poniedziałek, 15 stycznia 2018

PRZYSTANEK

Świat jest piękny. Natura jest majestatycznie cudowna. Wszelkie stworzenie jest dziełem wyjątkowym.
Siedzę na ławce pod zadaszeniem gęsto splecionych gałęzi wierzb i kasztanów, szeleszczących kojąco nade mną i wtapiających się w błogi plusk przepływającej wolnym strumieniem wody rzeki, wijącej się pod moimi stopami wąską wstążeczką przezrocza ogrodzonego wysokimi, strzelistymi trawami, w których schronienie znajdują szczury wodne i kaczki. W liściastych konarach zatrzymują się ptaki. Rozśpiewanym szczebiotem zdają się mnie zaczepiać do rozmowy. Milczę, uważnie się im przyglądając i z wielkim rozkochaniem je obserwując. Nie odpowiadam, więc zrywają się do lotu, przecinając szelest liści trzepotem skrzydeł. Niekiedy stanie u brzegu rzeki gruchający gołąb. Przechadza się dumnie wzdłuż płynącej pluskiem wody, podejrzliwym spojrzeniem wodzi na boki, uważnie się komuś lub czemuś przygląda, a po chwili sięga dziobkiem do strumienia, by ugasić pragnienie… i odlatuje…
Ludzie są jak ptaki. Pojawiają się w życiu człowieka niewiadomo skąd i w jakim celu. Zatrzymują się na jakiś czas, zagadują, rozmawiają, śpiewają i rozkochują w swoim wesołym towarzystwie, po czym nagle zrywają się do lotu i znikają gdzieś pod nieboskłonem, zostawiając po sobie wspomnienie, rozmarzenie, pustkę lub radość, a niekiedy i rozgoryczenie oraz rozczarowanie…
Siedzę na ławce i rozglądam się dokoła z wielką wdzięcznością i miłością adresowanymi do Boga – Stwórcy wszystkich i wszystkiego, całej bajkowej rzeczywistości, w której tło jestem wkomponowana swoją obecnością. Siedzę i czekam…
Czas wolno i rozkosznie płynie niemal bezdźwięcznym stukaniem wskazówek, odmierzających odległość pomiędzy początkiem a końcem. Ludzie przechodzą obok mnie – jedni w milczeniu i obojętności, drudzy z powitaniem na ustach, a jeszcze inni z pragnieniem rozmowy, nawiązania kontaktu lub po prostu z potrzebą odpoczynku. Siadają więc obok mnie na ławce pod baldachimem kojącego cienia. Milczą chwilę, niczym ostrożny w koronie drzew ptak lub podejrzliwy przy brzegu rzeki gołąb, a po chwili zagadują błahym tematem o pogodzie, o czasach, jakich nam przyszło doczekać… Rozmowa się rozwija. Niekiedy nabiera słodkiego rozpędu, wzbudzając serdeczne poczucie zaufania, a co za tym idzie i szczerości, otwartości, czasami nawet przyjaźni. Później towarzysz z ławeczki wstaje i odchodzi, i zostaję sama w ramionach baśniowo rozrastającej się pięknem natury.
W każdym człowieku mam łaskę zobaczyć Bożą Miłość. Nie ma znaczenia pochodzenie osoby, status społeczny, poziom intelektualny czy posiadane umiejętności oraz wiedza – cała ta obudowa nie ma żadnego znaczenia i wartości. Spotykając brudnego, niezbyt przyjemnie pachnącego, zarośniętego bezdomnego, nie zastanawiam się nad przyczyną sytuacji, w której obecnie się znajduje, nie zaglądam i nie kontroluję bagażu jego doświadczeń życiowych, sukcesów czy porażek, po prostu spoglądam w jego oczy i widzę w nich Miłość Boga Ojca, widzę, jak bardzo Pan kocha tą osobę, jak bardzo jest ona Mu bliska i jak bardzo dla Niego wyjątkowa. Uśmiecham się z wdzięcznością. Błogosławię wędrowcowi, którego droga skrzyżowała się z moją codzienną ścieżką. W sercu czuję ogień ogromnego szacunku i sympatii. Spotkanie bowiem z człowiekiem, w którego oczach widzę Bożą Miłość, jest dla mnie doświadczeniem żywego spotkania się z Panem.
Siedzę więc na ławeczce pod zadaszeniem rozłożystych koron cudownie pięknych drzew i czekam… Przechodzący obok wędrowcy mijają mnie w milczeniu, obojętnie, a niekiedy zatrzymują się, by zaczerpnąć wody z mojego towarzystwa, by ugasić pragnienie wypełnienia samotności, by obdarować mnie ułamkiem swojej obecności. Błogosławię im, zawsze patrząc w ich oczy. Nie umiem przejść obojętnie. Kocham ludzi. Lubię ich towarzystwo. Lubię ich poznawać, rozchylając twarde, czasami zniszczone okładki ich księgi, którą jest dusza. Kocham z nimi rozmawiać, przebywać w ich obecności, uczestniczyć w ich życiu lub po prostu tylko przelotnej chwili – to wszystko mnie wzbogaca i uszczęśliwia. Błogosławię im bez względu na to kim są i jacy są wobec mnie – to nie ma żadnego znaczenia, ale… nie podążam za nimi w pędzie towarzyskich przywilejów, codziennego życia, bo czekam…
Siedzę na ławce i cierpliwie czekam na autobus, którym ruszę w podróż, wracając do Domu. Mam w dłoni bilet. Tęsknię za Ojcem. Pragnę wtulić się w Jego pełne Miłości ramiona, by poczuć się prawdziwie szczęśliwą. W Domu czeka na mnie pyszna, gorąca strawa, świeżo upieczone ciasto z owocami, słodki deser, świeża, życiodajna woda… Pragnę usiąść przy rodzinnym stole wolna od cierpienia, zmartwień, pokus, słabości i całego ciężaru doczesności.

Czekam… cierpliwie czekam, bo nie znam godziny przyjazdu autokaru. Nie wiem, o której się zatrzyma na moim przystanku, by otworzyć gościnnie przede mną drzwi, zapraszając do środka, i by później ruszyć do przodu przyjemnym warkotem silnika drogą prowadzącą do Domu. Siedzę i czekam… Czuwam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz