poniedziałek, 15 stycznia 2018

OŚLĘ

„Gdy przybliżył się do Betfage i Betanii, ku górze zwanej Oliwną, wysłał dwóch spośród uczniów, mówiąc: „Idźcie do wsi, która jest naprzeciwko, a wchodząc do niej, znajdziecie uwiązane oślę, którego nie dosiadał żaden człowiek. Odwiążcie je i przyprowadźcie. A, gdyby was kto pytał: „Dlaczego odwiązujecie?”, tak powiedzcie: „Pan go potrzebuje”. Wysłani poszli i znaleźli [wszystko] jak im powiedział. (…) I przyprowadzili je do Jezusa, a zarzuciwszy na nie swe płaszcze, wsadzili na nie Jezusa”. 
(Łk 19, 29-36)
Osioł – polski, symboliczny odpowiednik ludzkiej głupoty, uporu i pracowitości, odzwierciedlenie mojej osoby – człowieka.
Jestem osłem. Jestem głupia w obliczu Bożej Mądrości i Potęgi, Doskonałości i Miłosierdzia, dlatego bez Pana nic nie znaczę. Jestem uparta, bo bez względu na porażki, niepowodzenia, cierpienia, rozczarowania czy jakiekolwiek inne trudy codzienności, zawzięcie podążam do przodu, wierząc, mając nadzieję i chwiejąc się na krótkich, obolałych nóżkach, wcierających w ziemię doczesnego życia drobne, niekiedy niewyczuwalne kroki. Jestem pracowita, bo kocham trud fizycznego czy intelektualnego wysiłku, nie tolerując marnotrawienia bezcennego, bo kruchego czasu i lenistwa.
Byłam oślęciem uwiązanym, bo zagnieżdżonym we wnyku otaczającej mnie rzeczywistości, wypierającej wartości Boże, wymagające i tym samym niepasujące do dominującej w świecie mody, oślęciem, którego „nie dosiadł jeszcze żaden człowiek”, bo dziewczyną dorastającą, zbuntowaną, wojowniczą, niezależną, nie deklarującą w żaden sposób przynależność do kogokolwiek czy czegokolwiek. Pragnęłam wolności. Nie opowiadałam się za Bogiem. Nie przyjmowałam w pełni odpowiedzialny sposób i świadomy jakiejkolwiek religii – wyznania. Krążyłam po mapie codzienności łódką zbuntowania i pragnienia bycia w pełni wyzwoloną, ale zawsze podróżowałam po bezkresach równików i południków mijającego czasu w towarzystwie dziwnie ssącej od środka pustki, duchowego głodu, tęsknoty za… kimś lub za czymś.
Pojawiła się w moim życiu koleżanka z pracy. Na polecenie Jezusa odwiązała mnie i zaprowadziła do Miasteczka Krwi Chrystusa w Rawie Mazowieckiej, z którego mieszkańcami – apostołami, zarzuciła na grzbiet umęczonego ciała płaszcze, czyli sakramenty pokuty i pojednania, błogosławieństwa i nawrócenia. W owym towarzystwie uczniów Jezusa zostałam namaszczona Bożymi łaskami, przygotowana do posługi. Zasiadł więc na moim oślim – głupim, upartym, pracowitym – grzbiecie Chrystus, by udać się do Jerozolimy – miasta pokoju.
Dziś drepczę ścieżką kamienistej często codzienności z Jezusem w sercu. Wchodzę w tłumy ludzi różnego pokroju społecznego czy światopoglądowego. Wtapiam się w masę otaczających mnie gwarnie osób. Przekraczam progi miast i wsi. Zanurzam się w codzienne życie zwinnością rozkochanego w ludziach serca, a… kiedy rozmawiam z kimś, kto w moim towarzystwie doznaje łaski miłości, pokoju, nadziei, radości, czuję się jak oślę Chrystusa do Jerozolimy wnoszące na upartym, pracowitym grzebiecie. Widzę palmowe liście i płaszcze rozkładane kobiercami szacunku pod moimi umęczonymi stopami. Słyszę okrzyki chwały i radości, wdzięczności i wzruszenia, pieśni, nuty szczęścia. Czuję zapach soczystej zieleni świeżo ściętych czy urwanych liści palmowych, wiatru skropionego słońcem nieokiełznanej nadziei, rozrzedzającej gęstwinę pesymizmu, ciemności, przygnębienia i smutku, ludzkiej niemocy i bezsilności, odosobnienia i samotności. Wiem, że to wszystko dla Tego, którego wnoszę do miasta pokoju i któremu służę, bez którego nikt by mnie nawet nie zauważył. Czuję radość i wzruszenie w sercu, miłość do wszystkich napotkanych i poznanych, szacunek i pragnienie modlenia się za nich do Boga Ojca Wszechmogącego…
Zdarza się, że wchodząc z Jezusem w sercu do towarzystwa, zostaję wytknięta palcami, obrzucona szyderstwami i wyzwiskami, okpiona ironicznym śmiechem. Widzą we mnie jedynie brzydkie stworzenie o dużej głowie i długich uszach. Śmieją się, roniąc obicie łzy szalonego rozbawienia i wołając ochrypłymi głosami obrzydzenia i pogardy: Głupia! Głupia! Durna!
Nie dbam o to!, bowiem dla chociażby jednej osoby w tłumie wrzeszczących, która stanie przede mną z liściem palmowym w dłoni i z chwalebnym słowem na ustach wielbiących Boga, warto podjąć każde wyzwanie trudnej i bezwzględnej rzeczywistości zrobaczywiałego świata, przełknąć oset upokorzenia i poniżenia, warto się zatrzymać, by właśnie tej osobie spojrzeć w oczy, by ujrzeć w lustrzanej tafli jej źrenic własne oblicze, by porozmawiać, wysłuchać i wsłuchać się w wypowiadane przez nią wyznania, by wspólnie z nią pomilczeć, by móc poznać siebie samego w zwierciadłach jej doświadczeń, by dostrzec wyjątkową więź duchowego pokrewieństwa…
Bogu dziękuję za rolę oślęcia. Nie ma bowiem nic piękniejszego i wspanialszego jak możliwość podania osobie spragnionej Miłości dzbana pełnego Wody. Nie ma bowiem nic cudowniejszego od doświadczania ludzkiego szczęścia wywoływanego spotkaniem człowieka z Jezusem Chrystusem, który właśnie na moim oślim grzbiecie przekracza próg Jerozolimy witany i uwielbiany okrzykami nieposkromionej wdzięczności, wzbijającej się w niebo donośnym głosem oznajmującym, że oto JEST wśród nas Żywy i Wszechobecny, „błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie”! (Łk 19, 38-39)

Wszystkim, czującym przy mnie radość, pokój, nadzieję, miłość a tym samym obecność Boga, serdecznie dziękuję, gdyż w Was i przez Was doświadczam ogromu Miłosierdzia i Dobra jakim jest Ojciec Wszechmogący. Dzięki Wam właśnie też mogę stanąć przed Jezusem z liściem palmowym w dłoni i śpiewem uwielbienia na ustach, chwalących sercem, duszą i ciałem Chrystusa, przed którym padam z rozkoszą i szczęściem na kolana, donośnym głosem głosząc całemu światu, że oto JEST wśród nas Żywy i Wszechobecny, „błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie”!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz