wtorek, 20 lutego 2018

KORONA


„Muszę we wszystkim przerobić człowieka. Grzech pozbawia go korony i ukoronował go taką niełaską i zagubieniem, że nie może zbliżyć się do Mojego Majestatu. Grzech zhańbił go i sprawił, że stracił wszelkie prawa do honoru i chwały. Dlatego też chcę być ukoronowany cieniami, aby włożyć koronę na czoło człowieka i zwrócić mu wszelkie prawa do honoru i chwały. Wobec Mojego Ojca, Moje ciernie będą reprezentacją i głosami przebaczenia za tak wiele grzechów popełnionych w myślach, zwłaszcza pychy, oraz głosami światła dla każdego stworzonego umysłu, jak również błaganiem, ażeby mnie nie znieważano.”
(„24 godziny Męki Pańskiej”, str. 74)
- tymi słowami wyjaśnienia Jezus zwrócił się bezpośrednio do Luisy Piccarrety, wprowadzając ją w tajemnicę, objawiającą siedemnastą godzinę Męki Pańskiej, której wiarygodne odzwierciedlenie znajduje się również na stronach „Pasji”, opisanej w niezwykle szczegółowy i bardzo obrazowy sposób przez Annę Katarzynę Emerich – niemiecką mistyczkę i stygmatyczkę oraz wizjonerkę katolicką, beatyfikowaną przez papieża Jana Pawła II dnia 3 października 2004 roku.
Czy w obliczu owych dokumentów człowiek ma prawo posiadać jakiegokolwiek wątpliwości wobec przedstawionej mu Prawdy?...
Na następnej stronie objawień, spisywanych skrupulatnie przez Luisę Piccarettę, Pan Jezus wyraźnie zaznacza, iż „… te ciernie mówią, że Chrystus chce być ukonstytuowany Królem każdego serca” i prosi, by „wziąć te ciernie, by przebić nimi swoje serce i by pozbawić się wszystkiego, co nie należy do Niego, by pozostawić jeden cierń w swoim sercu, jako pieczęć na znak, że On jest Królem i by tym sposobem nie pozwolić na wtargnięcie do serca czegokolwiek innego” („24 godziny Męki Pańskiej, str. 75).
Czy w obliczu owej przytoczonej wypowiedzi, wypływającej z ust Zbawiciela, człowiek ma prawo posiadać jakiekolwiek wątpliwości wobec miejsca, które mu przysługuje i które znajduje się u stóp Boga – Króla? Czy w obliczu przedstawionej Prawdy wszelkie pytania mają rację bytu?
Bardzo często zastanawiam się nad ludzką zdolnością upraszczania relacji łączących człowieka z Bogiem. Przyglądam się różnorodnym postawom. Obserwuję ludzi rozdających wiernym Komunię Świętą i automatycznie przypominam sobie zapis Anny Katarzyny Emerich, która na stronach „Pasji” zaznacza, że dotyk grzesznych rąk, na których spoczywać będzie Jego Ciało, jest przyczyną przepełniającej Jezusa goryczy i bólu.
Kim jesteśmy, by stawać przez Panem jak przed równym sobie?! Czyż Jezus nie zaznacza, że jest „Królem każdego serca”? Czyż nie uświadamia nas, że „nie jesteśmy godni zbliżyć się do Jego Majestatu, ponieważ grzech nas zhańbił i sprawił, iż straciliśmy wszelkie prawa do honoru i chwały”?
Owszem!, prawdą jest, iż Ofiara Miłości, jaką Pan złożył na Drzewie Zbawienia przywraca nam utracone prawa, wymienione wyżej – prawa do honoru i chwały. Prawdą jest jednak również i to, że poprzez nieustanne nasze zawzięte powracanie do grzechu wracamy do poziomu istot „niegodnych i ukoronowanych niełaską oraz zagubieniem”. Z powodu ułomnej, słabej natury stajemy się ponownie istotami brudnymi i marnymi. Grzesząc, zrzucamy z własnej skroni koronę, będącą symbolem przywileju – prawa do honoru i chwały. Pławimy się wówczas w niegodziwości i hańbie.
Jakim więc prawem stajemy przed Jezusem jak przed równym sobie?!... Czyż Królowi każdego serca nie winniśmy okazywać miłości i szacunku według sposobu, na jaki Majestat Władcy zasługuje i na jaki poddany może sobie pozwolić? Czyż stać nas na odwzajemnienie Miłości z równym poświęceniem i oddaniem, z równą ofiarą cierpienia czy życia? Kimże zatem jesteśmy, by stawać przed Majestatem Króla – Boga jak przed obliczem równego sobie? Kim jesteśmy?!...
Obserwuję zachowanie ludzi na audiencji u papieża, na spotkaniu z monarchą lub z prezydentem kraju. Zauważam, że wszystkim wymienionym dostojnikom społecznym okazywana jest cześć i szacunek poprzez pokłon, albo skłon, poprzez uniżenie, opuszczenie wzroku ukrytego pod powiekami przysłaniającymi oczy. Ludzie potrafią okazać szacunek owym dostojnikom. Potrafią się ukorzyć i uniżyć przed nimi, wyrażając akceptację swego społecznego położenia, przynależności do niższej klasy.
Czemu nie okazujemy czci i nie oddajemy honoru Bogu – Królowi wszelkiego stworzenia, Królowi wszystkich dostojników społecznych, Władcy nad władcami? Czemu nie stać ludzi na hołd – akt zachwytu i uległości oraz poddaństwa wobec Pana Nieba i Ziemi?
Stajemy przed Bogiem jak przed równym sobie, uzurpując sobie całkowite prawo do przywilejów jakie przysługują Królowi. Ignorujemy Majestat Ojca Niebieskiego. Degradujemy Go, ściągając z głowy Chrystusa koronę, którą dekorujemy bezczelnie własne skronie. Klękamy przed człowiekiem, a przed Bogiem stajemy twarzą w twarz, oko w oko jak z równym sobie kompanem.
Czy mamy prawo postępować w tak haniebny sposób? Czy Majestat Króla każdego serca nie zasługuje na honory i cześć, na hołd i pokłon, na nasze uniżenie i poddaństwo – na wszystko to, co jako ludzie okazujemy człowiekowi uwieńczonemu społecznymi przywilejami?
W kontekście sytuacji, w której dłonie zwykłego parafianina, zwykłej parafianki obejmują Hostię, usłyszałam, że „boimy się Jezusa dotknąć, a On wychodzi do nas mimo naszych grzechów i słabości”. W obliczu przytoczonego stwierdzenia przeszył mnie bunt wobec owej usprawiedliwionej postawy człowieka. Nie boję się bowiem dotknąć Jezusa, ale z powodu świadomości potęgi Jego Miłości i Ofiary, Jego Nieskazitelności i Doskonałości, nie czuję się godną wyciągnięcia brudnej dłoni w kierunku Majestatu Pana, gdyż jestem tylko służebnicą Boga, grzesznym dzieckiem, które często bywa niepokorne i uparte. Zhańbiona grzechem, uwieńczona niełaską staję przed Bogiem jak przed Królem a nie jak przed równym sobie.
Czy jesteś godny stanąć przed Majestatem Króla każdego serca w postawie człowieka posiadającego przywileje Władcy? Czy jesteś godna, by dłońmi objąć Hostię stając przed Jezusem niczym kapłan, namaszczony sakramentem wyróżnienia do pełnienia bezpośredniej posługi pasterza w Imię Boga? Czy jesteśmy godni w momencie Komunii Świętej przyjąć Ciało i Krew Zbawcy w postawie kogoś równego Jezusowi?
Iluż z nas posiada serce przebite cierniem na znak, że Chrystus jest Królem naszego zranionego, cierpiącego i ukoronowanego Miłością serca? Ilu?!...
W chwili niepowodzeń, w obliczu bólu i choroby, w momencie utraty kogoś bliskiego, w czasie trudów i zmartwień, problemów i nieszczęść pragniemy przeważnie zrzucenia z własnych ramion ciężaru owego krzyża. Zwracamy się do Boga z nieugiętą prośbą o uwolnienie i uzdrowienie ciała oraz duszy, życia codziennego: zawodowego i rodzinnego czy towarzyskiego. Odrzucamy akt przymierza. Nie przyjmujemy ciernia z korony cierpiącego, ukoronowanego ludzkim okrucieństwem Jezusa. Nie wyrażamy zgody na przebicie naszego serca bólem. Nie wyrażamy zgody na współcierpienie i na czynienie zadośćuczynienia za niesprawiedliwych oraz grzesznych bliźnich, by „odprawić z nich wszelki odór pychy i zepsucia, aby ukonstytuować Chrystusa Królem wszystkich” („24 godziny Męki Pańskiej”, str. 75). Nie wyrażamy zgody na koronację naszego serca Miłością. Pragniemy jedynie szczęścia i bezpieczeństwa, wygody i swobody, młodości i zdrowia, miłości i pomyślności, sukcesów i dostatku tu! na ziemi w dobie trwającej oraz kruchej doczesności. Nie stać nas na cierpliwość w dążeniu do Królestwa Niebieskiego. Brama prowadząca do wspomnianego Królestwa jest bowiem zbyt wąska a droga zbyt niewygodna i wymagająca. Żądamy więc stanu obiecanego nam raju tu i teraz, powołując się na akt Ofiarowanej, Ukrzyżowanej Miłości jako łaski, która nam się po prostu należy. Uzurpujemy sobie prawo do aktu śmiałego dotykania Jezusa, usprawiedliwiając przywłaszczenie owego przywileju Jego Oddaniem – Męką Pańską i Miłosierdziem. Bezczelnie korzystamy z darów Jego Ofiary. Stajemy przed Bogiem jak przed równym sobie, zapominając, że to On jest Królem i Panem!
Kim jesteśmy? Czy posiadamy ukoronowane Miłością cierpiącego Chrystusa serce – serce przebite cierniem? Co takiego my ofiarowaliśmy Bogu? Czy staramy się chociaż odwzajemnić Miłość, którą On nas nieustannie obdarza?
W godzinie osobistego bólu i cierpienia często oskarżamy Boga o znieczulicę i obojętność. Nie bierzemy wówczas pod uwagę, że wszelkie zło, którego człowiek doświadcza, może być w rzeczywistości konsekwencją przekleństwa, wykrzyczanego! ustami krwiożerczego tłumu, stojącego przed Piłatem i żądającego ukrzyżowania Syna Bożego poprzez opieczętowanie owej okrutnej zbrodni zwrotem: „Niech Krew Jego spadnie na nas i na dzieci nasze!” („24 godziny Męki Pańskiej”; str. 79)… Może właśnie brutalność codziennego życia, obnażająca swą brzydotę w bólu, w cierpieniu, w chorobie, w samotności, jest Krwią Zbawiciela spadającą na nas – dzieci obciążone owym przekleństwem?!… Może wszelkie zło, którego doświadczamy, jest konsekwencją naszych grzechów i słabości?!... Może sami siebie ranimy?...
Jeśli nie stać nas na ofiarne przyjęcie korony cierniowej w postaci jej ostrego kawałka, przebijającego ludzkie serce cierpieniem i tym samym koronującego owe serce Miłością oraz czyniącego owe serce podobnym do Serca Jezusa, to czy mamy prawo czuć się równymi Panu naszemu – Królowi i Władcy wszelkiego stworzenia? Kim jesteśmy, że bezczelnie przywłaszczamy sobie prawo do traktowania Boga jak kogoś równego sobie?! Kim jesteśmy?!
Gdzie jest twoja korona cierniowa, dzięki której człowiek otrzymuje prawo bycia podobnym do Jezusa poprzez współuczestniczenie w Jego Męce i poprzez czynienie zadośćuczynienia za niesprawiedliwych i grzesznych, słabych i pysznych? Gdzie jest twoja cierniowa korona?...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz