poniedziałek, 15 stycznia 2018

CHLEB

Nigdy nie jestem sama – odizolowana od wszystkich i wszystkiego, nawet!, kiedy znajduję się tylko w towarzystwie samotności.
Bóg zawsze jest przy mnie wiernie obecny w moim codziennym życiu, w każdym okruchu mijającego czasu, w każdym, niewyczuwalnym westchnieniu wskazówek zegara – zawsze i wszędzie.
Ugniatał mnie i wyrabiał niczym zaczyn powoli wsiąkający w aksamitną strukturę mąki. Rozciągał, obracał w dłoniach Mądrości, rozwałkowywał palcami Miłości i nadawał nowy kształt. Teraz zostawił mnie pod lnianą ściereczką w cieple Swojego Miłosierdzia i cierpliwie czeka na mój ruch, na moje duchowe wzrastanie, na pełną dojrzałość i oddanie, bym nabrała pulchności i delikatności oraz smaku, by w płomieniach powołania rozgrzewających piec Jego woli uczynić ze mnie chrupki, smaczny chleb.
Dojrzewam więc pod śnieżnobiałym, lnianym płótnem Jego Dobra Ojcowskiego oddania i zaangażowania. Raz pęcznieję puszystą masą duchowej świętości, a raz opadam plackiem nienadającym się do wypieku. Wszystko bowiem zależy od temperatury otaczającego mnie świata, który wywiera na mnie decydujący wpływ ze względu na moją słabą i grzeszną naturę. Nic jednak nie jest stracone i przesądzone, bo oto On – mój umiłowany Ojciec zagląda pod lnianą ściereczkę, badając wnikliwie stan mojej duszy, po czym troskliwie podrzuca drewna, rozpala płomienie Miłosierdzia i ciepłem Miłości niszczy chłód otoczenia, powodując wzrastanie świętości, do której przecież wszyscy jesteśmy powołani.
Nigdy nie jestem sama, nawet!, z samotnością u boku.
Bóg wielokrotnie udowodnił mi Swoją Ojcowską Miłość, otaczając mnie poczuciem bezpieczeństwa i szczęścia. Słowem Pisma Świętego przemawia do mnie, wspierając i pocieszając, wyjaśniając i inspirując. W bólu i znoju mozolnego, trudami wybrukowanego życia jest zawsze przy mnie, dźwigając mnie na ramieniu niczym krzyż, bym mogła iść dalej, do przodu, przed siebie, wytrwale i zwycięsko. W chwilach radości siedzi obok, radując się moim szczęściem i sukcesem jak prawdziwie dumny z pociechy Tatuś. W momentach rozmarzenia obejmuje mnie czule ramieniem, całując me skronie szeleszczącym delikatnie oddechem jakim jest wiatr, szepcząc szumem roztańczonych liści, zaglądając mi w oczy źrenicami słońca czy milcząc w zadumie zdradzanej pluskiem wody. W pracy zaś stoi za mną pochylony łagodnie i podpowiadający najlepsze rozwiązania lub metody niczym Ojciec pomagający dziecku w nauce podstawowych przedmiotów codziennego życia.
Nigdy nie jestem sama.
Wszystko, cokolwiek robię, czynię w Panu, z Nim i przede wszystkim dla Niego, bo na Jego chwałę. W każdym mizernym ułamku swego doczesnego życia czuję obecność Boga, który jest dla mnie wszystkim, dzięki czemu w ogóle człowiek może funkcjonować. Ufam Mu, więc… jestem pod lnianą ściereczką Jego Ojcowskiej Miłości, starając się postępować tak, by wzrastać i dojrzewać w płomieniach Jego Miłosierdzia.
Nie umiem prosić dla siebie, za siebie i o siebie… Nie potrafię. Wydaje mi się to nawet w ogóle niepotrzebne. Wierzę bowiem, że wszystko, co mam, czego doświadczam, co mnie spotyka czy kształtuje jest troskliwie opieczętowane Jego Obecnością. Wiem, że Bóg mnie kocha i że Całym Sobą dba o mnie i o moje szczęście. Ufam Jego Miłosierdziu i Mądrości. Niech czyni ze mną i przeze mnie dobro, niech mnie rozgrzewa ciepłem Swojej Miłości. Pragnę być rumianym, chrupiącym, świeżym, gorącym chlebem w Jego dłoniach.
Tylko tyle i aż tyle.

Panie, niech się dzieje Twoja wola. Oddaję Ci siebie i całe swoje życie. Cała Twoja Panie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz