poniedziałek, 15 stycznia 2018

W DRODZE

Życie moje… wędrówka przez nieznane, powrót do Domu Ojca, bo z takim marzeniem i zamiarem otwieram oczy każdego ranka, unosząc powieki i spoglądając słońcu w źrenice.
W wirze codziennych obowiązków zatrzymuję się na kilkanaście sekund lub minut,… niekiedy może dłużej?, i odpływam, unoszę się duszą w przestrzeń, w której spotykam się z Panem twarzą w twarz, by zamienić kilka słów, porozmawiać, poradzić się, wyżalić, wspomnieć o osobach bliskich sercu i potrzebujących wsparcia, pokrzepienia.
Zastygam w bezruchu i wpatruję się w okno. Wigilijne przygotowania stygną na blacie stołu. Myślę o serdecznym koledze, który spędza ten wyjątkowy czas w szpitalu, o jego rodzinie… Mój Boże – wzdycham sama do siebie, zatracając świadomość stanu, jaki jest mi dane przeżywać – dobrze by było, żebyś dał im odczuć Swoją obecność w tym dniu bardzo wyraźnie. Nie zostawiaj ich w świątecznym nastroju, a ogarnij Ojcowskim ramieniem i mocno wtul w serce…
To przecież wyjątkowy czas. Najciężej jest na pewno chorym i samotnym.
Wigilia dla dwudziestu osób. Wspaniała kolacja i czuwanie, wspólne kolędowanie… Czuję dreszcz radości w sercu, która łaskocze duszę muskaniem motylich skrzydeł roztańczonych szaleństwem dzieciństwa i wspomnień. Przygotowuję farsz na pierogi. Nie czuję zmęczenia. Mam wrażenie, że Sama brzemienna Maryja stoi obok, czuwając nad przygotowaniami wigilijnej kolacji, krzątając się po kuchni, wycierając dłonie o fartuch i nucąc pod nosem radosne pioseneczki adresowane do oczekiwanego, umiłowanego dziecka, które od czasu do czasu pieści dotykiem rozgrzanych miłością dłoni przykładanych do brzucha krągłego jak bochen chleba.
Może to szaleństwo, ale czułam żywą, aktywną obecność Matki Bożej. Unosiłam się w radości i lekkości nad ziemią niczym mgła nie dotykająca szorstkiego oblicza ziemi.
Nie wysłałam życzeń pani Ewuni. Może później, jak tylko przygotuję pierogi i ogarnę trochę w kuchni, usiądę przy komputerze i napiszę do niej chociaż kilka zdań, ale… trudno wyrazić słowami to, co chciałabym wyprosić dla niej u Pana Boga. Znowu więc zastygam w bezruchu na chwilę, powierzając ją Ojcu Wszechmogącemu, nie ma bowiem nic piękniejszego, bardziej potrzebnego i cenniejszego jak Jego Miłość.
Później pomyślałam o tacie…
Mój Boże, ileż mądrości zawiera Twoje ostrzeżenie, nawołujące człowieka do czuwania. Dziś nie da się cofnąć czasu. Dziś niemożliwym jest poskładanie skorup stłuczonego, glinianego dzbana w zgrabną, jednolitą całość przydatnego w kuchni naczynia… Zmarnowany czas jest jak ścięte, niedojrzałe żyto, którego kłos nie został jeszcze obsadzony koralami mlecznego ziarna, pachnącego rumianym, ciepłym chlebem. Oczywiście zawsze można na to miejsce spróbować zasiać chociażby głóg , ale smak będzie mimo wszystko inny, lekko gorzki a niekiedy nie do przełknięcia z powodu goryczy wspomnień…
Zbaw go Panie i błogosław mu w każdej chwili życia, by dostąpił Królestwa Niebieskiego.
Makowce w piekarniku rumienią się i pachną skórką drożdżowego ciasta, przez które przebijają się nutki miodowej słodyczy i aromat bakalii. Jaka szkoda, że nie ma z nami wujka Czesia. To byłyby święta!... Dziękuję Ci Panie Boże za tę perełkę miłości w naszej rodzinie.
Ilość pierożków rozsypuje się obficie i dorodnie na lnianych ściereczkach, porozkładanych na blacie stołu. Czuję radość w sercu… Wsie polskie pewnie drzemią pod puchatą kołdrą śniegu, a księżyc rozrzuca srebrne iskry brokatu. Przechodzę drogą wzdłuż linii, zza której wyrastają domy sąsiadów mojej mamy. Okna błyszczą blaskiem świateł. Mam wrażenie, że czuć żywiczny zapach choinkowego igliwia. Widzę mojego zmarłego dziadka, który zawsze stał w oknie otoczony wianuszkiem wnucząt i wypatrywał pierwszej gwiazdki na niebie, jako zaproszenia do wigilijnego stołu. Po kolacji i kolędowaniu na dwa głosy szliśmy gwarnie do Kościoła na Pasterkę, przedrzeźniani skrzypieniem mrozu, który rozkładał pod naszymi stopami chodniki diamentowych iskier… Jakież to były piękne święta…
Ciągle jestem w drodze.
Bożonarodzeniowy czas minął, zaszedł za horyzont wspomnień jak uśpione zachodem słońce, a ja ciągle w podróży.
Szukam Ciebie Panie. Wypatruję Ciebie z tęsknotą i czuję w każdej drobinie mojego codziennego wędrowania szlakiem minut, godzin, miesięcy czy lat. Idę wytrwale przed siebie, zmierzając mozolnie do celu. Rozglądam się uważnie. Szukam Ciebie w drobnych sytuacjach życia, w ludziach, których mijam, spotykam, poznaję, którym zaglądam w oczy, dopatrując się w ich źrenicach Twojego spojrzenia. Szukam Ciebie pod parasolami drzew, pod którymi zwykłeś się odcinać od świata skupiony na modlitwie. Szukam Ciebie w zaciszu wszelkiego stworzenia, bo właśnie ustronne miejsca wybierałeś na rozmowę z Ojcem. Szukam Ciebie milczącego, wolnym krokiem przemierzającego ścieżki, rozłożone pod ludzkimi stopami siecią różnorodnych kierunków przeznaczenia. Byłeś cichy i zamyślony, jakby nieobecny. Podążałeś w tłumie, ale niemal niezauważalny, bo z powodu wrodzonej pokory i posłuszeństwa wobec Boga niewidoczny dla hałaśliwego, przekupnego tłumu, zakleszczonego w straganowych zębach na placu targowym. Zostawiałeś ślady stóp na złotych piaskach pustyni, które wiatr całował i połykał…
Trzeba wyjść z wrzeszczącego i rechoczącego tłumu, zostawić za plecami świat błyskotek i sukcesów, porażek i upadków, stanąć w namiocie rozłożystych koron drzew, stanąć w „nic nieznaczącej” kaplicy lub zapomnianym kościółku, ukołysać rozkołatane znojem i trudem serce, wsłuchać się w ciszę, by móc być z Tobą, by porozmawiać z Tobą, by usłyszeć Twój głos, by zobaczyć Twój łagodny, kojący ból uśmiech i poczuć delikatność Twoich palców, odgarniających rozwiane włosy ze zmartwionego, pomarszczonego troską czoła przy słowach zapewnienia: „Jestem”.
Potrzebuję teraz ciszy, namiotu i samotności, bo… tęsknię za Tobą Panie…
W mieszkaniu nikogo nie ma – mąż z synem pojechali do sklepu na zakupy. Kanarek jedynie koncertuje, ukryty w półmroku pokoju wypełnionego wieczorem. Słucham ciszy… Jest taka błoga i delikatna, płochliwa i subtelna… Teraz mogę być z Tobą mój Panie twarzą w twarz, oko w oko. Widzę Twoje czarne, aksamitne źrenice iskrzące taflą życia. Wpatrują się we mnie cierpliwie, jakby czekały na szept mojej duszy. Teraz mogę powierzyć i zawierzyć Ci wszystkich i wszystko – właśnie w tym momencie milczenia, w tej jakże niemej a wymownej chwili spotkania. Nie potrzebuję ornamentów, spektakularnych metod, widowiskowych gestów – tylko Ty i ja w namiocie spotkania. Usta zrastają się w milczeniu, myśli gasną, serce zasypia a dusza kwitnie… Tylko Ty i ja mój Panie. Tylko Ty i ja…

Jutro znowu zacznę Ciebie szukać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz