Rola sędziego, dostojna toga, znaczące stanowisko
społeczne i związane z nim przywileje, władza, poczucie nieskazitelności i
wielkości jaką daje prawo osądu i podjęcia decyzji w kwestii winy oraz wymiaru
kary, przekonanie o własnej wyjątkowości i niemal doskonałości… - to wszystko
tak bardzo nas zachwyca i pociąga, bo wywyższa i usuwa, spychając do
podświadomości, ból wynikający z duchowych poranień.
Tak bardzo pragniemy Boga w codziennym życiu, że
niekiedy stajemy się niewolnikami owego odczuwanego pragnienia, bowiem skupia
się ono przede wszystkim na zmysłowym, namacalnym, fizycznym i czysto ludzkim
marzeniu posiadania Ojca Wszechmogącego. Posiadaniu na wyłączność i niezwykle
często na własnych warunkach. Bóg i Jego obecność w codziennym życiu zazwyczaj bowiem
koncentruje się na potrzebie zdobycia charyzmatów, dzięki którym będziemy kimś
znaczącym, ponieważ posiadającym władzę i moc uzdrawiania, prorokowania,
obdarowywania spełnianymi marzeniami, odczarowywania i ulepszania. Modlimy się,
pragniemy i często czekamy na dary. Chcemy bowiem w togach społecznego
wyróżnienia przechadzać się po ulicach codziennego życia, dumnie spacerując
obok ludzi, potrafiących dostrzec w nas kogoś wybranego, wyjątkowego i
świętego, zaprzyjaźnionego z Jezusem Chrystusem i zwracającego się do Boga w
niemal koleżeński sposób. Modlimy się i chełbimy osobistym zaangażowaniem w
nabożeństwo, własną formą adoracji, jakby biła z nas łuna nieskazitelnej
światłości ogromnego autorytetu, jakbyśmy to my czuli, wiedzieli, rozmawiali z
Panem najlepiej, najcudowniej, najdoskonalej, najgodniej, jakbyśmy to właśnie
my (nikt inny!) mieli wyłączne prawo nauczania chrześcijaństwa.
Czyż nie zachowujemy się jak uczniowie Chrystusa,
którzy „szorstko zabraniali” (M 10,13-16) ludziom podchodzić do Jezusa po
błogosławieństwo? Czy nie tworzymy wokół niego szczelnie zakleszczonego
pierścienia zazdrośników, pragnących posiadać Zbawiciela tylko i wyłącznie dla
siebie samych, by nie musieć dzielić się Nim z innymi?
Obserwujemy wiernych zgromadzonych w Kościele
podczas Mszy Świętej. Uważnie się im przyglądamy. Szpiegujemy i zuchwale
oceniamy ich serca, pouczając, że niepoprawnie się modlą, że nie są w pełni
zaangażowani, że nie potrafią docenić Boga, że nie umieją okazać Panu chwały na
jaką zasługuje, że dźwigają krzyż niepowodzeń lub cierpień z powodu braku wiary
oraz bagażu grzechów czy zaniedbań i słabości…
Czyż wówczas Jezus „widząc to, nie oburza się i nie
krzyczy: Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie przeszkadzajcie im!”? (M
10,13-17) Czyż „nie bierze ich w objęcia, kładzie na nich ręce i błogosławi
im”? (M 10,13-17) Czy posiadamy serce podobne do Serca Jezusa Chrystusa i Jego oczy
zdolne zanurzać mądre spojrzenie w źrenice człowieka, by przeszyć na wskroś
prawdę o ludzkiej naturze z Miłością?
Dlaczego na widok wędrowca spragnionego Boga i
podążającego za tłumem wiernych wołamy trwożliwie do Pana, by go „odprawił, bo
krzyczy za nami”? (Mt 15,21-28) Czy mamy prawo uświęcać usta słowami Chrystusa,
brzmiącymi: „wielka jest twoja wiara, niech ci się stanie, jak pragniesz”? (Mt
15,21-28)
Skoncentrujmy się na osobistych relacjach z Bogiem w
skali 1:1, twarzą w twarz, źrenicą w źrenicę. Nie oceniajmy otaczających nas
bliźnich. Rozluźnijmy palce zakleszczonych pewnie dłoni, by usunąć z nich
trzymane zawzięcie kamienie oskarżeń, bowiem z powodu naszej grzesznej natury
odebrane nam zostało prawo osądzania innych. To prawo jest wyłącznym
przywilejem Chrystusa. Tylko Jezus zna człowieka i tylko On potrafi oraz może
wydać wyrok w osądzie ludzkiego życia. Czas!, opuścić ławę trybunału
„sprawiedliwości”. Czas!, zdjąć togę sędziowską, by stać się dzieckiem i „wejść
do Królestwa Bożego” (M 10,13-17).
Tu i teraz w przestrzeni intymnego spotkania z Panem
tylko: Bóg i ja, ja i Bóg – nikt i nic więcej. Bez tej szczerej relacji z Ojcem
Wszechmogącym będę niczym wobec siebie, ludzi, świata i przyszłości, będę
niczym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz