Nigdy nie jestem sama – odizolowana od wszystkich i
wszystkiego, nawet!, kiedy znajduję się tylko w towarzystwie samotności.
Bóg zawsze jest przy mnie wiernie obecny w moim
codziennym życiu, w każdym okruchu mijającego czasu, w każdym, niewyczuwalnym
westchnieniu wskazówek zegara – zawsze i wszędzie.
Ugniatał mnie i wyrabiał niczym zaczyn powoli
wsiąkający w aksamitną strukturę mąki. Rozciągał, obracał w dłoniach Mądrości,
rozwałkowywał palcami Miłości i nadawał nowy kształt. Teraz zostawił mnie pod
lnianą ściereczką w cieple Swojego Miłosierdzia i cierpliwie czeka na mój ruch,
na moje duchowe wzrastanie, na pełną dojrzałość i oddanie, bym nabrała
pulchności i delikatności oraz smaku, by w płomieniach powołania
rozgrzewających piec Jego woli uczynić ze mnie chrupki, smaczny chleb.
Dojrzewam więc pod śnieżnobiałym, lnianym płótnem
Jego Dobra Ojcowskiego oddania i zaangażowania. Raz pęcznieję puszystą masą
duchowej świętości, a raz opadam plackiem nienadającym się do wypieku. Wszystko
bowiem zależy od temperatury otaczającego mnie świata, który wywiera na mnie
decydujący wpływ ze względu na moją słabą i grzeszną naturę. Nic jednak nie
jest stracone i przesądzone, bo oto On – mój umiłowany Ojciec zagląda pod
lnianą ściereczkę, badając wnikliwie stan mojej duszy, po czym troskliwie podrzuca
drewna, rozpala płomienie Miłosierdzia i ciepłem Miłości niszczy chłód
otoczenia, powodując wzrastanie świętości, do której przecież wszyscy jesteśmy
powołani.
Nigdy nie jestem sama, nawet!, z samotnością u boku.
Bóg wielokrotnie udowodnił mi Swoją Ojcowską Miłość,
otaczając mnie poczuciem bezpieczeństwa i szczęścia. Słowem Pisma Świętego
przemawia do mnie, wspierając i pocieszając, wyjaśniając i inspirując. W bólu i
znoju mozolnego, trudami wybrukowanego życia jest zawsze przy mnie, dźwigając
mnie na ramieniu niczym krzyż, bym mogła iść dalej, do przodu, przed siebie,
wytrwale i zwycięsko. W chwilach radości siedzi obok, radując się moim
szczęściem i sukcesem jak prawdziwie dumny z pociechy Tatuś. W momentach
rozmarzenia obejmuje mnie czule ramieniem, całując me skronie szeleszczącym
delikatnie oddechem jakim jest wiatr, szepcząc szumem roztańczonych liści,
zaglądając mi w oczy źrenicami słońca czy milcząc w zadumie zdradzanej pluskiem
wody. W pracy zaś stoi za mną pochylony łagodnie i podpowiadający najlepsze
rozwiązania lub metody niczym Ojciec pomagający dziecku w nauce podstawowych
przedmiotów codziennego życia.
Nigdy nie jestem sama.
Wszystko, cokolwiek robię, czynię w Panu, z Nim i
przede wszystkim dla Niego, bo na Jego chwałę. W każdym mizernym ułamku swego
doczesnego życia czuję obecność Boga, który jest dla mnie wszystkim, dzięki
czemu w ogóle człowiek może funkcjonować. Ufam Mu, więc… jestem pod lnianą
ściereczką Jego Ojcowskiej Miłości, starając się postępować tak, by wzrastać i
dojrzewać w płomieniach Jego Miłosierdzia.
Nie umiem prosić dla siebie, za siebie i o siebie…
Nie potrafię. Wydaje mi się to nawet w ogóle niepotrzebne. Wierzę bowiem, że
wszystko, co mam, czego doświadczam, co mnie spotyka czy kształtuje jest
troskliwie opieczętowane Jego Obecnością. Wiem, że Bóg mnie kocha i że Całym
Sobą dba o mnie i o moje szczęście. Ufam Jego Miłosierdziu i Mądrości. Niech
czyni ze mną i przeze mnie dobro, niech mnie rozgrzewa ciepłem Swojej Miłości.
Pragnę być rumianym, chrupiącym, świeżym, gorącym chlebem w Jego dłoniach.
Tylko tyle i aż tyle.
Panie, niech się dzieje Twoja wola. Oddaję Ci siebie
i całe swoje życie. Cała Twoja Panie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz