poniedziałek, 12 lutego 2018

MOJA 3:00


Nie miałam szczęśliwego, beztroskiego dzieciństwa. Nie miałam w ogóle dzieciństwa. Przeżyłam koszmar. W obliczu brutalnych i bardzo bolesnych dni czy nocy, wypełniających ówczesny czas, nigdy nie czułam nienawiści lub gniewu. Czasami ogarniała mnie złość i żal, wściekłość niekiedy i gorycz. To były jednak momenty zdradzające słabość ludzkiej psychiki, ułomność ludzkiej odporności na osaczające i wyniszczające okrucieństwo. Starałam się zrozumieć to, czego doświadczałam. Starałam się znaleźć przyczynę agresji i nienawiści, jaką ojciec odczuwał wobec własnej rodziny – wobec żony i dzieci. Całą codzienność zanurzałam w głębokich, bezdennych niemal analizach przyczyn i skutków. Doszukiwałam się znaczenia własnej roli w rozgrywającym się koszmarze upiornego dzieciństwa – winna czy niewinna?, ława oskarżonych czy miejsce dla świadków?...
Tok analiz, odzierających mnie z godności i poczucia własnej wartości, przerwała godzina trzecia nad ranem.
Siedząc u fryzjera, odebrałam telefon z propozycją przyłączenia się do rozważań Męki Pańskiej, prowadzonych w czterdziestodniowym okresie Wielkiego Postu. Bez zastanowienia wyraziłam zgodę, odczuwając przedziwną radość w sercu. Czułam się tak, jakbym miała wziąć udział w czymś niezwykle ważnym, w czymś niepowtarzalnie pięknym i sakralnym. Nie umiałam wytłumaczyć stanu duszy, która trzepotała skrzydłami niczym motyl unoszący się tańcem nad rozchylonym ufnie kielichem kwiatu. Z przyjaciółką Ewą – asystentką Pana Boga (jak ją nazywam z tytułu posiadanego przez nią administracyjnego daru organizacji wszelkich idei i inicjatyw, umożliwiających człowiekowi trwanie przy Panu) – utworzyłyśmy dość liczną grupę osób, zdecydowanych na czuwanie przy cierpiącym Jezusie. Wszyscy wybrali godziny rozważań niekolidujące z codziennymi obowiązkami rodzinnymi czy zawodowymi. Odczułam wówczas smutek. Było mi potwornie przykro, że nie mamy nikogo, kto w nocy czuwałby przy Chrystusie, rozważając kolejność wydarzeń z przeżywanej przez Niego Męki. Spontanicznie wybrałam jedenastą godzinę czuwania, zobowiązując się trwać przy Jezusie każdego dnia Wielkiego Postu o trzeciej nad ranem i prosząc równocześnie, by mnie Pan pilnował w dyscyplinie, nie dopuszczając do niepunktualności lub zaniedbania z powodu głębokiego snu. Podjęte rozważania postanowiłam prowadzić w intencji nawrócenia mojego ojca, którego zatwardziałe serce nie było w stanie wpuścić w duszę promieni wiary, miłości i nadziei.
Czuję żywą i szczerą wdzięczność wobec Boga za ową zaszczytną możliwość towarzyszenia Jezusowi w godzinie Jego ofiarnego cierpienia. Czuję ogromną, piękną Miłość, której potęga i wszechmoc nie są wartościami do udźwignięcia przez ludzkie, mizerne serce.
O godzinie trzeciej nad ranem rozpoczęłam rozważania Męki Pańskiej, czytając zapis Luisy Piccarrety i powtarzając jej zanotowane słowa objawienia, które odsłoniły cierpienie Chrystusa i które w czasie mojego czuwania zabrzmiały następującym wyznaniem: „W swoim sennym uderzeniu słyszę uderzenia, jakie Ci zadają, budzę się więc i mówię: Mój biedny Jezus jesteś opuszczony przez wszystkich. Nie ma nikogo, kto by Cię obronił…”
Poczułam wówczas przerażającą pustkę samotności, będącej wynikiem obojętności rodziny, sąsiadów na tragedię rozgrywającą się w czterech ścianach wypełnionego płaczem mieszkania. Nie mieliśmy absolutnie nikogo, kto w realny, mądry sposób zechciałby się zaangażować w urzędową walkę z przemocą, która rosła w niszczycielskiej sile swej dominacji właśnie dzięki społecznej znieczulicy. Poczułam wówczas na własnej skórze samotność, z jaką w obliczu cierpienia zmierzył się Jezus, „opuszczony przez wszystkich”…
Popłynęły z moich oczu pierwsze strumienie łez.
Kolejne słowa opisanego objawienia Męki Pańskiej wypowiedziałam ustami uwięzionej we mnie małej, skrzywdzonej dziewczynki, która krzyczała do stojącego przed nią ojca: „Co ja takiego zrobiłam, że jak ogromna ilość wściekłych wilków, chcesz mnie rozszarpać?! Drżę cała z udręczenia, zastanawiając się, co mam zrobić, żebyś przestał?!”.
W następnym zaś etapie rozważań wczytałam się w wypowiedź Chrystusa, który zdawał się mnie mocno tulić w ramionach, zapewniając: „Moje dziecko, nie uczyniłaś nic złego”, i prosząc: „Pozostań w Moim Sercu, zwracaj baczną uwagę na wszystko, kochaj Mnie, milcz i ucz się. Daj swojej zamarzającej krwi popłynąć w Moich żyłach, aby odświeżyć Moją Krew, która wybucha płomieniami. Daj twemu drżeniu popłynąć w Moich członkach, w ten sposób identyfikując się ze Mną, będziesz mogła sama stać się silna i gorąca, aby móc odczuć część Mojego bólu oraz posiąść męstwo, widząc Mnie tak bardzo cierpiącego”.
Popłynęły z moich oczu kolejne, obfite strumienie łez. Poczułam ulgę i wdzięczność, bo okazało się, że w momencie rodzinnej tragedii Tym Jedynym, który zawsze był wiernie przy mnie, który tulił mnie w ramionach, tłumacząc, iż „nie uczyniłam nic złego”, był On Sam – Jezus.
Wchodząc w głębię opisanych wydarzeń, zobaczyłam Chrystusa, stojącego przed Kajfaszem. Widziałam, jak „żołnierze wyrywali Mu włosy, bili Go, zadając Jego Najświętszej Twarzy okrutne uderzenia, odbijające się echem w całym pomieszczeniu, jak wykręcali Mu wargi, zadawali ciosy”… Widziałam w Nim siebie – małą, przerażoną dziewczynkę, która z powodu paraliżującego strachu stała cicha, choć cierpiąca. Usłyszałam „Serce Jezusa uderzającego gwałtownie, jak gdyby miało pęknąć z bólu”. Zrozumiałam, że z powodu doświadczanego przeze mnie okrucieństwa i tragedii On cierpiał znacznie bardziej niż ja, niż ktokolwiek, bo „czynił zadośćuczynienie za obrazę, nienawiść, fałszywe świadectwo, zło zadawane z premedytacją niewinnym”. Widziałam, jak „jeden zadał Jezusowi uderzenie w głowę, inny ciągnął Go za włosy, inny zadał Mu uderzenie w policzek, jeszcze inny napluł Mu w twarz i deptał Go nogami”…
Topiłam się we łzach.
Poczułam, podobnie jak Luisa Piccarreta, ogromną potrzebę wtulenia Jezusa we własne, wątłe ramiona, by „doprowadzić Go do porządku, przygładzić Jego włosy, zmyć plwociny i zetrzeć Jego Krew”. Przylgnęłam do Jego Serca z dziecięcą wdzięcznością i ufnością, z miłością i całkowitym oddaniem. Wtulałam się w Niego całą sobą niczym pisklę zanurzające się w puch rodzicielskich skrzydeł, pod którymi czuje się szczęśliwie i bezpiecznie. Zrozumiałam bowiem, że wszystkie upokorzenia, jakich doznawałam, że wszelkie poniżenia i przekleństwa, w jakich byłam topiona, przyjmował z czystej Miłości do mnie na Siebie, że wziął na własne ramiona krzyż moich cierpień – mojego „dzieciństwa”. Zrozumiałam również, jak potwornie cierpiał z powodu zatwardziałości serca mojego ojca, jak okrutnie cierpiał. Miałam nawet wrażenie, że wpatruje się przenikliwym wzrokiem w mojego tatę, tuli go w ramionach jako biednego, nieświadomego okrucieństwa własnych czynów człowieka, uparcie zmierzającego w nienawiści na własne zatracenie, na własną zgubę. Zrozumiałam, że każdy z nas jest drogocenny i niezwykle ważny dla Boga. Poznałam jak bardzo Pan nas kocha, jak potężnie miłuje, jak okropnie cierpi z powodu naszej krnąbrności, uporu, grzechu, zaniedbania, zawziętości. Zauważyłam, że miłosierdziem Swego Serca ogarnia nie tylko mnie, ale i mojego ojca, uginając się pod ciężarem potwornego bólu. Zrozumiałam, że oboje byliśmy dla Niego umiłowanymi dziećmi Bożymi. Zrozumiałam również, że nasza tragedia raniła Chrystusa w niewyobrażalnie potworny, bestialski sposób, ponieważ mój ojciec był niewolnikiem nienawiści, która go przepełniała i niszczyła, a ja byłam ofiarą jego spustoszenia i niezdolności do kochania czy okazywania miłości.
Moja 3:00 – moja godzina oczyszczenia.
Nie czuję nienawiści czy gniewu, a jedynie żal i współczucie. Modlę się za nawrócenie mojego ojca, za skruszenie jego zatwardziałego serca, za jego pojednanie z Panem Bogiem, za jego zbawienie. Nie czuję nienawiści i gniewu, a jedynie pragnienie walki o duszę mojego taty.
Ofiarą przeszłości jest brak normalnych, rodzinnych relacji, jakie łączą córkę z ojcem czy rodzica z dzieckiem. Trudno bowiem odbudować coś, co nigdy nie zostało zbudowane i stworzone, co nie powstało i nie wzniosło się realnym gmachem w czasoprzestrzeni, zaznaczając swoją obecność grą świateł i cieni.
Owocem rozważań Męki Pańskiej jest natomiast duchowa odpowiedzialność za duszę bliźniego i dbałość o jego zbawienie. Owocem rozważań jest również fakt, że mój ojciec zrobił odważny krok w kierunku Pana Boga, przystępując do sakramentu pokuty, uczestnicząc w pielgrzymce do Matki Boskiej Częstochowskiej…
Ile jeszcze potrzeba, by ufnie, z dziecięcą szczerością i miłością wtulił się w ramiona Jezusa, oddając Mu bez reszty siebie samego i całe swoje życie? – Sam Chrystus wie najlepiej.
Nie ustaję w modlitwie za mojego tatę, za mamę i rodzeństwo. Każdy z nas odniósł poważne obrażenia – poranienia, które czas opatruje, Bóg leczy i zabliźnia słodyczą Swojej Miłości, każdy z nas dźwiga krzyż przykrych konsekwencji tego, co się zapisało na kartach przeszłości i od czego trudno się oderwać. Nie znam końca naszej historii. Nie wiem, w jaki sposób rozwiną się nasze rodzinne perypetie. Mam jedynie nadzieję i pragnienie, że po drugiej stronie lustra – w Królestwie Niebieskim spotkamy się wolni od bólu i wspomnień, że przylgniemy do siebie z miłością, że będzie nas stać na więcej niż tu i teraz.
Moja 3:00 – moja godzina oczyszczenia.
Dziękuję Ci Panie Jezu za wszystko, czego doświadczyłam, ale przede wszystkim dziękuję Ci za Ofiarę Twojej Miłości – nie ma bowiem nic cenniejszego i piękniejszego dla człowieka jak Twoje Serce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz