poniedziałek, 15 stycznia 2018

W POGONI ZA... TYGRYSEM?!

Znajomi, którzy spędzili kilka dni w Wietnamie, opowiedzieli o dwóch zdarzeniach, o jakie się otarli jako świadkowie religijnej gorliwości. Owe kontrastowe sceny rzeczywistego, codziennego życia stanowiły jakby kolizję dwóch różnych, sprzecznych światów. W jednym spotkali kobietę, która gorliwie, z wielkim oddaniem i poświęceniem modliła się do Ojca Niebieskiego za pośrednictwem Maryi, obejmując figurę Matki Bożej z dziecięcą ufnością i radością, z ogromną wiarą i nadzieją. W drugim obrazie mijanej rzeczywistości zauważyli natomiast mężczyznę pogrążonego w modlitwie z równie piękną szczerością ducha, co wspomniana wcześniej kobieta. Różnica między nimi była taka, że akt ich wiary i oddania miał miejsce przed dwoma różnymi symbolami religijnymi. Kobieta modliła się przed figurą Matki Bożej, mężczyzna zaś przed posągiem tygrysa.
Po przedstawionym opowiadaniu znajome mi małżeństwo postawiło pytanie zaskakujące, być może kontrowersyjne, ale jakże piękne, bo pełne przesłania dla nas słuchaczy – „Czym się różnią wspomniani ludzie? Czy mężczyzna modlący się z równie gorliwą wiarą i oddaniem przed posągiem tygrysa jest gorszy od kobiety wyznającej swą miłość do Boga przed figurą Maryi?”…
Westchnęłam w duchu na dźwięk przytoczonego zagadnienia, myśląc: Boże mój… oni absolutnie niczym się od siebie nie różną, bo duchowo są identyczni, równie piękni, równie oddani i szczerzy, równie prawdziwi w modlitwie, bo skoncentrowani tylko i wyłącznie na rozmowie z Tobą oraz ignorujący otaczający ich świat; oni są naczyniami wykonanymi z tego samego tworzywa, z tej samej gliny – pozornie różni ze względu na kształt formy, ale jednakowi z powodu materii wykorzystanej do ich powstania.
Mężczyzna modlący się przed posągiem tygrysa jako człowiek nie jest w moich oczach gorszy od kobiety modlącej się przed figurą Maryi. Bóg jest Stwórcą ludzi – wszystkich ludzi. Zatem każdy z obecnych ma w sobie Jego część. Każdy człowiek jest dzieckiem Boga, Jego dziełem bez względu na kolor skóry, pochodzenie, wyznanie, miejsce zamieszkania itp. Owe szlachetne pochodzenie, które często nazywam niebiańskim DNA, budzi w ludziach tęsknotę za Ojcem, duchowy głód i pragnienie schronienia się w Jego ramionach, by móc zostać przez Tatę obsypanym pocałunkami, otulonym miłością i poczuciem bezpieczeństwa. Ze względu na Korzenie naszego pochodzenia, na Źródło naszego istnienia żaden z nas nie jest gorszy od drugiego człowieka, ani nikt inny nie jest lepszy od nas samych. Różnica jest tylko drobna i nieistotna – nasz kształt, nasza forma. Jedni będą glinianym, pojemnym naczyniem z masywnym uchem, w którym można wygodnie nosić wodę dla spragnionych. Drudzy natomiast będą ceramicznymi miseczkami, nieprzystosowanymi do tego rodzaju zastosowania. Każde naczynie jest inne. Każde bowiem ma inne zadanie i każde czemuś służy w Bożej kuchni codziennego życia. Owa różnorodność wspomnianych naczyń kojarzy mi się z różnorodnością przypraw. Sól połączona z pieprzem, gałką muszkatołową, tymianem, majerankiem, bazylią… - wszystko to jest potrzebne, by nadać życiu sens. Bukiet wykorzystanych przypraw wzbogaca smak potrawy. Niewielkie jednak będą miały zastosowanie inne rośliny wykorzystywane w kuchni do przygotowania strawy, jeśli nie będą połączone z solą, którą jest wyżej wspomniana kobieta i każda osoba oddana Panu Bogu.
Mężczyzna spod posągu tygrysa jest człowiekiem poszukującym Ojca. To biedne stworzenie, któremu nie było dane spotkać Jezusa, poznać Go osobiście. Duchowy głód i tęsknota za Bogiem motywują owego mężczyznę do nieustannego poszukiwania Ojca, do pogoni za Stwórcą. Modlitwa przed posągiem tygrysa jest dla mnie oznaką wewnętrznego zmęczenia. Obolały i zrozpaczony niekończącą się wędrówką człowiek pada na kolana przed symbolem religijnym, który podsunęło mu codzienne życie, rodzina, przyjaciele, znajomi czy wspólnota, czyli ludzie błądzący w ciemności na oślep i po omacku , bo pozbawieni płonącej pochodni jaką jest łaska wiary dana przez Boga.
Kobieta spod figury Maryi jest niczym Piotr – człowiek wybrany i powołany przez Jezusa, jak każdy inny chrześcijanin. Ona miała szczęście, że Pan zawołał ją po imieniu.
My mamy ogromny przywilej, móc iść za Jezusem. Wspomniany przywilej nie jest jednak oznaką naszej wyjątkowości czy owocem naszej zasługi. To dar, bo Sam Bóg wskazał nas palcem, wypowiedział nasze imię i wezwał, byśmy poszli za Nim. On nas powołał.
Wydaje mi się, że nie bez powodu było nam dane usłyszeć to wspomnienie z podróży i z pobytu w Wietnamie małżeństwa, które zostało wezwane przez Jezusa po imieniu jak pozostali chrześcijanie, jak my. To pocztówka od Stwórcy. Pan zdaje się mówić:
Popatrz! Ty jesteś jak Piotr. „Pójdźmy (więc Piotrze) gdzie indziej do sąsiednich miejscowości (jak chociażby Wietnam), abym i tam mógł nauczać, bo po to wyszedłem” (Mk, 1,35-39), lecz ty idź za Mną, szukając ludzi w potrzebie i wołaj za Mną Piotrze: „Wszyscy Cię szukają” (Mk 1,35-39)…
Myślę, że taki obowiązek spoczywa na ramionach każdego powołanego przez Boga chrześcijanina. Mamy być świadectwem istnienia Jezusa żywego i wszechobecnego. Mamy być płonącymi pochodniami wiary, nadziei i miłości dla błądzących w ciemnościach.
Sytuacja może wydać się trudna, wręcz niemożliwa do oswojenia, zbyt orientalna i dzika niczym wspomniany Wietnam. Grunt może nam się wydać nieurodzajną ziemią, na której żadne ziarno ewangelizacji nie zapuści korzonka…
I tak pewnie będzie, jeśli spróbujemy wyprzedzić Jezusa a nie pójść za Nim. W końcu to tylko On wie, z której strony należy zarzucić sieci, by były pełne ryb.

Słuchajmy... Mówi do nas szeptem… Słuchajmy, rozglądajmy się, bądźmy świadectwem Bożego Miłosierdzia, a kiedy zobaczymy mężczyznę modlącego się pod tygrysem, wołajmy siłą płuc i siłą pragnienia duszy ratującej współbraci: „Panie!!! Panie!!! On Ciebie szuka!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz