poniedziałek, 15 stycznia 2018

MARZENIE

Marzy mi się Niebo…
Wczesnym rankiem, kiedy wszyscy jeszcze pogrążeni są we śnie, kiedy spokój spaceruje po ulicach, przechodząc w głębokiej zadumie pod strumieniami świateł przydrożnych latarni, delektuję się kawą, patrzę przez okno na zewnątrz, podziwiając świat, i rozmawiam szeptem gadatliwych myśli z Panem Bogiem, wzdychając do Niego nieustannie prośbą o możliwość realizacji mojego pragnienia bycia w Królestwie Niebieskim w towarzystwie męża, syna, rodziców i rodzeństwa, po prostu wszystkich bliskich mojemu sercu. Marzy mi się rajskie życie w gronie prawdziwie szczęśliwych ludzi u boku Miłosiernego Ojca Wszechmogącego. Pragnę przekroczyć próg Nieba, wejść do przepięknego ogrodu, w którym roślinność, ptactwo, kolory, zwierzęta, zapachy, szepty i szelesty natury są z pewnością znacznie cudowniejsze od tych wszystkich dzieł Bożych świata doczesnego. Pragnę poczuć całą duszą i ciałem wolność od emocji mrocznych oraz destrukcyjnych, od zmartwień, bólu, beznadziei, bezsilności, niemocy, od pędu za czymś a w rzeczywistości za niczym… Pragnę być wolna! Chcę poczuć się delikatnością, rześkiego, świeżego powiewu, który swobodnie unosi się w przestrzeni niczym mglista nić rozwieszona na przezroczystych skrzydełkach szczerego szczęścia. Pragnę być prawdziwa. Pragnę Miłości i Nieba. Pragnę Boga.
Wszystko tu i teraz wydaje mi się potrzebne, ale nieistotne. Nie przywiązuję szczególnej uwagi do mebli, urządzeń, rzeczy, którymi ludzie niczym sroki zdobią, ale czy podnoszą?!, swoją wartość. Nie koncentruję się na karierze zawodowej, na sławie i prestiżu społecznym. Robię z pasją to, co kocham. Wykonuję obowiązki codziennego życia jako kobieta, żona i matka, córka czy siostra, przyjaciółka czy koleżanka, ale z miłością i szacunkiem do Boga i do człowieka, z wdzięcznością za wszystkich i wszystko bez względu na rodzaj doświadczenia – bez względu na wyrazistość jego smaku. Czasami czuję ból i rozczarowanie, żal i cierpienie, ale kimże ja jestem?! jeśli nie marnością, która staje się istotą tylko i wyłącznie dzięki Miłości Ojca Niebieskiego, kimże jestem?!...
Mam dach nad głową i chleb, ubrane ciało, które nie gorszy nagością, rodzinę, miłość i spokój a niekiedy burzę uczuć, a po niej przejrzystość i świeżość atmosfery oraz klarowność sytuacji. Nie potrafię się gniewać. Nie mam zachłannych ambicji, które trudno zaspokoić. Nie posiadam bezgranicznego apetytu na posiadanie i bycie kimś ważnym (?). Nie odczuwam nawet najmniejszej ochoty by ruszyć w pędzie społecznego wyścigu, by okazać się zwycięzcą – człowiekiem najlepszym (?) i najbogatszym (?). To, co mam, w zupełności mi wystarcza tu i teraz, w tym właśnie momencie i w tym miejscu doczesnej wędrówki, ale stan odczuwanych potrzeb i stan posiadanych dóbr jest Bożą łaską – żadna w tym moja wyjątkowość i zasługa.
Czuję się szczęśliwa i smutna zarazem. Trudno to wyjaśnić...
Kocham i czuję się kochaną. Żyję w galerii cudownie pięknej sztuki, którą jest natura, zaspokajając wrażliwość ducha na otaczający mnie artyzm niebywałego talentu – to moje całe bogactwo. Idę szlakiem przemijającego czasu z plecakiem codziennych obowiązków, przypisanych do roli kobiety, żony, matki, córki, siostry… ale to wszystko nic. W środku mnie całej, w moim sercu jest głód ssącej boleśnie pustki – tęsknię za Bogiem i marzę o Niebie.
„Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest królestwo niebieskie. Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni pokój czyniący, albowiem nazwani będą synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem ich jest królestwo niebieskie.” (Mt 5,1-16)…
Ileż jeszcze ciężkiej pracy przede mną w każdej sekundzie i minucie doczesnego życia nas samą sobą, ileż wyrzeczeń i wytrwałości, walki z pokusami i słabościami, ileż wysiłku i szczerego zaangażowania, upadków i sukcesów, i upadków, niepowodzeń i porażek, i zwycięstw oraz wzlotów, i znowu upadków? Ileż?!...
Tak wiele otrzymuję od Boga, a tak mało daję od siebie, tak skąpie i nieudolnie się odwdzięczam aktami własnego życia jako Jego dziecko, ale…

Marzę o Niebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz