Nie miałam
szczęśliwego, beztroskiego dzieciństwa. Nie miałam w ogóle dzieciństwa.
Przeżyłam koszmar. W obliczu brutalnych i bardzo bolesnych dni czy nocy,
wypełniających ówczesny czas, nigdy nie czułam nienawiści lub gniewu. Czasami
ogarniała mnie złość i żal, wściekłość niekiedy i gorycz. To były jednak
momenty zdradzające słabość ludzkiej psychiki, ułomność ludzkiej odporności na
osaczające i wyniszczające okrucieństwo. Starałam się zrozumieć to, czego
doświadczałam. Starałam się znaleźć przyczynę agresji i nienawiści, jaką ojciec
odczuwał wobec własnej rodziny – wobec żony i dzieci. Całą codzienność
zanurzałam w głębokich, bezdennych niemal analizach przyczyn i skutków. Doszukiwałam
się znaczenia własnej roli w rozgrywającym się koszmarze upiornego dzieciństwa –
winna czy niewinna?, ława oskarżonych czy miejsce dla świadków?...
Tok analiz, odzierających
mnie z godności i poczucia własnej wartości, przerwała godzina trzecia nad
ranem.
Siedząc u fryzjera,
odebrałam telefon z propozycją przyłączenia się do rozważań Męki Pańskiej,
prowadzonych w czterdziestodniowym okresie Wielkiego Postu. Bez zastanowienia
wyraziłam zgodę, odczuwając przedziwną radość w sercu. Czułam się tak, jakbym
miała wziąć udział w czymś niezwykle ważnym, w czymś niepowtarzalnie pięknym i sakralnym.
Nie umiałam wytłumaczyć stanu duszy, która trzepotała skrzydłami niczym motyl
unoszący się tańcem nad rozchylonym ufnie kielichem kwiatu. Z przyjaciółką Ewą –
asystentką Pana Boga (jak ją nazywam z tytułu posiadanego przez nią administracyjnego
daru organizacji wszelkich idei i inicjatyw, umożliwiających człowiekowi trwanie
przy Panu) – utworzyłyśmy dość liczną grupę osób, zdecydowanych na czuwanie
przy cierpiącym Jezusie. Wszyscy wybrali godziny rozważań niekolidujące z
codziennymi obowiązkami rodzinnymi czy zawodowymi. Odczułam wówczas smutek. Było
mi potwornie przykro, że nie mamy nikogo, kto w nocy czuwałby przy Chrystusie,
rozważając kolejność wydarzeń z przeżywanej przez Niego Męki. Spontanicznie wybrałam
jedenastą godzinę czuwania, zobowiązując się trwać przy Jezusie każdego dnia
Wielkiego Postu o trzeciej nad ranem i prosząc równocześnie, by mnie Pan
pilnował w dyscyplinie, nie dopuszczając do niepunktualności lub zaniedbania z
powodu głębokiego snu. Podjęte rozważania postanowiłam prowadzić w intencji
nawrócenia mojego ojca, którego zatwardziałe serce nie było w stanie wpuścić w
duszę promieni wiary, miłości i nadziei.
Czuję żywą i szczerą wdzięczność
wobec Boga za ową zaszczytną możliwość towarzyszenia Jezusowi w godzinie Jego
ofiarnego cierpienia. Czuję ogromną, piękną Miłość, której potęga i wszechmoc
nie są wartościami do udźwignięcia przez ludzkie, mizerne serce.
O godzinie trzeciej
nad ranem rozpoczęłam rozważania Męki Pańskiej, czytając zapis Luisy Piccarrety
i powtarzając jej zanotowane słowa objawienia, które odsłoniły cierpienie
Chrystusa i które w czasie mojego czuwania zabrzmiały następującym wyznaniem: „W
swoim sennym uderzeniu słyszę uderzenia, jakie Ci zadają, budzę się więc i
mówię: Mój biedny Jezus jesteś opuszczony
przez wszystkich. Nie ma nikogo, kto by Cię obronił…”
Poczułam wówczas przerażającą
pustkę samotności, będącej wynikiem obojętności rodziny, sąsiadów na tragedię
rozgrywającą się w czterech ścianach wypełnionego płaczem mieszkania. Nie mieliśmy
absolutnie nikogo, kto w realny, mądry sposób zechciałby się zaangażować w
urzędową walkę z przemocą, która rosła w niszczycielskiej sile swej dominacji
właśnie dzięki społecznej znieczulicy. Poczułam wówczas na własnej skórze
samotność, z jaką w obliczu cierpienia zmierzył się Jezus, „opuszczony przez
wszystkich”…
Popłynęły z moich
oczu pierwsze strumienie łez.
Kolejne słowa
opisanego objawienia Męki Pańskiej wypowiedziałam ustami uwięzionej we mnie
małej, skrzywdzonej dziewczynki, która krzyczała do stojącego przed nią ojca: „Co
ja takiego zrobiłam, że jak ogromna ilość wściekłych wilków, chcesz mnie
rozszarpać?! Drżę cała z udręczenia, zastanawiając się, co mam zrobić, żebyś
przestał?!”.
W następnym zaś
etapie rozważań wczytałam się w wypowiedź Chrystusa, który zdawał się mnie
mocno tulić w ramionach, zapewniając: „Moje dziecko, nie uczyniłaś nic złego”,
i prosząc: „Pozostań w Moim Sercu, zwracaj baczną uwagę na wszystko, kochaj
Mnie, milcz i ucz się. Daj swojej zamarzającej krwi popłynąć w Moich żyłach,
aby odświeżyć Moją Krew, która wybucha płomieniami. Daj twemu drżeniu popłynąć
w Moich członkach, w ten sposób identyfikując się ze Mną, będziesz mogła sama
stać się silna i gorąca, aby móc odczuć część Mojego bólu oraz posiąść męstwo,
widząc Mnie tak bardzo cierpiącego”.
Popłynęły z moich
oczu kolejne, obfite strumienie łez. Poczułam ulgę i wdzięczność, bo okazało
się, że w momencie rodzinnej tragedii Tym Jedynym, który zawsze był wiernie
przy mnie, który tulił mnie w ramionach, tłumacząc, iż „nie uczyniłam nic złego”,
był On Sam – Jezus.
Wchodząc w głębię
opisanych wydarzeń, zobaczyłam Chrystusa, stojącego przed Kajfaszem. Widziałam,
jak „żołnierze wyrywali Mu włosy, bili Go, zadając Jego Najświętszej Twarzy
okrutne uderzenia, odbijające się echem w całym pomieszczeniu, jak wykręcali Mu
wargi, zadawali ciosy”… Widziałam w Nim siebie – małą, przerażoną dziewczynkę,
która z powodu paraliżującego strachu stała cicha, choć cierpiąca. Usłyszałam „Serce
Jezusa uderzającego gwałtownie, jak gdyby miało pęknąć z bólu”. Zrozumiałam, że
z powodu doświadczanego przeze mnie okrucieństwa i tragedii On cierpiał
znacznie bardziej niż ja, niż ktokolwiek, bo „czynił zadośćuczynienie za
obrazę, nienawiść, fałszywe świadectwo, zło zadawane z premedytacją niewinnym”.
Widziałam, jak „jeden zadał Jezusowi uderzenie w głowę, inny ciągnął Go za
włosy, inny zadał Mu uderzenie w policzek, jeszcze inny napluł Mu w twarz i
deptał Go nogami”…
Topiłam się we łzach.
Poczułam, podobnie
jak Luisa Piccarreta, ogromną potrzebę wtulenia Jezusa we własne, wątłe
ramiona, by „doprowadzić Go do porządku, przygładzić Jego włosy, zmyć plwociny
i zetrzeć Jego Krew”. Przylgnęłam do Jego Serca z dziecięcą wdzięcznością i
ufnością, z miłością i całkowitym oddaniem. Wtulałam się w Niego całą sobą
niczym pisklę zanurzające się w puch rodzicielskich skrzydeł, pod którymi czuje
się szczęśliwie i bezpiecznie. Zrozumiałam bowiem, że wszystkie upokorzenia,
jakich doznawałam, że wszelkie poniżenia i przekleństwa, w jakich byłam
topiona, przyjmował z czystej Miłości do mnie na Siebie, że wziął na własne
ramiona krzyż moich cierpień – mojego „dzieciństwa”. Zrozumiałam również, jak
potwornie cierpiał z powodu zatwardziałości serca mojego ojca, jak okrutnie
cierpiał. Miałam nawet wrażenie, że wpatruje się przenikliwym wzrokiem w mojego
tatę, tuli go w ramionach jako biednego, nieświadomego okrucieństwa własnych
czynów człowieka, uparcie zmierzającego w nienawiści na własne zatracenie, na
własną zgubę. Zrozumiałam, że każdy z nas jest drogocenny i niezwykle ważny dla
Boga. Poznałam jak bardzo Pan nas kocha, jak potężnie miłuje, jak okropnie
cierpi z powodu naszej krnąbrności, uporu, grzechu, zaniedbania, zawziętości. Zauważyłam,
że miłosierdziem Swego Serca ogarnia nie tylko mnie, ale i mojego ojca,
uginając się pod ciężarem potwornego bólu. Zrozumiałam, że oboje byliśmy dla
Niego umiłowanymi dziećmi Bożymi. Zrozumiałam również, że nasza tragedia raniła
Chrystusa w niewyobrażalnie potworny, bestialski sposób, ponieważ mój ojciec był
niewolnikiem nienawiści, która go przepełniała i niszczyła, a ja byłam ofiarą jego
spustoszenia i niezdolności do kochania czy okazywania miłości.
Moja 3:00 – moja godzina
oczyszczenia.
Nie czuję nienawiści czy
gniewu, a jedynie żal i współczucie. Modlę się za nawrócenie mojego ojca, za
skruszenie jego zatwardziałego serca, za jego pojednanie z Panem Bogiem, za
jego zbawienie. Nie czuję nienawiści i gniewu, a jedynie pragnienie walki o
duszę mojego taty.
Ofiarą przeszłości
jest brak normalnych, rodzinnych relacji, jakie łączą córkę z ojcem czy rodzica
z dzieckiem. Trudno bowiem odbudować coś, co nigdy nie zostało zbudowane i
stworzone, co nie powstało i nie wzniosło się realnym gmachem w
czasoprzestrzeni, zaznaczając swoją obecność grą świateł i cieni.
Owocem rozważań Męki
Pańskiej jest natomiast duchowa odpowiedzialność za duszę bliźniego i dbałość o
jego zbawienie. Owocem rozważań jest również fakt, że mój ojciec zrobił odważny
krok w kierunku Pana Boga, przystępując do sakramentu pokuty, uczestnicząc w
pielgrzymce do Matki Boskiej Częstochowskiej…
Ile jeszcze potrzeba,
by ufnie, z dziecięcą szczerością i miłością wtulił się w ramiona Jezusa,
oddając Mu bez reszty siebie samego i całe swoje życie? – Sam Chrystus wie
najlepiej.
Nie ustaję w modlitwie za mojego tatę, za mamę i
rodzeństwo. Każdy z nas odniósł poważne obrażenia – poranienia, które czas
opatruje, Bóg leczy i zabliźnia słodyczą Swojej Miłości, każdy z nas dźwiga
krzyż przykrych konsekwencji tego, co się zapisało na kartach przeszłości i od
czego trudno się oderwać. Nie znam końca naszej historii. Nie wiem, w jaki sposób
rozwiną się nasze rodzinne perypetie. Mam jedynie nadzieję i pragnienie, że po
drugiej stronie lustra – w Królestwie Niebieskim spotkamy się wolni od bólu i
wspomnień, że przylgniemy do siebie z miłością, że będzie nas stać na więcej
niż tu i teraz.
Moja 3:00 – moja godzina oczyszczenia.
Dziękuję Ci Panie Jezu za wszystko, czego
doświadczyłam, ale przede wszystkim dziękuję Ci za Ofiarę Twojej Miłości – nie ma
bowiem nic cenniejszego i piękniejszego dla człowieka jak Twoje Serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz