Znajomi, którzy spędzili kilka dni w Wietnamie,
opowiedzieli o dwóch zdarzeniach, o jakie się otarli jako świadkowie religijnej
gorliwości. Owe kontrastowe sceny rzeczywistego, codziennego życia stanowiły jakby
kolizję dwóch różnych, sprzecznych światów. W jednym spotkali kobietę, która
gorliwie, z wielkim oddaniem i poświęceniem modliła się do Ojca Niebieskiego za
pośrednictwem Maryi, obejmując figurę Matki Bożej z dziecięcą ufnością i
radością, z ogromną wiarą i nadzieją. W drugim obrazie mijanej rzeczywistości
zauważyli natomiast mężczyznę pogrążonego w modlitwie z równie piękną
szczerością ducha, co wspomniana wcześniej kobieta. Różnica między nimi była
taka, że akt ich wiary i oddania miał miejsce przed dwoma różnymi symbolami
religijnymi. Kobieta modliła się przed figurą Matki Bożej, mężczyzna zaś przed
posągiem tygrysa.
Po przedstawionym opowiadaniu znajome mi małżeństwo
postawiło pytanie zaskakujące, być może kontrowersyjne, ale jakże piękne, bo
pełne przesłania dla nas słuchaczy – „Czym się różnią wspomniani ludzie? Czy
mężczyzna modlący się z równie gorliwą wiarą i oddaniem przed posągiem tygrysa
jest gorszy od kobiety wyznającej swą miłość do Boga przed figurą Maryi?”…
Westchnęłam w duchu na dźwięk przytoczonego
zagadnienia, myśląc: Boże mój… oni absolutnie niczym się od siebie nie różną,
bo duchowo są identyczni, równie piękni, równie oddani i szczerzy, równie
prawdziwi w modlitwie, bo skoncentrowani tylko i wyłącznie na rozmowie z Tobą oraz
ignorujący otaczający ich świat; oni są naczyniami wykonanymi z tego samego
tworzywa, z tej samej gliny – pozornie różni ze względu na kształt formy, ale
jednakowi z powodu materii wykorzystanej do ich powstania.
Mężczyzna modlący się przed posągiem tygrysa jako
człowiek nie jest w moich oczach gorszy od kobiety modlącej się przed figurą
Maryi. Bóg jest Stwórcą ludzi – wszystkich ludzi. Zatem każdy z obecnych ma w
sobie Jego część. Każdy człowiek jest dzieckiem Boga, Jego dziełem bez względu
na kolor skóry, pochodzenie, wyznanie, miejsce zamieszkania itp. Owe szlachetne
pochodzenie, które często nazywam niebiańskim DNA, budzi w ludziach tęsknotę za
Ojcem, duchowy głód i pragnienie schronienia się w Jego ramionach, by móc
zostać przez Tatę obsypanym pocałunkami, otulonym miłością i poczuciem
bezpieczeństwa. Ze względu na Korzenie naszego pochodzenia, na Źródło naszego
istnienia żaden z nas nie jest gorszy od drugiego człowieka, ani nikt inny nie
jest lepszy od nas samych. Różnica jest tylko drobna i nieistotna – nasz
kształt, nasza forma. Jedni będą glinianym, pojemnym naczyniem z masywnym
uchem, w którym można wygodnie nosić wodę dla spragnionych. Drudzy natomiast
będą ceramicznymi miseczkami, nieprzystosowanymi do tego rodzaju zastosowania.
Każde naczynie jest inne. Każde bowiem ma inne zadanie i każde czemuś służy w
Bożej kuchni codziennego życia. Owa różnorodność wspomnianych naczyń kojarzy mi
się z różnorodnością przypraw. Sól połączona z pieprzem, gałką muszkatołową,
tymianem, majerankiem, bazylią… - wszystko to jest potrzebne, by nadać życiu
sens. Bukiet wykorzystanych przypraw wzbogaca smak potrawy. Niewielkie jednak
będą miały zastosowanie inne rośliny wykorzystywane w kuchni do przygotowania
strawy, jeśli nie będą połączone z solą, którą jest wyżej wspomniana kobieta i
każda osoba oddana Panu Bogu.
Mężczyzna spod posągu tygrysa jest człowiekiem
poszukującym Ojca. To biedne stworzenie, któremu nie było dane spotkać Jezusa,
poznać Go osobiście. Duchowy głód i tęsknota za Bogiem motywują owego mężczyznę
do nieustannego poszukiwania Ojca, do pogoni za Stwórcą. Modlitwa przed
posągiem tygrysa jest dla mnie oznaką wewnętrznego zmęczenia. Obolały i
zrozpaczony niekończącą się wędrówką człowiek pada na kolana przed symbolem
religijnym, który podsunęło mu codzienne życie, rodzina, przyjaciele, znajomi
czy wspólnota, czyli ludzie błądzący w ciemności na oślep i po omacku , bo
pozbawieni płonącej pochodni jaką jest łaska wiary dana przez Boga.
Kobieta spod figury Maryi jest niczym Piotr –
człowiek wybrany i powołany przez Jezusa, jak każdy inny chrześcijanin. Ona
miała szczęście, że Pan zawołał ją po imieniu.
My mamy ogromny przywilej, móc iść za Jezusem.
Wspomniany przywilej nie jest jednak oznaką naszej wyjątkowości czy owocem
naszej zasługi. To dar, bo Sam Bóg wskazał nas palcem, wypowiedział nasze imię
i wezwał, byśmy poszli za Nim. On nas powołał.
Wydaje mi się, że nie bez powodu było nam dane
usłyszeć to wspomnienie z podróży i z pobytu w Wietnamie małżeństwa, które
zostało wezwane przez Jezusa po imieniu jak pozostali chrześcijanie, jak my. To
pocztówka od Stwórcy. Pan zdaje się mówić:
Popatrz! Ty jesteś jak Piotr. „Pójdźmy (więc
Piotrze) gdzie indziej do sąsiednich miejscowości (jak chociażby Wietnam), abym
i tam mógł nauczać, bo po to wyszedłem” (Mk, 1,35-39), lecz ty idź za Mną,
szukając ludzi w potrzebie i wołaj za Mną Piotrze: „Wszyscy Cię szukają” (Mk 1,35-39)…
Myślę, że taki obowiązek spoczywa na ramionach
każdego powołanego przez Boga chrześcijanina. Mamy być świadectwem istnienia
Jezusa żywego i wszechobecnego. Mamy być płonącymi pochodniami wiary, nadziei i
miłości dla błądzących w ciemnościach.
Sytuacja może wydać się trudna, wręcz niemożliwa do
oswojenia, zbyt orientalna i dzika niczym wspomniany Wietnam. Grunt może nam
się wydać nieurodzajną ziemią, na której żadne ziarno ewangelizacji nie zapuści
korzonka…
I tak pewnie będzie, jeśli spróbujemy wyprzedzić
Jezusa a nie pójść za Nim. W końcu to tylko On wie, z której strony należy
zarzucić sieci, by były pełne ryb.
Słuchajmy... Mówi do nas szeptem… Słuchajmy,
rozglądajmy się, bądźmy świadectwem Bożego Miłosierdzia, a kiedy zobaczymy
mężczyznę modlącego się pod tygrysem, wołajmy siłą płuc i siłą pragnienia duszy
ratującej współbraci: „Panie!!! Panie!!! On Ciebie szuka!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz