Marzy mi się Niebo…
Wczesnym rankiem, kiedy wszyscy jeszcze pogrążeni są
we śnie, kiedy spokój spaceruje po ulicach, przechodząc w głębokiej zadumie pod
strumieniami świateł przydrożnych latarni, delektuję się kawą, patrzę przez
okno na zewnątrz, podziwiając świat, i rozmawiam szeptem gadatliwych myśli z
Panem Bogiem, wzdychając do Niego nieustannie prośbą o możliwość realizacji
mojego pragnienia bycia w Królestwie Niebieskim w towarzystwie męża, syna,
rodziców i rodzeństwa, po prostu wszystkich bliskich mojemu sercu. Marzy mi się
rajskie życie w gronie prawdziwie szczęśliwych ludzi u boku Miłosiernego Ojca
Wszechmogącego. Pragnę przekroczyć próg Nieba, wejść do przepięknego ogrodu, w
którym roślinność, ptactwo, kolory, zwierzęta, zapachy, szepty i szelesty
natury są z pewnością znacznie cudowniejsze od tych wszystkich dzieł Bożych
świata doczesnego. Pragnę poczuć całą duszą i ciałem wolność od emocji
mrocznych oraz destrukcyjnych, od zmartwień, bólu, beznadziei, bezsilności,
niemocy, od pędu za czymś a w rzeczywistości za niczym… Pragnę być wolna! Chcę
poczuć się delikatnością, rześkiego, świeżego powiewu, który swobodnie unosi
się w przestrzeni niczym mglista nić rozwieszona na przezroczystych
skrzydełkach szczerego szczęścia. Pragnę być prawdziwa. Pragnę Miłości i Nieba.
Pragnę Boga.
Wszystko tu i teraz wydaje mi się potrzebne, ale
nieistotne. Nie przywiązuję szczególnej uwagi do mebli, urządzeń, rzeczy,
którymi ludzie niczym sroki zdobią, ale czy podnoszą?!, swoją wartość. Nie
koncentruję się na karierze zawodowej, na sławie i prestiżu społecznym. Robię z
pasją to, co kocham. Wykonuję obowiązki codziennego życia jako kobieta, żona i
matka, córka czy siostra, przyjaciółka czy koleżanka, ale z miłością i
szacunkiem do Boga i do człowieka, z wdzięcznością za wszystkich i wszystko bez
względu na rodzaj doświadczenia – bez względu na wyrazistość jego smaku.
Czasami czuję ból i rozczarowanie, żal i cierpienie, ale kimże ja jestem?!
jeśli nie marnością, która staje się istotą tylko i wyłącznie dzięki Miłości
Ojca Niebieskiego, kimże jestem?!...
Mam dach nad głową i chleb, ubrane ciało, które nie
gorszy nagością, rodzinę, miłość i spokój a niekiedy burzę uczuć, a po niej
przejrzystość i świeżość atmosfery oraz klarowność sytuacji. Nie potrafię się
gniewać. Nie mam zachłannych ambicji, które trudno zaspokoić. Nie posiadam
bezgranicznego apetytu na posiadanie i bycie kimś ważnym (?). Nie odczuwam
nawet najmniejszej ochoty by ruszyć w pędzie społecznego wyścigu, by okazać się
zwycięzcą – człowiekiem najlepszym (?) i najbogatszym (?). To, co mam, w
zupełności mi wystarcza tu i teraz, w tym właśnie momencie i w tym miejscu
doczesnej wędrówki, ale stan odczuwanych potrzeb i stan posiadanych dóbr jest
Bożą łaską – żadna w tym moja wyjątkowość i zasługa.
Czuję się szczęśliwa i smutna zarazem. Trudno to
wyjaśnić...
Kocham i czuję się kochaną. Żyję w galerii cudownie
pięknej sztuki, którą jest natura, zaspokajając wrażliwość ducha na otaczający
mnie artyzm niebywałego talentu – to moje całe bogactwo. Idę szlakiem
przemijającego czasu z plecakiem codziennych obowiązków, przypisanych do roli
kobiety, żony, matki, córki, siostry… ale to wszystko nic. W środku mnie całej,
w moim sercu jest głód ssącej boleśnie pustki – tęsknię za Bogiem i marzę o
Niebie.
„Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest królestwo
niebieskie. Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię. Błogosławieni,
którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni, którzy łakną i
pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni,
albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni
Boga oglądać będą. Błogosławieni pokój czyniący, albowiem nazwani będą synami
Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości,
albowiem ich jest królestwo niebieskie.” (Mt 5,1-16)…
Ileż jeszcze ciężkiej pracy przede mną w każdej
sekundzie i minucie doczesnego życia nas samą sobą, ileż wyrzeczeń i
wytrwałości, walki z pokusami i słabościami, ileż wysiłku i szczerego
zaangażowania, upadków i sukcesów, i upadków, niepowodzeń i porażek, i zwycięstw
oraz wzlotów, i znowu upadków? Ileż?!...
Tak wiele otrzymuję od Boga, a tak mało daję od
siebie, tak skąpie i nieudolnie się odwdzięczam aktami własnego życia jako Jego
dziecko, ale…
Marzę o Niebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz