniedbując „stopy Jezusa, które przecież
winniśmy namaszczać funtem szlachetnego, drogocennego olejku nardowego”,
będącego – dla mnie – symbolem wiernego i szczerze miłującego serca.
Bardzo często siadam przy stole z Pismem Święty. Czytam
biblijne wersety, zatrzymuję się nad treścią w głębokiej zadumie, analizując i
rozumiejąc, ale… czy realnie i prawdziwie słysząc w wypowiadanych lekturą
słowach Głos Boga? Nie ufam sobie, dlatego nieustannie sięgam po Pismo Święte,
zagłębiając się w kilkukrotnie powtarzane wersety. Czytam zwroty i modlę się
równocześnie, by Pan przemówił do mnie wyraźnym, dobitnym Głosem zagłuszającym
we mnie to ludzkie, jakże ułomne „trzymanie się tradycji”.
Iluż z was ma wobec samych siebie podobne
wątpliwości?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz