„Gdy
przybliżył się do Betfage i Betanii, ku górze zwanej Oliwną, wysłał dwóch
spośród uczniów, mówiąc: „Idźcie do wsi, która jest naprzeciwko, a wchodząc do
niej, znajdziecie uwiązane oślę, którego nie dosiadał żaden człowiek. Odwiążcie
je i przyprowadźcie. A, gdyby was kto pytał: „Dlaczego odwiązujecie?”, tak
powiedzcie: „Pan go potrzebuje”. Wysłani poszli i znaleźli [wszystko] jak im
powiedział. (…) I przyprowadzili je do Jezusa, a zarzuciwszy na nie swe
płaszcze, wsadzili na nie Jezusa”.
(Łk 19, 29-36)
Osioł – polski, symboliczny odpowiednik ludzkiej
głupoty, uporu i pracowitości, odzwierciedlenie mojej osoby – człowieka.
Jestem osłem. Jestem głupia w obliczu Bożej Mądrości
i Potęgi, Doskonałości i Miłosierdzia, dlatego bez Pana nic nie znaczę. Jestem
uparta, bo bez względu na porażki, niepowodzenia, cierpienia, rozczarowania czy
jakiekolwiek inne trudy codzienności, zawzięcie podążam do przodu, wierząc,
mając nadzieję i chwiejąc się na krótkich, obolałych nóżkach, wcierających w
ziemię doczesnego życia drobne, niekiedy niewyczuwalne kroki. Jestem pracowita,
bo kocham trud fizycznego czy intelektualnego wysiłku, nie tolerując
marnotrawienia bezcennego, bo kruchego czasu i lenistwa.
Byłam oślęciem uwiązanym, bo zagnieżdżonym we wnyku
otaczającej mnie rzeczywistości, wypierającej wartości Boże, wymagające i tym
samym niepasujące do dominującej w świecie mody, oślęciem, którego „nie dosiadł
jeszcze żaden człowiek”, bo dziewczyną dorastającą, zbuntowaną, wojowniczą,
niezależną, nie deklarującą w żaden sposób przynależność do kogokolwiek czy
czegokolwiek. Pragnęłam wolności. Nie opowiadałam się za Bogiem. Nie
przyjmowałam w pełni odpowiedzialny sposób i świadomy jakiejkolwiek religii –
wyznania. Krążyłam po mapie codzienności łódką zbuntowania i pragnienia bycia w
pełni wyzwoloną, ale zawsze podróżowałam po bezkresach równików i południków
mijającego czasu w towarzystwie dziwnie ssącej od środka pustki, duchowego
głodu, tęsknoty za… kimś lub za czymś.
Pojawiła się w moim życiu koleżanka z pracy. Na polecenie
Jezusa odwiązała mnie i zaprowadziła do Miasteczka Krwi Chrystusa w Rawie
Mazowieckiej, z którego mieszkańcami – apostołami, zarzuciła na grzbiet
umęczonego ciała płaszcze, czyli sakramenty pokuty i pojednania,
błogosławieństwa i nawrócenia. W owym towarzystwie uczniów Jezusa zostałam
namaszczona Bożymi łaskami, przygotowana do posługi. Zasiadł więc na moim oślim
– głupim, upartym, pracowitym – grzbiecie Chrystus, by udać się do Jerozolimy –
miasta pokoju.
Dziś drepczę ścieżką kamienistej często codzienności
z Jezusem w sercu. Wchodzę w tłumy ludzi różnego pokroju społecznego czy
światopoglądowego. Wtapiam się w masę otaczających mnie gwarnie osób.
Przekraczam progi miast i wsi. Zanurzam się w codzienne życie zwinnością
rozkochanego w ludziach serca, a… kiedy rozmawiam z kimś, kto w moim
towarzystwie doznaje łaski miłości, pokoju, nadziei, radości, czuję się jak
oślę Chrystusa do Jerozolimy wnoszące na upartym, pracowitym grzebiecie. Widzę
palmowe liście i płaszcze rozkładane kobiercami szacunku pod moimi umęczonymi
stopami. Słyszę okrzyki chwały i radości, wdzięczności i wzruszenia, pieśni,
nuty szczęścia. Czuję zapach soczystej zieleni świeżo ściętych czy urwanych
liści palmowych, wiatru skropionego słońcem nieokiełznanej nadziei,
rozrzedzającej gęstwinę pesymizmu, ciemności, przygnębienia i smutku, ludzkiej
niemocy i bezsilności, odosobnienia i samotności. Wiem, że to wszystko dla
Tego, którego wnoszę do miasta pokoju i któremu służę, bez którego nikt by mnie
nawet nie zauważył. Czuję radość i wzruszenie w sercu, miłość do wszystkich
napotkanych i poznanych, szacunek i pragnienie modlenia się za nich do Boga
Ojca Wszechmogącego…
Zdarza się, że wchodząc z Jezusem w sercu do
towarzystwa, zostaję wytknięta palcami, obrzucona szyderstwami i wyzwiskami,
okpiona ironicznym śmiechem. Widzą we mnie jedynie brzydkie stworzenie o dużej
głowie i długich uszach. Śmieją się, roniąc obicie łzy szalonego rozbawienia i
wołając ochrypłymi głosami obrzydzenia i pogardy: Głupia! Głupia! Durna!
Nie dbam o to!, bowiem dla chociażby jednej osoby w
tłumie wrzeszczących, która stanie przede mną z liściem palmowym w dłoni i z
chwalebnym słowem na ustach wielbiących Boga, warto podjąć każde wyzwanie
trudnej i bezwzględnej rzeczywistości zrobaczywiałego świata, przełknąć oset
upokorzenia i poniżenia, warto się zatrzymać, by właśnie tej osobie spojrzeć w
oczy, by ujrzeć w lustrzanej tafli jej źrenic własne oblicze, by porozmawiać,
wysłuchać i wsłuchać się w wypowiadane przez nią wyznania, by wspólnie z nią
pomilczeć, by móc poznać siebie samego w zwierciadłach jej doświadczeń, by
dostrzec wyjątkową więź duchowego pokrewieństwa…
Bogu dziękuję za rolę oślęcia. Nie ma bowiem nic
piękniejszego i wspanialszego jak możliwość podania osobie spragnionej Miłości
dzbana pełnego Wody. Nie ma bowiem nic cudowniejszego od doświadczania
ludzkiego szczęścia wywoływanego spotkaniem człowieka z Jezusem Chrystusem,
który właśnie na moim oślim grzbiecie przekracza próg Jerozolimy witany i
uwielbiany okrzykami nieposkromionej wdzięczności, wzbijającej się w niebo
donośnym głosem oznajmującym, że oto JEST wśród nas Żywy i Wszechobecny, „błogosławiony
Król, który przychodzi w imię Pańskie”! (Łk 19, 38-39)
Wszystkim, czującym przy mnie radość, pokój,
nadzieję, miłość a tym samym obecność Boga, serdecznie dziękuję, gdyż w Was i
przez Was doświadczam ogromu Miłosierdzia i Dobra jakim jest Ojciec
Wszechmogący. Dzięki Wam właśnie też mogę stanąć przed Jezusem z liściem
palmowym w dłoni i śpiewem uwielbienia na ustach, chwalących sercem, duszą i
ciałem Chrystusa, przed którym padam z rozkoszą i szczęściem na kolana,
donośnym głosem głosząc całemu światu, że oto JEST wśród nas Żywy i
Wszechobecny, „błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie”!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz