Miłość… Miłość a Miłosierdzie…
Czy człowiek potrafi kochać? Czy w ogóle potrafimy
być „miłosierni jak Ojciec nasz jest miłosierny” (Łk 6,36)? Czym dla człowieka
jest miłość? Jak rozumiemy miłosierdzie? Jakie jest serce człowieka a jakie
jest serce Boga? Czy jesteśmy zdolni wyobrazić sobie odpowiedzi na
wyszczególnione zagadnienia, dążąc tym samym do poznania samych siebie i do
prawdy, a jednocześnie do sensu nauki Jezusa Chrystusa, by stanąć z Nim oko w
oko w godzinie bezwstydnego spotkania z Ojcem?! – On odarty z szat, nagi, nie
mający nic do ukrycia, rozłożony cierpieniem na krzyżu przeznaczenia i
przytwierdzony gwoźdźmi okrucieństwa szepcze do nas: „Oto jestem… jestem… taki
jestem… cały twój jestem”, a my?... Czy stać nas na goliznę, na akt szczerości
wobec Boga, wobec samych siebie, wobec świata i ludzi? Czy bylibyśmy w stanie
zedrzeć z ciała szaty, obnażając jego kształty i kondycję, niedoskonałości,
piękno i szpetotę? Czy bylibyśmy w stanie stanąć w prawdzie nadzy i bezwstydni,
szepcząc: „oto jestem… taka, taki właśnie jestem”? Czy potrafilibyśmy rozłożyć
szeroko ramiona na wzór konającego na krzyżu Chrystusa, by pokornie i w
milczeniu przyjąć chorobę, ból, cierpienie, samotność, porzucenie, przemijanie,
śmierć?... Czy potrafimy kochać?
Tak często powtarzamy z automatu słowa modlitwy,
zwracając się do Chrystusa: „Jezu cichy i pokornego serca uczyń serca nasze
według serca Swego”, a podnosząc się z kolan płyniemy w powiewie Ducha Świętego
(?), sterując Panem Bogiem niczym latawcem, żeglującym po niebie i
kontrolowanym sznurkami zaciśniętymi w ludzkich dłoniach. Modlimy się gorliwie
o owocne realizacje naszych pragnień i marzeń. Żądamy i wymagamy, bo (jak
twierdzimy) Pan przecież da wszystko, o cokolwiek się poprosi. Układamy więc
codzienne życie według własnych zamiarów i potrzeb, wobec czysto ludzkiej
„mądrości”, nie licząc się i w ogóle nie biorąc pod uwagę woli Boga. Wszystko,
cokolwiek nas spotyka a co nie godzi się z naszymi oczekiwaniami czy planami,
co sprawia ból i jest przyczyną męki ciała lub ducha, odbierając słodycz
ziemskiego „raju”, odsyłamy na Krzyż, na ramiona Tego, który przecież dany nam
został przez Ojca, by za nas cierpieć – my już nie musimy (?!). Wypływamy z
Kościołów falą parafian w przekonaniu, że miłosierdzie Ojca Wszechmogącego jest
formą całkowitego przebaczenia i rozgrzeszenia, że co byśmy nie powiedzieli,
nie uczynili, będzie nam odpuszczone, że miłość Pana jest bezgraniczna i
bezwarunkowa, że nawet życie prowadzone tanecznym rytmem akordów popularnej
melodii wystukującej nuty ludzkich skłonności i słabości według hasła: „hulaj
dusza, piekła nie ma (?!), będzie przez miłosiernego Ojca niezauważone.
Jeśli tak rzeczywiście jest, to jaki sens ma
pokuta?!, to jak wytłumaczyć prawdę wiary głoszącą, iż „Bóg jest sędzią
sprawiedliwym, który za dobre wynagradza a za złe karze”?!, to jak traktować
moment, w którym Jezus „będzie sądził żywych i umarłych”?!... Czy prawdziwie i
szczerze kochający rodzic pozwoli dziecku na wszystko, wybaczając wszystko,
ignorując błędy pociechy, nie pouczając i nie wyznaczając pewnych celów i
konkretnych granic, kształtujących relacje rodzinne, a ustalonych poprzez
konsekwencje, zdobyte doświadczenie, wymagania, zasady i wartości?
Serce Boga jest nieskazitelne i mądre a Jego
miłosierdzie jest niewyobrażalnie potężnym ogniem miłości, do której (mam
wrażenie) człowiek w ogóle nie jest zdolny. On kocha nas takimi jakimi
jesteśmy. Nie brzydzi się naszej szpetoty, brudu, niedoskonałości, trądu ciała
czy duszy. Kocha nas i cierpi z powodu ludzkiej krnąbrności, zawziętości,
słabości, pychy, egoizmu… potwornie cierpi – czego jestem pewna, bo trudno być
obojętnym na krzywdę i potępienie, w kierunku których umiłowane dziecko samo
uparcie wyciąga zachłanne ręce, ignorując ostrzeżenia Ojca, odrzucając Jego
Mądrość i troskę.
Jakie jest twoje serce?
Zatrzymaj się w biegu codziennych spraw i
obowiązków. Odetchnij i wspomnij osobę, która sprawiła ci ból, która ciebie
zawiodła, skrzywdziła, okaleczyła, odarła z godności i poczucia wartości, do
której czujesz żal. Spójrz w oczy właśnie tej osoby. Stań z nią twarzą w twarz.
Zamknij oczy. Rozłóż szeroko ramiona niczym Jezus konający na krzyżu i zastanów
się,... czy w momencie odczuwanej przykrości byłabyś, byłbyś gotów oddać własne
życie właśnie za tę osobę, wznosząc błagalnie wzrok męki w Niebo, szepcząc:
„wybacz jej Panie, bo nie wie, co czyni”?
Jak potężne i jak piękne jest serce Boga! – ludzka
wyobraźnia nie jest w stanie ogarnąć tej Prawdziwej Miłości. Nie jesteśmy nawet
zdolni do Jej odczuwania. W ludzkim sercu jest zadra pychy, złości, egoizmu, chorej
ambicji, zawiści, rywalizacji, grzechu, dlatego trudno mu „miłować
nieprzyjaciół, dobrze czynić tym, którzy go nienawidzą, błogosławić tym, którzy
go przeklinają, i modlić się za tych, którzy je oczerniają” (Łk 6,27-38). Boże
serce jest czyste i nieskazitelne, mądre i z powodu owej Mądrości wymagające
wobec człowieka – umiłowanego dziecka, któremu Ojciec pragnie zagwarantować
bezpieczeństwo i szczęście poprzez życie wieczne w Królestwie Niebieskim.
Gdybyśmy byli zdolni do miłości tak prawdziwej i
pięknej jaką jest Sam Bóg, nie ranilibyśmy się wzajemnie, nie mielibyśmy w
naturze nawet impulsu zazębiających się kół mechanizmu samoobronnego,
wprowadzanego w niszczycielski ruch przez banalny, niekiedy źle odczytany znak
sytuacji, w której było nam dane w określonym czasie być osadzonym.
Tak łatwo przychodzi nam ocenianie i osądzanie
innych. Tak lekko i pewnie wyciągamy rękę po to, co nam się należy (?),
zwracając się do Boga o błogosławieństwo w urzeczywistnianiu zaplanowanej
sprawy słowami modlitw żądającej i nieznoszącej sprzeciwu, utwierdzając siebie samych
w przekonaniu, że „wszystko możemy w Tym, który nas umacnia”, zapominając jednak
często o tym, że to „wszystko” bywa zazwyczaj odrysowaniem naszych osobistych zamiarów
i potrzeb, mierzonych miarą ludzkiej „mądrości”, odrzucającej wolę Boga. Tak
niewielu z nas potrafi w trudnej chwili codziennego życia, westchnąć: „Jezu, Ty
się tym zajmij”, ufnie i z pokornym oddaniem powierzając Chrystusowi prawo do
podejmowania wszelkich decyzji i do wprowadzania wszelkich zmian, będących
owocami nie naszych chęci a woli Ojca, nie naszych snutych, „pobożnych” życzeń
a zamiarów Tego, który nas stworzył. Tak wielu natomiast pragnie Boga na
własnych warunkach, więc szarpie Nim jak latawcem wirującym pod baldachimem
chmur i trzepoczącym bezradnie na sznureczkach niewoli zakleszczonych w palcach
ludzkich dłoni.
Podejmujemy decyzje, których konsekwencje często są
cierniami nieszczęść wbijających się w ciało i dusze. Nie dopuszczamy jednak
Boga do głosu. Dążymy uparcie i zawzięcie do celu, który w rzeczywistości może
okazać się zgubą i zatraceniem, ale ambitnie i dumnie strzeżemy osobistych
planów, skrzętnie je realizując, odrzucając zaangażowanie i pomoc Ojca. Kochamy
i wierzymy, modlimy się i trwamy przy Panu, lecz w chwilach trudów, w
niepowodzeniach i w porażkach, w chorobie i w cierpieniu, w bólu i w samotności,
w żałobie i w śmierci okradającej nas z kogoś bliskiego, w rozstaniu i w przykrości,
nie potrafimy dochować wierności, wypowiadając za Chrystusem słowa poddaństwa
jako aktu prawdziwej Miłości: „nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” (Łk 22,42),
nie jesteśmy w stanie pewnie i pokornie zwrócić się z prośbą do Boga,
zapytując: „jeśli chcesz” (Łk 22,42), a żądamy: „zabierz ode mnie ten kielich!”
(Łk 22,42). Nieświadomie i uparcie wbijamy w dłonie i stopy Pana naszego
gwoździe walecznie strzeżonej wygody życia doczesnego, które pracochłonnie i
mozolnie próbujemy wykreować na wzór raju tu na ziemi, budując zawzięcie nasze
osobiste królestwo dostatku oraz pomyślności, poczym odwracamy się plecami do
konającego na krzyżu Boga, by nas nie raził szpetotą skatowanego ciała, by nie
wpatrywał się w nas błagalnie źrenicami męki, by nas czasami nie zaczepił bezsilnym
spojrzeniem jak Szymona z Cyreny, prosząc o pomoc w dźwiganiu drzewa Zbawienia.
A, On wpatruje się w nas bezradnie, prosząc Ojca Niebieskiego, by nam wybaczył
zatwardziałość i egoizm serc, bo nie wiemy, co czynimy…
Piękne i potężne jest serce Boga, bo pełne
Miłosierdzia, które (jak potwierdza święta Faustyna) spływa na ludzi
strumieniami Krwi i Wody.
Panie mój, staję przed Tobą odarta z szat. Oto jestem,
taka właśnie jestem. Wypalaj mnie i krusz, byś został we mnie tylko Ty – nic i
nikt więcej. Uczyń serce moje według serca Twego, bym odważnie, ufnie, z
oddaniem i miłością w trudach i znojach codziennego życia mogła wyraźnie oraz
pewnie wypowiadać słowa modlitwy, zapytując Ciebie: „jeśli chcesz, zabierz ode
mnie ten kielich” i prosząc: ale „nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”.
Ty bowiem jesteś moim Sterem, Żeglarzem, Okrętem, bo tylko Ty znasz dobrze
przeszłość, którą ja pamiętam fragmentarycznie i wybiórczo, tylko Ty znasz
przyszłość, która jest mi tajemnicą, tylko Ty znasz teraźniejszość, którą
dopiero poznaję i której doświadczam w każdej sekundzie i minucie oraz z każdą godziną
mijającego czasu.
Panie mój, z wdzięcznością i bólem podnoszę krople
Twojej przenajdroższej krwi, które rozlałam strumieniami Twojego cierpienia,
raniąc Twe ciało ostrzami moich win. Pewnie nieraz jeszcze przysporzę Ci bólu i
męki…
Zdradliwe to moje serce. Ułomny rozum, który nic nie
potrafi.
Ucz mnie trwać przy Tobie, krusz mnie i łam, wypalaj
i niszcz we mnie wszystko, co złe i Tobie niemiłe. Twórz mnie Panie na nowo.
Wszystko bowiem mogę w Tobie znieść, co jest Twoją wolą, bo Ty mnie umacniasz.
Jakże piękne i potężne jest SERCE Boga!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz