poniedziałek, 15 stycznia 2018

TRYBUNAŁ "SPRAWIEDLIWOŚCI"

Rola sędziego, dostojna toga, znaczące stanowisko społeczne i związane z nim przywileje, władza, poczucie nieskazitelności i wielkości jaką daje prawo osądu i podjęcia decyzji w kwestii winy oraz wymiaru kary, przekonanie o własnej wyjątkowości i niemal doskonałości… - to wszystko tak bardzo nas zachwyca i pociąga, bo wywyższa i usuwa, spychając do podświadomości, ból wynikający z duchowych poranień.
Tak bardzo pragniemy Boga w codziennym życiu, że niekiedy stajemy się niewolnikami owego odczuwanego pragnienia, bowiem skupia się ono przede wszystkim na zmysłowym, namacalnym, fizycznym i czysto ludzkim marzeniu posiadania Ojca Wszechmogącego. Posiadaniu na wyłączność i niezwykle często na własnych warunkach. Bóg i Jego obecność w codziennym życiu zazwyczaj bowiem koncentruje się na potrzebie zdobycia charyzmatów, dzięki którym będziemy kimś znaczącym, ponieważ posiadającym władzę i moc uzdrawiania, prorokowania, obdarowywania spełnianymi marzeniami, odczarowywania i ulepszania. Modlimy się, pragniemy i często czekamy na dary. Chcemy bowiem w togach społecznego wyróżnienia przechadzać się po ulicach codziennego życia, dumnie spacerując obok ludzi, potrafiących dostrzec w nas kogoś wybranego, wyjątkowego i świętego, zaprzyjaźnionego z Jezusem Chrystusem i zwracającego się do Boga w niemal koleżeński sposób. Modlimy się i chełbimy osobistym zaangażowaniem w nabożeństwo, własną formą adoracji, jakby biła z nas łuna nieskazitelnej światłości ogromnego autorytetu, jakbyśmy to my czuli, wiedzieli, rozmawiali z Panem najlepiej, najcudowniej, najdoskonalej, najgodniej, jakbyśmy to właśnie my (nikt inny!) mieli wyłączne prawo nauczania chrześcijaństwa.
Czyż nie zachowujemy się jak uczniowie Chrystusa, którzy „szorstko zabraniali” (M 10,13-16) ludziom podchodzić do Jezusa po błogosławieństwo? Czy nie tworzymy wokół niego szczelnie zakleszczonego pierścienia zazdrośników, pragnących posiadać Zbawiciela tylko i wyłącznie dla siebie samych, by nie musieć dzielić się Nim z innymi?
Obserwujemy wiernych zgromadzonych w Kościele podczas Mszy Świętej. Uważnie się im przyglądamy. Szpiegujemy i zuchwale oceniamy ich serca, pouczając, że niepoprawnie się modlą, że nie są w pełni zaangażowani, że nie potrafią docenić Boga, że nie umieją okazać Panu chwały na jaką zasługuje, że dźwigają krzyż niepowodzeń lub cierpień z powodu braku wiary oraz bagażu grzechów czy zaniedbań i słabości…
Czyż wówczas Jezus „widząc to, nie oburza się i nie krzyczy: Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie przeszkadzajcie im!”? (M 10,13-17) Czyż „nie bierze ich w objęcia, kładzie na nich ręce i błogosławi im”? (M 10,13-17) Czy posiadamy serce podobne do Serca Jezusa Chrystusa i Jego oczy zdolne zanurzać mądre spojrzenie w źrenice człowieka, by przeszyć na wskroś prawdę o ludzkiej naturze z Miłością?
Dlaczego na widok wędrowca spragnionego Boga i podążającego za tłumem wiernych wołamy trwożliwie do Pana, by go „odprawił, bo krzyczy za nami”? (Mt 15,21-28) Czy mamy prawo uświęcać usta słowami Chrystusa, brzmiącymi: „wielka jest twoja wiara, niech ci się stanie, jak pragniesz”? (Mt 15,21-28)
Skoncentrujmy się na osobistych relacjach z Bogiem w skali 1:1, twarzą w twarz, źrenicą w źrenicę. Nie oceniajmy otaczających nas bliźnich. Rozluźnijmy palce zakleszczonych pewnie dłoni, by usunąć z nich trzymane zawzięcie kamienie oskarżeń, bowiem z powodu naszej grzesznej natury odebrane nam zostało prawo osądzania innych. To prawo jest wyłącznym przywilejem Chrystusa. Tylko Jezus zna człowieka i tylko On potrafi oraz może wydać wyrok w osądzie ludzkiego życia. Czas!, opuścić ławę trybunału „sprawiedliwości”. Czas!, zdjąć togę sędziowską, by stać się dzieckiem i „wejść do Królestwa Bożego” (M 10,13-17).

Tu i teraz w przestrzeni intymnego spotkania z Panem tylko: Bóg i ja, ja i Bóg – nikt i nic więcej. Bez tej szczerej relacji z Ojcem Wszechmogącym będę niczym wobec siebie, ludzi, świata i przyszłości, będę niczym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz