Piękno świata to impresjonizm istnienia, ulotność i
kruchość, niepowtarzalność i płynność mijającego bezpowrotnie czasu, który
odziera ludzi z prawa do życia, to ta jedna i jedyna chwila, trwająca bardzo
krótko i wyjątkowo, przypominająca motyla, prostującego w strumieniach słońca
skrzydła, siedzącego na stokrotce lub koniczynie, odpoczywającego i
rozkoszującego się momentem zatrzymania, ale i gotowego do lotu, by uniknąć
pułapki zakleszczonych dłoni. Przemijanie niemal bezszelestnie przepływa
korytem codzienności, zmieniając dokoła wszystkich i wszystko. To dłuto czasu
nadające kształt wszelkiemu stworzeniu zachwyca mnie kunsztem swej sztuki.
Bardzo lubię obserwować i podziwiać proces zwany przemijaniem. Kocham
delektować się smakiem danej chwili, której nagle nie jestem w stanie powtórzyć
i uchwycić, zatrzymać na zawsze czy w jakikolwiek sposób opisać lub wiernie
zapamiętać. Zatrzymuję się często w pędzie codziennego życia, by popatrzeć na
żółkniejące liście, na ścinane ostrzem jesieni trawy, na strzępki pajęczyn
rozpiętych niczym podarty żagiel pomiędzy źdźbłami usychających rdzawo roślin,
w które wplątuje się zagubiony powiew sennego wiatru.
Czytelnicy pisanych przeze mnie wierszy,
odzwierciedlających stan melancholijnej zadumy, często zwracają mi uwagę na
smutek, który portretuję w komponowanych przeze mnie rymowankach i który zdaje
się być… niepotrzebny?, zaskakujący?... Większość z tego właśnie powodu odbiera
mnie jako osobę przygnębioną, nie potrafiącą cieszyć się i radować życiem, osobę
depresyjną i nostalgiczną.
Kocham smutek – żal serdeczny. Dzięki niemu właśnie
zachwycam się życiem. Dzięki niemu dostrzegam piękno istnienia, czasu,
przemijania, impresjonizmu rzeczywistości. Dzięki niemu też nauczyłam się nie
marnować chwil, które bardzo często odchodzą niezauważalne i niedoceniane. Dzięki
niemu potrafię oderwać się od rzeczywistości, by zanurzyć się w milczeniu, w
zadumie, w celebracji Bożego dzieła, w uwielbieniu Ojca Wszechmogącego, w
analizie własnego rachunku sumienia. Dzięki niemu nie odkładam niczego na
później. Wszystko, cokolwiek pragnę zrobić, powiedzieć, napisać, wykonuję w
momencie natchnienia, impulsu, potrzeby serca, bo przecież jutro może nie
nastąpić. Dziś jest tylko raz. Wschód czy zachód słońca jest tylko raz. Pełnia
księżyca i zroszony rosą wieczór są tylko raz. Jutro przecież może nie
nastąpić…
Smutek jest moją radością życia. Wzbudza we mnie
miłość do Boga i wdzięczność za wszystkich, których spotykam, oraz wszystko,
czego doświadczam. Smutek uświadamia mi moją wrodzoną kruchość i nędzność,
marność i przemijanie, bezradność i bezsilność wobec praw natury, wobec
przeznaczenia – wobec śmierci. Smutek wskazuje mi obecność Boga, który jest
wszystkim i bez którego nie istnieję. Smutek uczy mnie umierać w poczuciu
szczęścia. Budząc się, czuję wdzięczność za nowy dzień, radość wywołaną pięknem
poranka. Cieszę się, że mogę być, doświadczać, przeżywać, współuczestniczyć,
tworzyć, decydować, kochać… Cieszę się, że po prostu jestem. Wieczorem,
świadoma własnej kruchości, która przypomina płomień karłowatej, stopionej
czasem świeczki, analizuję cały dzień, zastanawiam się nad tym, co pomyślałam,
co zrobiłam, co powiedziałam czy postanowiłam, nad emocjami, nad doświadczeniami
i relacjami z ludźmi – uczę się samej siebie, uczę się siebie poznawać w
szczery i bezwstydny sposób.
Smutek jest formą dojrzałości i aktem prawdy.
Człowiek, przebywający w towarzystwie, jest w stanie
zagrać w aktorski, dobrze wyreżyserowany sposób radość. Potrafi zaśmiać się na
zawołanie, by dopasować się do grona, w którym przebywa, by nie uczynić
przykrości autorowi kiepskiego dowcipu. Umie być nieprawdziwy i zakłamany w
udawanej uciesze. W masce sztucznej radości potrafi iść przez życie z przyklejonym
uśmiechem, czego nie jest już w stanie zrobić w obliczu odczuwanego smutku,
gdyż wspomniany stan ducha uzewnętrznia i obnaża ludzką wrażliwość, wydobywa z
człowieka prawdę o nim samym w sposób wiarygodny i bezkompromisowy. Bardzo
często przygnębiające, nieszczęśliwe doświadczenia codziennej wędrówki szlakiem
doczesności stają się możliwością wniknięcia we własne wnętrze w celu
samopoznania, w celu spotkania się z Bogiem twarzą w twarz. Smutek bowiem jest
stanem, w którym prawda staje przed Prawdą w strumieniach niezakłamania,
szczerości, nieprzekształcenia i własnej nagości całkowicie swobodna, bo wolna
od ludzkich definicji czy interpretacji.
Kocham żal serdeczny. Kocham ten stan, w którym
staję z prawdą oko w oko, w którym potrafię wyczulić zmysły, w którym dotykam piękna
istnienia jakim jest przemijanie i kruchość a tym samym Miłość i Dobroć Boga. W
smutku nie jest mi smutno. Nie odczuwam żalu w postaci przygnębienia z powodu
delikatności życia, które w podmuchach czasu gaśnie, kurczy się coraz bardziej
i bardziej, znika w doczesnym wymiarze swojego istnienia. Smutek jest dla mnie
świadomym oczekiwaniem na powrót do Domu. Dzięki niemu wiele doświadczam, wiele
dostrzegam i wiele przeżywam, wyostrzając czujność ludzkich zmysłów. Smutek
jest formą dojrzałości i aktem prawdy. To moment spotkania się z Bogiem. To
doświadczenie ducha i ukojenie ciała. To zaczyn pokory i ziarenko miłości. To
początek lepszego życia. To szczęście szczere i prawdziwe. To szansa na
pogłębianie pobożności i droga do doskonałości. To piękno ludzkiego istnienia i
sens życia. To rozmowa z Panem. To również szept sumienia…
- tym wszystkim jest dla mnie smutek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz