poniedziałek, 15 stycznia 2018

SERCE

Miłość… Miłość a Miłosierdzie…
Czy człowiek potrafi kochać? Czy w ogóle potrafimy być „miłosierni jak Ojciec nasz jest miłosierny” (Łk 6,36)? Czym dla człowieka jest miłość? Jak rozumiemy miłosierdzie? Jakie jest serce człowieka a jakie jest serce Boga? Czy jesteśmy zdolni wyobrazić sobie odpowiedzi na wyszczególnione zagadnienia, dążąc tym samym do poznania samych siebie i do prawdy, a jednocześnie do sensu nauki Jezusa Chrystusa, by stanąć z Nim oko w oko w godzinie bezwstydnego spotkania z Ojcem?! – On odarty z szat, nagi, nie mający nic do ukrycia, rozłożony cierpieniem na krzyżu przeznaczenia i przytwierdzony gwoźdźmi okrucieństwa szepcze do nas: „Oto jestem… jestem… taki jestem… cały twój jestem”, a my?... Czy stać nas na goliznę, na akt szczerości wobec Boga, wobec samych siebie, wobec świata i ludzi? Czy bylibyśmy w stanie zedrzeć z ciała szaty, obnażając jego kształty i kondycję, niedoskonałości, piękno i szpetotę? Czy bylibyśmy w stanie stanąć w prawdzie nadzy i bezwstydni, szepcząc: „oto jestem… taka, taki właśnie jestem”? Czy potrafilibyśmy rozłożyć szeroko ramiona na wzór konającego na krzyżu Chrystusa, by pokornie i w milczeniu przyjąć chorobę, ból, cierpienie, samotność, porzucenie, przemijanie, śmierć?... Czy potrafimy kochać?
Tak często powtarzamy z automatu słowa modlitwy, zwracając się do Chrystusa: „Jezu cichy i pokornego serca uczyń serca nasze według serca Swego”, a podnosząc się z kolan płyniemy w powiewie Ducha Świętego (?), sterując Panem Bogiem niczym latawcem, żeglującym po niebie i kontrolowanym sznurkami zaciśniętymi w ludzkich dłoniach. Modlimy się gorliwie o owocne realizacje naszych pragnień i marzeń. Żądamy i wymagamy, bo (jak twierdzimy) Pan przecież da wszystko, o cokolwiek się poprosi. Układamy więc codzienne życie według własnych zamiarów i potrzeb, wobec czysto ludzkiej „mądrości”, nie licząc się i w ogóle nie biorąc pod uwagę woli Boga. Wszystko, cokolwiek nas spotyka a co nie godzi się z naszymi oczekiwaniami czy planami, co sprawia ból i jest przyczyną męki ciała lub ducha, odbierając słodycz ziemskiego „raju”, odsyłamy na Krzyż, na ramiona Tego, który przecież dany nam został przez Ojca, by za nas cierpieć – my już nie musimy (?!). Wypływamy z Kościołów falą parafian w przekonaniu, że miłosierdzie Ojca Wszechmogącego jest formą całkowitego przebaczenia i rozgrzeszenia, że co byśmy nie powiedzieli, nie uczynili, będzie nam odpuszczone, że miłość Pana jest bezgraniczna i bezwarunkowa, że nawet życie prowadzone tanecznym rytmem akordów popularnej melodii wystukującej nuty ludzkich skłonności i słabości według hasła: „hulaj dusza, piekła nie ma (?!), będzie przez miłosiernego Ojca niezauważone.
Jeśli tak rzeczywiście jest, to jaki sens ma pokuta?!, to jak wytłumaczyć prawdę wiary głoszącą, iż „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza a za złe karze”?!, to jak traktować moment, w którym Jezus „będzie sądził żywych i umarłych”?!... Czy prawdziwie i szczerze kochający rodzic pozwoli dziecku na wszystko, wybaczając wszystko, ignorując błędy pociechy, nie pouczając i nie wyznaczając pewnych celów i konkretnych granic, kształtujących relacje rodzinne, a ustalonych poprzez konsekwencje, zdobyte doświadczenie, wymagania, zasady i wartości?
Serce Boga jest nieskazitelne i mądre a Jego miłosierdzie jest niewyobrażalnie potężnym ogniem miłości, do której (mam wrażenie) człowiek w ogóle nie jest zdolny. On kocha nas takimi jakimi jesteśmy. Nie brzydzi się naszej szpetoty, brudu, niedoskonałości, trądu ciała czy duszy. Kocha nas i cierpi z powodu ludzkiej krnąbrności, zawziętości, słabości, pychy, egoizmu… potwornie cierpi – czego jestem pewna, bo trudno być obojętnym na krzywdę i potępienie, w kierunku których umiłowane dziecko samo uparcie wyciąga zachłanne ręce, ignorując ostrzeżenia Ojca, odrzucając Jego Mądrość i troskę.
Jakie jest twoje serce?
Zatrzymaj się w biegu codziennych spraw i obowiązków. Odetchnij i wspomnij osobę, która sprawiła ci ból, która ciebie zawiodła, skrzywdziła, okaleczyła, odarła z godności i poczucia wartości, do której czujesz żal. Spójrz w oczy właśnie tej osoby. Stań z nią twarzą w twarz. Zamknij oczy. Rozłóż szeroko ramiona niczym Jezus konający na krzyżu i zastanów się,... czy w momencie odczuwanej przykrości byłabyś, byłbyś gotów oddać własne życie właśnie za tę osobę, wznosząc błagalnie wzrok męki w Niebo, szepcząc: „wybacz jej Panie, bo nie wie, co czyni”?
Jak potężne i jak piękne jest serce Boga! – ludzka wyobraźnia nie jest w stanie ogarnąć tej Prawdziwej Miłości. Nie jesteśmy nawet zdolni do Jej odczuwania. W ludzkim sercu jest zadra pychy, złości, egoizmu, chorej ambicji, zawiści, rywalizacji, grzechu, dlatego trudno mu „miłować nieprzyjaciół, dobrze czynić tym, którzy go nienawidzą, błogosławić tym, którzy go przeklinają, i modlić się za tych, którzy je oczerniają” (Łk 6,27-38). Boże serce jest czyste i nieskazitelne, mądre i z powodu owej Mądrości wymagające wobec człowieka – umiłowanego dziecka, któremu Ojciec pragnie zagwarantować bezpieczeństwo i szczęście poprzez życie wieczne w Królestwie Niebieskim.
Gdybyśmy byli zdolni do miłości tak prawdziwej i pięknej jaką jest Sam Bóg, nie ranilibyśmy się wzajemnie, nie mielibyśmy w naturze nawet impulsu zazębiających się kół mechanizmu samoobronnego, wprowadzanego w niszczycielski ruch przez banalny, niekiedy źle odczytany znak sytuacji, w której było nam dane w określonym czasie być osadzonym.
Tak łatwo przychodzi nam ocenianie i osądzanie innych. Tak lekko i pewnie wyciągamy rękę po to, co nam się należy (?), zwracając się do Boga o błogosławieństwo w urzeczywistnianiu zaplanowanej sprawy słowami modlitw żądającej i nieznoszącej sprzeciwu, utwierdzając siebie samych w przekonaniu, że „wszystko możemy w Tym, który nas umacnia”, zapominając jednak często o tym, że to „wszystko” bywa zazwyczaj odrysowaniem naszych osobistych zamiarów i potrzeb, mierzonych miarą ludzkiej „mądrości”, odrzucającej wolę Boga. Tak niewielu z nas potrafi w trudnej chwili codziennego życia, westchnąć: „Jezu, Ty się tym zajmij”, ufnie i z pokornym oddaniem powierzając Chrystusowi prawo do podejmowania wszelkich decyzji i do wprowadzania wszelkich zmian, będących owocami nie naszych chęci a woli Ojca, nie naszych snutych, „pobożnych” życzeń a zamiarów Tego, który nas stworzył. Tak wielu natomiast pragnie Boga na własnych warunkach, więc szarpie Nim jak latawcem wirującym pod baldachimem chmur i trzepoczącym bezradnie na sznureczkach niewoli zakleszczonych w palcach ludzkich dłoni.
Podejmujemy decyzje, których konsekwencje często są cierniami nieszczęść wbijających się w ciało i dusze. Nie dopuszczamy jednak Boga do głosu. Dążymy uparcie i zawzięcie do celu, który w rzeczywistości może okazać się zgubą i zatraceniem, ale ambitnie i dumnie strzeżemy osobistych planów, skrzętnie je realizując, odrzucając zaangażowanie i pomoc Ojca. Kochamy i wierzymy, modlimy się i trwamy przy Panu, lecz w chwilach trudów, w niepowodzeniach i w porażkach, w chorobie i w cierpieniu, w bólu i w samotności, w żałobie i w śmierci okradającej nas z kogoś bliskiego, w rozstaniu i w przykrości, nie potrafimy dochować wierności, wypowiadając za Chrystusem słowa poddaństwa jako aktu prawdziwej Miłości: „nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” (Łk 22,42), nie jesteśmy w stanie pewnie i pokornie zwrócić się z prośbą do Boga, zapytując: „jeśli chcesz” (Łk 22,42), a żądamy: „zabierz ode mnie ten kielich!” (Łk 22,42). Nieświadomie i uparcie wbijamy w dłonie i stopy Pana naszego gwoździe walecznie strzeżonej wygody życia doczesnego, które pracochłonnie i mozolnie próbujemy wykreować na wzór raju tu na ziemi, budując zawzięcie nasze osobiste królestwo dostatku oraz pomyślności, poczym odwracamy się plecami do konającego na krzyżu Boga, by nas nie raził szpetotą skatowanego ciała, by nie wpatrywał się w nas błagalnie źrenicami męki, by nas czasami nie zaczepił bezsilnym spojrzeniem jak Szymona z Cyreny, prosząc o pomoc w dźwiganiu drzewa Zbawienia. A, On wpatruje się w nas bezradnie, prosząc Ojca Niebieskiego, by nam wybaczył zatwardziałość i egoizm serc, bo nie wiemy, co czynimy…
Piękne i potężne jest serce Boga, bo pełne Miłosierdzia, które (jak potwierdza święta Faustyna) spływa na ludzi strumieniami Krwi i Wody.
Panie mój, staję przed Tobą odarta z szat. Oto jestem, taka właśnie jestem. Wypalaj mnie i krusz, byś został we mnie tylko Ty – nic i nikt więcej. Uczyń serce moje według serca Twego, bym odważnie, ufnie, z oddaniem i miłością w trudach i znojach codziennego życia mogła wyraźnie oraz pewnie wypowiadać słowa modlitwy, zapytując Ciebie: „jeśli chcesz, zabierz ode mnie ten kielich” i prosząc: ale „nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”. Ty bowiem jesteś moim Sterem, Żeglarzem, Okrętem, bo tylko Ty znasz dobrze przeszłość, którą ja pamiętam fragmentarycznie i wybiórczo, tylko Ty znasz przyszłość, która jest mi tajemnicą, tylko Ty znasz teraźniejszość, którą dopiero poznaję i której doświadczam w każdej sekundzie i minucie oraz z każdą godziną mijającego czasu.
Panie mój, z wdzięcznością i bólem podnoszę krople Twojej przenajdroższej krwi, które rozlałam strumieniami Twojego cierpienia, raniąc Twe ciało ostrzami moich win. Pewnie nieraz jeszcze przysporzę Ci bólu i męki…
Zdradliwe to moje serce. Ułomny rozum, który nic nie potrafi.
Ucz mnie trwać przy Tobie, krusz mnie i łam, wypalaj i niszcz we mnie wszystko, co złe i Tobie niemiłe. Twórz mnie Panie na nowo. Wszystko bowiem mogę w Tobie znieść, co jest Twoją wolą, bo Ty mnie umacniasz.

Jakże piękne i potężne jest SERCE Boga!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz