„Muszę
we wszystkim przerobić człowieka. Grzech pozbawia go korony i ukoronował go
taką niełaską i zagubieniem, że nie może zbliżyć się do Mojego Majestatu.
Grzech zhańbił go i sprawił, że stracił wszelkie prawa do honoru i chwały.
Dlatego też chcę być ukoronowany cieniami, aby włożyć koronę na czoło człowieka i zwrócić mu wszelkie prawa do honoru i chwały. Wobec Mojego Ojca,
Moje ciernie będą reprezentacją i głosami przebaczenia za tak wiele grzechów
popełnionych w myślach, zwłaszcza pychy, oraz głosami światła dla każdego
stworzonego umysłu, jak również błaganiem, ażeby mnie nie znieważano.”
(„24
godziny Męki Pańskiej”, str. 74)
- tymi słowami wyjaśnienia Jezus zwrócił się
bezpośrednio do Luisy Piccarrety, wprowadzając ją w tajemnicę, objawiającą
siedemnastą godzinę Męki Pańskiej, której wiarygodne odzwierciedlenie znajduje
się również na stronach „Pasji”, opisanej w niezwykle szczegółowy i bardzo
obrazowy sposób przez Annę Katarzynę Emerich – niemiecką mistyczkę i
stygmatyczkę oraz wizjonerkę katolicką, beatyfikowaną przez papieża Jana Pawła
II dnia 3 października 2004 roku.
Czy w obliczu owych dokumentów człowiek ma prawo
posiadać jakiegokolwiek wątpliwości wobec przedstawionej mu Prawdy?...
Na następnej stronie objawień, spisywanych skrupulatnie
przez Luisę Piccarettę, Pan Jezus wyraźnie zaznacza, iż „… te ciernie mówią, że
Chrystus chce być ukonstytuowany Królem każdego serca” i prosi, by „wziąć te
ciernie, by przebić nimi swoje serce i by pozbawić się wszystkiego, co nie
należy do Niego, by pozostawić jeden cierń w swoim sercu, jako pieczęć na znak,
że On jest Królem i by tym sposobem nie pozwolić na wtargnięcie do serca
czegokolwiek innego” („24 godziny Męki Pańskiej, str. 75).
Czy w obliczu owej przytoczonej wypowiedzi,
wypływającej z ust Zbawiciela, człowiek ma prawo posiadać jakiekolwiek
wątpliwości wobec miejsca, które mu przysługuje i które znajduje się u stóp
Boga – Króla? Czy w obliczu przedstawionej Prawdy wszelkie pytania mają rację
bytu?
Bardzo często zastanawiam się nad ludzką zdolnością
upraszczania relacji łączących człowieka z Bogiem. Przyglądam się różnorodnym
postawom. Obserwuję ludzi rozdających wiernym Komunię Świętą i automatycznie
przypominam sobie zapis Anny Katarzyny Emerich, która na stronach „Pasji”
zaznacza, że dotyk grzesznych rąk, na których spoczywać będzie Jego Ciało, jest
przyczyną przepełniającej Jezusa goryczy i bólu.
Kim jesteśmy, by stawać przez Panem jak przed równym
sobie?! Czyż Jezus nie zaznacza, że jest „Królem każdego serca”? Czyż nie
uświadamia nas, że „nie jesteśmy godni zbliżyć się do Jego Majestatu, ponieważ
grzech nas zhańbił i sprawił, iż straciliśmy wszelkie prawa do honoru i
chwały”?
Owszem!, prawdą jest, iż Ofiara Miłości, jaką Pan
złożył na Drzewie Zbawienia przywraca nam utracone prawa, wymienione wyżej –
prawa do honoru i chwały. Prawdą jest jednak również i to, że poprzez
nieustanne nasze zawzięte powracanie do grzechu wracamy do poziomu istot
„niegodnych i ukoronowanych niełaską oraz zagubieniem”. Z powodu ułomnej,
słabej natury stajemy się ponownie istotami brudnymi i marnymi. Grzesząc,
zrzucamy z własnej skroni koronę, będącą symbolem przywileju – prawa do honoru
i chwały. Pławimy się wówczas w niegodziwości i hańbie.
Jakim więc prawem stajemy przed Jezusem jak przed
równym sobie?!... Czyż Królowi każdego serca nie winniśmy okazywać miłości i
szacunku według sposobu, na jaki Majestat Władcy zasługuje i na jaki poddany
może sobie pozwolić? Czyż stać nas na odwzajemnienie Miłości z równym
poświęceniem i oddaniem, z równą ofiarą cierpienia czy życia? Kimże zatem
jesteśmy, by stawać przed Majestatem Króla – Boga jak przed obliczem równego
sobie? Kim jesteśmy?!...
Obserwuję zachowanie ludzi na audiencji u papieża,
na spotkaniu z monarchą lub z prezydentem kraju. Zauważam, że wszystkim
wymienionym dostojnikom społecznym okazywana jest cześć i szacunek poprzez
pokłon, albo skłon, poprzez uniżenie, opuszczenie wzroku ukrytego pod powiekami
przysłaniającymi oczy. Ludzie potrafią okazać szacunek owym dostojnikom. Potrafią
się ukorzyć i uniżyć przed nimi, wyrażając akceptację swego społecznego
położenia, przynależności do niższej klasy.
Czemu nie okazujemy czci i nie oddajemy honoru Bogu –
Królowi wszelkiego stworzenia, Królowi wszystkich dostojników społecznych,
Władcy nad władcami? Czemu nie stać ludzi na hołd – akt zachwytu i uległości
oraz poddaństwa wobec Pana Nieba i Ziemi?
Stajemy przed Bogiem jak przed równym sobie,
uzurpując sobie całkowite prawo do przywilejów jakie przysługują Królowi.
Ignorujemy Majestat Ojca Niebieskiego. Degradujemy Go, ściągając z głowy Chrystusa
koronę, którą dekorujemy bezczelnie własne skronie. Klękamy przed człowiekiem,
a przed Bogiem stajemy twarzą w twarz, oko w oko jak z równym sobie kompanem.
Czy mamy prawo postępować w tak haniebny sposób? Czy
Majestat Króla każdego serca nie zasługuje na honory i cześć, na hołd i pokłon,
na nasze uniżenie i poddaństwo – na wszystko to, co jako ludzie okazujemy
człowiekowi uwieńczonemu społecznymi przywilejami?
W kontekście sytuacji, w której dłonie zwykłego
parafianina, zwykłej parafianki obejmują Hostię, usłyszałam, że „boimy się
Jezusa dotknąć, a On wychodzi do nas mimo naszych grzechów i słabości”. W obliczu
przytoczonego stwierdzenia przeszył mnie bunt wobec owej usprawiedliwionej
postawy człowieka. Nie boję się bowiem dotknąć Jezusa, ale z powodu świadomości
potęgi Jego Miłości i Ofiary, Jego Nieskazitelności i Doskonałości, nie czuję
się godną wyciągnięcia brudnej dłoni w kierunku Majestatu Pana, gdyż jestem
tylko służebnicą Boga, grzesznym dzieckiem, które często bywa niepokorne i
uparte. Zhańbiona grzechem, uwieńczona niełaską staję przed Bogiem jak przed
Królem a nie jak przed równym sobie.
Czy jesteś godny stanąć przed Majestatem Króla
każdego serca w postawie człowieka posiadającego przywileje Władcy? Czy jesteś
godna, by dłońmi objąć Hostię stając przed Jezusem niczym kapłan, namaszczony
sakramentem wyróżnienia do pełnienia bezpośredniej posługi pasterza w Imię Boga?
Czy jesteśmy godni w momencie Komunii Świętej przyjąć Ciało i Krew Zbawcy w
postawie kogoś równego Jezusowi?
Iluż z nas posiada serce przebite cierniem na znak,
że Chrystus jest Królem naszego zranionego, cierpiącego i ukoronowanego
Miłością serca? Ilu?!...
W chwili niepowodzeń, w obliczu bólu i choroby, w
momencie utraty kogoś bliskiego, w czasie trudów i zmartwień, problemów i
nieszczęść pragniemy przeważnie zrzucenia z własnych ramion ciężaru owego
krzyża. Zwracamy się do Boga z nieugiętą prośbą o uwolnienie i uzdrowienie
ciała oraz duszy, życia codziennego: zawodowego i rodzinnego czy towarzyskiego.
Odrzucamy akt przymierza. Nie przyjmujemy ciernia z korony cierpiącego, ukoronowanego
ludzkim okrucieństwem Jezusa. Nie wyrażamy zgody na przebicie naszego serca
bólem. Nie wyrażamy zgody na współcierpienie i na czynienie zadośćuczynienia za
niesprawiedliwych oraz grzesznych bliźnich, by „odprawić z nich wszelki odór
pychy i zepsucia, aby ukonstytuować Chrystusa Królem wszystkich” („24 godziny
Męki Pańskiej”, str. 75). Nie wyrażamy zgody na koronację naszego serca
Miłością. Pragniemy jedynie szczęścia i bezpieczeństwa, wygody i swobody,
młodości i zdrowia, miłości i pomyślności, sukcesów i dostatku tu! na ziemi w
dobie trwającej oraz kruchej doczesności. Nie stać nas na cierpliwość w dążeniu
do Królestwa Niebieskiego. Brama prowadząca do wspomnianego Królestwa jest bowiem
zbyt wąska a droga zbyt niewygodna i wymagająca. Żądamy więc stanu obiecanego
nam raju tu i teraz, powołując się na akt Ofiarowanej, Ukrzyżowanej Miłości jako
łaski, która nam się po prostu należy. Uzurpujemy sobie prawo do aktu śmiałego dotykania
Jezusa, usprawiedliwiając przywłaszczenie owego przywileju Jego Oddaniem – Męką
Pańską i Miłosierdziem. Bezczelnie korzystamy z darów Jego Ofiary. Stajemy przed
Bogiem jak przed równym sobie, zapominając, że to On jest Królem i Panem!
Kim jesteśmy? Czy posiadamy ukoronowane Miłością
cierpiącego Chrystusa serce – serce przebite cierniem? Co takiego my
ofiarowaliśmy Bogu? Czy staramy się chociaż odwzajemnić Miłość, którą On nas
nieustannie obdarza?
W godzinie osobistego bólu i cierpienia często oskarżamy
Boga o znieczulicę i obojętność. Nie bierzemy wówczas pod uwagę, że wszelkie
zło, którego człowiek doświadcza, może być w rzeczywistości konsekwencją
przekleństwa, wykrzyczanego! ustami krwiożerczego tłumu, stojącego przed
Piłatem i żądającego ukrzyżowania Syna Bożego poprzez opieczętowanie owej
okrutnej zbrodni zwrotem: „Niech Krew Jego spadnie na nas i na dzieci nasze!” („24
godziny Męki Pańskiej”; str. 79)… Może właśnie brutalność codziennego życia,
obnażająca swą brzydotę w bólu, w cierpieniu, w chorobie, w samotności, jest
Krwią Zbawiciela spadającą na nas – dzieci obciążone owym przekleństwem?!… Może
wszelkie zło, którego doświadczamy, jest konsekwencją naszych grzechów i
słabości?!... Może sami siebie ranimy?...
Jeśli nie stać nas na ofiarne przyjęcie korony
cierniowej w postaci jej ostrego kawałka, przebijającego ludzkie serce
cierpieniem i tym samym koronującego owe serce Miłością oraz czyniącego owe
serce podobnym do Serca Jezusa, to czy mamy prawo czuć się równymi Panu naszemu
– Królowi i Władcy wszelkiego stworzenia? Kim jesteśmy, że bezczelnie przywłaszczamy
sobie prawo do traktowania Boga jak kogoś równego sobie?! Kim jesteśmy?!
Gdzie jest twoja korona cierniowa, dzięki której
człowiek otrzymuje prawo bycia podobnym do Jezusa poprzez współuczestniczenie w
Jego Męce i poprzez czynienie zadośćuczynienia za niesprawiedliwych i
grzesznych, słabych i pysznych? Gdzie jest twoja cierniowa korona?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz